⊙Rozdział 9. Krocząc ku uciechom⊙

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Każdy anioł był człowiekiem, który kochał.

Z gracją wylądowałem na fioletowej, podniszczonej ścieżce. Mój kompan nie miał tyle szczęścia wdzięku co ja i upadł twarzą na kamienną dróżkę. Złapałem kapelusz, który by mi odleciał i wstałem otrzepując wolną ręką ubranie z kurzu. Spojrzałem przed siebie i westchnąłem zirytowany. Po bokach chodnika rozpościerał się ogromny pas tornad i huraganów. Krzyki dusz mieszały się z wyciem wiatru.

- Ale tu wieje... - powiedział Loki masując twarz i nastawiając złamany nos.

- W końcu krąg pożądania - odparłem. - Miejsce dla uwodzicieli, dziwek, żigolaków i innych, którzy nie potrafili opanować fiuta w spodniach.

- To już wiem, gdzie byśmy obaj trafili.

Parsknąłem śmiechem i ruszyłem przed siebie, pilnując jednocześnie by wiatr nie zabrał mojego kapelusza. Szliśmy niespiesznym krokiem, w kierunku ogromnej wieży stojącej na krańcu drogi. Tam zapewne czeka na mnie mój drugi boss w tej głupiej rozgrywce zwanej pierdolonym życiem. Spojrzałem na jeden z huraganów i się zatrzymałem. Przyjrzałem się latającej na wszystkie strony dziewczynie o rudych włosach i zgrabnej sylwetce.

- Co się zatrzymujesz? - zapytał Loki.

- To ta dziwka co mi portfel podjebała! - warknąłem wskazując na sukę.

- Dałeś się ograbić pierwszej lepszej piździe? -zadrwił ze mnie kłamca.

- Dobrze ciągnęła - burknąłem. - I ogólnie była niezła w łóżku, ale to nieistotne bo i tak zdechła, a ja pieniędzy nie odzyskam...

Loki się zaśmiał, przez co zgromiłem go wzrokiem. Zignorował mnie i ruszył dalej, a ja niechętnie za nim. Kopnąłem kłamcę i sam odskoczyłem do tyłu, kiedy włócznie wbiły się w ziemię. Przez to puściłem mój kapelusz, a ten odleciał gdzieś w pizdu. Warknąłem pod nosem, a między mną i bożkiem wylądowały sukkuby. Zgrabne kobitki o długich nogach, szaro-fioletowej skórze. Ich stopy były jak obcasy, z zgrabnego tyłeczka zakrytego koronkowymi, czarnymi stringami wyrastał ogon. Z pleców wyrastały skrzydła, a ich nagie piersi wyglądały nadzwyczaj hipnotyzująco. Trzy z nich rzuciły się na mnie, a pozostałe trzy na Loka.

Sparowałem atak szponów za pomocą włóczni. Podciąłem jedną, a kolejną popchnąłem do przodu. Przeskoczyłem nad blondynką wbijając jej sztylet między skrzydła. Ta krzyknęła i zamachnęła się na odlew. Wykonując śrubę w powietrzu uniknąłem jej ataku i jeszcze jednej brunetki. Syknąłem, gdy poczułem pazury na lewej łydce i ściąłem rudej demonicy głowę. Ta podskoczyła i odleciała niesiona wiatrem. Odturlałem się do tyłu, a w miejsce gdzie stałem wbity został harpun. Odbiłem się jak na sprężynach i szybkim płynnym ruchem przebiłem serce blondyny. Nie zdążyłem się odwrócić, kiedy poczułem jak coś wgryza się w moją szyję. Stęknąłem i zamroziłem sukę, a ta się rozbiła na kawałki.

Zatoczyłem się trzymając za kark. Moja krew przelatywała mi przez palce, a mroczki pojawiły się przed oczami. Wyplułem krew, a podłoże znalazło się niebezpiecznie blisko. Zamknąłem samoistnie oczy po czym zemdlałem.

Gdy otworzyłem oczy spostrzegłem, że znajduję się w swoim pokoju w krypcie. Zamrugałem kilka razy i przetarłem oczy. Usiadłem i spojrzałem w lustro wiszące niedaleko szafy. Kiedy zobaczyłem swoje odbicie zamarłem i dotknąłem dłonią białych jak śnieg włosów. Spojrzałem sobie głęboko w szare oczy i wstałem od razu podchodząc do lustra. Wyglądałem jak kiedyś... nim stałem się Ślepcem. Dotknąłem szyi, gdzie miałem bliznę po walce z bezgłowym. Ruszyłem palcami u stóp czując miękki dywan. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, które wyglądało jak każda normalna sypialnia. Podrapałem kark. Czyżby to wszystko było snem? Dobiegł mnie przyjemny zapach pieczonego mięsa i oblizałem się nieświadomie. Ubrałem na siebie jakiś t-shirt i dresowe spodnie. Ruszyłem w stronę kuchni myśląc, że spotkam tam Dylana, krzątającego się i szykującego posiłek. Kiedy przekroczyłem próg kuchni zamarłem.

- N-nora... - wyszeptałem.

Przy kuchence stała smukła, białowłosa kobieta. Jej kształtne pośladki podkreślały czarne, przylegające leginsy, a plecy zakrywała koszulka bez ramiączek. W ręce trzymała patelnię i delikatnie nią potrząsała kończąc dopiekać bekon. Czułem jak moje serce powoli zaczyna bić, tak samo jak podczas naszego pierwszego spotkania, kiedy oboje sprzątaliśmy na terenach dzisiejszej Słowacji. Później mój wzrok przykuły koślawe dziecięce rysunki powieszone na lodówce. Usłyszałem śmiech małego chłopca, od którego lód w piersi zaczął się topić, a fala żalu na powrót uderzyła we mnie. Zajrzałem do części salonowej, z którą była połączona kuchnia. Na moim telewizorze leciał Tom i Jerry, a na skórzanej kanapie siedział mały czarnowłosy chłopczyk. Ubrany był w piżamkę w króliczki, a gdy mnie zobaczył uśmiechnął się szeroko i zerwał. Nie wiadomo kiedy kucnąłem i rozłożyłem ręce. Trzylatek, wskoczył w moje ramiona i się wtulił.

- Cieści tiati - powiedział, z szerokim uśmiechem na swojej małej twarzyczce.

Pogłaskałem go delikatnie po główce, bojąc się, że zaraz zniknie. Z trudem powstrzymywałem łzy, które chciały wydostać się na zewnątrz. Wziąłem go na ręce i wystałem z nim. Maluch objął swoimi drobnymi rączkami moją szyję i cmoknął w nieogolony policzek. Serce biło mi coraz szybciej, kiedy czułem na sobie ciepło Iriego, mojego kochanego maluszka...

- Cześć kochanie - odparła Nora, która podszedł do mnie i wspinając się na palce pocałowała delikatnie w usta. Fala ciepła znowu oblała całe moje ciało, które ledwo mnie słuchało by nie zacząć się histerycznie trząść. - Jak się spało? - spytała, z tym swoim pięknym, śnieżnobiałym uśmiechem.

Dzięki temu uśmiechowi zdobyła całe moje serce i nie chciała mi go więcej oddać. Przełknąłem gorycz wraz gulą w gardle. Dobrze wiedziałem, że to iluzja spowodowana moimi pragnieniami, ale mimo to chciałem chociaż przez chwilę być tym dawnym Kasprem. Tym uśmiechniętym, zadowolonym z życia i pełnego miłości w już dawno martwym sercu.

- Chłodno bez ciebie - odparłem, dziękując w myślach nad panowaniem drżenia mojego głosu. Nora zachichotała uroczo, a Iri przekrzywił główkę.

- Chodźcie zrobiłam śniadanie.

- Pachnie pysznie - powiedziałem.

- Miami ziawsie pisnie liomi amiu - odparł wesoło Iri.

Zasiadłem z nimi do stołu i jedliśmy razem. Mały z ekscytacją o czymś opowiadał, a ja z uśmiechem się mu przyglądałem. Moja ręka zamarła przy talerzu, kiedy przypomniałem sobie jak go straciłem. Dzień był piękny i słoneczny, razem z malcem postanowiliśmy przejść się nad jeziorko niedaleko domu. Było wczesne lato, więc było ciepło. Iri wesoło podskakiwał trzymając mnie za rękę. Stanęliśmy razem na łące i patrzyliśmy na kwiaty. Moja kruszynka była podekscytowana i z uśmiechem na ustach zbierał kolorowe rośliny dla mamy. Poczułem jak coś przelatuje obok mnie i nim się zorientowałem usłyszałem krzyk, a na mnie trysnęła krew.

Spojrzałem przerażony na syna, z którego piersi wystawał czarny nóż. Krew ciekła mu razem ze łzami i padł w moje objęcia. Łzy zaczęły lecieć po moich policzkach i z całych sił starałem się go uzdrowić. Używałem wszystkiego czego mogłem by nie umarł. Nie udało mi się... Zmarł mi na rękach, na których czasem czuję jego krew. Gdy rada postawiła przed sądem morderce mojego syna, którym był o kilka stuleci ode mnie młodszym aniołem, cały skrywany gniew we mnie wezbrał. Dzieciak stał się upadłym, nie wiem przez co i mało mnie to interesowało w tamtym momencie. Stanąłem przed nim, a łzy żalu i bezsilności kapały po moich policzkach. Ślepiec zaśmiał się ze mnie i przeklną całą rade był pewien, że wtrącą go do Kar'Lathar, ale ja miałem co do niego inne plany.

- //Rebelion// - wypowiedziałem, a gdy w mojej dłoni pojawił się miecz jednym płynnym ruchem odciąłem mu kończyny, potem zamroziłem twarz i szybkim ruchem zerwałem z niej skórę. Jego krzyk rozniósł się po sali, a mnie nikt nie powstrzymywał. Rada wiedziała, że kara jaka zostanie mu wymierzona będzie przeze mnie. A nią była powolna i bolesna śmierć.

- Kochanie? - Ze wspomnień wyrwał mnie głos Nory.

- Hmm?

- Odpłynąłeś - powiedziała.

- Wybacz zamyśliłem się nad czymś.

Gdy zjedliśmy, wraz z małym poszedłem się pobawić. Pozwoliłem zanurzyć się w tej iluzji, tylko po to by złagodzić ból w swoim sercu. Wieczorem, kiedy po pełnym wrażeń dniu położyłem Iriego do łóżka, poszedłem do swojej sypialni. Nora już na mnie czekała, a ja nie myśląc długo podszedłem do niej i przypierając do łóżka zacząłem namiętnie całować. W pocałunkach było pełno smutku, żalu oraz tęsknoty i bólu. Zatracając się w żądzy zacząłem ją rozbierać. Wiedziałem, że to iluzja jednak moje ciało tęskniło strasznie za nią. Zabawialiśmy się ze sobą długo i namiętnie. Chciałem by to było prawdziwe. Chciałem by była ze mną...ona i mój syneczek...

Kiedy zasnęła po wszystkim siedziałem na łóżku i patrzyłem na jej spokojną twarz. Łzy stoczyły mi się po policzkach, nie mogłem już dłużej ich wstrzymywać. Nachyliłem się nad nią i pocałowałem delikatnie i czule. Słyszałem jak mruczy, a potem otwiera szeroko oczy. Nie całowałem już jej tylko patrzyłem jak porusza ustami jak ryba wyciągnięta z wody. W dłoni trzymałem jej wyrwane serce, a łzy żalu i bólu kapały na jej twarz. Po chwili jej serce przestało bić, a ona się ruszać. Położyłem organ na łóżku i wstałem. Nim wyszedłem odwróciłem się do niej i zaszlochałem. Opuściłem sypialnię i poszedłem do pokoju synka. Stanąłem przy jego łózku i przyglądałem się mu.

Spał spokojnie z lekko rozchylonymi wargami, a czarne włoski opadały mu na czółko. Tulił do siebie pluszowego króliczka, którego dostałe ode mnie na drugie urodziny. Położyłem się przy nim i przytuliłem do siebie. Poczułem jak się porusza i otwiera pomału swoje szare oczka.

- Tiati? - zapytał sennie.

- Śpij malutki... - powiedziałem, zatrzymując rozpacz w głosie. - Tata jest przy tobie. - Poczułem jak syn wtula się mocniej we mnie.

- Kiocham cie tiati - odparł cichutko.

- A ja ciebie króliczku...

Zawsze tak na niego mówiłem, bo był on moim malutkim, uroczym króliczkiem. Którego nie byłem w stanie obronić. Kiedy byłem pewien, że zasnął pozwoliłem łzą wypłynąć, a synowi skręciłem kark. Jego ciało zamarło w bezruchu, a ja po raz ostatni je przytuliłem wyjąc z rozpaczy. Ta iluzja, rozdrapała ranny, które nigdy się nie zabliźniły. Przeczesałem włosy synka i wstałem. Wyjąłem zza pasa złoty pistolet, jeden z reliktów jakie posiadałem. Spojrzałem na Iriego i przyłożyłem broń do swojej skroni.

- Tak bardzo chce być z wami... - powiedziałem.

Pociągnąłem za spust. Poczułem rozrywający ból w czaszce, a potem zapadłem w bezkresną ciemność.

No cóż... Krąg pożądania pokazal czego pragnie Kas... Smutne co? Stracił ukochane osoby...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro