23. Dlaczego miecz nie należy do mnie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nadal myślę, że to bardzo zły pomysł - mruknął Hugo posłusznie idąc za mną w stronę pieczary.

- Możesz jeszcze zawrócić- rzuciłam rozglądając się. - Dzięki tej babci, wiem co strzeże miecza. Teraz wszystko jest jasne. To coś to smok, ta czarna bestia, która zabiła złotego smoka. I wiele, wiele innych - wzięłam głęboki wdech. - Podejrzewam, że jakimś cudem ludzie zdobyli jego łuski. Smoki są w końcu długowieczne, więc to całkiem możliwe. Potem - widząc jak ostre są - stworzyli miecz, jedyny miecz, który jest wstanie zabić smoki.

Kroki Hugo ucichły. Mężczyzna zatrzymał się spory kawałek ode mnie. W końcu i ja stanęłam wzdychając ciężko. Z początku myślałam, że jest zwyczajnie zniechęcony i chce jakoś odciągnąć mnie od udania się do pieczary. Oczywiście wiedział... musiał wiedzieć, że żadna siła mnie nie odciągnie od tego miecza. Jednak z jakiegoś powodu Hugo był podenerwowany, niepewny.

- Na pewno tego chcesz? Chcesz tam wejść, wiedzą o tym? - dopytywał z płonącymi oczami.

Wyglądało to tak, jakby moja decyzja miała zaważyć na tym, co postanowi zrobić. To mi się nie podobało. Tym bardziej, że widać było po nim, że wie jaką odpowiedź otrzyma.

- Bez tego utknę w martwym punkcie - powiedziałam słabo.

Hugo w milczeniu skinął głową, ponawiając wędrówkę. Nie odezwał się słowem aż do pieczary, gdzie chwycił mnie za rękę i wyjął miecz. Tak przygotowany zamierzał wejść do środka. Szybko przywołałam łuski byśmy mogli wejść, inaczej Hugo odbiłby się od bariery tak samo, jak wielokrotnie ja. To byłby moment, w którym definitywnie spróbowałby odwieść mnie od mojego pomysłu, albo zdenerwowałby się jeszcze bardziej.

Przeszliśmy.

Po drugiej stronie przywitała nas ciemność i martwa cisza, zupełnie jakbyśmy trafili do innego świata. Świata, w którym przeważają ciemne barwy, nieprzyjemna cisza i całkiem realne widmo niebezpieczeństwa. W tej chwili pożałowałam, że zabrałam ze sobą Hugo. Jeśli miałoby mu się coś przez to stać, nie wiem czy byłabym wstanie sobie wybaczyć.

- Hu...

- Gdzie on jest? - szepnął mężczyzna marszcząc brwi i rozglądając się w skupieniu dookoła, choć wątpiłam, by dużo zobaczył.

- Co?

- Strażnik - wyjaśnił.

Kiedy to powiedział zdałam sobie sprawę, że miał absolutną rację. Czarnego smoka nigdzie nie było, chociaż ostatnim razem pojawił się błyskawicznie po tym, jak udało mi się przejść przez barierę.

W tym momencie mógł nas obserwować z ukrycia, czekając aż wejdziemy głębiej. Wtedy staniemy się łatwiejszym celem, bo wyjście z pieczary było tylko jedno - to za naszymi plecami. Odcięcie go byłoby najrozsądniejszym wyjściem.

Na mojej twarzy pojawił się kpiący uśmiech.

Takie samo zachowanie cechowało mojego ojca. Odcinał możliwość wyjścia z sytuacji, pozostawiając jedno, które później z satysfakcją blokował. I jedyne co można byłoby zrobić to się poddać, błagając o najmniej bolesną karę.

- W końcu nam się ukaże - rzuciłam robiąc krok do przodu.

- Jak zabić.. ducha? - spytał Hugo zrównując się ze mną. Jego uścisk stał się mocniejszy.

- Technicznie rzecz biorąc, nie da się - powiedziałam. - Ale jeśli już trzeba, to jest sposób. Musisz zapanować lub przywłaszczyć sobie przedmiot, który do niego należy. W tym wypadku miecz. W ten sposób z ducha robisz sobie sojusznika. Słyszałam, że te, którym spodoba się właściciel, pomagają mu, a czasem go chronią przed rychłą śmiercią. Znaczy tylko od tej mniej groźnej, bo nie wszystko są wstanie przewidzieć czy zrobić.

- Więc, gdybyśmy zdobyli ten miecz, czarny smok będzie nam służyć? - dopytywał Hugo nieprzerwanie przesuwając wzrokiem po otaczającej nas ciemności.

- Nie. Jego kumplem będzie ten, któremu uda się zdobyć ich przedmiot. "Służą" jednej osobie - zaprzeczyłam, zawierzając wszystkim moim instynktom.

Przez strach o własne życie, serce podeszło mi do gardła. Nawet nogi zaczęły się trząść, jakby ciało przeczuwało to, co może nadejść.

Niemal wstydziłam się swojego zachowania przy pewnym swego, spokojnym Hugo. Mężczyzna szedł bez większego trudu do przodu ku mglistemu światłu. Wyglądało, że nie słyszał podejrzanych odgłosów dochodzących ze wszystkich stron, ani liźnięć mrozu łaskoczących mój kark i ramiona. Ale za mną niczego nie było.

W zasadzie powinnam być całkiem zadowolona, że to mnie wybrano sobie za cel, ale... ten wciąż wiszący nade mną topór, był przytłaczający. Chyba po części wolałabym, żeby ktoś przejął ode mnie tą ciągłą, dużą odpowiedzialność i sam obawiał się o swoje życie, jak ja. Przynajmniej nie czułabym się samotna w tym aspekcie.

- Coś zrobiło się niewyobrażalnie gorąco i duszno - szepnął Hugo poruszając bluzką.

Dopiero, kiedy to powiedział zdałam sobie z tego sprawę. Byłam tak zamyślona, że nie usłyszałabym nawet skradającego się skrytobójcy.

- Znośnie - mruknęłam, a kiedy otrzymałam powątpiewające spojrzenie dodałam: - Smoki są przyzwyczajone do wszystkich temperatur. Szczególnie do tego klimatu. Przez ich oddech, wielkość i temperaturę ciała, są to warunki, w których żyją. Stąd słowo "znośnie".

Hugo zerknął na mnie, kiwając krótko głową. Widać ta odpowiedz całkowicie go usatysfakcjonowała. Słuchając mnie nawet nie stracił czujności - ciągle nasłuchując i się rozglądając. Przynajmniej jedno z nas wiedziało jak się zachować.

-Idzie nam za łatwo - wyszeptałam poruszając palcami wolnej, lewej ręki. Brakowało w niej mojego miecza, który dalej był gdzieś schowany przez Hugo. I wyglądało na to, że już go nie odzyskam.

- Może uciął sobie drzemkę - zaproponował żartobliwie mężczyzna, gwałtownie podrywając głowę ku górze. Ledwo widoczne, czarne smużki przemknęły po sklepieniu, natychmiast znikając, gdy zostały przeze mnie wypatrzone.

- To byłby cud - najeżyłam się dostrzegając więcej czarnego dymu. Tak jak myślałam, zastawiał na nas pułapkę odcinając nas od jedynej drogi ucieczki. - Ale my nie mamy tak wielkiego szczęścia.

- W takim razie pozostaje nam tylko jedno - oznajmił Hugo chrapliwie.

W następnej chwili ciągnął mnie biegnąc ku jasnemu punkcikowi, który powiększał się z każdym krokiem. Sapiąc i ślizgając się na nierównym podłożu, wpadliśmy w ślepy zaułek, oświetlony przez dziurę w sklepieniu. Wystarczająco dużą, by mógł przez nią wpaść smok.

Pośpiesznie rozejrzałam się mrużąc oczy przez nagłe oślepiające, promienie słoneczne. Mój wzrok zatrzymał się na prawo ode mnie. To tam znajdował się miecz. Wbity aż po rękojeść w ścianę. Widać było jedynie rękojeść obitą czarną skórę. Z niej zaś wylatywał dym niczym krople krwi.

Kap-kap- kap.

Dym od razu ulatywał do towarzyszy w sklepieniu.

Kap- kap- kap.

Rzuciłam się w tamtą stronę gotowa wyrwać miecz i opanować całą tą sytuację.

Kap- kap- kap.

Podłoże, po którym stąpałam pokrywała czarna, klejąca się maź. Pomimo tego brnęłam niestrudzenie na przód, czując tuż za sobą ciężki oddech Hugo. Mężczyzna powoli przegrywał z ruchomym gruntem, choć dalej próbować się ze mną zrównać.

Kap- kap- kap.

Jeszcze kilka kroków i dosięgnę miecz. Wtedy wszystko to się skończy. Hugo będzie bezpieczny... Wyciągnęłam rękę ignorując nagły rozwścieczony ryk ewidentnie należący do smoka.

Cień zakrył słońce akurat wtedy, gdy udało mi się pochwycić rękojeść.

Zamarłam. Ostry ból przeszył moje prawe ramię, rozchodząc się coraz dalej i dalej. Krzyknęłam szarpiąc za miecz, który dalej tkwił wbity w kamień. Po moim policzku spłynęły łzy spowodowane przez wysiłek i coraz to większy ból ciała.

Zaparłam się ściany.

Niespodziewanie zostałam oddzielona od rękojeści. Upadłam ciężko na nierówne podłoże rozcinając sobie wnętrze lewej dłoni, w którą wbił się ostry kamień.

Hugo upadł tuż koło mnie. Jako jedyny zauważył w porę pikującą czarną bestię, o dziwnie zmniejszonym rozmiarze psa. Gdyby nie on, smok wbiłby się w moje plecy.

- O nie! - mężczyzna chwycił moją prawą rękę i przyglądał się w skupieniu jej wnętrzu.

Tam pozostał ciemny ślad po rękojeści miecza. Zupełnie jakby został wypalony, choć wcale nie pamiętałam, żeby... No tak, ten ból nie mógł brać się znikąd.

- Powinniśmy... - zaczął Hugo, ale przerwał i zbladł.

Rozmiar smoka powiększył się do rozmiarów konia. Bestia właśnie zamierzała zaatakować po raz kolejny. Jednakże została uprzedzona. Hugo odwrócił się do niej plecami, upuszczając własny miecz. Jego ręka wystrzeliła ku górze. Błyskawicznie wyrwał miecz ze ściany, mierząc jego obsydianowym czubkiem w stronę zbliżającego się smoka. Ten zaś zahamował gwałtownie i niczym ukochany pupilek podfrunął wesoło do Hugo, zmniejszając swój kształt. Popiskując jaszczurkowaty smok owinął się wokół szyi mężczyzny tworząc w ten sposób najprawdziwszą, czarną ozdobę, która stwardniała i jakby zrobiła się martwa.

Nastała cisza przerywana naszymi szybkimi oddechami. Powoli obróciłam się ku Hugo, który szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w trzymany przez siebie miecz. Wydawało się, że nie był pewny co powinien zrobić. Ale nie wyglądał na aż tak zdziwionego tym, co zrobił, jak - moim zdaniem - powinien.

Oparłam się ciężko o ścianę, nie wiedząc co o tym wszystkim myśleć. Miecz, który powinien należeć do mnie, znajdował się w rękach mojego faceta. Mnie z kolei sprawiało ból samo jego trzymanie. Co tu się działo?!

To ja miałam dzierżyć ten cholerny miecz!

- Luna.

Podniosłam wzrok ze swoich dłoni. Tę prawą zwinęłam w pięść, by nie widzieć wypalonej rękojeści miecza. To był dowód mojej porażki. Namacalny i irytujący.

- Nie oddam ci go - powiedział Hugo stukając czubkiem miecza w kamień przy swojej nodze. - Samo trzymanie go sprawia ci ból, więc nie powinnaś się do niego zbliżać.

- Nie ty o tym decydujesz - warknęłam podnosząc się.

- Ja - zaprzeczył. - To ja wydobyłem miecz.

- Ale w...

- Kiedy przyjdzie czas, udam się z tobą do tego tyrana - przerwał mi. - Ale to nie ty będziesz przecinać więzy swojego rodzeństwa. Ja to zrobię.

Zacisnęłam usta odwracając wzrok.

Choćby ten miecz miałby wypalić mi dziurę w brzuchu, nie zamierzałam pozostawić go w dłoniach Hugo. To nie była jego walka.

Nie powinien tracić życia z powodu tak beznadziejnej sprawy.

*****

Następnego ranka - po burzliwie- milczącej nocy - żegnaliśmy się z potomkami Komandora. Hugo uparcie zabraniał zbliżać mi się do miecza, nawet w towarzystwie tych ludzi. Uważał, żeby ani razu nie odwrócić się do mnie plecami, bo to właśnie na nich znajdowała się jego nowa zdobycz.

Niemniej pozwalałam mu na to dziecinne zachowanie, gdyż to nie był jeszcze czas na ucieczkę. Czekało mnie zjednoczenie ludu pustyni. Na to, zaś potrzebowałam czasu i wsparcia ze strony plemienia Rosengi.

Aron wykorzystał tę okazję, by zgarnąć mnie na bok. Tam pochylił się i szepnął:

- Babcia prosiła byście udali się na ziemię Komandora.

- Co? Przecież one są oblężone przez....

- To było tylko terytorium, które chronił - zaprzeczył kręcąc głową. - Chodzi o to na granicy tamtych oblężonych ziem i ciemnego lasu. Babcia mówi, że powinniście się tam udać. Dla własnego dobra.

Zapatrzyłam się w ciemne oczy mężczyzny, zastanawiając się nad tym, co powiedział. Wskazane miejsce było w zasadzie po drodze, także nie zbaczalibyśmy jakoś szczególnie. A skoro starsza kobieta mówi, że jest to miejsce, które należy odwiedzić, nic nie stało na przeszkodzie.

- Ach i jeszcze jedno - Aron zatrzymał mnie w miejscu, chwytając za ramię, kiedy chciałam wrócić do morderczo wyglądającego Hugo. Mężczyzna był gotowy rzucić się w moją stronę byleby odgrodzić nas od siebie. Aronowi jakoś nie sprawiało to problemu. Pochylił się i szepnął mi do ucha. - Wydaje mi się, że może ci się to przydać - na chwilę zamilkł. - Lud pustyni może być podzielony, ale nie zdają sobie sprawy, że dzielą ich tylko nazwy. Każde z plemion jest tym samym. Więcej ci nie powiem, prócz tego... Przetłumacz sobie nazwę "Pezja" na różne możliwe języki, wtedy zrozumiesz o co mi chodzi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro