Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

..

Wybudzenie się z kolejnego koszmaru było już zdecydowanie łatwiejsze, kiedy nie było nikogo więcej w pomieszczeniu. Ta chwila intymności, żeby uświadomić sobie, że to była przeszłość, ogień nie spalał mojego ciała, a krew niewinnych nie odznaczała się na rękach.

Przetarłem pot z czoła i zacząłem rozglądać się po sypialni, którą od paru dni musiałem dzielić z partnerem James'a. Choć to był błąd - teraz ja byłem James'em.

Na początku obawiałem się, że Yoon będzie próbował jakiegoś bliższego kontaktu. Na szczęście był spokojnym, ułożonym chłopakiem, który w porównaniu do moich kumpli nie miał chcicy co pięć minut. Wystarczyło powiedzieć, że się źle czuło, a on od razu się odsuwał, robił większą przestrzeń, a nawet przynosił kubek ciepłego mleka na lepszy sen. Zdecydowanie poprzedni właściciel tego ciała miał cudowne życie, zakończone w niesprawiedliwy sposób.

Z lekkim ociąganiem wstałem spod miękkiej pościeli. Na bosaka, żeby chłód podłogi trochę rozbudził moje zmysły wszedłem do pięknie urządzonej kuchni. Z tego co się dowiedziałem słuchając Yoona, Jimmy był szefem kuchni w jakiejś znanej restauracji. Kochał gotowanie, a pasja ta sprawiała, że miał więcej mikserów, niż butów w szafie.

Przekraczając próg pomieszczenia przywitał mnie przyjemny zapach czegoś słodkiego, a kiedy podszedłem bliżej zobaczyłem różnego rodzaju konfitury ustawione na stole. Nie miały etykiet, więc mogłem wyciągnąć wnioski, że były ręcznej roboty. Wziąłem niewielką łyżeczkę i spróbowałem jednej. To był zły pomysł, ponieważ ten smak był zbyt uzależniający.

- Nie podjadaj przed śniadaniem - zaśmiał się mężczyzna kładąc na stół kanapki - dzisiaj prosto, ale smacznie.

- Dziękuję - uśmiechnąłem się siadając przy niewielkim stole - Mogłem sam zrobić.

- Przestań, dalej jesteś osłabiony. Moim zdaniem wciąż powinieneś leżeć w szpitalu.

- Wszystko jest dobrze - mruknąłem wgryzając się w pieczywo - Mogę kawy?

- Kawy? - spytał tak zaskoczony jakbym przynajmniej oznajmił, że byłem kosmitą - Od kiedy pijesz?

Auć. Kolejny raz musiałem wymyślać kłamstwo, żeby zamydlić oczy mężczyźnie. Zdecydowanie im dłużej będziemy razem mieszkać tym trudniejsze to będzie, ale nie miałem gdzie się podziać. Byłem trochę jak nowo-narodzone dziecko. Nie posiadałem niczego poza wspomnieniami z przeszłości oraz misją nadaną przez śmierć. O wiele prostsze byłoby wszystko, gdybym „ja" miał jakieś oszczędności, ale co otrzymałem kasę zamieniałem ją na narkotyki.

Co dziwne, będąc w tym ciele nie odczuwałem potrzeby wzięcia nawet jednej działki. Wolny od tych przytłaczających uczuć - czułem się lekki. To ja byłem panem, a nie jakieś proszki, które pojawiły się w moim życiu, bo po prostu chciałem się zbuntować, pokazać kim to nie byłem. Jedynym pozytywnym akcentem mojego dawnego „ja" było to, że nie one mnie zabiły, przynajmniej niebezpośrednio.

- W pracy się nauczyłem. Całkiem niedawno. Jeszcze nie zdążyłem się tym pochwalić - zaśmiałem się nerwowo.

- Rozumiem. Jak zawsze moje słońce lubi mnie zaskakiwać. Mamy tylko sypaną, może być?

- Tak.

Nie odzywałem się już nic więcej, żeby nie popełnić kolejnej gafy. Na szczęście Yoon nie potrzebował kompana by nadawać jak katarynka. Temu człowiekowi tematy się nie kończyły i po piętnastu minutach zacząłem szukać w telefonie, który od niego otrzymałem informacji, gdzie w tej okolicy można było najwygodniej ukryć ciało i się nie wydać. Znalazłem kilka uroczych, opuszczonych magazynów, ale na jego szczęście musiał iść już do pracy. Jako „przykładny" partner odprowadziłem go do drzwi, i kiedy starał się pocałować mnie na do widzenia zatrzasnąłem je. Zdecydowanie nie miałem zamiaru całować się z facetem. Tym bardziej, że byłem zbyt trzeźwy na to.

Spojrzałem na lustro stojące w korytarzu. Dalej nie mogłem przestać się zachwycać nowym ciałem. Byłem przepiękny. Nie było przystojniejszego mężczyzny na całym świecie. Blond włosy lśniły w świetle, duże, piwne oczy wpatrywały się w odbicie trzeźwym spojrzeniem. Miałem idealne proporcję, nawet jeśli mogłem być trochę wyższy i lepiej umięśniony. Jedyne co mi się nie podobało to ubrania. Zdecydowanie poprzedni Jim nie miał gustu. Zwykła, biała koszula, do tego proste jeansy. To było tak nudne, aż mnie to bolało. Musiałem się wybrać na jakieś zakupy. Z taką twarzą tylko marnowałem się wśród tych zbyt codziennych warstw.

- Bo się w sobie zakochasz - usłyszałem zza sobą głos.

Obejrzałem się w prawo gdzie jakby nigdy nic stała śmierć. Tylko w swoim ludzkim obliczu. Zdecydowanie ta postać miała dobre wyczucie smaku, bo forma, którą przyjęła nie kaleczyła wzroku. Podszedłem do mężczyzny, który był mojego wzrostu, ale lepiej zbudowany. Oczywiście nie jak pierwszy lepszy koksu z siłowni, ale na pewno jak osoba, która boleśnie mogłaby przypomnieć innym gdzie było ich miejsce. Nic się nie zmienił od naszego ostatniego spotkania w szpitalu, oprócz tego, że jego włosy przybrały fioletową barwę. Było to dziwne, ale w jakiś pokręcony sposób pasowało mu.

- Po co tu jesteś? - spytałem wiedząc, że musiał mieć jakiś cel.

- Chciałem ci powiedzieć coś więcej o twoim pierwszym celu. Chyba, że nie chcesz.

Choć jego mimika twarzy, gesty były ludzkie, to czuć było w nich pewne aktorstwo. Wciąż nie rozumiałem czemu tak bardzo zależało mu na moim losie, ale też nie sądziłem, żeby zadawanie wciąż tego samego pytania w czymś pomogło. Minąłem postać, która gwałtownie się ode mnie odsunęła, jakby zbyt mało było miejsca do przejścia. Trochę mnie to zaskoczyło, ale nie dając po sobie nic poznać wszedłem do salonu i usiadłem na niewygodnej kanapie. Śmierć poszła za mną tylko zajęła najdalszy fotel z możliwych. Pomału zaczęło mnie to irytować, bo zdecydowanie nie śmierdziałem, żeby aż tak mnie unikać. Jednak wolałem przemilczeć sprawę. To on był tutaj szefem.

- Jak najszybciej chce mieć już to wszystko z głowy.

- Nie podoba ci się to życie? - zapytał z ciekawością przekrzywiając głowę.

- Wolę się do niego nie przyzwyczajać. Sześć miesięcy to nie jest długo.

- Wydawało mi się, że dla istoty ludzkiej, tak.

- No to jeszcze się wiele o nas musisz nauczyć - zaśmiałem się widząc jego dezorientację - Żałujesz, że dałeś mi tylko tyle czasu?

- Dałem ci go i tak zbyt wiele.

- Powiedz mi, kim jest Alex? - spytałem nawiązując do wizji ze szpitala.

- Dzieckiem, które jest na złej drodze. Jego dobre serce prowadzi go ku destrukcji.

- Fajnie, a tak po ludzku?

- Nie jestem człowiekiem - odparł sztywno kompletnie nie rozumiejąc mojego żartu.

- Wiem, no wiem. Gdzie go znajdę? Jak i w czym mam mu pomóc?

- Sam się musisz tego dowiedzieć.

- To po cholerę tu przylazłeś?! - fuknąłem na ten kompletny brak pomocy - Zmarnowałeś tylko czas.

- Chciałem cię do niego zaprowadzić, ale możesz go równie dobrze sam odszukać.

Kiedy zauważyłem jak wstaje od razu do niego podbiegłem, żeby go powstrzymać. Nie było ciula we wsi, bym w tak dużym mieście odnalazł jednego nastolatka. Gdy już miałem złapać jego rękę poczułem jak odbijam się od niewidzialnej bariery. Z jękiem opadłem na moje szanowne cztery litery. Spojrzałem z wyrzutem na twarz mężczyzny i powstrzymałem swoją litanię przekleństw. Zdecydowanie nie miałem, aż tak zimnego serca, żeby robić wyrzuty komuś kto robił taką minę. Może nie mogłem dotykać go jako człowiek? Bo jak inaczej można było wyjaśnić ten dziwny, nierealny smutek tkwiący w ciemnych oczach? Podniosłem się i jeszcze raz spojrzałem w jego oblicze, ale wszystko zniknęło, a tamte emocje stały się wyłącznie iluzją.

- Jak już tu przeszedłeś to mi pomóż.

- Dobrze.

...

- Jak masz w ogóle na imię? - spytałem, kiedy szczęśliwy niczym małe dziecko odbierałem moją kawę na wynos.

- Kazuo - odpowiedział fioletowowłosy.

- Ładnie, na pewno nie chcesz?

- Nie muszę pić.

- Ale możesz. No spróbuj chociaż - uśmiechnąłem się wyciągając przed siebie kubek z jeszcze parującą cieczą.

- Wiesz, że wyglądasz jak wariat mówiący do powietrza?

Rozejrzałem się po ludziach, którzy szeptali i obdarzali mnie dziwnym wzrokiem. Kompletnie zapomniałem, że mężczyzna znajdujący się przede mną był niewidzialny. Miałem ochotę go walnąć za to, że dopiero teraz mi o tym przypomniał, kiedy całą drogę przegadałem do niego. Jednak kolejna styczność z niewidzialną barierą nie malowała mi się pięknymi barwami. Ten tyłek nie mógł odnieść kolejnej kontuzji.

- A ty nie możesz zrobić jakiś swoich czary-mary, żeby inni cię widzieli?

- Mogę - odpowiedział spokojnie, jakby informował mnie, że mamy dzisiaj ciepły, słoneczny dzień.

- No to?

- No to co?

- No to się kuźwa odczaruj! Spraw, żeby każdy cię widział.

- Czy ludzie muszą być tak denerwujący?

- Tak muszą, więc radzę ci. Zmieniamy się i nie robimy ze mnie większego debila, niż teraz robię dalej kłócąc się z powietrzem.

- Już - powiedział, choć nie wykonał nawet jednego gestu.

- Już?

- Tak.

- Acha?

Trochę byłem zaszokowany, że zamiast mnie zabić za takie nieokrzesane względem samej śmierci zachowanie po prostu szedł dalej ulicą. Chwilę zajęło mi otrząśnięcie się z tego, ale kto mógł go pojąć. Na pewno nie należałem do ludzi, którzy wszystko zbyt długo rozpamiętywali. Wziąłem łyk kawy i pozwoliłem się prowadzić bez słowa pod mury jakiejś szkoły. Jeden rzut na nią oka sprawił, że znowu zalała mnie fala wizji. Widziałem wyraźnie twarz Alex'a, który z pewnym siebie uśmiechem goniony przez woźnego wybiegał z jej murów. Później zobaczyłem jakiś plac, a następnie inny budynek. Czułem się jakbym oglądał niemy film. Gdy wszystko się zakończyło zdezorientowany spojrzałem na mojego towarzysza.

- Co to było?

- Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość.

- Takich jazd to ja nawet na haju nie miałem - zagwizdałem z wrażenia - To gdzie powinienem pójść?

- Nie mogę podejmować za ciebie decyzji.

- Ale ty jesteś pomocny - powiedziałem z ironią.

- Dziękuję.

- Ty nie wiesz czym jest sarkazm?

- Nie.

- Zajebiście. No nic, chodźmy za szkołę. Wydaje mi się, że uczeń taki jak on o tej porze na pewno nie siedzi grzecznie na zajęciach.

Miałem rację. Zza tutejszą placówką znajdowały się garaże. Sam w trakcie swojej młodości większość czasu spędzałem właśnie w takich miejscach. Widząc czerwonowłosego chłopaka sprzedającego towar jakimś smarkaczom od razu przypomniało mi się, gdy sam w ten sam sposób trułem umysły innych. Zaczęło się niewinnie. Chciałem pieniędzy, więc zacząłem rozprowadzać. Niestety złamałem podstawową zasadę każdego dilera. Rozpocząłem brać to co powinni chcieć ode mnie narkomani. Działki wyznaczone na sprzedaż tonęły w moim ciele, wyniszczając je krok po kroku.

- Wszystko dobrze? - usłyszałem głos Kazuo.

- Serio się przejmujesz?

- Zamilkłeś.

- No wyobraź sobie, że zdarza mi się to w pewnych momentach nie tylko jak jem i piję. Podchodzimy bliżej?... A! Zapomniałem. Ja podejmuję wszystkie decyzję.

- Pomału zaczynamy się rozumieć - powiedział, delikatnie się uśmiechając.

- Wow, weź rób to częściej.

- Co?

- No uśmiechaj się - poklepałem go po plecach zachwycony widokiem, który było dane mi ujrzeć.

- Czemu?

- Bo wyglądasz mniej gburowato, a nawet mógłbym powiedzieć, że uroczo.

O! To był zdecydowanie jeszcze ciekawszy obraz. Śmierć zawstydzona moim komplementem. Szkoda, że nie istniały jakieś duchowe wiadomości, to bym napisał cały artykuł na ten temat. Pełen dumy z powodu tego w jaki sposób zadziałały moje słowa odwróciłem się z powrotem w stronę naszego małego buntownika. I nie przesadzałem. Dzieciak był niziutki, trochę jak Hobbit. No może przesadzałem, ale kto nie chciałby spotkać niziołka w realnym życiu. Dzięki moim doświadczeniom byłem gotów postawić cały swój majątek, którego nie posiadałem, że wszystko co Tolkien napisał musiało zdarzyć się naprawdę. Ale wiele lat przed tym co mamy teraz.

- Idą w naszą stronę - mruknął Kazuo.

- Śledźmy go dalej. Może zaprowadzi nas do swojego magazynu lub grupy. Jeśli mam go wziąć na dobrą stronę to wystarczy, że wyciągnę go z handlu prochami. Jak myślisz, groźba nożem starczy?

- Może być ryzykowna.

- To też był żart. Jesteś nudny.

- To ty jesteś nieśmieszny - odpowiedział z kamiennym wyrazem twarzy.

- No dzięki ci - fuknąłem - Schowaj się, idą.

Skuliliśmy się zza wielkim kontenerem, z którego nie pachniało fiołkami, ale zawsze było to lepsze niż wystawienie się na wzrok wkurzonych nastolatków. Zachowując odpowiednią odległość powoli podążaliśmy za Alex'em. Chłopak wydawał się mniej wzburzony, kiedy jego kumple szli we własne strony. A gdy znalazł się pod budynkiem, który jak głosiła nazwa był sierocińcem na jego ustach pojawił się duży uśmiech. Od razu został otoczony przez grupkę małych dzieci, które prosiły o coś słodkiego. Czerwonowłosy zdjął z ramienia plecak i zaczął rozdawać maluchom różne słodkości. Wyglądał jak zupełnie inna osoba, aż serce wypełniało jakieś dziwne ciepło.

- Mieszka tu.

- Więc jest sierotą - mruknąłem - chce pieniądze, żeby się wyrwać?

- Raczej o to chodzi.

Spojrzałem na ogłoszenie, które wskazał Kazuo. Wielkimi literami było napisane o przyszłych planach na to miejsce. Sierociniec przez niewypłacalność miał zostać sprzedany i zamknięty. Dzieci pozostające w ośrodku rozdzielone do innych, mniejszych placówek. Pomału zaczynało mi się to układać w jedną całość, kiedy zobaczyłem jak Alex jednej z tutejszych chyba opiekunek wręcza jakąś kopertę. Kobieta z płaczem mocno go przytuliła. Spojrzałem na Kazuo, który dalej bez wyrazu wpatrywał się w ten obrazek. Chciał ocalić tego dobrego dzieciaka, choć nie pokazywał tego. Uśmiechnąłem się, bo pomimo nie bycia człowiekiem zachowywał się bardziej ludzko niż niejedna istota stąpająca po tym świecie. Za dawnego życia nie spotykałem nikogo kto bez żadnych ukrytych zamiarów próbowałby komuś pomóc. Wszyscy pragnęli władzy, pieniędzy, kobiet, narkotyków. I ja nie byłem wyjęty spod tej reguły.

- Więc dzieciak sprzedaje dopalacze, żeby zarobić na sierociniec. I jak ja mam z tym pomóc? Tutaj potrzebne są pieniądze. Mogę ukraść, ale czy to nie pójdzie na moją niekorzyść?

- Nie możesz już kraść. Musisz zrobić coś innego.

Westchnąłem i na powrót spojrzałem na szczęśliwe dzieciaki. Widać w nich było mały zalążek rodziny. Aż zatęskniłem za własną. Nie wiedziałem co się z nimi działo, czy ktoś zainteresował się moją śmiercią. Rozstaliśmy się w wielkiej kłótni, padło zbyt wiele słów, których nie dało się już cofnąć. Nawet w tym obcym ciele nie potrafiłbym teraz stanąć z nimi twarzą w twarz. Byłem złym synem i dopiero przed samą śmiercią sobie to uzmysłowiłem. Posiadałem wszystko, ale jednak zbyt mało w moim głupim myśleniu. Wraz z przywołaniem ich twarzy zakręciło mi się w głowie. Złapałem się stojącego obok znaku drogowego. Białe światło pojawiło się przed moimi oczami, a dźwięki z zewnątrz przez chwilę nie dochodziły. Gdy odzyskałem ostrość widzenia ujrzałem Kazuo z wyciągniętą przed siebie dłonią i tym nieodgadnionym spojrzeniem.

- Chyba muszę wrócić do domu. To mój limit.

- Przepraszam. Zapomniałem, że ludzkie ciało nie regeneruje się zbyt szybko.

- Spoko. Możesz już wracać do tych swoich duchowych spraw.

- Poradzisz sobie?

- Coś takiego mnie nie zabije, zresztą i tak nie żyję.

- Uważaj na siebie Jim.

- A ty na siebie Kazuo - uśmiechnąłem się do niego i parę razu zamrugałem, kiedy postać która jeszcze przed sekundą przede mną stała tak po prostu znikła.

...

Było późne popołudnie, kiedy mogłem na spokojnie przyjść po raz kolejny pod sierociniec. Miałem kontrolę w szpitalu. Lekarze byli dalej pod wrażeniem tego, że jednak przeżyłem. Okrzyknęli to cudem i robili bardzo szczegółowe badania, które i tak nie mogły przedstawić prawdy. Zresztą kto by uwierzył, że sama śmierć przywróciła mnie do życia i pozwoliła na zmianę przeznaczenia. Siedząc na ławce przyglądałem się bawiącym dzieciom. Z jednej strony im zazdrościłem, bo jeszcze wszystko było przed nimi, ale z drugiej nie wiedziałem ile skończy jako dobrzy, uczciwi ludzie. Niby pochodziłem z normalnej rodziny i skończyłem jak śmieć, ale oni mieli jeszcze trudniej. Zdecydowanie już od samych narodzin los rzucał im kłody pod stopy.

- Zboczeńcu!

- Ale że ja? - spytałem zaszokowany widząc przed sobą stojącego w buntowniczej pozie Alex'a.

- Innego nie widzę - warknął nachylając się do mnie - Czego tu chcesz zboczony staruszku?

- Zaraz, zaraz, zaraz. Zaszło tu jakieś nieporozumienie. Po pierwsze nie jestem żadnym zboczeńcem, a po drugie czy ty masz oczy? Widzisz tą twarz? Z której strony wyglądam ci jak staruszek?!

- Stary człowiek to stary człowiek, a zboczeniec to zboczeniec. Już od paru godzin widzę jak lampisz się na plac. Radzę ci brać stąd dupę, bo jak ci przywalę to się nie pozbierasz!

Chciałem go brać na poważnie, naprawdę bardzo chciałem. Jednak jego lekko okrągła, dziecięca twarz nie pozwalała mi na to. Zdecydowanie był bardziej uroczym nastolatkiem, niż groźnym dilerem. Nie mogłem pozwolić, żeby dalej włóczył się po ulicach. Wstałem i spojrzałem na niego z góry. Nieczęsto miałem do czynienia z takimi gówniarzami, ale musiałem wykazać się psychologicznym podejściem, by przekonać go do obrania dobrej ścieżki i odhaczenia z listy.

- Słuchaj... krasnalu. Kurwa za co?!

- Jeszcze raz cię tu zobaczę, a zabiję!

Trzymając się za obolały brzuch patrzyłem jak uciekał w nieznanym mi kierunku. Zdecydowanie miał mocną, prawą pięść, bo jeszcze jakiś czas temu nawet bym nie poczuł tego uderzenia. Postanowione, musiałem zapisać się na jakąś siłownię, bo nie wyrobię w tym ciele. Powłócząc nogami zacząłem iść dokładnie w tym samym kierunku co Alex. Robiło się coraz ciemniej, a dzielnica, na którą się zapuszczał była jedną z najgorszych. Region Czerwony w tym mieście należał do kurew i bandytów. Jeśli nie byłeś, którąś z tych grup mogłeś mieć pewność, że oprócz pieniędzy twoje życie było nawet bardziej zagrożone. Handel ludźmi, organami kwitł tutaj w najlepsze, a skorumpowana policja udawała, że rejon ten nie istniał na mapach. Zresztą ktoś kto korzystał z usług tutejszych pań i panów do towarzystwa nie mógł zamknąć sobie tak taniego i łatwo dostępnego burdelu.

Spacerując przez uliczki widziałem dawnego siebie. Cień człowieka, któremu bliżej było do grobu niż życia. Chwiejący się, błagający o pieniądze na kolejne działki. Tak żałosny, że wstyd mi było powracać do tamtych wspomnień. Niedobrze mi było, kiedy przypomniałem sobie te razy, za które chciałem sprzedać własne ciało. Niestety, wtedy było ono już tak zniszczone, że nawet menel nie chciał dać za nie nawet jednej monety. Pluty, popychany, nienawidzony śmiałem się z oczami utkwionymi w niebie, bo wiedziałem, że nawet ono by za mną nie zapłakało.

- Co taką ślicznotkę przywiało do tej dzielnicy? - usłyszałem głos jakiegoś typowego cwaniaka, który myślał, że cały świat do niego należał.

- Na pewno nie twój mały kutas - obrzuciłem go lodowatym spojrzeniem, na którego widok taki tchórz jak on się cofnął.

Prawdziwe grube ryby nie wychodziły ze swoich siedzib. Takie jak on - płotki nie podejmowały zbyt często kroków. Jeśli znało się ten rejon i ludzi nawet z moją aktualną aparycją można było w miarę spokojnie przejść pierwszy krąg. Gorzej było z każdą kolejną ulicą. Robiło się coraz chłodniej, choć lipiec powinien być gorący nawet w nocy. Ta część miasta nigdy nie spała, dlatego było pełno włączonych świateł, neonów, ale nie dawały one bezpieczeństwa. Raczej powodowały, że przez taką ilość kolorów człowiek tracił zmysły i orientację. Z coraz większym niepokojem zaczynałem szukać chłopaka. To nie było odpowiednie miejsce dla nastolatka.

- Witam szanowne panie - uśmiechnąłem się do prawie bezzębnych prostytutek stojących na skrzyżowaniu - Czy mógłbym prosić o pomoc?

- Taki śliczny chłopczyk jak ty zawsze - zachichotała jedna, a gdy spojrzało się jej w oczy można było zobaczyć tylko rozszerzone źrenice.

- Czy widziałyście tutaj może chłopca, gdzieś takiego wzrostu, o czerwonych włosach?

- Mała kurewka uciekła z burdelu?

- No wiecie jak to jest - wzruszyłem ramionami - nowi trochę gorzej znoszą wizję kilku klientów więcej. Nie mogę zawieść oczekiwań, a ten mały ma cudowne rączki, więc?

- Jakiś czas temu jakiś maluch sprzeczał się z ludźmi Węża - powiedziała wyjmując z torebki papierosa - Zabrali go do Chłodni.

- Ajć - udałem rozczarowanego, choć tak naprawdę byłem przerażony - Mam nadzieję, że chociaż jego zgrabny tył będzie w całości. Żal mi tych pieniędzy, które mógłbym na nim zarobić.

- Jeśli się pośpieszysz i zrobisz niezłego loda Wężowi może odkupisz malca. Jestem pewna, że za te usteczka ugrasz wszystko.

- Dziękuję pięknej pani za komplement - uśmiechnąłem się czarująco i ucałowałem jej pomarszczoną dłoń - Mam nadzieję, że przy innych okolicznościach porozmawiamy trochę dłużej.

- Byłabym bardzo podjarana kochasiu.

Póki byłem na ich widoku szedłem wolnym krokiem, ale jak tylko miałem pewność, że mnie nie widziały jak najszybciej zacząłem biec w kierunku Chłodni. Było to miejsce cichych zabójstw. Budynek ten wykorzystywany był do pozbywania się zdrajców oraz niewygodnych świadków. Jeśli Alex został tam zabrany każda minuta zwlekania mogła skracać jego życie. Nie mogłem na to pozwolić. Choć ból w klatce piersiowej się nasilał przedzierałem się przez tłumy pijanych i naćpanych mieszkańców tej dzielnicy. Już z daleka widziałem czerwoną czuprynę zaciąganą do starego budynku. Miałem szczęście, bo był prowadzony tylko przez trzech ludzi, dlatego przyśpieszyłem i wykorzystując pęd wpadłem na jednego z nich.

Gdy mężczyzna zwijał się z bólu zaatakowałem zaskoczonych bandziorów. Miałem tylko minutę zaskoczenia, dlatego musiałem ją wykorzystać jak najlepiej. Zamachnąłem się i z całej siły uderzyłem wysokiego, wytatuowanego mężczyznę w twarz. Moje chrząstki w dłoni nieprzyjemnie chrupnęły, ale nie miałem czasu na przejmowanie się tym. Alex widząc moją interwencję postanowił pomóc i ugryzł trzymającego go porywacza. Widząc jak ten krzyczy z bólu postanowiłem złapać nastolatka za rękę i jak najszybciej zabrać od tych ludzi. Biegłem ciągnąc wyrywającego się buntownika. Całkiem nieźle znałem te uliczki, więc wiedziałem w jaki sposób zgubić pościg. Kiedy miałem pewność, że byliśmy wystarczająco daleko od Chłodni zatrzymałem się i opadłem na brudną ziemię.

Moje serce biło zbyt szybko, ręka niesamowicie bolała. To ciało było słabe, a ja wciąż o tym zapominałem. Spróbowałem otworzyć chociaż jedno oko. Przede mną kucał Alex. Jego policzki były równie czerwone co moje. W mdłym świetle dojrzałem na jednym bordowy ślad po uderzeniu. Musiało boleć jak cholera, ale chłopak za mocno lubił zgrywać bohatera.

- Co ty tu robisz? - warknął drżącym głosem.

- Może jakieś „dziękuję"?

- Nie prosiłem o pomoc.

- Mogłeś umrzeć.

- Miałem wszystko pod kontrolą - fuknął, ale kiedy dotknąłem jego policzka jęknął niemęsko - Łapy precz zboczeńcu.

- Dziecko, ile razy mam ci powtarzać, że nie jestem zboczeńcem - westchnąłem wstając - Co zrobiłeś Wężowi?

- Nie twój interes.

- Masz rację, nie mój - odpowiedziałem rozmasowując obolałą dłoń.

- Boli? - spytał na tyle cicho, że czułem się jakby to był wyłącznie mój omam - Ręka.

- Do wesela się zagoi. Musimy stąd iść. Pewnie nas szukają.

- Poradzę sobie dalej sam. Nie musi mnie nigdzie obca osoba prowadzić.

- Czy ty musisz być tak uparty? - westchnąłem opierając się o ścianę, żeby nie zemdleć po wysiłku - Chcę ci tylko pomóc.

- I mam wierzyć, że robisz to za darmo?! Spadaj! Nie potrzebuję pomocy od żadnego dorosłego!

Zanim zdążyłem go zatrzymać on już pobiegł przed siebie. Chciałem ruszyć jego śladem, ale zawroty się powiększyły. Czułem się jakbym spadał w przepaść, a spotkanie z ziemią było coraz bliższe. Przymknąłem oczy szykując się na ból, ale nie nastąpił. Przywitało mnie wyłącznie ciepło drugiego ciała, gdy uniosłem głowę moje oczy napotkały te należące do Kazuo. Uśmiechnąłem się, bo jego spojrzenie było strasznie zabawne. Jakieś wypełnione troską, samotnością i nieznanym pragnieniem. Nie miałem zbyt wielu sił, dlatego oparłem się na nim.

- Między jednym, a drugim sądem ratujesz damy w opresji? - zaśmiałem się, choć nieprzyjemny pisk w głowie się nasilał.

- Nie powinieneś się tak przemęczać.

- To nic - mruknąłem próbując się od niego odsunąć, ale nogi miałem jak z waty - Tym razem żadna bariera mnie nie odpycha?

- Zabiorę cię do domu - powiedział podnosząc mnie bez problemu jakbym nic nie ważył.

- Nie jestem kobietą, żebyś mnie traktował jak księżniczkę.

- Wiem, że nie jesteś, a teraz śpij.

- Myślisz, że jak mi powiesz, żebym spał to...

Jedna komenda spowodowała, że moja świadomość zniknęła. Zanurzyłem się we śnie, ale tym razem bez żadnych koszmarów. Wszystko było przyjemne, jasne, ciepłe. Byłem szczęśliwy, a kiedy usłyszałem ten głos moje serce niemal próbowało się wyrwać z piersi. Nie potrafiłem go przypasować do żadnej znajomej twarzy, a jednak czułem się jakby był ze mną od zawsze. W tak przyjemnym świecie dane mi było przeżyć tę noc, a wybudzenie się z niej było doświadczeniem porównywalny do rozstania z bliską osobą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro