22. Dlaczego nagle udało mi się wejść

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nad rankiem siedziałam na parapecie podziwiając wschód słońca. Z okna widziałam jedynie powstające barwy na morzu, ale było to dostatecznie wiele, aby wywołać na mojej twarzy szeroki uśmiech. Od kiedy trafiłam do plemienia Rosengi, cieszyłam się każdym dniem. Z tego powodu, w wolnych chwilach, wstawałam na tyle wcześnie, by przywitać nowy dzień wraz z pojawieniem się słońca na horyzoncie. Wtedy to składałam życzenie słońcu i dziękowałam mu za ten nowy dzień, bo wreszcie przynosił on coś dobrego.

Usłyszałam szelest, przez który spojrzałam za siebie. Hugo przekręcił się na bok. Jego ciemnobrązowe włosy zsunęły mu się na czoło, zasłaniając oczy, mimo to dalej spokojnie spał. Musiał być zmęczony skoro postanowił wprowadzić w życie swoją groźbę. Mogłam być pewna, że dziecko pojawi się prędzej niż później. Ale... jakoś wcale mi to nie przeszkadzało. Wolałam uprawiać seks z Hugo i właśnie jego dziecko nosić przy sercu. Byłoby ono namacalnym dowodem, że w końcu zrobiłam coś dla siebie. Nawet, jeśli tym samym naruszyłam przyszłość widzianą przez prorokinię, to nie żałowałam tego.

Podobała mi się myśl, że ten przystojny, inteligentny, zabawny facet był mój.

Wyczułam coś dziwnego w powietrzu, wobec czego gwałtownie zwróciłam wzrok ku oknu. Wychyliłam się przez parapet. Na dole stał Aron w towarzystwie grupki dzieci. Wszystkie, jednym głosem, prosiły o poranną opowieść o Komandorze. Z tego powodu nastawiłam uszu. Cokolwiek by to nie było, warto byłoby posłuchać. Zawsze to jakieś dodatkowe informacje. Nawet jeśli jest za późno na podążanie za słowami przepowiedni, to mogłoby pomóc chociażby z wyciągnięciem miecza.

- Powiedz nam coś o smokach! - krzyknął jakiś chłopiec.

- Tak! - zgodziły się pozostałe dzieci.

Aron rozłożył koc, uśmiechając się pod nosem, jakby był całkowicie przyzwyczajony do takiego zachowania dzieciaków. Musiało to znaczyć, że akurat lubił tę atencję młodszego pokolenia, tak bardzo pragnącego poznać losy swoich przodków.

Mężczyzna siadł na środku koca, a dzieci otoczyły go zgrabnym kółkiem.

- Smoki uwielbiały pustynię i klify. Były to miejsca, w których łatwo było się schować, dobrze się żyło. Pasował im ten klimat oraz wolność z jaką żyły plemiona, z którymi sympatyzowały. Szanowali się, polowali razem, żyli i kochali się wzajemnie - zaczął Aron. - Był to ich idealny azyl, w którym pojawiali się nieliczni śmiałkowie. Ci odważniejsi byli wpierw sprawdzani przez smoki - chciały mieć one pewność, że ich kamratom nic nie grozi ze strony nowych ludzi. Z tego powodu pustynia naprawdę wielbiła smoki. Dobrobyt, szczęście i bezpieczeństwo , tym charakteryzowało się to miejsca. Ale potem pojawiła się też zazdrość, niezgoda i nieufność. Ludzie zaczęli wątpić w przychylność smoków, zaś te poczuły się skrzywdzone. Ci, którym ślubowały wierność, tym których kochali - obrócili się przeciwko nim. Zmiennokształtni musieli zacząć się ukrywać, bo nagle plemiona obróciły się przeciwko nim. Zaczęły się polowania, przelew krwi. Smoki nie chciały zabijać, tych których kochały. Dlatego były to dla nich straszne czasy.

Komandor był jedyną osobą, która wierzyła do końca w smoki. Próbował wpłynąć na innych, ale był jeden przeciwko wielu. I tu pojawia się wielki sekret mojej rodziny. Komandor był przemytnikiem! Ukrywał smoki i przenosił je w miejsce, gdzie mogły bezpiecznie, samodzielnie uciec. Z tego powodu smoki zniknęły z pustyni... przynajmniej niektóre. Większość zginęła.

W ten sposób zginął sam Komandor. Próbował dotrzeć do ostatniego smoka uwięzionego w podziemnej grocie. Była to zasadzka wykonana przez tych niezgadzających się z osądem Komandora. Dopiero później dotarło do nich co uczynili. Było jednak za późno. Smoki nigdy więcej nie wróciły, trzymając urazę do tych, którzy ich zdradzili. Zaś plemiona musiały nauczyć się żyć z bolesnymi konsekwencjami swoich decyzji.

- Chodziło o łuski - odezwał się głos przy moim uchu.

Serce podskoczyło mi do gardła. Krztusząc się, obróciłam do Hugo stojącego spokojnie pół kroku ode mnie. Miał na sobie jedynie spodnie, ukazując w świetle dnia swoją muskulaturę i blizny. Pomimo nich prezentował się zabójczo dobrze.

- Jakie łuski? - spytałam opuszczając nogi w dół, tak by zwisały nad podłogą. Oparłam dłonie o krawędź parapetu wbijając wzrok w czekoladowe oczy Hugo. Był zaspany. Musiał obudzić się chwilę wcześniej, kiedy to Aron podniósł głos.

- Lud pustyni to waleczni ludzie. Pragnęli być niepokonani, więc zwrócili się do smoków prosząc o ich łuski. Chcieli wykorzystać je do tworzenia zbroi i zabawek kontrolujących wszystko co się da. Smoki wyczuły w tym chciwość i niepotrzebny rozlew krwi, dlatego się nie zgodziły. Od tego się zaczęło.

Brakowało mi słów na opisanie tego, co czułam. Wiedziałam, że było to na pewno obrzydzenie i złość. Ludzie nie mieli najmniejszego prawa prosić o coś tak... cennego dla smoka. Łuski zapewniały im ochronę, były ich wizytówką. Wyrwanie choć jednej z nich sprawiało ból i pozostawiało blizny na ciele (w obu formach), dopóki nie wyrosła nowa. Wyrwanie więcej było... Nie wyobrażałam sobie, bym mogła kiedykolwiek, z własnej woli, zrobić coś takiego. 

- Byli to idioci, trzeba to przyznać - rzucił Hugo opierając ręce tuż koło moich. - Ich myślenie zmieniło się po utracie potężnego sojusznika. Do dziś obwinia się ludzką głupotę i błaga bogów o zadośćuczynienie smokom.

- I co na to wasi bogowie? - spytałam uśmiechając się pod nosem.

- Uznali, że tamto pokolenie musi odpokutować za swoją głupotę samodzielnie bez ich pomocy.

- I słusznie.

Hugo przejechał wzrokiem po moim ciele z satysfakcją patrząc na swoją koszulę zakrywającą moje ciało oraz na malinki, którymi obsypał każde możliwe miejsce. Był mną wyraźnie zachwycony.

- Może z twoją pomocą smoki znów powrócą na pustynię - rzucił pochylając się. - Byłoby to z korzyścią dla obu stron.

- I tak zamierzałam przyprowadzić na pustynię moją rodzinę, więc to całkiem możliwe.

Może właśnie dlatego miecz tak reagował. Ta cała sytuacja mogła być powodem, dla którego nie chciał przyjąć kolejnego właściciela. Chciał kogoś takiego, jak jego poprzedni pan - walczący za tych słabszych, prawych, bez winy.

Ale jeśli była to prawda, ciężko widziałam swoje szanse.

- Tak w ogóle, skąd to wszystko wiesz? - spytałam marszcząc brwi. Przecież deklarował, że nie wie dlaczego smoki zniknęły z pustyni.

Hugo kiwnął głową w stronę okna.

- Jego matka mi powiedziała. Pytałem, bo... tylko tak mogę ci pomóc - odparł dalej z wzrokiem wbitym w widok na dole.

Jakby to nie było do końca to. Albo starał się ukryć całość.

******

W jakiejś części da się przyzwyczaić do bólu. Moja częsta obecność przy pieczarze mogła o tym świadczyć. Choć to uczucie było niczym wrzód w dupie. Przyprawiała o mdłości i okropny ból głowy.

Zerknęłam na Hugo. Podłużna zmarszczka na czole pojawiła się tam zawsze, kiedy towarzyszył mi do tego miejsca. Wyglądał na strapionego. Byłam prawie pewna, że walczył ze sobą, ze swoimi myślami i tym, co powinien zrobić.

Naprałam na powstrzymującą mnie barierę. I z takim samym skutkiem zostałam odepchnięta. Przy tylu niepowodzeniach, można było przyzwyczaić się do rozczarowania. Niewiele mnie to obchodziło na chwilę obecną. W końcu próbowałam. Starałam się. Z tego powodu sumienie mnie nie gryzło aż tak, jak to miało w zwyczaju.

Szczególnie po tej akcji z Hugo.

- Rozmawiałam, żaliłam się, płakałam, oddałam ci krew, śmiałam się. Zrobiłam wszystko co przyszło mi do głowy, więc czemu mnie po prostu nie wpuścisz? - spytałam obojętnie pocierając brew. - Chociażby ze zwykłej litości.

- Luna muszę ci...

- Nie widzisz, że się teraz kłócę? - parsknęłam ignorując dotyk dłoni Hugo na ramieniu. - To już zaczyna mnie bawić, wiesz? Tkwimy tu od tygodnia i gówno z tego wyszło... A nie! Coś jednak wyszło. Właśnie mogę nosić twoje dziecko, więc byłoby cudownie gdyby udało mi się jedynie dostać ten cholerny miecz.

Dotknęłam bariery, przyglądając się swojej skórze. Z powodu frustracji łuski pokryły moje ciało, przez które zaraz potem przemknął prąd. (Zupełnie jakbym była czymś naelektryzowana). Hugo też musiał go poczuć, bo jego dłoń zacisnęła się mocniej na moim ramieniu.

Moja ręka z lekkim oporem przeniknęła przez niewidzialną barierę. Widząc to uśmiechnęłam się szeroko. Wreszcie! Wreszcie się udało.

Więc to tylko o to chodziło? Wiedziałam, że jakiekolwiek informacje o Komandorze mogą się przydać! Bronił smoki, uważał je za istoty godne ocalenia, więc jasne było, że tylko smok może dostać się do miecza.

Zalała mnie czysta euforia, która zepchnęła na bok ból i głos Hugo. Już zamierzałam wejść, gdy nagle coś ciemnego, jakby mgła, przemknęła w moją stronę. Dzięki szybkiej reakcji mężczyzny, upadliśmy na ziemię po bezpiecznej stronie bariery. To o nią uderzyła czarna masa od razu się rozpraszając.

Mimo to całe zdarzenie przyprawiło mnie o szybsze bicie serca. Oddychając przez usta przyglądałam się pieczarze. To coś było szybkie i gotowe na błyskawiczną akcję zabicia swoich przeciwników.

- Czemu ty nigdy mnie nie słuchasz? - krzyknął Hugo chwytając mnie za ramiona.

Spojrzałam w jego czekoladowe, błyszczące strachem oczy. Krzyczał, bo się bał, że mogło mi się coś stać.

- Ale... udało się, prawda? - powiedziałam oglądając się za siebie. - Trzeba się dowiedzieć...

- To co strzeże miecza, nie będzie się wahać pozbawić cię życia - przerwał mi potrząsając mną. - Przeszło ci przez myśl, ile możesz stracić dla zwykłego kawałka metalu? Luna istnieją osoby, na którym zależy na twoim bezpieczeństwie.

- I te, na których mi zależy - parsknęłam. - Nie mogę zostawić rodzeństwa tylko dlatego, że jesteśmy razem. Oni byli pierwsi, zawsze będą. A ten miecz może ich wreszcie uwolnić. Sprawa jest warta świeczki.

- No tak - Hugo prychnął gramoląc się z ziemi. - Jestem ciekawy, czy przeszło ci przez myśl, co by powiedzieli i zrobili, wiedząc w jakie niebezpieczeństwo się pakujesz. Dzieci są bezpieczne, Luna. Myślę, że im bardziej zależało właśnie na nich - by były jak najdalej od tego bajzlu.

- Nie zostawię ich - powtórzyłam uparcie, patrząc na Hugo z ziemi.

- Nie mówię, żebyś ich zostawiła. Musisz zwyczajnie zrozumieć, że im również zależy na twoim bezpieczeństwie. Tak jak mi. Możesz być tym złotym smokiem, występować w przepowiedni i być silna, ale zawsze pojawi się przed tobą silniejszy przeciwnik. I może być tak, że sama sobie nie poradzisz. Pomyśl o tym.

*****

Pomimo słów Hugo, od razu skierowałam się do babci Arona. Była ona mało rozmowna, ale to w niej pokładałam największe nadzieje. Musiałam wiedzieć co strzeże miecza. W końcu była najstarszą osobą w tym gronie , więc wiedziała więcej.

Starsza kobieta siedziała przed domem wpatrzona w morze. Jej dłonie ruszały się raz po raz, jakby pisała coś na kolanach okrytych ciepłym kocem. Na pomarszczonej twarzy, na krótko, pojawiły się przeróżne emocje.

Przyklękłam przed kobietą, obawiając się równocześnie tego, co mogłabym usłyszeć. Ciemne oczy staruszki przesunęły się po mojej twarzy, zaś palce przyśpieszyły tępa.

- Wiesz coś o mieczu. Potrzebuję go, dlatego błagam, pomóż mi. Powiedz mi, co go strzeże? - zagryzłam drżącą wargę, zaraz potem złote łuski pokryły moje przedramię. Krzywiąc się wyrwałam jedną z nich. - Popatrz, jeśli ją przetopisz i uformujesz powstanie złoto.

Staruszka patrzyła na mnie bez lęku, jakby od samego początku wiedziała kim jestem. Zamiast tego podziwiała mnie, nie zwracając uwagi na trzymaną przeze mnie łuskę.

- Smok - powiedziała.

- Tak - przytknęłam chwytając kobietę za rękę. - Jestem smokiem i naprawdę potrzebuję tego miecza, by uwolnić swoje rodzeństwo. Ochronić ich, tak jak to zrobił twój przodek, Komandor.

- Smok - powtórzyła.

Zgrzytnęłam zębami z frustracją. Naprawdę? Teraz też ona będzie sprawiać mi problemy?

- Błagam - wyszeptałam.

- Smok - powiedziała po raz kolejny, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem na wargach.

W tej chwili z domu wyszedł Aron. Oparł się o framugę drzwi. Wyglądało na to, że wiedział o co pytałam.

- Zawsze kiedy pytamy o miecz, powtarza jedno i to samo słowo: "smok" - powiedział.

Zawiesiłam głowę, przymykając oczy z bezsilności. Moja nadzieja osłabła. Doszłam tak daleko, by znów uderzyć w ścianę?

Nagle poczułam zimne, pomarszczone palce na swoim policzku. Zmusiły mnie one do podniesienia wzroku. Babcia wpatrywała się we mnie z powagą w oczach, jak gdyby starał się ze wszystkich sił wytłumaczyć mi coś ważnego. Jednak z jakiegoś powodu, miała trudności.

- Smok. Tylko smok. Łuskowy miecz - pogromca i sojusznik smoków. Ich wybawiciel. Cień.

- Co...?

W mózgu przeskoczyły mi odpowiednie zapadki. Wreszcie mnie olśniło. No tak! Miecz mógł zabić lub wybawić smoki. A ten cień... Przed oczami pojawił mi się obraz krzesła. Konkretniej jego tyłu, gdzie miecz otaczał cień smoka.

- Dziękuję!

Ucałowałam staruszkę, po czym wleciałam do domu. Hugo musiał wiedzieć co odkryłam i gdzie znów idę. Zamartwianie go byłoby powyżej jego cierpliwości.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro