Rozdział 17

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Długo siedziałem przed włączonym oknem przeglądarki, zanim odważyłem się wpisać zapytanie o pożar. Nie wiem czemu chciałem się więcej o tym dowiedzieć. Odkąd ponownie się narodziłem, starałem się nie wracać do tamtej nocy. Już nawet wspomnienia bólu stawały się zwykłą iluzją, koszmarem. Jednak nie dawała mi spokoju myśl, że jakiś człowiek poniósł śmierć za moją głupotę.

Powoli wpisywałem frazy i już po chwili moim oczom ukazało się wiele artykułów. Kliknąłem pierwszy od góry i zacząłem czytać. Nic konkretnego się nie dowiedziałem, więc wszedłem w następny. Dopiero w czwartym znalazłem wzmiankę o pogrzebie strażaka oraz jego dane i zdjęcie.

Ukazywało go razem z grupą kolegów pozujących przed dużym wozem strażackim. Był uśmiechnięty, młody i mający przed sobą przyszłość, która została odebrana przeze mnie. W telefonie zapisałem sobie nazwę cmentarza, na którym został pochowany. Chociaż w taki sposób chciałem uczcić jego pamięć.

Miejsce pochówku znajdowało się za miastem i czekała mnie półgodzinna podróż autobusem z jednym zniczem. Trzymałem go na kolanach przyglądając się jak pod wpływem światła szkło zmieniało kolor.

W komunikacji nie było zbyt wielu osób. Raptem ja, kierowca i starsza kobieta, która w dłoniach miała białą lilię. Żałowałem, że nie grała muzyka, która by w jakiś sposób mogła mnie uspokoić. Alice była trzecią osobą, której pomagałem. Jeśli mi się uda, pozostaną tylko dwie. Czasu miałem wystarczającą ilość, ale czułem jakby coś mi umykało. Wciąż pędząc za innymi, w pełni nie mogłem się zastanowić nad tym co już wiedziałem.

Zaczynając od tego, że sny zaczęły się robić coraz bardziej wyraźne i byłem pewien, że jedną z osób był Kazuo. Georg zasugerował, że mogliśmy się znać wcześniej, ale jeśli tak było...to kim tak naprawdę byłem? Może rozwiązując tą zagadkę pojąłbym czemu zostałem tak potraktowany na Sądzie Dusz. Czy to możliwe, że byłem istotą podobną do niego? Ale w takim razie, kim był ten cień, który się pojawiał? Gdy przez chwilę to ja byłem aktorem w śnie, pojawiał się kolejny. Kazuo zaczynał wtedy cierpień, a świat stawać się inny. Czy to przed tym cieniem chciał mnie bronić?

Autobus się zatrzymał. Wysiadłem i spojrzałem na wielką bramę. Na kolumnach, które ją tworzyły stały posągi dwóch aniołów. Nigdy w nie, nie wierzyłem póki nie spotkałem mojego. Chciałbym się narodzić w świecie bez cierpienia. Życie było takie jakie sami sobie tworzyliśmy. Nikt nie chce samotności, zdrad, morderstw, oszustw, a jednak to wszystko nas napotyka. Gdybym ja tym kierował próbowałbym jakoś temu wszystkiemu zaradzić, ale nie, musiało być coś ponad nami i kierować całym tym dramatem jak dobrze napisaną sztuką.

Od razu skierowałem kroki w stronę nowej części cmentarza. Staruszka z lilią już na samym początku, powolnym tempem udała się na starszą cześć. Ciekawe czy szła odwiedzić męża, czy kogoś innego z rodziny, albo po prostu kiedyś poznaną osobę.

Alejki były średniej długości. Ten cmentarz był zdecydowanie mniejszy od tego, na którym uratowałem Darię przed popełnieniem samobójstwa. Spokój ten sam, nagrobki podobne tylko brak towarzystwa. Czasami próbowałem sobie wmówić, że gdzieś widziałem jego cień, ale było w tym tyle prawdy ile w moim sercu dobroci.

Przyglądałem się napisom na płytach. Nie śpieszyłem się i tak nie miałem nic lepszego do zrobienia. Wczoraj zadzwoniła Monika, że wszystko z Alex'em się udało, a w nagrodę mogłem sobie zrobić wolne od siedzenia w restauracji.

Nie napotykałem żadnych osób, ale i godzina była południowa. Wszyscy siedzieli w pracy zamiast pomiędzy zmarłymi. W ogóle po co to było? Przecież kiedyś skończą się osoby, które będą odwiedzać mogiłę. Nie lepiej było od razu rozwiać z wiatrem prochy, a kto miał pamiętać i tęsknić, będzie to robił bez kamiennego pomnika?

Irracjonalność niektórych ludzkich zachowań odbierała mi wiarę w poznanie wszelki tajemnic tego świata. Przyglądałem się co niektórym zdjęciom widniejącym na nagrobkach. Niektórzy uśmiechnięci, inni w pełnej powadze. Na chwilę zatrzymałem się przy jednym, niewielkim prostopadłościanie. Był biały, na nim i wokół niego wiele pluszaków, lalek. Jak można było zabierać dzieci? W jaki sposób Kazuo z nimi rozmawiał? I czy był w ogóle potrzebny Sąd, kiedy takie niewielkie coś nie mogło uczynić nic złego.

Poprawiłem jednego misia, który nieszczęśliwie upadł i szedłem dalej. Po kilku godzinach w końcu znalazłem interesujące mnie miejsce. Podszedłem do płyty i ułożyłem na niej znicz. Wyjąłem z kieszeni zapalniczkę, odpaliłem knot, a następnie przeżegnałem się po raz pierwszy w życiu. Nie byłem religijny. Nie było dla mnie boga, ale szacunek do tego mężczyzny mogłem wyłącznie w ten sposób okazać.

- Obiecuję uratować twoją córkę – powiedziałem to na głos jakbym samego siebie próbował utwierdzić w tym fakcie.

Postałem jeszcze parę minut i postanowiłem wrócić. Już nic więcej nie mogłem zrobić. Oddalałem się od zapalonego znicza, grobu bohatera i niewielkiego domku zmarłej duszyczki. Cmentarz był tak samo cichy jak na początku. Nie napotkałem staruszki przez całą drogę do bramy.

Jedynie minąłem się z jakimś dziwnym mężczyzną, albo chłopcem. Ciężko było ocenić. Miał długie do pasa, blond włosy. Ubrany był w garnitur, ale młodzieńcza twarz nie pasowała do tak poważnego ubioru. Gdy stanęliśmy w jednej linii na jego ustach pojawił się dziwny uśmiech, a oczy błysnęły jakimś światłem. Nie wiedziałem czy to Słońce bawiło się promieniami, czy już całkiem wariowałem.

Chciałem go wyminąć, ale nagle dostałem okropnego bólu głowy. Coś jakby cała masa szpilek zaczęła się w nią wbijać. Przymknąłem oczy, skuliłem się licząc, że coś to pomoże, ale ból wyłącznie się nasilał. Nagle do mojej głowy zaczęły dochodzić głosy, a ja przeklinałem kolejną nagłą wizję, która nic miała nie wnieść do mojego życia.

Opiekuj się nimi.

Wiem co mam robić.

Proszę cię, nie popełnij mojego błędu.

Nie jestem tak słaby jak ty.

Twoje słowa są jak zawsze okrutne i trafne.

A ty jak zawsze robisz z siebie ofiarę. Gdyby nie ty...

...

...

...

...

Zostawiam ci Kazuo.

To śmierć.

...

Wiem to

Żegnaj. Może kiedyś przywrócisz moją duszę.

Oby nie.

Poczułem na swoim ramieniu czyjąś dłoń, a ból nagle zniknął. Otworzyłem niepewnie oczy i ujrzałem jakąś kobietę, która zatroskanym głosem pytała, czy wszystko było ze mną w porządku. Nie miałem czasu z nią rozmawiać. Odepchnąłem jej dłonie, usłyszałem parę wyzwisk w moją stronę, lecz chciałem odnaleźć tego mężczyznę.

Wybiegłem najpierw przed bramę, ale poza kobietą sprzedającą znicze nikogo nie było, następnie wróciłem na cmentarz, ale nieważne jak długo szukałem – jego nie było. W końcu się poddałem czując jak moje ciało słabło. Było mocniejsze niż kiedyś, ale dalej dawało o sobie znać szczególnie w momentach zmożonego wysiłku. Poddałem się i poszedłem na przystanek autobusowy, gdzie od razu padłem na ławkę.

Znowu były to same głosy. Rozmowa nie w pełni zrozumiała, jakby w niektórych momentach mówili w innych językach. Znowu był temat Kazuo. On był kluczem do rozwiązania wszelkich zagadek. Nigdy nie byłem dobry w myśleniu. Ciężko westchnąłem patrząc na nadjeżdżający autobus. Na chuj mi były te wizje jak nic z nich nie miałem poza migreną? Czy ten mężczyzna też był jakąś istotą nadprzyrodzoną?

Jebać to.

...

- Jesteś?! – krzyknąłem wchodząc do domu.

Byłem głodny i zmęczony. Chciałem tylko na spokojnie odpocząć. Może jak spróbuję się w jakiś sposób skupić, przyjdą mi do głowy kolejne wizje. Nie wiedziałem na czym polegały, ale coś je pobudzało. Przedtem musiała być to obecność Kazuo, ale teraz najwidoczniej wystarczyła jakaś rzecz, bądź osoba. Dalej posiadałem liść w kształcie serca. Był on pierwszym zapalnikiem wizji.

Ściągnąłem kurtkę, buty i poszedłem do salonu. Widok, który tam zastałem przeraził mnie. Od razu podbiegłem do siedzącego na sofie Georga. Jego twarz to była niemal miazga. Z nosa, ust leciała krew, którą próbował zatamować ręcznikiem. Jedno oko było podbite, drugie kompletnie zapuchnięte. Wziąłem od niego tkaninę i zacząłem jakoś ratować sytuację, w końcu w takich sprawach miałem wprawę, ale na pewno nie pomagało to, że nie ja byłem tym razem ofiarą.

Klnąc pod nosem poszedłem do kuchni, żeby z zamrażali wyciągnąć kawałek mięsa. Rzuciłem go w stronę mężczyzny, a sam udałem się po kolejne ręczniki.

- Jestem ci wdzięczny mój aniele.

- Kto ci obił tak gębę? I czemu nie pojechałeś do lekarza?

- Wyobrażasz sobie te nagłówki? Wolałem nie ryzykować.

- Super. To kto cię tak załatwił?

- Do końca nie wiem – westchnął odkładając jeden z zakrwawionych ręczników na stolik.

- A gdzie byłeś?

- W dzielnicy Węża – powiedział zaciskając pięści – Znalazłem tam Saszę.

- Jesteś kompletnym idiotą?! Mogłeś zginąć!

Nie przesadzałem. W końcu najlepiej znałem człowieka kierującego tym burdelem. Był bezwzględnym psychopatą, nie mającym żadnego celu poza niszczeniem innych i wieczną grą, od której zależały czyjeś życia.

Jeśli Sasza należał do niego, nie było już dla niego ratunku. Georg mógłby zginąć nawet próbując go uwolnić, ale kto raz trafiał w sidła tamtego skurwysyna...nie było po prostu ratunku.

Jednak jak mogłem powiedzieć to jemu? Miał zapomnieć o człowieku, którego skrzywdził i kochał mocniej niż cokolwiek na tym świecie? Ale ja nie znałem Saszy, nie wiedziałem czy był teraz wart takiego poświęcenia. Znałem jednak mojego cennego przyjaciela i wiedziałem, że tylko jego szczęście mnie uspokoi – a był nim ten, który tkwił teraz w rękach Michel'a.

- Rozmawiałem z nim. Prawie nic się nie zmienił. Nadal mój cudowny, mój kochany. Chciałem go przekonać, żeby poszedł ze mną. Że niczego mu nie zabraknie. Powiedziałem nawet jak bardzo go kocham, ale wściekł się. Kazał mi się wynosić, ale nie chciałem. Nie mogłem go tam zostawić, więc wezwał jakiegoś ochroniarza. Wyrywałem się, byłem uparty. Dostałem raz, ale dalej chciałem być przy Saszy. On patrzył na mnie przerażonym wzrokiem, ale kazał się wynosić. Nie wiem ile razy dostałem, kiedy w końcu zostałem wyrzucony. Nie wiem, ale Sasza...ja bez niego cierpię...on nie powinien tam być...ty wiesz czym jest to miejsce?

- Domyślam się.

- On nie może tam być. Jest zbyt delikatny, niewinny. Mój Sasza kochany. Ja tam wrócę. Jeszcze dzisiaj. Muszę go odzyskać.

Chyba majaczył. Chłopak, który pracował w tamtym miejscu już dawno przestał być niewinny i czysty. Jednak ile w tym obrazie, który miał przed oczami było prawdziwego Saszy, a nie jego przeszłości?

Westchnąłem zabierając wszystkie ręczniki do kosza. Nie opłacało się bawić w ich odplamianie. Georg wyglądał tragicznie, ale nie na tyle żeby wykorkować. Pomogłem mu się podnieść i zaprowadziłem go do sypialni. Wchodząc do niej uderzył mnie wielki portret chłopaka, który musiał być jego ukochanym.

Jeśli kiedyś tak wyglądał, to nie dziwie się, że skradł serce tego artysty. Wąskie usta, duże niebieskie oczy, niemal anielskie loki. Co się teraz z nim musiało stać? Tamten interes bez narkotyków i alkoholu się nie kręcił. Widziałem pracujących w tej branży. Kobiety i mężczyźni byli traktowani na równi – jak szmaty, a kiedy kończył się ich urok, zdychali, albo stawali się zwykłymi dziurami do ruchania przez najgorszych chujów.

- Nigdzie się nie ruszysz poza próg tego pokoju – pomogłem mu usiąść na łóżku – Martwego twój Sasza cię nie potrzebuje.

- Ale co ja mam zrobić? – załamany schował twarz w dłoniach.

- Daj mi trochę czasu, a coś wymyślę – kucnąłem przed nim – Na razie musisz się wykurować, bo kolejnej takiej potyczki możesz nie przeżyć.

- Co ty możesz tu wymyślić?

- Na pewno więcej niż ty – wstałem, a stawy w moich kolanach nieprzyjemnie strzeliły – Choć raz miej we mnie trochę wiary. Georg, do cholery spójrz na mnie. No, lepiej. Odzyskamy twojego Saszę tylko daj mi trochę czasu. Jestem twoim aniołem, więc spełnię twoje życzenie.

- Jesteś moim życiem muzo – wyszeptał – Dziękuję ci.

- Życie to suka, a ja jeszcze mam do siebie, choć trochę szacunku – puściłem mu oczko – Prześpij się. Sen to lekarstwo na wszystko.

Zostawiłem go samego. Byłem dosłownie zjebany. Jak tylko przekroczyłem próg własnego pokoju od razu padłem na łóżko, a moje oczy zamknęły się. Czemu nie mogłem uciec od tego mężczyzny? Wszystko do niego prowadziło jakby jakieś cholerne przeznaczenie próbowało znowu zniszczyć mi życie. Nie wiedziałem w jaki sposób ocalić Saszę. Nie potrafiłem sobie poradzić z własnymi problemami, a na barki brałem kolejne. Byłem jebanym masochistą.

Wszędzie otaczały mnie płomienie. Ja cię kurwa, pierdolona mać. Po co ja biegłem jeszcze po tego jebanego psa? Głupie dzieciaki nie powinny się o tak później porze szlajać po mieście. Gdzie byli rodzice? Słyszałem z prawej strony szczekanie połączone ze skomleniem, ale nie miałem już drogi. Ja cię pierdolona mać. Chciałem tylko pozbawić tego chuja towaru, a najwidoczniej zginę tutaj. Nie chcę umierać. Nie. Nie po takim życiu. Kurwa. Gdybym wiedział, gdybym tylko wiedział jak to wszystko się skończy. Żałowałem. Ale nie mogłem już nic zrobić. Nie mogłem uciec. Ja pierdolę jebana mać. Coraz bardziej gryzło mnie w płucach. Próbowałem ten dym zatrzymać koszulką, ale on i tak dostawał się do nosa. Szedłem na ślepo. Słyszałem syreny. Straż była w pobliżu, albo dopiero jechali. Nie miałem ucieczki, pomału cała skóra coraz bardzie bolała.

- Jest tu ktoś?! – usłyszałem czyjś krzyk.

Ledwo kontaktując z rzeczywistością szedłem w stronę głosu. Zamazanym wzrokiem widziałem jakąś sylwetkę. To strażak. Szedł w moją stronę. Czyli miałem szansę na ratunek. On również mnie zauważył. Nie widziałem jego twarzy, ale stał się moim bohaterem. Obiecuję, że jak tylko stąd wyjdę stanę się lepszym człowiekiem. Ucieknę przed przeszłością i zacznę żyć na nowo. Tylko niech te płomienie znikną. Zaczął coś do mnie mówić, ale coraz trudniej było mi wyłapywać słowa. Prowadził mnie, a dym stawał się coraz gęstszy. Nagle, to była dosłownie sekunda. Konstrukcja runęła, sufit się zawalił. Zniknął strażak, a później był tylko krzyk cierpienia. Nie chciałem umierać.

Nie chciałem umierać

Nie

- Nie umarłeś.

Byłem w pustce, a przede mną stał mężczyzna, którego zdjęcie widziałem w Internecie. Ojciec Alice był w pełnym umundurowaniu. Wyglądał zdrowo, choć jego sylwetka była niemal prześwitująca. Nagle obok niego pojawiła się kobieta, którą już kiedyś spotkałem w parku, ale wyglądała zupełnie inaczej. Skromnie, z delikatnym uśmiechem i trzeźwym spojrzeniem. Za raz po niej, z mroku wyłoniła się Alice. Pociągnęła ojca za nogawkę, a ten wziął ją na ręce.

- Ocal moją córkę i żonę.

Zerwałem się z łóżka. Znałem już te sny i wiedziałem, że nie mogłem ich ignorować. Jak najszybciej zbiegłem po schodach, nałożyłem kurtkę i buty. Wybiegłem z domu licząc, że jeśli znajdę się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie to jakaś siła wskaże mi drogę. W końcu przypomniałem sobie obietnicę, którą złożyłem przed śmiercią. Stanę się bohaterem i naprawię krzywdy, które wyrządziłem.

....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro