⊙Rozdział 6. Anioły Watykanu⊙

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nad Bazyliką Świętego Piotra otworzył się biało-złoty portal. Z niego na dach świątyni wyszła postać o męskiej posturze. Na głowie miał biały kaptur, a takiego samego koloru zbroja okalała jego ciało. Była idealnie dopasowana do postury mężczyzny. Wydawała się ciężka, lecz naprawdę nie ważyła nic. W obu dłoniach trzymał płonące włócznie. Uniósł głowę na rozgwieżdżone niebo, a w cieniu kaptura krył się litościwy uśmiech. Strzelił karkiem i zniknął, pozostawiając po sobie stertę białych piór.

W końcu po wielogodzinnym locie, na własnych skrzydłach, wylądowałem w Watykanie. Zdjąłem kapelusz i przetarłem pot z czoła. Zdecydowanie padła mi kondycja, bo tak długi lot był dla mnie wykańczający. Przynajmniej nie zemdlałem po drodze. Zawsze mogło być gorzej, na przykład taki Loki mógłby cały czas ględzić jako pieprzony bielik obok mnie. A nie czekaj... właśnie to do kurwy robił! Przyrzekam, że kiedyś go zabiję. Może w piekle się nadarzy jakaś okazja? Kto wie? Spojrzałem na blondyna, który wylądował obok mnie i posłałem mu nienawistne spojrzenie.

  — No co? — zapytał zdziwiony.

— Ty już dobrze wiesz co — warknąłem i założyłem kapelusz na głowę.

— Oj tam, to była bardzo przyjemna rozmowa.

— Raczej monolog... — powiedziałem do siebie.

— Mówiłeś coś złotko?

— Żebyś się pierdolił.

— Z tobą? Tu i teraz? — Spojrzał wokoło i westchnął. — Za grosz u ciebie romantyzmu i nie ma kwiatów i czekoladek dla mnie.

  — Nie prowokuj mnie, abym wsadził ci jakiś znak drogowy w dupę.

  — Wiedziałem, że lubisz zabawy na ostro, ale o takie coś cie nie... — przerwał, kiedy wyprowadziłem, w jego twarz kopniaka z półobrotu. Niestety odskoczył w ostatniej chwili w tył. — No weź nie bądź taki nieprzystępny.

Warknąłem pod nosem i zacząłem iść przed siebie.

  — A ty dokąd?! —krzyknął, gdzieś za mną Loki.

  — Do hotelu — odpowiedziałem. —Muszę się umyć i coś zjeść.

Słyszałem jak podbiega do mnie, a ja posłałem mu wrogie spojrzenie. Było to ostrzeżenie by siedział cicho. Jeśli się odezwie to osobiście wyślę go na Bifrost w podskokach.  Dlaczego musiałem zostać skazany na tego idiotę? Nie mógłby to być jakiś gość typu Milczek z Dzwoneczka? Przynajmniej on nie gada jak najęty. 

Wszedłem do jednoosobowego w miarę taniego pokoju. Zamknąłem drzwi na klucz i podszedłem zasłonić okna w pokoju. Zdjąłem z siebie marynarkę i wraz z kapeluszem rzuciłem na łóżko. Rozpiąłem szarą koszulę, którą również położyłem tam gdzie poprzednie części garderoby. Wszedłem do łazienki, gdzie się rozebrałem z resztki ubrań i stanąłem przed lustrem. Spojrzałem w swoje zmęczone życiem czerwone oczy z podłużnymi jak u kota źrenicami. Na mojej twarzy widać było kilkudniowy zarost, a włosy układały się jak chciały i były stanowczo za długie jak na mnie. Westchnąłem, biorąc w palce czarny kosmyk. Zdecydowanie lepiej mi było w białych włosach, niż tych hebanowych. Wypuściłem z pleców krucze skrzydła i delikatnie nimi poruszyłem. Z szuflady wyjąłem brzytwę i jeszcze raz spojrzałem na siebie. Miałem ochotę odciąć sobie wystających z pleców intruzów, ale co by to dało? Właśnie nic by to nie zmieniło...

Zacząłem kręcić brzytwą w dłoni, a gdy się zatrzymała, skróciłem za jej pomocą przydługie włosy. Ogoliłem się również i schowałem skrzydła. Spojrzałem na wannę i napuściłem do niej lodowatej wody. Odczekałem chwilę i wszedłem do niej. Niestety była za mała przez co moja głowa i stopy zwisały bezwładnie poza jej obszarem. Zamknąłem oczy, nie czując zimna, które normalnie targałoby moim ciałem. Mój umysł pognał w stronę zbliżającego się celu mojej podróży. Piekło z alternatywnej linii czasu, w którym grzechy nie żądzą. Natomiast sam świat potępionych jest jak z "Boskiej Komedii". Osiem kręgów stanie mi na drodze nim dojdę, do ostatniego, gdzie czeka na mnie moje "wybawienie". Ruszyłem lekko ręką, a z mojej marynarki wyleciała paczka fajek, która przeleciała przez pokój i wylądowała w mojej dłoni. Wyjąłem jednego papierosa i zapaliłem go od swojego kciuka. Zaciągnąłem się i wydmuchałem dym z płuc.  Postanowiłem już się niczym nie głowić tylko w spokoju odpocząć, akurat miałem na to szansę, więc nie zamierzałem jej marnować.

Minęła jakaś godzina nim wyszedłem z wanny i zacząłem się wycierać. Niestety dobrze nie wytarłem dupy, a ściana z oknem wyleciała w powietrze. Zakryłem się skrzydłami przed cegłami, a dolną partie ciała białym ręcznikiem. Dwie płonące włócznie przeleciały koło mojej głowy. Wykonałem salto w tył, bacząc na to by nie świecić zbytnio jajami i odbiłem się od ściany do sypialni. Złapałem spodnie i marynarkę i w locie założyłem je na siebie. Dwie włócznie leciały za mną. Jedna prosto w mój tyłek, chcąc mi zrobić penetracje, a druga równolegle do mojego ciała. Wykonałem beczkę i skręciłem w locie, unikając ich ponownie. Przeturlałem się po podłodze i złapałem swój kapelusz. Założyłem go na głowę i wyskoczyłem za okno, wzbijając się w przestworza. 

Dzidy od razu pognały za mną. Przekląłem rozpoznając święte insygnie i wzleciałem ponad chmury. Nie odpuszczały, a wręcz przyspieszyły pościg za mną. Pokrył je błękitny płomień i zaczęły się okręcać wkoło siebie, tworząc tym samym wielkie pierdolone ogniste wiertło! Przełknąłem gulę, wyobrażając sobie, jak to gówno wbija się we mnie. Ta nie czułem bólu od potworów... ale to gówno to święta insygnia! Jak mnie przebije to będę udupiony na amen i wieki wieków. Przecież to mnie do cholery zabije na śmierć! 

Złożyłem skrzydła w momencie, kiedy już miały wlecieć mi w dupę i zabić. Dobrze, że grawitacja jest szybsza, przez co spadłem nim mnie trafiły. Wylądowałem na dachu bazyliki, lekko go uszkadzając. Ponownie uniknąłem włóczni, ale gdy to zrobiłem, jedna zmieniła się w mężczyznę, który wbił mi w mostek, złoty sztylet. Zakasłałem, a z moich ust pociekła krew. Uniosłem na niego wzrok i przekląłem na głos. Mężczyzna miał na głowie biały kaptur, a tego samego koloru zbroja zdobiła jego ciało. Z pleców wystawały mu dwie pary ogromnych białych skrzydeł. Jego niebiesko-neonowe oczy patrzyły na mnie z kpiną, a świetlista aureola pobłyskiwała nad jego pustym łbem. 

  — Uriel... ty chuju... — warknąłem i odepchnąłem go od siebie. 

  — No proszę, kto by pomyślał, że to ciebie przyjdzie mi zabić — odrzekł anioł.

Wyjąłem sztylet ze swojej piersi i splunąłem w bok stróżką krwi. Przetarłem usta dłonią, a drugą położyłem w miejscu rany. Nie zasklepiała się, więc miałem problem. Kolejna pierdolona insygnia... Spojrzałem na złotą broń w dłoni i ją podrzuciłem do góry, po czym ją znowu złapałem. Przynajmniej miałem jakąś broń na tego skurwysyna.  Uniknąłem zamachu włócznią i stęknąłem, plując posoką.  Ta pieprzona rana nie pomagała mi przy walce z Urielem. Zablokowałem jedną z jego broni sztyletem, a drugą za pomocą lodowego ostrza.

  — Kto by pomyślał, że upadniesz — zakpił, wyprowadzając fintę. 

— Kto by pomyślał, że dalej nie zaruchałeś — odskoczyłem w tył.

Święty sztylet pokryłem niebieskimi płomieniami i zakręciłem nim młynek w dłoni. Anioł wzbił się w niebo i  pokrył cały ogniem. Przegryzłem dolną wargę, a coraz więcej krwi wypływało z mojej piersi. Przyłożyłem dłoń do niej i przypaliłem. Skrzywiłem się słysząc skwierczenie mięsa i strzeliłem karkiem. Wystawiłem dłoń i wypowiedziałem //Rebelion//, a w niej pojawiła się czarna sieć, z czerwonymi symbolami.  Zapikował na mnie, a ja wzbiłem się ponownie wysoko w niebo. Rozłożyłem w pełni czarne skrzydła, z których poleciał deszcz piór na Uriela. Ten zniknął i pojawił się przede mną celując z włóczni w moje serce.  Rozciągnąłem sieć i zablokowałem tym samym jego atak. Słyszałem jak przeklina, a na moją twarz wpłynął szyderczy uśmiech, który spełzł gdy poczułem palący ból w obu ramionach. Zerknąłem tam i zobaczyłem dwa kolejne sztylety. 

Uriel uśmiechał się z satysfakcją, a ja jak gdyby nigdy nic użyłem mocy siatki. Powiększyła się i związała całego anioła, przypiekając go i blokując jego wrodzone zdolności i te nabyte. Ze stęknięciem walnął w dach, a ja wylądowałem nieopodal niego i wyjąłem sztylety z ramion. Krew sączyła się i brudziła moją marynarkę. 

  — U cienko widzę — usłyszałem Lokiego obok siebie. 

  — Mogło być gorzej — stwierdziłem wzruszając ramionami, czego pożałowałem bo ból przeszył mnie ponownie i to o wiele mocniej.

— Co z nim zrobisz? — spytał i wskazał na nieprzytomnego Uriela. — Zabijesz go?

— Nie — odpowiedziałem.

  — On cie chciał zabić — odparł, wyrzucając papierosa.

— I? Nie jestem jeszcze tak ślepy by zabić jednego ze swoich.

— Ze swoją żoną problemu takiego nie miał... — przerwał kiedy dostał z pięści w brzuch, a potem z kolana w twarz. Padł na plecy, a ja usiadłem na nim i przyłożyłem mu insygnie do szyi. — Gdybym wiedział, że istnieje sposób by ją przywrócić do normy to bym jej nie zabił! I jeszcze raz o niej wspomnisz to więzienie Odyna przy mnie będzie luksusem! — Walnąłem jego głową o dach i wstałem z niego, ten jęknął i złapał się za nią. 

Podszedłem do Uriela i zabrałem mu włócznie. Zamachnąłem się nią i otworzyłem złoty portal. Nad wejściem do niego z run ułożony był napis: "Porzućcie wszelką nadzieję wy którzy tu wchodzicie".  Zaśmiałem się opętańczo i ruszyłem w jego stronę. Nadzieję porzuciłem już dawno. 

No cóż... Kas się wkurwił na Lokiego i ma ochotę go zamordować... Ale co się zdarzy, kiedy wejdą do piekieł? Uda im się osiągnąć celu?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro