Rozdział 13

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Opowiedz mi o swojej miłości – powiedziałem do Georga, kiedy po śniadaniu usiedliśmy w jego salonie, jednak tym razem z kubkami mocnej, czarnej kawy.

- Prawda, za prawdę – roześmiał się smutno – Tylko nie wiem od czego zacząć.

- Jak wszystko, od początku.

- Jednak nie pamiętam go. Sasza był przy mnie zawsze. Nie miałem jeszcze nawet aparatu, a już wtedy chciałem uwieczniać go na każdy możliwy sposób. Byliśmy sąsiadami. Nasze rodziny dzielił raptem jeden dom. Zawsze chodziliśmy do tej samej klasy. On był...nigdy już nie dane mi było poznać człowieka o tak dobrym, czystym sercu. Niewinność z niego wylewała się i sprawiała, że każdy chciał ją chronić. Długo, bardzo długo byłem ślepy na jego problemy. To chyba było liceum...tak chyba jakoś ostatni rok. Już wtedy mój talent został zauważony. Zacząłem robić zdjęcia w podstawówce, a już po paru latach, dzięki wsparciu rodziców wiedzieli o mnie najważniejsi artyści w naszym mieście, w kraju...liceum miało otworzyć mi drzwi do kariery międzynarodowej. Byłem już pełnoletni, więc rzucenie wszystkiego nie było trudne...wszystkiego oprócz Saszy...Teraz jak sobie to wszystko przypominam...Już wtedy wydawał się inny, tak jakby zmęczony życiem. Kiedy powiedziałem mu o moich planach, o kupionym już bilecie lotniczym...zamiast się ze mną cieszyć, wściekł się. Wyleciałem i w samolocie uświadomiłem sobie jak mocno go kocham. Od razu po przylocie chciałem się z nim skontaktować, ale nie odpowiadał. Miałem zamiar dać mu czas. Wciągnięty w wir sesji, nowych ludzi...zapomniałem...Kompletnie zapomniałem o moim cennym Saszy, a gdy sobie przypomniałem...jego już nie było.

- Umarł? – spytałem cicho czując żal nie względem przyjaciela, ale tego chłopaka, którego pozostawił w samotności i cierpieniu.

- On nie...od koleżanki z liceum dowiedziałem się, że firma jego rodziców była zadłużona i w dniu mojego wylotu komornik zajął wszystko co do nich należało. Ponieważ jego ojciec wziął pieniądze od jakiś ciemnych typów...nie zniósł tego...zabił najpierw swoją żonę...próbował Saszę, ale on...on uciekł...Jego ojciec zniknął bez śladu, podobnie jak mój Sasza. Jednak o tych faktach dowiedziałem się znacznie później. Nikt głośno o tym nie mówił...Gdybym nie zostawił go...wiedziałbym przynajmniej gdzie jest, a tak...nie wiem nawet czy jeszcze żyje. Piękna historia, prawda? Zabiłem miłość swojego życia, na rzecz chwilowej sławy.

- Jesteś chujem – powiedziałem patrząc mu prostu w oczy – Jesteś całkowitym zerem, bo przy swoich możliwościach mogłeś już go dawno odnaleźć.

- Próbowałem – opuścił wzrok zaciskając mocniej dłonie na białej porcelanie.

- Wątpię, bo gdybyś naprawdę chciał to on już by siedział obok ciebie...Ty się po prostu boisz. Boisz się, że może być już nieżywy, albo...że usłyszysz od niego wszystkie te słowa nienawiści jakie mógł pielęgnować w twoją stronę.

- Twoje słowa są okrutne moja muzo.

- Są prawdzie.

- Okrucieństwo i prawda to siostry.

Patrzyłem na powoli przesuwające się wskazówki zegara. Sekundy goniły, minuty spacerowały, a godziny dumały zastanawiając się, czy przypominać nam o przemijaniu, czy chować w bezpiecznej bańce stabilności. Byłem wściekły na Georga, choć tak wiele mi pomógł. A może na samego siebie? W końcu sam nie dostrzegłem tego co krył w sobie Kazuo. Miałem jakiekolwiek prawo obwiniać kogoś innego? Egoizm, hipokryzja te wszystkie przywary ludzkie sprawiały, że niemożliwe dla nas było dążenie do ideału.

Przeniosłem spojrzenie na mężczyznę. Smutne oczy, nikły uśmiech, ale dalsza chęć życia utkana z pasji i nadziei, że było się dalej pod tym samym niebem co ukochany mężczyzna. Westchnąłem ciężko, odstawiłem trzymane do tej pory naczynie na niewielki stolik i przysunąłem się do niego, a następnie objąłem mocno uważając, żeby jego kawa czasami nie rozlała się na drogo wyglądającą kanapę.

- Miłość boli – wyszeptałem – Tak bardzo, że umieranie przy tym to chuj.

- Strasznie dzisiaj klniesz.

- Bo widzę jak cię to wszystko zabija od środka, a jednak wolisz udawać niewzruszonego. Kiedy ostatni raz płakałeś, kiedy ostatni raz krzyczałeś? Spytałeś mnie na sesji, czy żyję? A ty? Jesteś tu jeszcze z nami? Czy może dalej tkwisz w dzieciństwie, kiedy byłeś niewinny, a obok ciebie był ukochany?

- I który z nas jest skrzywdzony?

- Nie bądźmy egoistami. Wszyscy cierpimy. Każdy ma ciernie w sercu, ale jedni o nich krzyczą, jedni je wyrywają, a inni...wbijają ich jeszcze więcej.

- Wydaje mi się, że w porównaniu do dnia wczorajszego i dzisiejszego poranka pozbierałeś się – przemówił owiewając moje ucho ciepłym oddechem.

Odsunąłem się i spojrzałem na jego twarz. Był zniszczony, ale piękny. Dopiero teraz go zobaczyłem. Dostrzegłem każdą zmarszczkę, ciemne ślady pod oczami. Spojrzałem na dłonie, które złączyliśmy i dostrzegłem niewielkie blizny. Uniosłem je do ust i pocałowałem. On roześmiał się, a ja razem z nim. Życie było okrutne, ale to my trzymaliśmy klucze do jego zmiany, to od nas wszystko zależało. Postanowiłem walczyć, już nie chciałem się nigdy więcej poddać. Miałem dla kogo. Chciałem go zobaczyć. Kochałem i chciałem być kochany, ale musiałem wstać, podnieść się z ziemi, podjąć wszystkie wyzwania jakie rzucał mi kapryśny los.

- Nie lubię przegrywać – uśmiechnąłem się – Poza tym dawno komuś nie przywaliłem, a pewnej osobie się to należy. Muszę jednak jeszcze przemęczyć się jakiś czas...I wszystko powróci do początku.

- Cykl życia się zamknie.

- Cykl miłości.

- Będę obserwował.

- I ja też – powiedziałem poważnym głosem – Zawalcz póki żyjesz, bo jak przyjdzie śmierć nie da ci drugiej szansy.

- Skąd ta pewność, że nie jestem jej kochankiem?

- Uwierz mi – roześmiałem się na myśl, a moim ukochanym – że po pierwsze byś nie wytrzymał, a po drugie...ktoś inny jest już jej miły.

...

Znowu byłem w tym samym śnie. Był pocałunek i kataklizm. Patrzyłem na teraz zwijającego się z bólu Kazuo. Nie mogłem krzyczeć, ruszać się. Moje możliwości ograniczały się do spoglądania na jego rozszalałe w agonii bólu ciało i łzy. Czemu musiał tak cierpieć? Gdzie była ta postać? Jakby coś wysłuchało moje modlitwy – pojawiła się.

Gdy tylko Kazuo ją dostrzegł zwrócił w jej stronę spojrzenie. Była w nim miłość, choć walczyła z cierpieniem, strachem, złością. Postać wypowiedziała słowa, a wszystko ustało i ja się...nie wybudziłem. Znalazłem się w jakiejś pustce. Nic poza ciemnością nie otaczało mnie. Wtedy poczułem ruch po swojej prawej stronie. Ujrzałem małą dziewczynkę, która z radością biegła w stronę pięknej kobiety, zaraz za nią podążał duży, włochaty, trochę przypominający mop, pies. Malutka stanęła przed uśmiechniętą postacią i z przejęciem zaczęła o czymś mówić. Wraz z każdym słowem twarz starszej wykrzywiała się w brzydki sposób, aż w końcu zamachnęła się i uderzyła dziecko w policzek. Postać kobiety znikła. Został tylko pies oraz dziewczynka. A po tym już ciemność i wiedziałem, że dostałem kolejną misję.

Szedłem już dobrze znanymi ulicami i rozglądałem się po otoczeniu. Nadeszła jesień, a raczej jej wrześniowy początek. Dzieciaki śpieszyły się do szkół, dorośli do pracy, a ja popijając kawę wziętą na wynos, powoli posuwałem się do przodu.

Od wypadku Yoon'a minęły raptem dwa tygodnia, ale poza kontaktem telefonicznym, dalej się z nim nie widziałem. Nie byłem jeszcze gotowy na wyznanie prawdy. Myślałem, że to będzie łatwe, ale jednak zbyt trudne. Przez ten cały czas mieszkałem z Georgiem. Obaj potrzebowaliśmy się nawzajem. Daria przekazała mi, że mój były partner rozumiał to, nie naciskał i miał się dobrze. Kobieta też wyglądała zdecydowanie lepiej. Wszyscy mieliśmy teraz te właściwe osoby przy sobie, choć ja nie w pełni. Dalej w mijanych witrynach sklepowych, w ich odbiciu szukałem twarzy Kazuo. Tęskniłem, cholernie. Budząc się w pustym łóżku, choć nigdy z nim nie spałem, poszukiwałem jego chłodnych dłoni. Im dalej był, tym mocniej go kochałem. Jak paradoksalna była miłość dopiero się dowiadywałem.

Nacisnąłem klamkę i wszedłem do mojej restauracji. Pokochałem to miejsce. Ludzie którzy mnie tu witali zawsze tak przyjaźnie spoglądali w moją stronę, choć już nie grałem nikogo. Byłem sobą, a oni jednak przysiadali się do stolika, który zajmowałem, zamieniali parę słów. Monika i Arthur traktowali jakbym był ich dzieckiem, nie szefem.

Wszystko kręciło się powoli, spokojnie, ale harmonię zawsze musiało coś zachwiać. Już zdążyłem o nim zapomnieć, ale on o mnie nie. Siedział prosto popijając kawę, a kiedy dostrzegł moją postać w drzwiach przywołał na twarz piękny uśmiech. Wróciła do mnie sytuacja ze szpitala, kiedy pełny słabości ufnie wtuliłem się w tego potwora skąpanego we krwi. Nie mając wyjścia, bo sam zaprosiłem go do restauracji, podszedłem do niego. Ukrywając niechęć usiadłem na krześle, które mi odsunął i kiwnąłem do Moniki, żeby przyniosła mi to samo.

- Cieszę się, że znowu się możemy spotkać James – powiedział naciskając mocniej na moje imię przez co zabrzmiało to niemal ironicznie.

- Mi również...miło – wymusiłem na swojej twarzy uśmiech.

- I jak się czuje ta ważna osoba?

- Bardzo dobrze, dziękuję.

- Jesteś strasznie spięty – roześmiał się – Ja nie gryzę...chyba, że ktoś będzie chciał.

- Czyli miałem rację z tym psem? – nie mogłem się powstrzymać przed przypomnieniem mu tego jak musiał zaszczekać, by poznać moje imię.

- Straszną przyjemność sprawia ci dogryzanie mi. Czy ty też czujesz pociąg w tą stronę? Jakbyś był psem, to jakiej rasy?

- Sorry, ale jeszcze takiego quizu nie rozwiązywałem – skinąłem głową Monice, która przyniosła mi filiżankę kawy – Czym się zajmujesz, że masz tak dużo czasu na przesiadywanie w restauracjach?

- Oh, chcesz mnie lepiej poznać? Jestem zachwycony.

- Proszę sobie nic nie dopisywać. Jak już postanowiłem pana zaprosić, to chociaż będę dobrym gospodarzem.

- Michel, nie pan – uśmiechnął się sięgając po swoją filiżankę – Jestem zwykłym przedsiębiorcą.

- Gdy ktoś tak mówi ma wiele za uszami.

- Każdy ma swoje małe tajemnice – zmrużył oczy – I ty je posiadasz.

- Do czego pijesz?

Nie podobała mi się ta rozmowa. Ten paskudny wąż czaił się, a ja nie potrafiłem go odczytać. O co mu się rozchodziło? Zawsze potrzebował powód. Nic nie robił, bo tak. We wszystkim szukał korzyści, albo przynajmniej zabawy. Jednak jaką by miał we mnie? Byłem teraz najbardziej przeciętnym obywatelem, jaki stąpał po tym świecie. Nienawidziłem tej niewiedzy i tego jak bardzo musiałem uważać, żeby nie dać mu się pożreć. Ludzie wchodzili do restauracji i wychodzili, ale między nami jakby czas się zatrzymał. Czułem się jakbyśmy wrócili do momentu w przeszłości, kiedy była tylko nasza dwójka. Ja – zjarany, leżący z głową na jego kolanach, a on – szczęśliwy na swój chory sposób, głaskający mnie niczym psa, któremu z łatwością mógł ukręcić łeb. Jednak nigdy tego nie zrobił. Nie niszczył ulubionych zabawek.

- Do niczego szczególnego – roześmiał się – chciałem cię trochę rozluźnić. Bardzo chciałbym mieć z tobą dobry kontakt, ale wciąż mnie odrzucasz. Nie rozumiem tego. Czy coś ci zrobiłem? Coś ci we mnie nie pasuje?

- A jeśli tak?

- Tak piękna twarz, a tak podejrzliwe spojrzenie. Podobasz mi się. Jestem tobą zainteresowany, więc jeśli wytkniesz mi moje wady, to po prostu popracuję nad nimi.

- Wybacz, nie jestem zainteresowany – westchnąłem wstając, ale jego dłoń oplotła się wokół mojego nadgarstka – Czy mogę jeszcze w czymś pomóc? Dzisiejszy posiłek ma pan na koszt restauracji, ale proszę już nie przychodzić.

- Nic się nie zmieniłeś – uśmiechnął się, również wstając ze swojego miejsca – Dalej tak waleczny.

- Nie rozumiem.

Moje serce zaczęło bić coraz szybciej. Patrzyliśmy sobie w oczy i nagle to ciepło z jego znikło, zastępując pustką tak dobrze mi znaną. Zminimalizował dzielącą nas odległość. Zapach perfum sprawił, że zakręciło mi się w głowie, a ciepły oddech pachniał niedawno pitą kawą. Wszystko zdało mi się niknąć pod siłą jego aury, czułem się jakby czas się zatrzymał, a w restauracji była tylko nasza dwójka.

- Nie dam ci już uciec – jego szept zdawał mi się groźbą – Znam twój sekret James. Ja cię znam James. Więc ciesz się tą wyimaginowaną wolnością, bo smycz czeka.

Strach. Tylko to teraz czułem. Patrzyłem jak jego twarz oddala się od mojej. Uniósł dłoń, a ja nie potrafiłem powstrzymać go przed położeniem jej na moim policzku. Nawet jak ponownie nachylił się i złożył krótki pocałunek na moich ustach. Uśmiechnął się po raz ostatni i wyszedł. Stałem tam niczym zamieniony w kamień. Monika od razu do mnie podeszła, ale nie słyszałem jej słów. Widziałem, że poruszała ustami, jednak dźwięki nie dochodziły. Niczym pod działaniem hipnozy wyszedłem z restauracji. Jego już nie było, ale ujrzałem dziecko ze snu i już nie wiedziałem czy podążać jej śladem, czy odnaleźć człowieka, który w jakiś sposób mógł się dowiedzieć o tym co zgotował mi los. Czy przed nim chciał mnie bronić Kazuo?

...

- Czemu się przed nim ujawniłeś?

- Bo chciałem zobaczyć jego strach.

- Czujesz satysfakcję?

- Jeszcze nie,

- Jesteś bardzo zachłanny.

- Po prostu biorę to co od zawsze należało do mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro