Rozdział 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kurwa, musiałem wyglądać jak jakiś zboczeniec. Nie no, na sto procent wyglądałem jak zboczeniec. W końcu kto normalny siedział o tej porze w parku, w ciemnych okularach, choć nie było słońca i gapił się w plac zabaw. Jak mnie psy nie zgarną to będzie prawdziwy hit dnia.

Nie potrafiłem jednak podejść do dziewczynki. I tak miałem wiele szczęścia, że okazało się, iż jej ulubionym miejscem był park w pobliżu mojej restauracji. Ostatnia wizja z nią powiązana była kompletnie niejasna. Nie wiedziałem czym to było spowodowane, ale ostatnimi czasy naprawdę mało wiedziałem.

To wszystko była wina Kazuo! Miałem taką wielką ochotę przywalić mu w tą jego jebanie przystojną twarz. Wyłącznie zostawił mi problemy, pytania bez odpowiedzi oraz cholerne serce, które biło jak pojebane, kiedy tylko sobie o nim przypomniałem.

Wyciągnąłem bardziej nogi i rozsiadłem się na niewygodnej ławce. Spojrzałem na chwilę w niebo i przekląłem te głupie chmury, przez które wyglądałem na większego kretyna.

Z powrotem przeniosłem wzrok na dziecko. Była sama, znaczy miała przy sobie tego mopo-podobnego psa, ale w pobliżu nie było żadnych innych wrzeszczących istot. Jej brązowe włosy związane były w dwa warkocze, ubrana była nawet schludne oprócz tego, że zdążyła całe odzienie ubrudzić ziemią oraz piaskiem.

Zawzięcie kopała jakiś dół, a na jej twarzy widniał wyraz wielkiego skupienia, jakby przynajmniej poszukiwała tam wielkiego skarbu lub nory królika, który zabrałby ją do lepszego miejsca.

Próbowałem zgadnąć jej wiek, ale mój przedział zaczynał się, gdzieś w okolicy lat siedmiu, a kończył na jedenastu. Jak miałem zacząć rozmowę z czymś tak małym? I gdzie była jej matka? Nigdzie nie widziałem jej opiekuna...zaraz.

- Ej, młoda – w końcu odważyłem się podejść do dziecka – Czemu nie w szkole?

Spojrzała na mnie wielkimi, brązowymi oczami. Najpierw jej twarz wyrażała ogromne zaskoczenie, a w następnej rozpłakała się i przylgnęła do mnie, oplatając moją talię wiotkimi rękami.

Stałem zaszokowany i jedyną spokojną osobą w tym towarzystwie był pies, który z wysuniętym, różowym językiem przypatrywał się latającej obok jego nosa pszczole.

Dziecko dalej płakało, a ja się tylko modliłem, żeby żadna pani starsza nie zapragnęła nagle przejść się spacerkiem obok placu zabaw. Naprawdę, chociaż w tym życiu nie chciałem mieć nic wspólnego z psiarskimi.

- Wi...dzisz...mnie – łkała, a ja zamarłem na to absurdalne stwierdzenie.

- Czemu miałbym cię nie widzieć? Widzę nawet twoją włochatą kulkę.

- To nie jest włochata kulka – odsunęła się ode mnie, a po jej policzkach dalej płynęły łzy – To Pan Garnek.

- Garnek?

- Pan Garnek – podkreśliła pierwsze słowo i przywołała zwierzę.

- Nie wygląda ci bardziej na mop? – spytałem wskazując na psa, którego oczy ginęły pod fałdami sierści.

- Nie? Ale pan jest głupi.

Normalnie się we mnie zagotowało, ale nie mogłem dać się ponieść emocjom przy dziecku. W końcu, co takie małe coś mogło wiedzieć o świecie? Musiałem zachować się jak dorosły człowiek. Jeśli chciała psa nazwać w taki sposób, jej sprawa.

Przykucnąłem, aby nie patrzyć na nią cały czas z góry, ale to bydle od razu się na mnie rzuciło i zwaliło na grunt. Ze śmierdzącej paszczy wysunął się język, który zaczął lizać moją twarz i ręce.

Próbowałem się pozbyć dziada, ale kiedy usłyszałem radosny śmiech dziecka, poddałem się czekając, aż Panu Garnkowi skończy się faza na witanie. Gdy w końcu się odsunął wyciągnąłem z kieszeni chusteczkę i zacząłem wycierać twarz po kontakcie z tym czymś co zdążyło po raz kolejny zainteresować się pszczołą, goniąc ją po placu zabaw. Mała dalej się śmiała i pasowało jej to o wiele bardziej niż płacz.

- Więc co tu robisz razem z Panem Garnkiem?

- Kopię dół – wskazała na wielką dziurę.

- A po co?

- Jak ludzie umierają potrzebują grobu, mnie nikt nie pochowa jak umrę. Dlatego sama kopę sobie dół.

- Dziecko – wyszeptałem przerażony jej słowami – Kto ci naplótł takich głupot?

- Ale jakich?

- O śmierci, że nikt cię nie pochowa?! Cholerna, skąd...nie rozumiem, kompletnie nie rozumiem.

- Mamusia – mruknęła opuszczając głowę – Powiedziała, że mnie nie ma, że powinnam umrzeć, ale...tatuś miał pogrzeb...ale jak mnie nie ma...to nie będę go miała...a chcę, bo pójdę wtedy do nieba, a tam będzie tatuś i wszystko będzie jak kiedyś.

Ja pierdolę. Ty skurwysynie tam u góry, czy na dolę, chuj mnie to. Widzisz jakie rzeczy się dzieją na tym jebanym świecie, a nawet nie reagujesz. I co ja jej miałem powiedzieć? Jak jej miałem pomóc?

Pies zaszczekał, a w naszą stronę zbliżała się piękna kobieta. Niczego jej nie brakowało poza jakimś stabilnym chodem. Szła na wysokich szpilkach jakby ziemia wciąż trzęsła się pod jej stopami. Wiedziałem kim była – matką tej dziewczynki. Stanęła przed nami, a z niewielkiej kopertówki, która była dopełnieniem czerwonej, kusej sukienki wyciągnęła paczkę papierosów oraz zapalniczkę.

- Mówiłam ci, żebyś nie gadała z obcymi – warknęła wsuwając jednego pomiędzy usta – Ten głupi pies miał być na smyczy. Następnym razem wezmę go do schroniska i już nie będziesz miała tej zabawki.

- Przepraszam – wyszeptała, a jej oczy wypełniła pustka.

- Jesteś jednym z tych zboczeńców? – parsknęła sprawiając, że skupiłem na niej wzrok – Za ładny jesteś na takie fetysze, ale pozory mogą mylić. Papierosa?

- Nie palę – odpowiedziałem przyzwyczajony do ludzi jej typu – Nie wydaje mi się, żeby dziecko było pani teraz potrzebne. Może lepiej odespać nockę po zabawie w klubie.

- Widzieliśmy się tam? – uśmiechnęła się z kpiną, dmuchając we mnie chmurą dymu.

- Nie, ale potrafię rozpoznać dziwkę jak ją zobaczę – machnąłem dłonią, żeby odgonić ten paskudny zapach.

- Ty – warknęła i złapała z całej siły dziewczynkę za rączkę – Alice! Idziemy! Jeszcze raz zobaczę jak kręcisz się obok tego dziecka to zadzwonię na policję!

Jak ja miałem kurwa ochotę rozerwać tą babę na strzępy. Dziewczynka nawet nie obejrzała się za siebie, ale jej pies jeszcze chwilę posiedział przy mnie i poleciał za nimi. Byłem cholernie wściekły.

Co to dziecko mogło zawinić, że groziły jej drzwi wiecznego cierpienia? To jej matka powinna przejść jakieś specjalne nawrócenie. Nie mając już co ze sobą zrobić postanowiłem po prostu wziąć przykład ze starych dewot i bez celu chodzić po tym parku.

Ja pierdolę, przypominając sobie tą scenę jeszcze bardziej zdałem sobie sprawę jak miałem dobre dzieciństwo. Nie musiałem się niczym przejmować. Wszyscy mnie kochali, a ja się na nich wypiąłem. Byłem kompletnym idiotą. Ślepym, choć miałem zdrowe oczy. Kurwa! Uderzyłem w pobliskie drzewo pięścią, a na moją głowę spadł samotny liść. Niechętnie zdjąłem go i niczym zahipnotyzowany wpatrywałem się w jego kształt.

- Co cię do mnie znowu sprowadza?

- Zastanawiam się od jakiegoś czasu. Czemu to drzewo ma liście w kształcie serca?

- Bo jest życiem i śmiercią. Serce daje życie i śmierć. Jest wszystkim, tak jak to drzewo.

- Dlatego się nim opiekujesz?

- Takie zadanie dał mi Pan, ale lubię tu przebywać.

- Też lubię.

- Więc siądziesz przy mnie na gałęzi?

- A mogę?

- Mój kochany, ty wszystko możesz. Jesteś mi równy.

Ciężko oddychałem, wybudzony jakby z koszmaru. Z paniką zacząłem rozglądać się po otoczeniu, ale dalej byłem w tym samym parku, a minut upłynęło raptem jedna, choć czułem się jakby ta wizja trwała wieczność.

Jeszcze raz spojrzałem na liść w kształcie niemal przypominającym serce, ale nic się już nie wydarzyło. Nie chcąc go wyrzucać, schowałem do tylnej kieszeni i mając dość atrakcji postanowiłem wrócić do mojego nowego domu. Trzeba było stworzyć plan oraz dowiedzieć się więcej o Alice i jej matce.

...

- Mój aniele! Spadłeś mi z nieba! – przywitał mnie Georg cały umazany farbami – Bądź mi znów muzą kochany.

- Czy ty jesteś pijany? – spytałem patrząc na jego błyszczące oczy.

- Szczęściem, że cię widzę – zanucił – Więc jak ukochany?

- Prowadź, ale najpierw daj mi szklankę twojego szczęścia.

- Ciężki dzień?

- Jak całe życie.

I po raz kolejny dałem się wciągnąć w jego sztukę. W bezruchu, ale po wypiciu już jednej szklanki whisky siedziałem na wygodnym, bordowym fotelu wyciągniętym niczym z filmu historycznego. Głowę miałem podpartą na dłoni, a nogi nonszalancko były zarzucone na siebie. Pół twarzy zostało zakryte białą prześwitującą tkaniną przypominającą welon, ale znając fotografa była metaforą zupełnie czegoś innego.

Z uwagą przyglądałem się jego sylwetce schowanej za sztalugą. Nie miałem bladego pojęcia, że i to potrafił, ale dopiero się go uczyłem. Odkrywałem tajemnice, które pozwalał mi zobaczyć, chowając resztę bezpiecznie w skrzyni zamkniętej wieloma kłódkami.

- Co cię trapi moja muzo? – spytał wychylając się za swojej pracy.

- Nic w czym możesz mi pomóc – westchnąłem – A ciebie?

- Jeśli tak ma się toczyć rozmowa, to również.

- Szantażysta – parsknąłem – Powiem ci, ale ty pierwszy.

- Z anioła coraz bardziej przeradzasz się w diabełka – odłożył pędzel odchodząc od sztalugi, żeby ręce otrzeć szmatą zanurzoną w rozpuszczalniku – Spotkałem go dzisiaj.

- Kogo?

- Saszę – uśmiechnął się smutno – Wołałem go, ale kiedy mnie dostrzegł...skrył się w tłumie. Próbowałem go złapać, lecz był niczym motyl. Mój piękny Sasza.

- To miasto jednak nie jest tak duże jak się nam zdawało. Wciąż spotykamy osoby, które powinniśmy spotkać, jakby ktoś z góry kierował naszym losem. Bardzo się zmienił?

- W moich oczach nie, ale...niewinność nie była już raczej jego domeną – westchnął – Może to nie jest motyl, a Alicja. Znasz moja muzo historię o Alicji, która goniła królika, aż znalazła się w innej krainie?

- Znam nie jedną historię o Alicji – westchnąłem przypominając sobie małą dziewczynkę – Dokąd twoja Alicja uciekła?

- Do bardzo złej krainy, a biały królik, który ją tam doprowadził nie ma w sobie nic z niewinności.

- O króliku nic nie wspominałeś – wstałem ze swojego miejsca i podszedłem do mężczyzny, który niczym w transie wycierał swoje dłonie jakby na nich była cała winna za obecne życie Saszy – Znasz go?

- Nie – pokręcił głową, a ja chwyciłem w końcu jego ręce widząc jak mocno były już zaczerwienione – Jednak...gdybym miał go porównać do czegoś...byłby jakimś gadem...może wężem? Tak, pasowałoby mu to miano.

- Jeśli twój Sasza wpadł w sidła takiego potwora...możesz go już nie odzyskać.

- Odzyskam – warknął rzucając ścierką na podłogę – To mój obowiązek. Muszę to zrobić, bo...inaczej nawet sztuka przestanie się dla mnie liczyć.

- Pomogę ci.

- Nie mój drogi. Ja dźwigam swój grzech, a ty swoje...i znając twoje dobre serce, jeszcze wielu. Nie będzie stary głupiec skazywał cię na kolejne cierpienia.

Tak wielu cierpiało. Świat ten był oszałamiającą siłą niszczącą nas pomału. Rozumiałem go, że nie chciał mojej pomocy. W końcu łatwiej było samemu ginąć w bagnie, do którego się wpadło, niż ciągnąć za sobą kolejnych. Jednak wiedziałem, że będę czekać. Niech myśli, że będzie sam, ale pomogę mu, bo był mi przyjacielem, kiedy myślałem, iż straciłem wszystko. I choć tak było, to mogłem jeszcze odzyskać wiele. A przynajmniej to najważniejsze – Kazuo.

Przyciągnąłem go do siebie i mocno przytuliłem. Pachniał rozpuszczalnikiem oraz farbami olejnymi. Nie był to zbyt przyjemny zapach, ale w jakiś sposób mi odpowiadał. Może dlatego, że już zawsze będzie kojarzył się właśnie z tym momentem.

- Nie jesteś taki stary. Chyba, że masz niezłych chirurgów plastycznych.

- Z natury jestem tak przystojny – zaśmiał się – Więc co się kryje za twoim smutkiem?

- Również Alicja. Mała dziewczynka goniąca za psem, uciekająca przed królową w czerwieni.

- Chcesz ją zabrać z krainy czarów?

- Chcę dla niej stworzyć miejsce, które będzie spełnieniem jej snów.

- Lecz nie wiesz jak.

- Dokładnie – westchnąłem – Ale w końcu wpadnę na pomysł. Zawsze mi się udaje.

Do jutra miałem zamiar ułożyć sobie wszystko w głowie. Mogłem odwiedzić sierociniec, do którego należał Alex. Może byłoby to dla niej lepsze miejsce, niż przebywanie z chorą psychicznie matką. Tak, było wiele wyspecjalizowanych służb mogących odebrać tej kobiecie prawa rodzicielskie, lecz czemu nikt się wcześniej nie zainteresował ich sytuacją?

Wszędzie ślepcy, wszędzie głusi, w człowieku coraz mniej człowieka. Lecz planowałem to zmienić. Po raz kolejny wypełnić misję i zostaną już tylko dwa cele. Kazuo, niedługo się zobaczymy. Słyszysz? Już niedługo wyznam ci wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro