Rozdział 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy nie wiedziałeś jaką drogę wybrać, najlepiej było cofnąć się parę kroków. Nie wybrałem dziewczynki z psem, ani demona, którego nawet po śmierci nie mogłem się pozbyć. Swoje nogi skierowałem do dawnego mieszkania i przebywającego tam mężczyzny.

Będąc tak przerażonym, zdezorientowanym potrzebowałem, chociaż namiastki bezpieczeństwa. Stając przed drzwiami, które już od tak wielu dni nie były przeze mnie widziane – czułem się jak intruz. Nie miałem odwagi samemu je otworzyć, więc zadzwoniłem dzwonkiem. Minuty dłużyły się jak godziny, a ja chciałem po prostu ponownie uciec, lecz nie miałem dokąd.

Yoon otworzył.

Jego twarz na początku jaśniała słońcem, ale kiedy tylko dostrzegł moje drżące ramiona, powstrzymywane łzy, przyciągnął do siebie i zamknął za nami drzwi. Nie płakałem, ale pragnąłem. Nie miałem jednak prawa przy kimś kogo tak długo okłamywałem, i gdy znowu byłem na dnie – potrzebowałem.

- Chodźmy do salonu.

Prowadził niczym małe dziecko. Usadził na miękkiej kanapie i zostawił kryjąc się w kuchni. Usłyszałem dźwięk włączanego czajnika oraz stukot naczyń. Skupiłem wzrok na białej firance. Jej wzory były delikatne, niewinne, nieuchwytne. Pięknie padały na nie promienie słońca, a jeszcze cudowniej malowałyby ją światła nocy.

Mężczyzna wrócił z dwoma kubkami. W jednym była gorzka kawa, a w drugim aromatyczna herbata. Postawił przede mną naczynie i usiadł po drugiej stronie. Oddzielała nas już nie tylko granica, którą sam utworzyłem, ale również niewielki stolik. Wszystko pasowało. Idealnie odwzorowywało to gdzie się znaleźliśmy. Przyglądałem się jego twarzy. Dalej w niektórych miejscach było widać zsinienia. W trakcie chodzenia kulał na jedną nogę, ale żył.

Jednak czy był teraz z tego powodu szczęśliwy? Może zbyt pochopnie podjąłem decyzję. Może on chciał umrzeć, w końcu wtedy spotkałby prawdziwego Jima, ale co wtedy z Darią? Ona go pokochała i dla niego walczyła. Czy kiedykolwiek podejmę decyzję, przy której nie będzie żadnego „ale", „co by było gdyby"?

- Dobrze wyglądasz – przerwałem w dość nieudolny sposób panującą pomiędzy nami ciszę.

- Dziękuję. Ty niestety nie najlepiej – mruknął wpatrzony w swoje dłonie – Dobrze ci się mieszka w nowym miejscu?

- Czuje się bezpiecznie.

- Tu nie?

- Po prostu...nie mam odwagi...dalej być przy tobie – odpowiedziałem szczerze w końcu otrzymując jego spojrzenie – ale dzisiejszy strach, który zmusił mnie do przyjścia tu...możesz być ostatnią osobą, która będzie potrafiła mi pomóc...Chcę ci wyznać prawdę. Tylko obiecaj, że uwierzysz we wszystko co powiem, nie będziesz przerywał i nie weźmiesz mnie za szaleńca.

- Obiecałem ci to już w szpitalu – uśmiechnął się w ten piękny, ciepły sposób, który mógł należeć wyłącznie do tak dobrych ludzi jak on.

Zaczerpnąłem powietrza i powoli je wypuściłem. Musiałem skupić się teraz na sobie. Choć przez chwilę zapomnieć o słowach Michel'a, które nigdy nie powinny mieć miejsca. Miałem być od niego bezpieczny, a wszystko się sypało i to dokładnie w momencie, kiedy nie było przy mnie najważniejszej osoby.

Może dlatego nakierował mnie na bransoletkę, ale skąd w takim razie wiedział o jej mocy? Kto znajdował się nad nim? Nie miałem teraz na to głowy. Może jak wypowiem wszystko na głos, poznam inną opinię, nie zostanę wzięty za wariata – wszystko się wyklaruje.

- Zacznę od najistotniejszej rzeczy – powiedziałem pewnym głosem, zaciskając pięści i licząc, że nie miałem już nic do stracenia – Tak naprawdę nazywam się Thomas Johnson i zmarłem w wieku dwudziestu pięciu lat w pożarze, kiedy ratowałem dzieci szukające swojego pasa w starych magazynach, które sam podpaliłem.

Widziałem szok na jego twarzy. Moje policzki stały się czerwone, a usta układały się w dziwny sposób, kiedy wymawiałem prawdziwe imię. Podejrzewam, że gdyby ktoś postanowiłby mnie nim ponownie nazywać, nie potrafiłbym już reagować. Przywykłem do tego nowego, podobnie jak do twarzy, którą dzień w dzień widywałem w lustrze. Widząc, że nie miał zamiaru przerywać, postanowiłem kontynuować i starać się, aby każdy następnym fragment brzmiał mniej dziwnie, niż powinien.

- Po śmierci trafiłem przed Sąd Dusz, to takie miejsce, gdzie człowiek jest rozliczany ze swojego całego życia. Śmierć o imieniu Kazuo przedstawiła mi moje dobre uczynki i złe. Ze względu na to, że różnica pomiędzy nimi była niewielka, otrzymałem możliwość naprawienia swoich win. Dostałem misję, która polega na ocaleniu piątki osób wybranych przez śmierć. Czas to sześć miesięcy. Ponieważ obawiałem się, że moja przeszłość mnie dopadnie, nie chciałem wrócić jako ja, więc...Kazuo, zaoferował mi ciało umierającego mężczyzny...i tym mężczyzną był właśnie Jimmy...ja...ja przepraszam, że od początku cię okłamywałem...ale sam to wszystko słyszysz...patrzysz na mnie jak na szaleńca, ale to wszystko prawda. Przejąłem to ciało, by nie trafić za drzwi cierpienia...Twój Jimmy nie żyje odkąd ja się pojawiłem...Przepraszam, tak strasznie cię przepraszam. Wiem jak musi to brzmieć nierealnie, ale to jedyna prawda, w którą musisz mi uwierzyć.

- Mój ukochany nie żyje – zaczął cicho i powoli – Ty jesteś wskrzeszonym do życia kimś, a przyjaciel, którego mi przedstawiłeś śmiercią.

Patrzył pustym wzrokiem w stolik. Nie wykonywał żadnych zbędnych ruchów, a ja nie wiedziałem czy zaraz roześmieje się jakby to był wyłącznie głupi żarty, czy wścieknie się za to, że pozbawiłem go miłości życia. Chciałem do niego podejść, ale po chwili z jego policzków zaczęły spływać łzy. Uniósł głowę, a ja ujrzałem w jego oczach kompletne nic. Zacisnąłem pięści na kolanach próbując wytrzymać ten nieludzki wzrok, ale nie potrafiłem – poddałem się. Paznokcie raniły wnętrze dłoni, zęby dolną wargę, jednak ból ten był nieporównywalny z tym, który musiał świetnie się bawić w sercu mężczyzny.

- Wierzysz mi? – wyszeptałem obawiając się, że mój głos się zaraz załamie.

- A mam powód by nie? Chyba, że to nowy sposób na zrywanie, ale chyba nie byłbyś tak okrutny. Choć kłamstwa? Wydawało mi się, że tobie mógłbym wybaczyć wszystko, ale kim jesteś?

- Kimś kto nie miał prawa pojawić się w twoim życiu – wstałem – Pójdę już.

Czego jak oczekiwałem? Czy naprawdę z wiekiem robiłem się coraz głupszy? Jak mogłem wierzyć, że przyjmie to ze spokojem i pomoże mi w problemach. Jak mogłem być takim śmieciem, żeby dalej żądać od niego pomocy. Już i tak zbyt wiele dostałem dobroci, która mi się nie należała.

Stanąłem na korytarzu i spojrzałem w lustro, którego tafli kochałem się przyglądać podziwiając to co niesłusznie otrzymałem. Jednak dalej byłem takim samym skurwysynem jak w przeszłości, żadne dobre uczynki nie mogły tego zmienić. Może dlatego pojawił się Michel? Był przypominajką mówiącą jakim chujem i nic niewartym człowiekiem byłem.

- To koniec historii?! – usłyszałem krzyk.

Zaskoczony cofnąłem się do salonu i spojrzałem na siedzącego z założonymi rękami Yoon'a. Jego twarz przybrała surowe oblicze, w oczach tańczyła wściekłość, ale było to o wiele lepszym omenem, niż ta zwykła pustka, którą jeszcze niedawno przywdział.

Z szokiem podszedłem ponownie do kanapy i powoli na niej usiadłem. Czujne spojrzenie śledziło każdym mój ruch odbierając zdolność mówienia. Po raz ostatni czułem się tak mały, kiedy byłem w trakcie pierwszego spotkania ze śmiercią. Nie wiem, czy czasem teraz bardziej się nie obawiałem o własne życie.

- Dalej chcesz na mnie patrzeć? Dalej chcesz mnie słuchać?

- Obiecałeś mi całą prawdę. Należy mi się za ten cały czas kłamstw, więc mów. Jak dojdziesz do końca zdecyduję. Przynajmniej z czystym sumieniem przywalę ci i wykrzyczę jak bardzo cię nienawidzę...choć będzie to trudne, kiedy widzi się przed oczami twarz ukochanego mężczyzny.

- Nie bierzesz mnie za wariata?

- Byłem wariatem, kiedy chciałem się w obcym doszukać miłości życia, a jak nie znalazłem...to po prostu po raz kolejny się zakochałem – uśmiechnął się smutno – Zresztą...wiesz czemu ci wierzę?

- Nie.

- Bo dzięki twoim słowom wiem, że to co mi się przytrafiło w trakcie drogi, nie było snem.

- W trakcie tego wypadku? Jak to się stało?!

- Niewiele pamiętam. Wiem, że wracałem z delegacji. Kupiłem dla ciebie kwiaty...i nagle na siedzeniu obok, pojawił się jakiś mężczyzna, powiedział coś o bukiecie, chyba mnie uderzył...przejął kierownicę i poprowadził auto dokładnie w stronę nadjeżdżającego z przeciwka tira. Później już była ciemność...i głos podobny do Kazuo...przepraszał mnie...obiecywał spotkanie z ukochanym...dziękował za opiekę nad tobą...Dlatego potrafię uwierzyć w twoje słowa.

- Pamiętasz wygląd tego mężczyzny?

- Niestety nie – pokręcił głową – Więc...jak się mam do ciebie zwracać?

- Czy możesz James? Wiem, że to egoistyczne, ale nie chcę wracać znowu do przeszłości.

- Była tak zła?

- Śmierć wydała mi się zbawieniem – zaśmiałem się gorzko – Przynajmniej w trakcie niej zostałem potraktowany jak człowiek. W trakcie życia byłem zwykłym psem. Bez woli, bez domu, ale z panem, który czasami lubił rzucić piłką lub uderzyć kijem.

- Więc dokończ historię James...zamknijmy choć tej jeden rozdział.

I mówiłem. Opowiedziałem mu o misjach, co jakiś czas zahaczając o przeszłość. Przedstawiłem historię Alex'a, Darii, anielskiej dziewczyny. Zdradziłem mu nawet sekret jego powrotu do żywych oraz mojej miłości do Kazuo. Od słowa do słowa napomknąłem coś o wizjach, które otrzymywałem. Szczególnie jego ciekawość skupiła się na tajemniczych snach, które mogły mieć jakiś związek z moją przeszłością oraz na Michel'u, który wydawał się być bardzo świadomym tego, kim naprawdę byłem.

Upłynęło wiele godzin. Zdążyliśmy się przenieść z salonu do kuchni i wypić po trzy kubki swoich gorących napojów. Teraz siedzieliśmy na wysokich krzesłach i po prostu patrzyliśmy w ciemne niebo za oknem. Nie było już słów, pozostały myśli, której obaj musieliśmy złożyć w całość.

- Głowa mnie od tego boli – mruknął Yoon – Ale wiele to wyjaśnia...boje się, że jak usnę i wstanę rano...to wszystko wyda mi się wyłącznie snem.

- Przepraszam, że cię w to wszystko wplątałem.

- Za późno na to...nawet nie potrafię czuć teraz żalu po stracie...to takie dziwne uczucie.

- Przepraszam.

- Przestań przepraszać! Po prostu zachowuj się normalnie...tak jak ty...dzięki temu będę wciąż pamiętać kim jesteś...I co teraz?

- Nie wiem – uderzyłem głową w blat – Kompletnie nie wiem. Jestem tylko zwykłym idiotą.

- Prawda.

- Już nie będziesz dla mnie miły – mruknąłem.

- Nie należy ci się – powiedział, ale po chwili poczułem na swoich włosach delikatny dotyk jego palców – Dzisiaj już nic nie wymyślisz. I ty i ja potrzebujemy się z tym przespać.

- Masz rację – uniosłem głowę – Dziękuję ci.

- Za co?

- Za to, że mnie wysłuchałeś...i za to, że dalej nie odtrąciłeś.

- Nie mógłbym tego zrobić, a na pewno nie w pełni – westchnął – powiedziałem ci to już w szpitalu...pokochałem tego nowego James'a. Żałuję tego, ale tak się stało.

- Nie odwzajemnię tego.

- Wiem – uśmiechnął się pięknie – Wiedziałem to od początku.

- Ale jest ktoś inny...kto czeka, aż całkowicie zniknę z twojego życia.

- Mówisz o Darii?

- Zauważyłeś.

- Nie było to trudne – zaśmiał się delikatnie biorąc w dłoń już niemal pusty kubek po herbacie – Jednak...to będzie tylko przyjaźń. Nie zapomnę o Jim'ie...nie zapomnę o tobie.

- Nikt nie każe ci zapominać – wzruszyłem ramionami zeskakując z wysokiego krzesła – Nie trzeba się pozbywać dawnych miłości, by móc pokochać kogoś nowego. Wystarczy, że pokochasz ją jeszcze mocniej.

- Czy to możliwe?

- Zapytaj tego czegoś tutaj – wskazałem na miejsce gdzie znajdowało się serce – Czasami ma cholerną rację.

- Zapewne – zaśmiał się, a ja podążyłem za nim czując jak pomału atmosfera między nami wracała do pewnej równowagi – Co z tym Michel'em?

Wzdrygnąłem się na dźwięk jego imienia. Za każdym razem, kiedy je słyszałem czułem jak niewidzialne ręce oplatają się wokół mojej szyi próbują ją złamać.

Cholernie się bałem tego człowieka. Nawet po tak wielu wspólnie spędzonych latach nie potrafiłem w pełni pojąć tej psychopatycznej natury. Jego myśli były jednym wielkim kłębowiskiem zysków i strat. Tym dla niego byli ludzie, otocznie, życie. Coś było przydatne lub nie, zabawne lub nudne, użyteczne, bądź do zniszczenia.

Ja na razie znajdowałem się po tej dobrej stronie. Czuł podniecenie na myśl, że mógłbym być znowu jego. Nie niszczył ulubionych zabawek, ale nie oznaczało to, że byłem w pełni bezpieczny. Musiałem się też dowiedzieć tego skąd w ogóle posiadł taką wiedzę. Czy była jeszcze jedna śmierć? A może Bóg? Lecz czym sobie zawiniłem, że ktoś tak bardzo pragnął mnie zniszczyć? Kim tak naprawdę byłem?

- Tego tym bardziej nie wiem – westchnąłem – Będę wracać.

- Możesz tu zostać – zaproponował niepewnie.

- Lepiej będzie jak jednak wrócę. Dziękuję za wszystko Yoon.

- Żegnaj James...oby w lepszym miejscu.

- Będę nad tym pracować – uśmiechnąłem się i opuściłem pomieszczenie, następnie mieszkanie, wiedząc, że to mógł być ostatni raz w tym miejscu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro