23. Teraz jesteśmy nierozłączni

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

CONSTANTIN

Zacisnąłem zęby, wchodząc do szpitalnej sali, w której leżała Silke. Stałem w drzwiach i patrzyłem na śpiącą dziewczynę, która nie była świadoma mojej obecności. Prosto z Finlandii przyleciałem do Berlina, żeby się z nią zobaczyć. Trener na szczęście zgodził się na to, żebym później dotarł do Wisły na kolejne weekendowe konkursy.

Odetchnąłem głęboko, próbując zebrać myśli. Widząc ją teraz na żywo po dłuższej rozłące, wiedziałem, że było coraz gorzej. Moja Silke nikła w oczach i bałem się, że nadejdzie to najgorsze. Wycofałem się na korytarz, czując ucisk w żołądku na samą myśl o tym, że mógłbym ją stracić. Wziąłem kilka głębokich oddechów i pomrugałem powiekami, żeby stłumić pojawiające się w moich oczach łzy. Byłem przerażony wizją, że ona mogłaby przegrać tę najważniejszą walkę.

Walkę o swoje życie.

Kucnąłem, opierając się o ścianę i skryłem twarz w dłoniach. Musiałem jakoś się wyciszyć przed ponownym wejściem do sali, żeby porozmawiać z dziewczyną, gdy się obudzi.

— Dobrze się pan czuje? — Uniosłem głowę, słysząc przy sobie głos. Wstałem na nogi, widząc profesora, który leczył Silke. — Pan Constantin, dzień dobry — dodał, uśmiechając się lekko.

— Dzień dobry. — Przywitałem się z lekarzem. — Proszę mi powiedzieć, że ona z tego wyjdzie, że wyzdrowieje.

— Chciałbym pana o tym zapewnić, ale niestety nie mogę. Dobrze pan wie, że sytuacja jest trudna i może zdarzyć się wszystko. — Zacisnąłem zęby, słysząc odpowiedź profesora. Nie takiej się spodziewałem. Chciałem, żeby mnie zapewnił, że wszystko szło w dobrym kierunku.

— Mogę o coś zapytać? — Spojrzałem niepewnie na lekarza, a ten przytaknął głową.
— Czy, gdyby Silke skorzystała z konsultacji u kogoś innego, to mimo wszystko potem leczyłby ją pan dalej? — zapytałem niepewnie.
Bałem się reakcji lekarza i tego, że jeszcze pomyśli, że nie ufaliśmy mu. Bardzo go ceniłem, ale z drugiej strony chciałem, żeby ktoś spojrzał na chorobę Silke na nowo i być może podsunął jakieś inne rozwiązanie.

— Oczywiście — odparł pewnie.
— Moi pacjenci szukają pomocy wszędzie i to naturalne. Jeśli Silke znajdzie lekarza, który pomoże jej w inny sposób, to nie będę miał nic przeciwko. Gdy toczy się walka o życie, wszystko jest dozwolone. — Byłem zadowolony z odpowiedzi, którą usłyszałem. Dostałem zielone światło dla mojego planu.
— Znalazła kogoś? — dopytał po chwili.

— Ja znalazłem, ona nic o tym nie wie.

— Kogo?

— Profesor Yosef Yarden w Izraelu. Podobno mają tam jakąś innowacyjną chemioterapię — odparłem, a lekarz pokiwał głową.

— No tak, Izrael przoduje we wszelkich nowoczesnych terapiach — powiedział, zamyślając się na chwilę, po czym spojrzał na mnie, mrużąc oczy. — Tylko musi pan zadać sobie jedno pytanie. — Zmarszczyłem brwi, słysząc jego słowa.

— Jakie?

— Czy Silke przetrwa podróż.

— Jak to? — zapytałem z niezrozumieniem. Przecież normalnie się poruszała, była sprawna, to co miałoby stanowić dla niej problem w czasie podróży, którą i tak pewnie by przespała?

— Jej organizm jest na granicy wydolności. Wielogodzinny lot do Izraela mógłby jeszcze bardziej ją osłabić, co mogłoby przynieść tragiczne skutki — odparł lekarz, a ja mocno przełknąłem ślinę. Profesor nie powiedział tego wprost, ale doskonale wiedziałem, o co mu chodziło. Silke mogłaby tej podróży nie przeżyć.

— Myśli pan, że dlaczego pomiędzy nami a Chicago wszystko odbywało się drogą lotniczą? Dlaczego najpierw próbki guzów, a potem leki były wysyłane? — zadawał pytania, a ja stałem i patrzyłem na niego, krzywiąc się, gdy powoli zaczęło do mnie docierać to, że z Silke było bardzo źle. Nie przyjmowałem do świadomości pewnych rzeczy, bo najzwyczajniej w świecie wierzyłem, że mimo wszystko z tego wyjdzie.
— Bo już wtedy lot do Stanów mógłby okazać się dla Silke zabójczy, a teraz jej stan się pogorszył — dodał profesor.
— Nie szukał pan czegoś bliżej?

— Podobno w Tel Awiwie miałaby największe szanse na wyzdrowienie.

— A orientuje się pan, jakie mają zasady, co do ewentualnej zgody na leczenie? — Zaprzeczyłem ruchem głowy na to pytanie, bo nie miałem pojęcia. Po prostu popytałem na forach dotyczących mięsaka i tam odezwało się kilka osób po leczeniu w Izraelu.

— Dopiero co wczoraj wysłałem maila do kliniki — odparłem. — Podobno odpowiadają w przeciągu dwóch tygodni.

— Rozumiem. — Przytaknął lekarz.
— Jeśli Silke dostanie zielone światło i będą chcieli podjąć się jej leczenia w Izraelu, to oczywiście będę za to trzymał kciuki. Tylko przed wylotem będziemy musieli zrobić jej jeszcze specjalistyczne badania i jej stan ogólny, musi się trochę poprawić. Gdybym dzisiaj miał wydać zgodę na lot, to nie zrobiłbym tego, bo jej organizm jest zbyt obciążony.

— Rozumiem — odparłem, cicho wzdychając. Nastawiłem się już na jej leczenie w nowym miejscu, ignorując to, w jakim stanie była Silke.
Porozmawiałem jeszcze chwilę z profesorem, po czym wszedłem do sali. Uśmiechnąłem się lekko do dziewczyny, która już nie spała.

— Constantin, co ty tutaj robisz? — zapytała cicho. Podszedłem do niej, po czym złączyłem nasze usta w pocałunku.

— Liczyłem na inne powitanie — odparłem, puszczając jej oczko, gdy oderwałem się od jej ust.

— Nie powinieneś być w drodze do Wisły? — Przewróciłem oczami, słysząc, że dalej drążyła temat mojej obecności w Berlinie. Myślałem, że bardziej ucieszy się z mojego przyjazdu, a tymczasem ona martwiła się o mój występ w kolejnych zawodach. Może i skoki były dla mnie ważne, ale w tamtym momencie ona była dla mnie najważniejsza. Nic innego się nie liczyło.

— Nie — odparłem pewnie, siadając na skraju szpitalnego łóżka. Chwyciłem ją za dłoń, uśmiechając się lekko. — Jak się czujesz? — zapytałem, a Silke od razu posmutniała. Gdy w jej oczach pojawiły się łzy, przysunąłem się do niej i przytuliłem ją mocno. Dziewczyna zapłakała cicho, wtulając się we mnie. 
— Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. — Wyszeptałem, gładząc ją po plecach.
Trwaliśmy w tej pozycji dobre kilka minut, dopóki Silke się nie uspokoiła. Potem odsunęła się ode mnie i starła dłonią łzy z policzków.

— O co chodzi z tym Tel Awiwem i zgodą na lot? — Uniosłem brwi, gdy zapytała o to. Musiała się obudzić w czasie mojej rozmowy z profesorem.

— Nieważne. — Machnąłem ręką. Nie chciałem jeszcze wtajemniczać jej w to wszystko, bo tak naprawdę nie wiedziałem, na czym staliśmy.

— Constantin. — Silke spojrzała na mnie wymownie, na co przewróciłem oczami, bo wiedziałem, że nie odpuści tego tematu, dopóki wszystkiego jej nie powiem.

— Poszukałem dla ciebie kliniki, w której mogą ci pomóc — odezwałem się. Dziewczyna westchnęła cicho, kręcąc lekko głową.

— Profesor Schneider już mi pomaga.

— Nie ma nic przeciwko, gdybyś skorzystała z pomocy kogoś innego, ale jeszcze nie wiadomo, czy coś z tego wyjdzie.

— Pewnie nie. — Westchnęła ze zrezygnowaniem.

— Musisz być dobrej myśli. — Pokręciłem głową, widząc, jak wzruszyła ramionami. — Silke, nie możesz się poddawać. Obiecujesz, że jeśli zgodzą się przyjąć cię na leczenie, to nie odmówisz? — Przytaknęła, uśmiechając się lekko.
Wiedziałem, że chociaż teraz mówiła o tym, że to się nie uda, to w głębi ducha wierzyła, że przyjmą ją na leczenie. Obudziłem w niej nadzieję, która miała jej pomóc wrócić do sił i wzmocnić psychiczne przed wylotem do Izraela.
— To się uda, zobaczysz.

— Chodź do mnie — powiedziała, przesuwając się w prawą stronę, a ja po chwili usiadłem na łóżku obok niej i objąłem ją ramieniem, całując w czoło.
— Cieszę się, że tu jesteś, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że powinieneś być w drodze na kolejne zawody.

— Spokojnie, na wszystko zdążę. — Zaśmiałem się. — A twoi rodzice gdzie? — zapytałem, bo odkąd wszedłem do kliniki, nie widziałem ani jej ojca, ani matki. Szczególnie nieobecność pani Marit mnie zaskoczyła, bo zwykle nie odstępowała córki na krok.

— W Oberaudorf, w pracy.

— Czyli teściowa jednak wróciła do restauracji? — Musiałem przyznać, że zaskoczyła mnie tym. Najwyraźniej Krauthoferowie pomimo obecnych problemów zaczęli wierzyć w to, że Silke wyzdrowieje i powoli wracali do normalności.

— Teściowa? — Uśmiechnąłem się szeroko, gdy Silke wyłapała to, jak nazwałem jej matkę. Spojrzała na mnie, kręcąc głową, ale po chwili na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.
— Na szczęście tak, bo bałam się, że zmieni zdanie. Ona naprawdę potrzebuje tej pracy — dodała po chwili.

— A ty, kiedy wracasz do domu?

— Ten tydzień na pewno zostaję w klinice. Chcą porobić badania, poobserwować mnie trochę.

— A co ze zmianami nowotworowymi? Badali cię pod tym kątem, czy skupili się tylko na żołądku i krwawieniu? — Zadałem te pytania, bo po prostu byłem ciekawy czy choroba postąpiłam, czy było tak, jak na poprzedniej kontroli. Wtedy usłyszałem słowa, przez które nie tylko Silke się popłakała. Jednak nie były to łzy rozpaczy, ale szczęścia, bo nowotwór ostro wyhamował, a zmiany zaczęły się zmniejszać. To było najlepsze, co mogliśmy wtedy usłyszeć.

— Na razie jest okey. — Uśmiechnęła się lekko.

— Zobaczysz, w Izraelu rozprawią się w tym nowotworem do końca — powiedziałem, a ona przytaknęła nieśmiało, przygryzając wargę. — Nie wierzysz w to?

— Nie chcę sobie robić złudnej nadziei. — Wzruszyła ramionami, po czym poprawiła się na łóżku.
— Constantin, dość o tym, proszę, chcę się nacieszyć twoją obecnością — dodała, a mi w tym samym momencie przypomniało się coś. Z pamięcią nigdy nie było u mnie za dobrze.

— A właśnie! Mam coś dla ciebie — powiedziałem, sięgając dłonią do kieszeni, z której wyciągnąłem niewielkie pudełko i podałem je Silke. Dziewczyna odebrała je niepewnie i otworzyła. Uśmiechnęła się szeroko, widząc zawartość, którą po chwili wzięła do dłoni.

— Dziękuję, jest śliczna — odezwała się, oglądając bransoletkę. Spojrzała na mnie i cmoknęła w usta. Wziąłem biżuterię, by następnie zapiąć ją na jej nadgarstku, a po chwili z kieszeni wyciągnąłem podobną w męskim stylu i założyłem na swój nadgarstek.

— Daj rękę. — Gdy splotłem nasze dłonie, na których widniały bransoletki, ich zawieszki połączyły się za pomocą magnesów znajdujących się w zawieszkach. 
— Teraz jesteśmy nierozłączni. — Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, a Silke pokręciła głową.

— Jesteś niemożliwy. — Zaśmiała się. Przytuliłem ją mocno, gdy oparła głowę o mój bark.

— Mówiłem ci już, jak bardzo uwielbiam twój uśmiech? — powiedziałem cicho, gładząc jej dłoń. Patrzyłem na jej palce, a szczególnie na ten jeden, na który kilka miesięcy temu włożyłem pierścionek zaręczynowy. Teraz go nie nosiła, bo był za luźny, jednak wierzyłem, że niedługo znowu zacznie go nosić. Silke wtuliła się mocniej we mnie, a ja pocałowałem ją w czoło.
— Wiesz, cieszyłbym się, gdybyś pojawiła się na konkursie w Klingenthal.

— Consti, dobrze wiesz, że może być trudno. — Westchnęła przeciągle.
— Mama wróciła do pracy, więc nie może już na początku brać urlopu, a samej na pewno mnie nie puści. Zresztą bałabym się jechać sama — dodała.

— A z Philipem? — zapytałem, lustrując  jej twarz.

— Nie będę mu zawracała głowy — odparła, na co zacisnąłem usta. Silke patrzyła na mnie, mrużąc oczy. — Co ty kombinujesz?

— Ja? — spytałem ze zdziwieniem.

— Constantin, widzę to po twoich oczach.

— No, bo już z nim gadałem i się zgodził — powiedziałem, uśmiechając się szeroko. Musiałem mieć plan B, więc, gdy usłyszałem, że pani Marit prawdopodobnie ma wrócić do pracy, skontaktowałem się z kuzynem Silke w nadziei, że będzie mógł z nią przyjechać na zawody. Na szczęście zgodził się bez problemu.
— Tak więc wszystko zależy od tego, jak będziesz się czuła.

— Wiesz co? — zapytała, po czym zacisnęła usta. — Chyba wolałabym się o wszystkim dowiadywać pierwsza, a nie jak już jest po fakcie.

— Ale nie gniewasz się? — Zaprzeczyła ruchem głowy, na co uśmiechnąłem się szeroko. — Jesteś najlepsza — dodałem, po czym złączyłem nasze usta w pocałunku. Całowałem ją namiętnie, a ona poddała się temu. Wiedziałem, że tęskniła za mną tak mocno, jak ja za nią. Włożyłem dłoń pod jej górę od piżamy i powoli zacząłem przesuwać ją po skórze. Piąłem się ku górze, docierając do jej piersi.

— Consti, zwariowałeś? — Silke odskoczyła ode mnie jak oparzona, gdy palcem zacząłem zataczać kółka na jej sutku. — Jesteśmy w szpitalu, a nie w moim czy twoim pokoju. — Fuknęła, wyciągając moją rękę spod ubrania.

— Nigdy nie fantazjowałaś o seksie na szpitalnym łóżku? — zapytałem ze śmiechem, na co przewróciła oczami. Wiedziałem, że podobało jej się to, a teraz skrywała świętą. Przecież i tak do niczego poważnego nie doszłoby, bo miejsce nam nie pozwalało, ale chciałem dać jej trochę przyjemności, a ona od razu mnie zrugała.

— Dostałeś nartą w głowę po konkursie? — Pokręciłem głową, obejmując ją ramieniem i przyciągnąłem do siebie.

— Nie, po prostu jestem szczęśliwy, że cię mam. Szkoda tylko, że tak późno doszedłem do tego, że jesteś kobietą mojego życia.

— Jak poważnie to zabrzmiało. — Zaśmiała się.

— Taka prawda. Przez tyle lat mieliśmy siebie na wyciągnięcie ręki, a tak późno zauważyliśmy to, że jesteśmy sobie przeznaczeni.

— Co ty zrobiłeś z Constantinem? — Silke spojrzała na mnie znacząco, a ja zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc, o co jej chodziło. — Co zrobiłeś z tym wiecznie śmieszkującym chłopakiem nabijającym się z Silke?

— Zaręczył się, więc powiedziałem mu, żeby się w końcu ogarnął. Nie zawsze mu to wychodzi, ale chyba nie jest najgorzej — odparłem, puszczając jej oczko.

— Proszę cię, nie zmieniaj się — wyszeptała, lustrując moją twarz, a ja uśmiechnąłem się delikatnie, po czym ją pocałowałem.

******

SILKE

I'm free to be the greatest, I'm alive
I'm free to be the greatest here tonight, the greatest
The greatest, the greatest alive
Don't give up, don't give up, don't give up, no no no
The greatest, the greatest alive
Don't give up, don't give up, don't give up, no no no

Nuciłam sobie pod nosem utwór Sii, mając przymknięte oczy. Po chwili odetchnęłam głęboko, otwierając je i wbiłam wzrok w sufit, wsłuchując się w grającą muzykę. Dobrze było popatrzeć na lampę wiszącą w moim pokoju, a nie w szpitalnej sali. Po tygodniowym pobycie w klinice wróciłam do domu. Cieszyłam się z tego, bo miałam wrażenie, że szpitalne mury wysysały ze mnie resztki energii. Wiedziałam, że przez kolejne dwa, trzy dni będę dochodzić do siebie. Zawsze tak było. Pierwsze dni zwykle leżałam plackiem na łóżku, a potem stopniowo wracałam do żywych, jeśli tak to można było nazwać.

— Silke! Silke! — Zmarszczyłam brwi, słysząc krzyk mojej mamy, a zaraz po tym, usłyszałam donośne kroki. Właśnie wbiegała po schodach na piętro, a chwilę później wpadła do mojego pokoju z komórką w dłoni. Stała i patrzyła na mnie, uśmiechając się szeroko. Miałam wrażenie, że była czymś nadmierne podekscytowana i zastanawiałam się, co takiego się wydarzyło, że była aż tak nakręcona.

— Co jest? — zapytałam, siadając na łóżku.

— Dokumentacja — odparła, podchodząc do mnie i zajmując miejsce obok, a ja zmarszczyłam czoło.

— Defenestracja.

— Co defenestracja? — Mama popatrzyła na mnie jak na wariatkę

— Co dokumentacja? — zapytałam, patrząc na nią wymownie. Wolałabym, żeby powiedziała wprost, o co jej chodziło, a nie rzucała jakieś półsłówka.

— Córeczko kochana, przestań sobie żartować. — Mama spojrzała na mnie kręcąc głową, na co wzruszyłam ramionami.

— No, co? Wpadasz do pokoju, mówiąc dokumentacja. Myślałam, że szukasz rymu — odparłam, szczerząc zęby w uśmiechu, za co dostałam kuksańca w ramię.

— Constantin dzwonił. — Zaskoczyła mnie tą informacją. Do mnie się jeszcze nie odezwał, ale za to z moją mamą już zdążył porozmawiać.
— Trzeba zrobić skan twojej dokumentacji i wysłać mailowo do profesora Yardena. Chce się przyjrzeć twojemu przypadkowi. — Miałam wrażenie, że serce stanęło mi po tej informacji. Czy to się działo naprawdę? Właśnie dostałam realną nadzieję na leczenie w Izraelu. To było dla mnie jak wygrana na loterii.
— I tak w ogóle naładuj telefon, bo narzeczony nie może się z tobą skontaktować — dodała, a ja już przynajmniej wiedziałam, dlaczego Constantin do mnie nie dzwonił. Wstałam z miejsca i podeszłam do biurka, na którym leżała moja komórka. Westchnęłam głęboko, widząc, że faktycznie była rozładowana. Podłączyłam ją do ładowarki, po czym odwróciłam się w kierunku mamy. Patrzyła na mnie, mrużąc oczy.
— Podziwiam cię za opanowanie — odezwała się po chwili. — Czy ty w ogóle słyszałaś, co do ciebie powiedziałam? Masz szansę na leczenie w Izraelu.

— Wszystko po kolei, mamo — powiedziałam, przecierając twarz dłońmi. Tak naprawdę w środku cała chodziłam z emocji, ale nie chciałam tego pokazywać. Miałam wrażenie, że jak za bardzo się z czegoś cieszyłam, to los robił mi potem na złość i zabierał to, na czym mi najbardziej zależało.
—  Najpierw musi być zgoda, a potem znowu będę potrzebowała ogromnej sumy pieniędzy. Za darmo tam nie leczą.

— Miałaś napisać do fundacji, czy w razie czego będziesz mogła przeznaczyć zebrane pieniądze na inny cel.

— Napisałam i czekam na odpowiedź. — Mama zrobiła niezadowoloną minę. Była w gorącej wodzie kąpana. Zawsze chciała mieć wszystko na tu i teraz, ale to tak nie działało, przecież nie byłam jedyną podopieczną fundacji.

— Pomożesz mi przy obiedzie? — Przytaknęłam, po czym ruszyłyśmy z mamą do kuchni.

Nawet wkręciłam się w gotowanie. Na początku mało co mi wychodziło, ale za każdym razem było coraz lepiej. Wiedziałam, że teraz po powrocie mamy do pracy to na mnie miał spaść obowiązek gotowania, więc musiałam wziąć się w garść. Mama wyjęła z lodówki mięso, a ja sięgnęłam do szafki po patelnię, na której jak zawsze stała sterta garnków. Nie lubiłam, gdy mama tak to wszystko układała.

— Już macie z Philipem zaklepany nocleg ? — zapytała nagle, a ja wyprostowałam się, trzymając patelnię w dłoni i spojrzałam na nią z niezrozumieniem.

— Jaki nocleg?

— Przecież za tydzień są zawody w Klingenthal i jedziecie na nie. Tak mówił mi Constantin. — Zacisnęłam usta, słysząc te słowa. Zdaje się, że Schmid zaplanował mi wyjazd, o którym nie miałam pojęcia. Rozmawiałam z nim wczoraj na ten temat, ale nie obiecywałam, że będę.

— No, coś ogarniam — odparłam na odczepnego, stawiając patelnię na płytę indukcyjną. Najchętniej zdzieliłabym nią Constantina w głowę. Szkoda, że nie było go pod ręką.

— Jakby co, to weź coś w lepszym standardzie. — Prychnęłam pod nosem, przez co mama dziwnie na mnie spojrzała. Nie chciało mi się tłumaczyć tego, że lepszy standard więcej kosztował, a ja nie wiedziałam, czy na jakiś hostel będzie mnie stać. Może i miałam trochę odłożonej gotówki, którą dostałam od babci, ale nie było jej za wiele.
— Silke, my zapłacimy za hotel, o to nie musisz się martwić. Nim zrobisz rezerwację, pokaż mi tylko, co chcesz zabukować. Chcę, żebyś miała komfortowe warunki.

— Dobrze — odparłam, a mama odłożyła na blat trzymany w dłoni nóż, którym chciała pokroić mięso i przyglądała mi się z uwagą.

— Mało coś w tobie entuzjazmu dzisiaj — odezwała się.

— Dopiero wczoraj wróciłam z kliniki, jutro już będę w lepszej formie. — Uśmiechnęłam się krzywo, a mama przytaknęła. Nie wiedziałam, czy uwierzyła w takie tłumaczenie, ale na szczęście nie drążyła dalej tematu. W końcu zabrałyśmy się za robienie obiadu, na który nie miałyśmy dużo czasu, bo za niecałe dwie godziny mama wychodziła do pracy, a jeszcze musiała się wyszykować.

*****

Uśmiechnęłam się szeroko, gdy wraz z Philipem i jego dziewczyną minęliśmy znak informujący o wjeździe do Klingenthal. Cieszyłam się na spotkanie z Constantinem, chociaż jeszcze dwa dni wcześniej bałam się, że nic z tego nie wyjdzie, bo znowu źle się czułam, ale po kontrolnej morfologii i konsultacji telefonicznej profesor powiedział, że mogę pojechać. Tak więc siedziałam na tylnej kanapie w aucie i szczerzyłam zęby w uśmiechu, a serce szybciej mi biło z podekscytowania. Jeszcze tylko kilka minut i miałam wtulić się w ramiona narzeczonego.

Narzeczonego.

Jak to brzmiało.

Chociaż minęło kilka miesięcy od naszych zaręczynach, nadal nie przyzwyczaiłam się do tego. Kto by pomyślał, że będziemy kiedyś parą? Przyjaźń to przyjaźń, a tymczasem nasza relacja totalnie została przewrócona do góry nogami, ale mimo wszystko dobrze mi z tym było. Czułam, że wszystko było na swoim miejscu.

Pozostał tylko strach przed śmiercią.

Tak bardzo pragnęłam w końcu usłyszeć, że wszystko będzie w porządku. Że pokonałam tę chorobę i strach może odejść w niepamięć. Niestety na to musiałam nadal cierpliwie czekać, ale wierzyłam, że doczekam tego dnia, a szansa na leczenie w Izraelu dodawała mi sił w tej nierównej walce. Chociaż wciąż nie miałam odpowiedzi od profesora Yardena, to byłam jakoś spokojna o to, że odpowiedź będzie pozytywna. Fundacja dała już zielone światło i,  gdyby miało dojść do wylotu, to mogłabym przeznaczyć pieniądze zbierane na leki na leczenie w Izraelu.

W końcu Philip zaparkował przed hotelem i wysiedliśmy z samochodu. Spojrzałam w prawą stronę, po czym uśmiechnęłam się, widząc stojącego nieopodal Constantina.

— Silke! — Od razu pobiegłam w jego stronę, gdy krzyknął moje imię.

Chłopak też ruszył w moim  kierunku i po chwili wpadliśmy w swoje objęcia. Uniósł mnie, tuląc mocno, by po chwili postawić na ziemię. Spojrzałam w jego oczy i niewiele myśląc, złączyłam nasze usta w pocałunku. Brakowało mi go i to bardzo. Cieszyłam się na ten weekend, chociaż miałam świadomość, że Schmid będzie zabiegany i nie poświęci mi zbyt dużo czasu. Jednak, gdy przed człowiekiem było widmo śmierci, wtedy każda sekunda spędzona razem była ważna. Nie miałam zamiaru zmarnować ani chwili.

**************************

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro