Rozdział 30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Aiden's POV

Zostawiłem Mayę samą z chłopakiem o imieniu Gavin. Trochę się o nią martwię, bo jednak po ostatnim spotkaniu z nim nie czuła się najlepiej. Teraz jednak musiałem zobaczyć list, który podrzucili zamaskowani najeźdźcy.

Szybko poruszałem się po korytarzu, mając jasny cel w głowie - gabinet króla.

Po chwili stanąłem przed ogromnymi drzwiami. Zapukawszy w nie, otworzył mi jeden ze służących.

- Dobry wieczór, ojcze - przywitałem się.

- Nie mam czasu, Aiden. Mam nadzieję, że to co chcesz mi powiedzieć, jest niezwykle ważne.

Oczywiście.

O ile król Matthiew nie był dobrym ojcem, był bardzo dobrym władcą. Ogromnie martwił się o losy królestwa i to właśnie Rosetone stawiał zawsze na pierwszym miejscu.

Dla rodziny były zarezerwowane te niższe miejsca.

- Podobno zamachowcy zostawili jakiś list - zacząłem. - Chciałbym go zobaczyć.

Król odetchnął głęboko, po czym podał mi kawałek papieru. Od razu przystąpiłem do czytania.

Żądamy kluczy do skarbca królewskiego. Macie czas oddać nam je dobrowolnie, do pierwszego dnia marca. Jeżeli tego nie zrobicie, będziemy atakować i nie poddamy się, dopóki nie osiągniemy celu. Nie oszczędzimy nikogo, nawet kobiet i dzieci. Zabezpieczenie pałacu nic jednak wam nie da, ponieważ w ogniu stanie całe miasto, wszystkie domostwa marnego Rosetone. Czas do pierwszego marca i ani dnia dłużej.

- Nie zostało nam dużo czasu - powiedziałem trochę do siebie, trochę do ojca. - Będą atakować miasteczko. Przecież ono jest ogromne! Musimy ostrzec ludzi, nauczyć ich podstaw samoobrony. Nie mamy aż tylu strażników, żeby obstawić całe miasto jak i królestwo. Musimy zebrać ludzi...

- Już to przemyślałem - przerwał mi ojciec. - Pytanie tylko, czy oni się zgodzą.

Chociaż nie najlepiej się dogadywałem z ojcem, od razu wiedziałem o kogo mu chodzi.

- Mam nadzieję - odparłem. - Są przeszkoleni, więc mogliby nam bardzo pomóc. Los Rosetone leży w naszych i ich rękach. Musimy... musimy tylko połączyć siły.

Król pokiwał głową, a ja poczułem, że w końcu mam głos co do królewskich spraw.

- Podaj mi kartkę, Aidenie. Muszę napisać list.

***

Catherine's POV

- Nie możemy się na to zgodzić - powiedziała Jane, gdy po raz kolejny czytała w mojej obecności list od króla.

- Ale musimy - powiedziałam. - Zrobimy to dla Rosetone, a nie króla.

Kwadrans temu Jane dostała list od króla.

Potrzebujemy Waszej pomocy w obronie królestwa. Zostaliśmy zaatakowani, a najeźdźcy mają zamiar wrócić i grożą całemu miastu i wszystkim jego mieszkańcom. Strażnicy z królestwa sami nie dadzą rady obronić ludności, a jak wszyscy wiemy, rebelia jest świetnie przeszkolona. Jako król, proszę o pomoc w obronie Rosetone. Jest to Nasze wspólne miejsce na świecie, a teraz grozi mu ogromne niebezpieczeństwo. Jako król, oznajmiam również, że nie poniesiecie żadnych konsekwencji za to, że przez wiele lat działaliście na niekorzyść królestwa. Teraz jednak proszę o pomoc ~ Król Matthiew Rosetone.

Do tego dodany był również list od zamachowców.

Najwyraźniej król wiedział, że to właśnie Jane włada rebelią. Początkowo mnie to trochę zaniepokoiło, a potem przypomniałam sobie o Every, która nas zdradziła. Przez jej odejście, ja stałam się prawą ręką przewodniczącej rebelii.

- Jeżeli zgodzimy się na to, król dowie się, kto należy do rebelii. Według listu, nic nam nie zrobi, ale co jeżeli kłamie...? Nie wiem, czy mogę aż tak ryzykować - mówiła, a w jej głosie słyszalne było przerażenie i wahanie.

- Jane, wiem, że ci się to nie podoba, ale musimy ratować Rosetone.

- Tak, tak, wiem. Ogłoś, że za pół godziny rozpocznie się spotkanie.

To właśnie zrobiłam.

***

Maya's POV

Dostałam wiadomość, że za pół godziny rozpocznie się spotkanie rebelii. Czyli o 23:25. Nigdy spotkanie nie było o tak późnej porze, ale ten dzień po prostu nie był normalny.

Wciąż jeszcze miałam na sobie suknie balową, gdyż nie miałam wystarczająco dużo czasu, aby się przebrać. Po rozmowie z Gavinem chciałam znaleźć Aidena, ale Mary oznajmiła mi, że wciąż przebywa w gabinecie króla. Uznałam, że nie powinnam im przeszkadzać, więc poszłam do sklepiku moich rodziców, aby zobaczyć, czy są bezpieczni.

Na szczęście byli cali i zdrowi, więc porozmawiałam z nimi chwilę, a gdy dostałam informację o spotkaniu rebelii, wyruszyłam do wskazanego miejsca.

Po drodze jednak zobaczyłam coś, czego się nie spodziewałam.

Connor i Vivien siedzący na ziemi za jakimś budynkiem, trzymający się za ręce i patrzący sobie głęboko w oczy.

Najpierw chciałam się wycofać i udawać, że wcale ich nie zauważyłam, ale nagle Connor podniósł wzrok i mnie zobaczył. Nie mogłam już uciec, należało więc zderzyć się z rzeczywistością.

Connor i Vivien? Mój przyjaciel i dziewczyna, która zawsze mnie obrażała, wytykała i ze mnie szydziła? Zresztą nie tylko ze mnie. Z całej naszej grupki.

Ale Connor musiał coś w niej zobaczyć... Ostatnio co prawda nie była taka zła. Dodatkowo na pewnej pamiętnej lekcji mnie nie wydała, chociaż doskonale znała prawdę.

- Hej, Connor i... Vivien - zaczęłam lekkim tonem, jakby to co zobaczyłam, wcale nie wywołało u mnie mieszanych uczuć. - To ja już może pójdę... - odwróciłam się i zaczęłam szybko iść przed siebie.

Vivien pobiegła za mną, chwyciła moje ramię i odwróciła mnie twarzą do niej.

- Wiem, że to co zobaczyłaś, było... dziwne, ale musisz zrozumieć, że ja go po prostu kocham -powiedziała, a z jej postawy wyczytałam, że mówi szczerze. - Słuchaj Maya, możesz mnie nienawidzić, ale nie miej tego za złe Connorowi.

Pokiwałam lekko głową, wciąż wybita z rytmu.

- Jak to się zaczęło? No, że ty i on... Wow, to wszystko jest trochę dziwne.

Chociaż ja sama jestem ekspertką w "dziwnych" związkach. W końcu zakochałam się w księciu. I to nawet chyba z wzajemnością.

- Mogę ci to wszystko wytłumaczyć - powiedziała Vivien. - Ale może gdzieś usiądźmy.

- Tak, jasne.

Po chwili siedziałyśmy obok siebie na schodkach jakiegoś budynku.

- A więc to zaczęło się... tak nagle - zaczęła opowiadać. - Zawsze grałam dziewczynę silną, niepokonaną... ale nigdy taka nie byłam. Mogłaś myśleć, że cię nienawidzę i w sumie miałaś rację - zaśmiała się lekko, ale ten śmiech miał w sobie wiele bólu. - Nienawidziłam cię tak bardzo, bo ci zazdrościłam. Tobie i reszcie.

Tego akurat się nie spodziewałam. Vivien zawsze w moich oczach była osobą, której się zazdrości. Nie która zazdrości.

- Byliście tacy zżyci, a ja nigdy nie miałam prawdziwych przyjaciół - kontynuowała. - Wy robiliście te wszystkie fajne rzeczy, a ja siedziałam sama, próbując jakoś przekonać do siebie różnych ludzi. Wiesz, chciałam stworzyć własną grupkę, aby robić to wszystko co wy. Ale nie wyszło. Najbardziej i tak ufałam Olivii, ale ona... cały czas tylko rozgadywała moje sekrety, zamiast je strzec, jak prawdziwa przyjaciółka powinna. W końcu przestałam ufać komukolwiek. Cały czas tworzyłam wokół siebie pewnego rodzaju "skorupę", bo bałam się zranienia. Całkiem niedawno po prostu już nie wytrzymałam i płakałam, siedząc na brudnej ziemi za szkołą. Wtedy właśnie pojawił się Connor. Chciałam go spławić, bo nie bardzo podobała mi się wizja, że ktoś widzi mnie potrzaskaną niczym porcelanowa filiżanka. Ale on po prostu usiadł obok mnie i siedział, aż nie przestałam płakać. Connor jest... złotym człowiekiem o złotym sercu, naprawdę. Potem zaczęliśmy gadać i wyżaliłam mu się. Powiedziałam o wszystkim, co mi leżało na sercu, a on przyrzekł, że nikomu nie powie. I nie powiedział - rzekła, a na jej ustach ciągle tkwił lekki uśmiech. - Potem jakoś coraz częściej się spotykaliśmy. Pomógł mi... bardzo. Nawet tym, że po prostu był. A potem zrozumiałam, że to wszystko co czuję, gdy przy nim jestem, to miłość. Nie chciałam żeby wszyscy o tym wiedzieli, no bo wiesz... niezbyt się dogadujemy - przeniosła wzrok na mnie. - No patrz. Zwierzyłam się tobie. Jesteś drugą osobą na świecie, która wie o moich głupich problemach.

- Nie są głupie - zaprzeczyłam. - Szczerze to ja też nigdy cię nie nienawidziłam. Bardziej czułam się przy tobie... słaba i taka podatna na ból. Ten psychiczny bardziej.

Bardzo zdziwiłam się słowami Vivien. Wydawała się na co dzień taka niezłomna, a tak naprawdę cały czas była roztrzaskana psychicznie.

- Pójdziesz teraz do Connora i mu powiesz, że ja i on nie mamy sensu, prawda? - zapytała retorycznie.

Na mojej twarzy wymalowane było zdziwienie, ale przez słabe światło latarni ulicznej, Vivien pewnie tego nie zauważyła.

- Jasne, że nie - powiedziałam zgodnie z prawdą. - Connor cię kocha, a ja mu ufam, więc wierzę, że dobrze wybrał. Mam tylko nadzieję, że nie złamiesz mu serca.

- Nie byłabym w stanie tego zrobić - odpowiedziała. - Za bardzo mi na nim zależy.

- Trzymam cię za słowo.

- A mogłabyś chwilowo nie mówić o tym innym? Chcielibyśmy sami im o tym powiedzieć, bo jednak wiesz... kiedyś przecież się nienawidziliśmy, a teraz nagle się kochamy.

- Jasne. Wszystko rozumiem.

Nawet bardziej niż ci się wydaje.

***

Na spotkanie przyszłam wyjątkowo na czas.

Cała rebelia zebrana była w kole, gdyż po pożarze straciliśmy miejsce do spotkań. Od razu odnalazłam moich przyjaciół.

Connor patrzył na mnie, więc kiwnęłam lekko głową, na znak, że jest okej co do niego i Vivien. Po tym ruchu się rozluźnił i lekko uśmiechnął, wymawiając nieme "dziękuję".

Następnie popatrzyłam na Zarę. Wydawała się roztrzęsiona i miała łzy w oczach.

- Zara, co się stało? - zapytałam delikatnie.

Nie odpowiedziała, za to Jamie dotknął mojego ramienia, a następnie pokazał na Jane.

A przynajmniej początkowo myślałam, że chodzi o Jane.

Ale obok niej stał Lucas.

Ten sam Lucas, z którym się przyjaźnię, który zaczepił mnie na festynie Halloween'owym, ten który podobno nic nie wiedział o rebelii.

A teraz stał obok Jane, a dodatkowo ona miała zarzuconą rękę na jego ramię.

- Co tu się... - nie dokończyłam.

- Nie wiemy, Maya - przerwał mi Louis. - Stali już tak, gdy tu przyszliśmy. Lucas nas okłamał.

- Powiedzieliśmy mu przecież o rebelii, a on wtedy odparł, że tylko mu się obiło o uszy - dopowiedział Jamie.

- Najwyraźniej nie tylko słyszał, ale i w niej był - dodała Skye. - Myślę, że był szpiegiem Jane, dlatego go nigdy nie widzieliśmy na spotkaniach.

W głowie miałam miliony scenariuszy i wciąż krążące pytanie "dlaczego?".

Odwróciłam się i zobaczyłam łzy zbierające się w oczach Zary. Ona najbardziej przywiązała się do Lucasa. Można wręcz powiedzieć, że stali się nierozłączni. Cat ją pocieszała, mówiąc, że na pewno jest jakieś wyjaśnienie. Że porozmawiamy z nim po spotkaniu i wszystko będzie dobrze.

Sama niestety w swoje słowa nie wierzyła.

Lucas popatrzył w naszą stronę i od razu jego mina zrzedła. Spochmurniał i już chciał do nas podbiec, ale przecież Jane go trzymała. Widziałam, że cały czas patrzył tylko na Zarę. Jakby istnieli tylko oni.

Odwróciłam wzrok i skupiłam całą uwagę na Jane, która właśnie rozpoczynała spotkanie.

***

Hejka!

Lucas Wam śmierdział od początku, a w tym rozdziale się troszkę dowiedzieliście. Ale cała prawda czeka jeszcze, aż ją odkryjecie! Jak macie jakieś teorie co do Lucasa to możecie śmiało pisać! I możecie napisać czy go lubiliście wcześniej i czy teraz go lubicie. Jesteśmy ogromnie ciekawe!

Czas nas (autorki) trochę "rozdzielić". Jedna z nas to blondynka, a druga to brunetka, stąd nazwa _Blonde_Brunette_ (tak wiemy, byłyśmy bardzoooo pomysłowe hahha). To tyle XD Czasem może będziemy odpowiadać na komentarze jako pojedyncze osoby itp. Ale na ogół wszystko pozostaje bez zmian!

Miłego dnia/nocy <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro