Rozdział Pierwszy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



       Stała nieruchomo nad brzegiem rzeki, a zimny wiatr nieprzyjemnie rozwiewał jej ciemne włosy. Zielonym okiem obserwowała ludzi poruszających się po drugiej stronie Tamizy. Nie raz wyobrażała sobie, że woda w rzece przybiera kolor przelanej krwi wszystkich, których zabiła i zabije.

      W pewnej chwili dostrzegła postać, która jej się przypatrywała. Mężczyzna w średnim wieku siedział na ławce po drugiej stronie mostu. Jego delikatnie posiwiałe włosy rozpraszał wiatr. Uśmiechnął się nieco wymuszenie, kiedy dostrzegł, że dziewczyna zauważyła jego wzrok. Ten uśmiech przypominał Loren grymas, uprzejmy uśmiech, jak gdyby mężczyzna nie chciał sprawić jej przykrości.

     Odwróciła wzrok z powrotem ku rzece, rzucając jej ostatnie spojrzenie i szybkim krokiem oddaliła się w stronę centrum.

     Czas naglił.


~*~


    Ulice o zmroku były najlepszym miejscem na tego typu akcje. Zastraszanie? Co za problem, mrok jest jej sprzymierzeńcem.

    Sprawnym ruchem przeskoczyła barierkę i wylądowała na chodniku obok kamienicy, gdzie mieszkał jej cel. Całkiem wpływowy, aczkolwiek gdyby mogła, nie zaprzątałaby sobie nim głowy.

     Był tylko małą jednostką, płotką, a ona takich nie lubiła. Tak samo, jak nie lubiła robić za listonosza. Większość ludzi i tak lekceważy takie wiadomości. Wolała wykazać się swoją finezją i kreatywnością w eleganckim morderstwie. Uważała, że to co robi, to nie zwykłe morderstwo, a sztuka. Zawsze chciała się wykazać, pokazać, że jest najlepsza.

   Poruszała się jak cień. Ludzie mogli na nią patrzeć, a jej nie widzieli. Mogli usłyszeć, lecz nie wiedzieli skąd pochodzi dźwięk. W świecie widmo była znana. W świecie sprawiedliwych nieosiągalna.

    Poprawiła swoją kurtkę i rękawiczki. Schyliła się by po chwili doskoczyć do otwartego okna i po cichu wślizgnąć się do środka. Nim od niego odeszła, rozejrzała się za jakąś drogą powrotną - w razie nieprzewidzianych zdarzeń. Kiedy stworzyła sobie w myślach kilka wyjść awaryjnych, odwróciła się i zaczęła nieznośnie powoli szukać swojej ofiary.

    Znalazła go spokojnie śpiącego w łóżku co całkowicie ułatwiało całą sprawę. Podeszła do mężczyzny i wyjęła z kieszeni spodni czarną kopertę. Dostała ją razem z rozkazami, a ze względu na specyficzny humor Jima nie miała zamiaru jej czytać. W śpiącym człowieku rozpoznała inspektora, który prowadzi większość dochodzeń, o które ona zadbała.

    Postanowiła zostawić również coś od siebie. Zauważyła leżący na szafce nocnej długopis. Pochwyciła go i nabazgrała na odwrocie koperty kilka słów. Położyła ją na szafce nocnej obok długopisu i ruszyła dumna z siebie do okna, a następnie do "domu".

   "Dom" to całkiem ciekawe miejsce. Zawsze uważała je za dziwne, ale mimo wielu szans wyniesienia się stamtąd zawsze zostawała. Lubiła obserwować ludzi, którzy przewijali się korytarzami. Każdy był inny, miał inną historię. I w tym momencie Loren zazdrościła wszystkim, którzy umieli dedukować. Sama patrzyła, ale nie widziała. Jim powiedział jej kiedyś, że nie ma do tego głowy, że jej umysł jest matematyczny, logiczny, że jej wzrok skanuje, ale nie zapamiętuje. Było w tym dużo racji. Zawsze szukała zapasowego wyjścia, rozwiązania. Lubiła być na wszystko przygotowana. Nie lubiła niespodzianek.

    Podniosła się z krzesła gdy jej wzrok skrzyżował się z brązowymi tęczówkami. Ociężale podeszła do szefa i czekała, na to co usłyszy. Spodziewała się zadania, ale jeżeli James przyszedł tutaj po nią musiało być bardzo ważne.



      Pochyliła się nad zakrwawionym ciałem. To nie tak miało być. Powinna załatwić to po cichu i bez śladów.

    Otarła krwawiącą rękę. Starała się nie myśleć o bólu pulsującym w całym ciele. Próbowała racjonalnie myśleć, ale szum w głowie jej nie pomagał.

    Spojrzała na mężczyznę, który jeszcze oddychał. Podeszła do niego, wyciągnęła pistolet z tłumikiem i oddała strzał. Schyliła się, podniosła rękawiczki i wsunęła na dłonie. Chwyciła ciało, i pociągnęła je za kosz na śmieci. Nie chciała go głęboko ukrywać, bo straciłaby tylko czas, a znaleźliby je szybko po śladach krwi.

    Ostatkiem sił wdrapała się na dach domu, wyciągnęła telefon i zadzwoniła do Jima. Wiedziała, że ta akcja mogła przekreślić jej karierę, że mogła już z niej nie wrócić. Mogła wykrwawić się na tym dachu. On nie musiał jej ratować. Usłyszała pocztę głosową, przymknęła oczy i czekała na to co ją czeka.

   

   Usłyszała kroki. Otworzyła oczy, jednak przez otaczającą ją ciemność nic nie widziała. Poczuła, że ktoś się nad nią pochyla i już po chwili wiedziała kto to. Tylko jeden mężczyzna pachniał w ten sposób. Nagle została delikatnie podniesiona, a jej wybawca zabrał ją z dachu. Wycieńczona zasnęła od razu kiedy poczuła ciepło bijące od jego klatki piersiowej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro