⊙Rozdział 15. I jak mu tu nie jebnąć?⊙

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Gdy ktoś mnie zapewnia, że obca jest mu uraza, zawsze mnie kusi, by dać mu w twarz, żeby mu pokazać, iż się myli."

    Emil M.Cioran    

Wraz z chłopakami zatrzymaliśmy się na półokrągłej arenie, w której środku widniała ogromna dziura. Spojrzałem tam lecz nie widziałem ani skrawka ziemi. Domyśliłem się, że musi to być zejście do kręgu niżej. Westchnąłem cicho i w myślach przeklinałem na Kaspra i jego durne pomysły. Wstałem po chwili z kucek i przetarłem spodnie z pyłu, który unosił się po całych ruinach. Odwróciłem się do Selgana, który wzruszył ramionami i kazał nic nie robić, aż Greed wróci ze sklepiku z pamiątkami "Otchłań". 

Demon, gdy zobaczył ten wielowymiarowy sklep prowadzony przez małego demona, który pieszczotliwie nazywany był Zgredkiem, od razu do niego ruszył. Kazał nam zostać i obserwować, czy Minos się nie odradza. Przetarłem zmęczoną twarz i spojrzałem na Greeda, gdy ten podszedł do nas z siatkami na zakupy.

  — Co ty tam masz? — zapytałem i wskazałem na torby.  Gadziooki uśmiechnął się na to szeroko i rzucił mi i leszemu po jednej z nich. 

  — Ubrania dla was panienki, no już zakładać je.

— Po cholerę nam nowe ubrania? — spytał Selg.

— A po to byście łatwo nie zginęli i byli przygotowani na pozostałe kręgi piekieł — odpowiedział i poszedł za jakąś z rozwalonych kolumn.

Westchnąłem cicho i ruszyłem za inne gruzowisko. Zdjąłem po chwili buty i spodnie, a z torebki wyjąłem czarne skórzane. Założyłem je i dopiero zauważyłem, że przy pasie zwisa mi niewielki srebrny łańcuszek zdobiony nordyckimi runami i egipskimi hieroglifami. Następnie zrzuciłem z siebie górną warstwę ubrań i rozruszałem zdrętwiałymi ramionami. Spojrzałem w tafle czerwonej wody i zobaczyłem na swoich plecach symbole. Jednym z nich było oko Horusa,  drugim połączone ze sobą trzy trójkąty Skandynawowie nazywali go Valknut. Poza nimi miałem jeszcze na plecach znak Walesa oraz triskelion z mitologi cetlów.  Dotknąłem pioruna na lewej łopatce i potarłem go lekko. Dziesięć lat nosiłem te symbole, kiedy to wszystko zleciało?

Pokręciłem głową i założyłem szarą koszulkę i czarny płaszcz bez rękawów. Przeczesałem włosy i wyszedłem do chłopaków, którzy już na mnie czekali. Greed miał na sobie czerwone, skórzane spodnie z ćwiekami i taką samą kamizelkę Na głowie miał okulary ze złotymi oprawkami. Selgan za to ubrany był jak druid. Zielonkawoczerwona kurtka, która sięgała aż do jego kolan i do tego brązowe jeansy. Sam leszy też się nieco zmienił. Jego oczy koloru trawy, miały teraz barwę krwi. Zielone włosy, na końcówkach stały się czerwono-pomarańczowe.

  — Selg? Co ci się stało? — zapytałem, gdy stanąłem obok nich.

— Przystosowałem się do natury piekieł — odpowiedział.

— To znaczy, że możesz teraz używać swoich zdolności? — dopytałem, bo szczerze nie znałem się na magicznej transformacji swojego kumpla. Leszy skinął na to głową i wskazał na dziurę. 

  — Powinniśmy ruszać — powiedział.

— Ta... nim ten sukinsyn dojdzie na dno piekieł. — Greed mówiąc to podrapał się po karku i pstryknął palcami. — Wpadłem na pomysł.

— Jak bardzo chory i pojebany?

  — Tylko troszkę. — Demon uśmiechnął się i kazał nam ruszyć za sobą.

Tak jak kazał, tak zrobiliśmy. Wraz z chłopakami wskoczyliśmy jednocześnie do przejścia na kolejny poziom piekieł. Lecieliśmy czymś w rodzaju tunelu, który składał się z więziennych krat, z których krzyczały i wyłaniały się potępione dusze. Greed powiedział nam byśmy wysunęli skrzydła, na jego znak. Nie miałem pojęcia po co mieliśmy to robić, ale zdałem się na łaskę demona, w końcu to on mieszkał tu przez całe swoje życie. Kiedy krzyknął, że Kasper to dziwka wraz z Selganem uwolniliśmy swoje skrzydła. Moje składały się ze złączonych błyskawic, a leszego z roślin. Zatrzymaliśmy się po chwili w powietrzu między dwoma kręgami piekieł. Gad machnął na nas ręką byśmy za nim polecieli, a sam ruszył przodem. Selg i ja wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia  po czym dogoniliśmy demona. Czyżby prowadził nas przez jakiś skrót? Może nawet dogonimy Kaspra? Już nie mogłem się doczekać, aż spuszczę mu sromotny wpierdol. 

Obudziłem się już w kręgu piątym. Otworzyłem powoli oczy i usiadłem, masując obolałe ciało. Czułem się gorzej niż podczas maratonu Supernatural, przy którym z chłopakami chleliśmy więcej niż nam wiek dawał, a uwierzcie te liczby małe nie były.  Chociaż... mieszanie spirytusu z winem i bimbrem robionym przez Gluttonego było całkiem smacznym przeżyciem, tak kac po tym zmusił mnie do tygodniowego zwolnienia. Dźwignąłem się na nogi i odruchowo chciałem poprawić swoją marynarkę... której kurwa nie miałem, bo Fafik mi ją stopił kwasem. Westchnąłem nieco rozeźlony i spojrzałem wkoło mnie. 

Stałem nad brzegiem Styksu, czerwonej rzeki, która składała się z miliarda jeśli nie tryliarda wściekłych dusz. Pod stopami miałem czarne kamienie magmowe i siarkę w dużej ilości. Smród był paskudny, ale nie powiem że nie czułem czegoś gorszego, gdy byłem jeszcze widzącym. Rozejrzałem się po okolicy szukając Flegiasza, który przeprawiał przez tą rzekę, ale nigdzie nie widziałem tej paskudy, za to usłyszałem dobrze irytujący głos.

— Widzę, że poszedłeś dalej beze mnie — odezwał się Kłamca, a ja miałem już ochotę mu przypierdolić, na nieszczęście ten debil o tym wiedział i odskoczył w tył. — Coś ty taki nerwowy? Za dużo siarki czy zaczęły się te dni?

  — Gdzieś był ty podrabiana namiastko boga? — zapytałem z nutą gniewu w głosie. Dziwne było to że go czułem... to pewnie efekt uboczny tego kręgu.

— No wiesz... ja i Fafnir się nie lubimy, więc wolałem go zostawić tobie — odparł i uśmiechnął się szelmowsko, przez co chciałem mu jeszcze bardziej przypierdolić.

— Umiesz liczyć licz na własną dupę — powiedziałem i odwróciłem się do niego plecami.

— No weź kochanie... nie strzelaj mi tu foszków ok?

— Jeszcze jedno słowo, a zostaniesz w Styksie do Ragnaroku — odezwałem się starając opanować kulę białego gniewu wewnątrz mnie.

Usłyszałem ciche westchnienie i kopanie kamienia. Nie odwróciłem się do niego tylko ruszyłem brzegiem rzeki. Flegiasz powinien być ogromnym zrobionym z magmowego kamienia demonem, który na swoim ramieniu przewozi podróżnych, ale niestety tego typa nie było tu widać. Rozmasowałem nasadę nosa i kichnąłem. Od tej siarki kręciło mi się w nosie, chyba muszę przebadać się pod kątem alergii na nią.  Zabawne... inni mają na ogół uczulenie na pyłki lub Lokiego, a Kasper musi być inny i mieć na siarkę. Chociaż wątpię, biorąc pod uwagę z iloma cholerami się walczyło i w sumie zadaje się z Greedem, który pachnie jak Wezuwiusz po pierdnięciu... nie pytajcie skąd to wiem.   

Ziemia zadrżała, a kamienie lekko podskoczyły i przeturlały się do Styksu. Powietrze przeszedł gniewny ryk, a spode mnie wyskoczyła łapa i próbowała chwycić mnie za kostkę. Powstrzymałem zaskoczony pisk małej dziewczynki i odskoczyłem w tył. Grunt eksplodował, a kawałki skał poleciały na wszystkie strony. Z miejsca wybuchu zaczął wychodzić paskudny demon. Miał na oko z cztery metry wysokości i wykonany był z zastygłej magmy. Całe jego ciało tliło się ogniem, który płonął również w łączeniach między łuskowatym ciałem bestii. Z głowy cholerstwa wyrastały długie i grube rogi, lekko podkręcone dla dodania lepszego wyglądu i plus pięciu do bycia szpanerem. Wyciągnąłem włócznię i rozdzieliłem ja na dwa bliźniacze ostrza. Gniewny zaryczał przeszywając powietrze jeszcze gorszym zapachem siarki i ruszył na mnie z taranu. Spojrzałem za ramie zobaczyć, gdzie jest pedał, ale ten już sobie latał w postaci kani (ptaka nie grzyba) na bezpiecznej wysokości.

Przekląłem na wszystkie matki  Hajmdala i przeturlałem się w bok. Moja biała koszula stała się pomarańczowo-żółta w niektórych miejscach przez tą wszechobecną siarkę. Zerwałem się na równe nogi i rozciąłem na pół lecące ogniste pociski. Gniewny nie przestawał nimi rzucać, więc musiałem się do niego niechętnie zbliżyć i przytulić najlepiej mieczem w głowę. Wbiłem nogi w ziemię i niczym torpeda wyskoczyłem w jego stronę. Ciałem w powietrzu nadlatujące kamienie i lekko uchyliłem się przed łapą demona. Wbiłem w jego lewy bark jeden z mieczy, a z rany popłynęła lawo-podobna jucha. Stwór zawył z bólu i chciał mnie zdzielić wolną ręką. Puściłem ostrze i wylądowałem na zgiętych nogach. Okręciłem się prędko podcinając mu nerwy w kolanach... czy co on tam kurwa miał zamiast nich. Ognisty nie zamierzał jednak się poddawać po upadku na kolana i podparł się na przednich łapach i odbił się odskakując ode mnie. Jak na kogoś tak dużego całkiem był zwinny.  Podczas lotu dmuchnął we mnie ognistym oddechem. Zakręciłem w dłoni mieczem rozdmuchując na boki płomienie. Zrobiłem nawet szpagat by uniknąć rzuconego we mnie głazu. Opłacało się za młodu chodzić na anielską gimnastykę bo w innym wypadku miałbym problem z swoimi kamieniami szlachetnymi. 

Wziąłem miecz w zęby i podbierając się na rękach wykonałem fiflak i kiedy byłem nad ziemią rzuciłem sztylet w stronę stwora. Ten nie zdążył zareagować i dostał nim prosto w oko. Nim rozniósł się ryk odbiłem się od powietrza i poszybowałem w jego stronę. Wykonałem obrót głową i trzymanym w ustach mieczem podciąłem mu krtań. Bestia zaczęła się krztusić, a ja opadłem swobodnie na ziemię. Wziąłem broń w dłoń i przebiłem nią jego głowę, po czym wyszarpałem jej drugi egzemplarz, który sterczał z jego ramienia. Spojrzałem na swoje ciuchy i spalony kapelusz po czym warknąłem siarczyście jakieś stare celtyckie przekleństwo. Chciałem schować moje zabawki, kiedy powietrze przeszyła aria wściekłych powarkiwań, krzyków i ryków. Spojrzałem za siebie na zgraje Gniewnych, a mnie samego ogarnął wkurw na swoje życie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro