Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy byłem dzieckiem moja babcia raczyła mnie wieloma lekcjami. Jedną z nich zapamiętałem najlepiej: „Czyń dobro, bo będzie ono twoim najcenniejszym majątkiem". W młodości było to całkiem proste. Pomagałem jej i rodzicom w różnych czynnościach w domu. Później poszedłem do przedszkola, szkoły i im dalej stawiałem kroki tym było to trudniejsze.

Kolejne napotkane osoby, sytuacje sprawiały, że nawet przez mocno zaciśnięte usta wyrywało mi się przekleństwo i złowróżenie na inną osobę. Nie dało się przejść przez życie nie robiąc nikomu krzywdy. Z każdym ciągiem zdarzeń, moje dobre uczynki przykrywały te złe, aż nadszedł ten moment, kiedy złota waga pojawiła się przede mną. Czarny cień kładł na niej historie dokładnie opowiadając co w tamtym momencie uczyniłem. I wszystko było w porządku, póki moja okrągła, dziecięca buzia grała pierwsze skrzypce, następne oblicza nie były już tak białe niczym kartka. Spalały moją duszę i doprowadzały do aktualnego momentu.

- Niewiele brakuje – mruknęła postać ubrana w czarne szaty.

Nie widziałem twarzy skrytej za kapturem. Jedynym charakterystycznym punktem były kościste dłonie upuszczające moją przeszłość niczym piłeczki na złote szalki wagi. Sąd ostateczny duszy. Byłem młody, raptem dwadzieścia pięć lat, a już wszystko się skończyło. Przez jeden błąd stałem przed śmiercią i próbowałem nie panikować. W końcu będąc mną widziało się wiele złego. To była tylko kolejna dziwna sytuacja jakich wiele napotykałem między innymi po zbyt dużej działce heroiny.

Nerwowo dreptałem w miejscu chcąc już znać swoje miejsce. Dwie pary drzwi unosiły się za ciemnym cieniem. Za jednych żałość, krzyki wydobywały się niczym z głośników kina domowego po włączeniu horroru klasy B. Natomiast za drugimi była cisza. Jakaś harmonia przechodząca przez ciebie i oznajmiająca, że jest dobrze, nie ma się czego bać. Oczywistym było czego pragnąłem, ale nie byłem optymistą. Jeśli życie było chujowe, czemu śmierć miałaby mieć piękniejsze oblicze.

- Do czego? – chciałem przekląć słysząc ten słaby głos, ale chyba nikt w pełni nie posiadałby w sobie odwagi do bohaterstwa przed końcem.

- Byś poszedł w stronę światła. Tylko pięć dobrych uczynków. To niewiele.

Byłem zaszokowany. Jak to się stało, że przez całe swoje życie zdołałem uczynić prawie tyle samo dobrego, co złego. Przecież ostatnie lata mojej egzystencji były jednym wielkim chaosem. Dużo piłem, mało spałem, wiele kradłem, nigdy nie pokochałem. Ktoś z moimi grzechami na wstępie powinien zostać przepuszczony przez czarne drzwi krzyku. Chciało mi się śmiać, ale nawet ja nie byłem na tyle bezczelnym, żeby parsknąć przed swoim katem.

- I?

Mógł już oznajmić mój koniec. Nie chciałem dłużej czuć tego przyjemnego ciepła wydobywającego się z drugich, białych drzwi. Umarłem niczym śmieć, więc chciałem, chociaż tutaj odejść z wysoko podniesioną głową. Stać się znowu dzieckiem, które pięknym uśmiechem odganiało smutki swoich bliskich. Pożegnać się z przeszłością i nie zdążyć pożałować wszystkich podjętych decyzji. Gdy wzrok przeniosłem znowu na śmierć, była ona już przede mną. Myślałem, że umrę na zawał, ale było zbyt późno. W tej klatce nie biło serce, a pustka. Patrzyłem w nicość bez twarzy. Pomimo tego, że nie widziałem oczu czułem się prześwietlany. Coś rozbierało mnie na kawałki. Nieprzyjemne uczucie mogłem porównać do intymnego dotyku, ale na zupełnie innym poziomie.

- Co byś zrobił gdybyś miał wybór? Gdybym pozwolił ci własnoręcznie wybrać drzwi?

- Zależy od ceny – uśmiechnąłem się dobrze wiedząc, że nie było nic za darmo.

Nauczyła mnie tego ulica. Dokładnie noc po nocy nakreślała na moim ciele wartość najmniejszej przysługi. W ciemnych uliczkach, gdzie zwykły przechodzień się nie gubił, ani nie myślał o wejściu w jedną z nich – ja prowadziłem życie. Każdą ceną lekcję zamieniałem w coraz większą nienawiść, aż w końcu stałem się moimi nauczycielami. Dlatego pierwszą myślą jaką zawsze miałem, kiedy ktoś coś oferował było ile musiałbym za to dać. Stojąc przed ciemną postacią, dalej ze strachem rozchodzącym się po każdej kostce w ciele nie rezygnowałem z tych nabytych „wartości".

- Trudno mi ją określić. Ile znaczyłyby dla ciebie dobre uczynki? Potrafiłbyś pomóc wybranym przeze mnie osobom?

- To nie jest nic trudnego – wzruszyłem ramionami spodziewając się czegoś o wiele gorszego – Chyba potrafię jeszcze odczuwać litość.

- Zapewne – po raz pierwszy od początku naszej rozmowy cień okazał jakąś emocję, którą był o zgrozo śmiech – Jesteś bardziej ludzki, niż próbujesz sobie wmówić. Tylko dzięki twoim ostatnim czynom masz prawo do tego wyboru.

- Bo zginąłem jak pies? – warknąłem nie chcąc wracać myślami do tamtego momentu.

- Głupi człowieku – odsunął się ode mnie cień i zmaterializował przed sobą złotą wagę – Proponuję ci układ. Jeśli w ciągu pół roku pomożesz pięciu wybranym przeze mnie osobom i sprawisz, że ich życia odmienią się na nowo obiecuję ci, że jak tylko wybije czas znajdziesz się za drzwiami prowadzącymi do raju.

- A jeśli mi się to nie uda? – spytałem przyglądając się twarzom nagle pojawiającym się przed moimi oczami i równie szybko znikającym.

Nie potrafiłem dokładnie wyłapać jakiś szczegółów, ale fala uczuć towarzysząca nieznajomym zalała moje serce. Każdy miał własną, odrębną historię, której cienie kładły się na ich przyszłość. Gdy wirujące obrazy znikły nagle pojawił się przede mną ogień. Do moich uszu doszedł piskliwy dźwięk. Próbowałem je zatkać, kuliłem się z bólu. Jednak to w niczym nie pomagało. Tonąłem w rozpaczy, cierpieniu, nienawiści. Nawet nie wiedziałem, w którym momencie to się wszystko skończyło, a ja ze łzami w oczach leżałem na marmurowej podłodze sali, w której przeprowadzany był sąd. Czarny cień kucnął przede mną. Jego koścista dłoń dotknęła mojego policzka. Jedna, samotna łza pozostała na przerażającym palcu. Dalej nie widząc jego twarzy mógłbym przyrzec, że wpatrywał się w nią z jakąś dziwną fascynacją. Gdy opadła rozbijając się na podłożu jego ukryta w mroku twarz znowu spoczęła na mnie.

- To jest tylko mała cząstka tego co tam znajdziesz, dlatego radzę ci podjąć słuszną decyzję.

- Nie żyję. Jak mam spełnić swoje zadanie? To będzie zaskoczenie dla innych, że jeszcze chodzę po ulicach.

- Jak bardzo wasze ludzkie umysły są ograniczone – westchnął cień wstając – Póki nie przekroczyłeś żadnych z drzwi, nie można określić cię w pełni martwym. Ratownicy dalej naiwnie walczą o twoje życie. Jedyne co, to będziesz musiał się cofnąć do początku, a dalej twoje ciało poradzi sobie z resztą funkcjonowania. Łatwe, prawda?

- To już na wstępie mogę powiedzieć, że to się nie uda. Mam tam zbyt wielu wrogów, aby udało mi się spokojnie chodzić po ulicach i nikomu się nie narażać. Dziękuję za propozycję, ale chyba na mnie już pora – kiwnąłem głową w stronę czarnych drzwi.

- Możesz przejąć też ciało innej osoby – powiedział cień wyczarowując przed sobą jakąś czarną księgę – Po tobie mam inną duszę do osądzenia. Jednak prowadziła ona takie życie, że to tylko formalność co do wyboru miejsca jej wieczności.

- Oferujesz mi ciało innej osoby? Czemu, aż tak bardzo ci zależy, żebym trafił na „dobrą" stronę?

Postać nie odpowiedziała. Coraz bardziej byłem zirytowany. Jednak wizja przejęcia ciała innej osoby i wykonanie zadań była kusząca. Przypominając sobie o tamtym bólu nie potrafiłem wyobrazić sobie wieczności. Podniosłem się na obie nogi i spojrzałem w miejsce, gdzie wydawało mi się, że cień posiadał oczy. Im więcej minut mijało tym czułem się lepiej w towarzystwie śmierci. Gdyby nie jej status gotowy bym był nawet zaprosić ją na piwo. Choć czy czarny kat pił piwo? To było idealne przemyślenie stojąc właśnie przed dwoma drogami, z których jedna skazywała mnie na wieczne potępienie, a druga na spokojną emeryturę wśród pól zielonych.

- Dobra! Daj mi to ciało – warknąłem kopiąc niewidzialny kamyk – Wykonam tą misję i jak znowu się spotkamy pójdę tamtymi drzwiami!

Z czerwonymi ze zdenerwowania policzkami wpatrywałem się w postać. Czekałem na jakąś reakcję, ale jedyne co dane mi było dojrzeć to kości dłoni układające się w jakiś dziwny znak. Następnie zalała mnie fala ciemność. Czułem się jakbym płynął spokojną rzeką. Nie mogłem nic dojrzeć, ale jakiś przyjemny głos kazał mi się zrelaksować. Słuchałem go i z każdą kolejną chwilą moja świadomość ginęła, by na nowo przebudzić się w jakimś biały pokoju, w ramionach zupełnie nieznanego człowieka.

- Jimmy, tak się cieszę, tak strasznie się cieszę.

Kim jest Jimmy?

To ty

Ze strachem uniosłem wzrok, kiedy usłyszałem w swojej głowie inny od mojego głos. Tulący mnie mężczyzna już nie był tak interesujący jak postać stojąca naprzeciw szpitalnego łóżka. Wysoki, przystojny, na oko w moim wieku chłopak uśmiechał się do mnie jakby cała ta sytuacja była zwykłym spotkaniem znajomych. Chciałem coś powiedzieć, ale łkanie uciążliwego gościa nie pozwalało mi w pełni odnaleźć się w nowej sytuacji. Pamiętałem sąd, płynięcie rzeką, a teraz walczyłem z mdłościami spowodowanymi nieprzyjemną wonią szpitalnej sterylności.

Kim jesteś? Co to za mężczyzna?

Nie pamiętasz?

Na moich oczach czarnowłosy zmienił się w dobrze znaną sylwetkę śmierci. Z krzykiem niemal spadłem z łóżka. Znowu zalał mnie mrok skrytego oblicza pod szerokim kapturem. W ciągu sekundy znowu wrócił do swojej postaci, a ja spanikowany niezwykłym odkryciem wpatrywałem się w jego uśmiech. Plusem mojej reakcji był spokój siedzącego po mojej prawej stronie mężczyzny. Niepewnie zerknąłem w jego stronę, by na powrót przypatrywać się prowodyrowi całej tej sytuacji.

Czy tylko ja cię wiedzę?

Nie jesteś, aż tak głupi jak inni ludzie. Dokładnie.

Kim jest ten mężczyzna?

To partner James'a White'a. Mężczyzny, którego przejąłeś ciało. Nazywa się Kim Yoon. Byli w związku od trzech lat. Planowali wspólne mieszkanie, ale nieuważny kierowca potrącił Jim'a. Uszkodzenia narządów wewnętrznych były zbyt poważne.

Będę musiał się teraz z nim męczyć?

To jaką decyzję podejmiesz zależy tylko i wyłącznie od ciebie. Pamiętaj pół roku, pięć uczynków, albo czeka cię wieczne potępienie.

Znikasz już?

Mam jeszcze inne dusze do osądzenia. Powodzenia Jim.

Nie nazywaj mnie tak.

Od dzisiaj nim jesteś, więc radzę ci przywyknąć.

Śmierć jak powiedziała tak uczyniła. Spojrzałem na blade dłonie, które w niczym nie przypominały moich. Były gładkie, choć w niektórych miejscach posiniaczone. Nie miały na sobie blizn po wielu walkach oraz przypalanych w ramach zabawy papierosach. Z fascynacją przyglądałem im się póki obcy mężczyzna nie położył na nich swoich. Spojrzałem na niego. Jego ciemne oczy dalej wypełniały łzy, a na twarzy błąkał się delikatny uśmiech. Był przeciętnej urody, ale na pewno przystojniejszy niż ja po wielu latach zażywania narkotyków. Niepewnie wyplątałem się z tego krępującego dotyku i zastanawiałem się jak zacząć rozmowę, żeby niczego nie zauważył.

- Yoon – zacząłem i wzdrygnąłem się na dźwięk nie mojego głosu - ... cześć?

- Witaj słońce – chciał mnie po raz kolejny przytulić, ale kiedy zobaczył, że się odsuwam ponownie zajął miejsce – Przepraszam, pewnie dalej jesteś cały obolały. Jak się czujesz?

- Dobrze – mruknąłem nie wiedząc za bardzo w jaki sposób zachowywał się oryginalny James – Trochę boli mnie głowa.

- Lekarze mówili, że to koniec – znowu zaczął łkać, a ja się zacząłem poważnie zastanawiać, czy on był mężczyzną – A ja nie chciałem im wierzyć.

- Przestań się mazać. Jesteś facetem.

Chyba zbyt dobitnie dałem mu do zrozumienia, że kolejne łzy mnie irytują, bo w jednej sekundzie się ogarnął. Patrzył na mnie z wytrzeszczem, jakbym przynajmniej zabił mu babcię, ale naprawdę migrena powoli mnie zabijała. To ciało było w strasznym stanie i ból, który towarzyszył przy każdym, nawet najmniejszym ruchu dawał o sobie znać. Po pierwszym szoku Yoon znowu przywołał na swoją twarz uśmiech i jak gdyby nic się nie stało zaczął poprawić poduszki.

- Przepraszam, wiem że to ty w tym momencie najbardziej cierpisz. Pójdę po lekarza, a później do bufetu. Masz na coś chęć? Jedzenie robione tutaj nie jest tak dobre jak twoje, ale zawsze to coś.

- Cokolwiek – mruknąłem przymykając oczy.

Kiedy drzwi się zamknęły ponownie je otworzyłem. Zdecydowanie to było dla mnie zbyt wiele. Najpierw zginąłem, spotkałem śmierć, otrzymałem zadanie, a teraz leżałem na szpitalnym łóżku jako ktoś zupełnie nowy. Samo to, że jako stuprocentowy hetero posiadałem partnera i dodatkowo umiałem gotować było śmiechu warte. W swoim poprzednim życiu jedyne co potrafiłem ugotować to wodę na herbatę, ale może razem z nowym ciałem mogłem liczyć na jakieś dodatkowe zdolności.

Zacząłem rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś co pomogłoby mi zobaczyć jak teraz wyglądałem. Na moje szczęście mężczyzna zostawił na szafce telefon, który sprawnie jednym ruchem odblokowałem. Nie musiałem nawet włączać aparatu, bo na pierwszej tapecie było zdjęcie dwójki mężczyzn. Jednym z nich był Yoon, a drugim ze pewne James. Miał jasne, niemal białe włosy, piwne oczy, prosty, drobny nos i delikatny uśmiech, jakby nic nie mogło zniszczyć jego dobrego humoru.

- Przynajmniej w końcu jestem przystojny. Mógłbym być modelem. Szkoda, że mam tylko pół roku czasu.

Opadłem na poduszki. Niby sześć miesięcy to nie był krótki okres czasu, ale jakoś znowu mogąc oddychać nie potrafiłem zebrać w sobie energii. Przedtem życie miałem za nic. Każdy dzień był wypełniony na igraniu sobie z losem, a kiedy wszystko się skończyło. Wypełniła mnie jakaś dziwna pustka. Świadomość nie pogodzenia się z rodziną zabijała. Porzuciłem ich, bo zabraniali mi nowego życia. Nawet nie pojawiłem się na pogrzebie babci. Może robiąc to czego oczekiwała ode mnie śmierć znowu będę miał okazję ją spotkać. Przeprosić, że nie żyłem tak jak zawsze o tym marzyła.

Twój pierwszy cel

Zanim sen całkiem mnie zmorzył, przed oczami pojawił mi się obraz młodego chłopaka. Jego czerwone włosy bardzo odznaczały się na tle szarego budynku. Pociągał papierosa jakby robił to od wieków, choć nie wyglądał na więcej niż piętnaście lat. Podeszli do niego jacyś mężczyźni. Nie widziałem wyraźnie ich twarzy. Wszystko zaczynało być coraz mniej wyraźnie, a jedyne co pozostało w mojej głowie to imię Alex.

...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro