Rozdział 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Leżałem na twardej kanapie i patrzyłem w sufit. Był w tym momencie najciekawszą ucieczką od tego co się wydarzyło parę dni temu. Spotkanie z matką w jakiś sposób pozwoliło mi zamknąć etap przeszłości i rozpocząć na poważnie to po co przybyłem po raz kolejny na Ziemię. Spojrzałem na kurtkę powieszoną na wieszaku. Nie wkładałem jej. Tamten raz na cmentarzu był ostatni. Czułem, że jeśli będę ją nosił zniknie ten specyficzny zapach, który kojarzył mi się tylko z Kazuo.

Mój cichy towarzysz również zaszył się pewnie gdzieś w swoich komnatach i skazywał na jedną z dwóch dróg następne dusze. Jak ja chciałbym mieć to już za sobą. Z jednej strony miło było cieszyć się zwykłym ludzkim życiem, ale to wszystko się skończy. Gdy wybije ostatni dzień, a misja zostanie zakończona znowu się tam pojawię. Poczuję to przyjemne ciepło i przerażającą pustkę. Złota waga wskaże moje winy oraz zasługi, a ten który skrywa się za ludzką twarzą znowu przeobrazi się w wysłannika końca.

- Pamiętam cholerny smarkaczu - mruknąłem czytając wiadomość, która przyszła na telefon podarowany od Yoon'a.

Alex przypominał mi o występie na festiwalu. Jednak dalej nic nie wykombinowałem. Nie posiadałem mocnych stron! Chyba, że trzeba było komuś obić mordę. Westchnąłem ciężko podnosząc się do siadu. Potargałem blond włosy, które i tak układały się idealnie okalając moją aktualnie przystojną twarz.

Może będę mógł wystąpić jako model? Miałem do tego wszelkie atrybuty, ale to raczej nie pasowało na tego typu imprezę. Dzieciaki miały zatańczyć coś grupą. Wczoraj widziałem ich ćwiczenia i musiałem przyznać, że ten pokurcz miał talent. Nie znałem nazw figur, tych wszystkich styli, jednak jednoznacznie umiałem powiedzieć, kiedy coś mi się podobało. Musieliśmy ocalić ten sierociniec, zebrać pieniądze i dać możliwość tym małpiatką utrzymywania kąta, w którym będą mogły być wolne. Jak czerwono-włosy w tańcu.

Wstałem i rozciągnąłem stawy. Ciało już mniej bolało, ale wciąż czułem się osłabiony. Czasami zastanawiałem się, czy nie warto by było wybrać się na siłownię, jednak pomysł odchodził wraz z myślą, która przypominała o prawdziwym celu mojej egzystencji. Wszystko szło na razie łatwo, przynajmniej tak mi się wydawało. Jeśli Alex nie będzie miał powodu do handlu narkotykami, skończy z tym, a może nawet odda się swojej pasji, bo jakiś gość zaproszony na festiwal zauważy jego talent. Musiało być dobrze, chciałem w to wierzyć i czekać na kolejną osobę do naprawy.

Podszedłem do lustra, dotknąłem jego zimnej tafli opuszkami palców, a następnie czołem. Było przyjemnie chłodne, koiło zmysły buzujące od kolejnych myśli. O ile prostsze życie było ćpuna. Nie musiałem się niczym przejmować, a przynajmniej przez pewien czas fazy tak mi się zdawało. Teraz trzeźwy wzrok, brak drżenia kończyn paraliżował mnie większym strachem niż brudna strzykawka.

- Nie posiadam żadnego talentu.

- A zrobiłeś cokolwiek, żeby się o tym przekonać?

Podskoczyłem i spojrzałem zza siebie. Byłem męskim mężczyzną! Wiele w swoim życiu widziałem, ale do widoku kościstej postaci dalej nie przywykłem. W głowie zawirowało, białe mroczki błysnęły przed oczami i nastąpiła ciemność. Nie zemdlałem ze strachu! To było pewne! Po prostu to ciało było zbyt słabe, a cholerny Kazuo uwielbiał pojawiać się w najmniej spodziewanych momentach.

Gdzie jestem?

Kim jestem?

Czemu nie mogłem znaleźć odpowiedzi na tak proste pytania?

Rozglądałem się po obcym miejscu. Byłem pewien, że nigdy tu nie byłem, ale jakoś tak w sercu czułem, że w końcu znalazłem się w domu. Paradoksem był fakt, że poza zieloną trawą i jednym drzewem nie było tu nic więcej. Nie czuć również było wiatru, ciepła, zimna. Próbowałem się wsłuchać i odnaleźć jakieś dźwięki, ale poza własnym głosem w głowie nic nie było. Zacząłem iść do jedynego punktu, który w jakiś sposób znalazł się w tym miejscu.

Rozłożyste gałęzie drzewa przyozdobione były głęboko zielonymi liśćmi o kształcie serca. Moje biło mocniej z każdym krokiem. Gdy znalazłem się przy pniu dotknąłem go nieśmiało, a kiedy poczułem nieznany impuls objąłem go niczym starego, dobrego przyjaciela. Policzek przycisnąłem do chropowatej kory i napawałem się tym zwykłym doświadczeniem, które nie powinno w żaden sposób na mnie wpływać, a jednak rozczulało. Łzy napłynęły do moich oczu i zaczęły jedna po drugiej skapywać na idealnie skoszoną trawę.

- Nie powinno cię już tu być.

- Kto tu jest? - spytałem z paniką i gotowością do walki - Pokaż się.

- Źle zrobiliśmy.

- Halo! Wyłaź!

Z paniką rozglądałem się za głosem, echem. Nie mogłem jednoznacznie zidentyfikować brzmienia. Zdawało się jakby osoba, która wypowiadała te zdania stała obok i jednocześnie bardzo daleko. Dodatkowo czułem jakbym znał tą barwę i nie. Byłem zdezorientowany, a nasilające się emocje powodowały silny ból głowy oraz powrót tego nieznośnego pisku z przeszłości. Ten ktoś mówił coś jeszcze, płakał, śmiał się, ale wszystko zaczynało się zlewać w jedno. Złapałem się za głowę i kuląc błagałem, żeby to wszystko się skończyło. Chciałem wrócić do mieszkania, do domu, do uśmiechniętego Yoon'a, buntowniczego Alex'a...i Kazuo.

- Błagam cię, nie strasz mnie tak więcej.

Mocny uścisk Koreańczyka przywołał mnie do rzeczywistości. Całe moje ciało drżało i nie potrafiłem nad nim zapanować. Yoon szeptał uspokajające słówka, ale to nic nie dawało, dalej w mojej głowie pobrzmiewał ten dziwny głos, a obraz drzewa tkwił przed oczami. Czułem się jak po przedawkowaniu, tak jakby iluzja była bardziej realna od dotyku ciała drugiego człowieka.

Wszczepiłem się mocniej w koszulę przesiąkniętą delikatnymi perfumami. Potrzebowałem teraz bliskości i spokoju. To był tylko sen, więc czemu na mnie tak działał? Czy był w nim ukryty mój jakiś wewnętrzny lęk? Przecież umarłem! Czy mogło być dla mnie coś bardziej przerażającego? Nie było to możliwe, więc czemu do cholery jasnej czułem się tak potwornie winny?! Jakbym uczynił jeszcze większą krzywdę niż przez całe życie?

- Czy... czy mogę tak zostać?

- Oczywiście kochanie - ucałował czubek mojej głowy, ale jakoś ten gest nie wzbudził we mnie obrzydzenia.

Mijały minuty, a koszmar odchodził. Moje ciało stawało się coraz spokojniejsze podobnie jak oddech. Nie odsuwałem się od mężczyzny tylko pozwalałem mu sobą kołysać, niczym małym dzieckiem. To było takie dziwne. Czy człowiek mógł się czuć bezpiecznie przy kimś tak słabym, tylko dlatego, że był przytulany? Jak żałośnie musiałem teraz wyglądać. Zaraz, czy naprawdę byłem zmuszony dalej się tym przejmować? Nie żyłem już na ulicy, mogłem czasami dać sobie na wstrzymanie. Po prostu być ludzki... prawda? Powoli zamykały mi się oczy. Z jednej strony bałem się po raz kolejny usnąć, ale z drugiej czułem, że potrzebowałem tego. Po raz kolejny mrok otulił mnie swą ciemną kołdrą i zapadłem w sen.

Gdy tym razem się obudziłem zegarek wskazywał na parę minut po północy. W pokoju było słychać wyłącznie spokojny oddech Yoon'a. Uśmiechnąłem się pod nosem, kiedy z trudem ujrzałem kontur jego zwiniętej sylwetki. Poprawiłem mu kołdrę i spojrzałem w stronę niezasłoniętego okna. Tym razem nie spanikowałem, ponieważ Kazuo postanowił odwiedzić mnie w swojej bardziej wyjściowej postaci. Chciałem go już opierdolić, ale przypomniałem sobie o spokojnie śpiącym i niczego nieświadomym mężczyźnie obok mnie. Delikatnie podniosłem się z materacu. Nie zakładając nic na stopy podszedłem do śmierci. Ludzki wzrok niewiele mógł dojrzeć, ale byłem pewien, że jego oczy wyłapały wściekłość malującą się na mojej twarzy. Chciałem chwycić go za dłoń i wyprowadzić z sypialni, lecz przypomniałem sobie o barierze oraz fakcie, że dalej nie wiedziałem w jaki sposób funkcjonowała.

Możemy rozmawiać tu. Podobnie jak wtedy w szpitalu.

Chciałeś mnie zabić?! Omal na zawał nie padłem jak zobaczyłem czaszkę!

Przepraszam. Myślałem, że przywykłeś.

Nie da się przywyknąć do takiego widoku! To, że raz umarłem nie znaczy, że nie umrę po raz drugi!

Nie krzycz. Słyszę cię.

Będę krzyczał ile mi się podoba! Po co tu jesteś? Po co wtedy przyszedłeś?

...

Złożyłeś jakieś śluby milczenia? Daję ci pięć sekund i kładę się z powrotem spać.

Chciałem ci pomóc.

No zajebiście mi pomogłeś. Prawie przyśpieszyłeś mój sąd ostateczny.

To ja jestem twoim sędzią, beze mnie by ci się nie udał.

No dziękuję, że mi przypominasz, więc?

Chciałem ci pomóc.

A w czym, jeśli łaska wiedzieć?

W przygotowaniach.

Trochę mi zeszło zanim przyswoiłem sobie to co do mnie powiedział, a kiedy w końcu doszło cicho parsknąłem śmiechem. Większej komedii życie nie mogło odegrać. Śmierć przyszła po to, żeby odnaleźć mój ukryty talent. Nawet nie posiadając stuprocentowej widoczności nie umknęło mi to, że po raz pierwszy na jego twarzy ukazały się prawdziwe emocje - coś pomiędzy irytacją, a zawstydzeniem. Nie chcąc go przypadkiem zdenerwować uspokoiłem wszystkie riposty, które cisnęły mi się na usta i przeczesałem włosy palcami. Ten dzień był pełen wrażeń i chwała wszystkiemu, że się skończył.

To bardzo miłe z twojej strony, ale proszę następnym razem w tej postaci się pojawiaj.

Tamta też jest mną.

Ale ta jest przyjemniejsza dla oka.

Uważasz, że jestem przystojny?

Uważam, że lepiej wyglądasz teraz niż jak mogę policzyć wszystkie twoje kości.

Nie możesz policzyć tych, które są pod szatą.

No wiem! Czepiasz się słówek, a może bym ją zdjął i wtedy policzył.

Byłbym nagi.

No i? Obaj jesteśmy mężczyznami chyba, że się u ciebie jednak coś zmieniło

Nic.

No to?

Ludzie jak są nadzy uprawiają seks.

Albo badają sobie prostatę! Skończmy temat, bo idziemy w złą stronę, bardzo złą stronę. Mówiliśmy o festiwalu, talentach i tak dalej. Jakieś propozycje?

Nie

... Czy tu jest jakaś ukryta kamera?

Nie.

Więc czemu się czuje jakby ktoś robił ze mnie idiotę?

Nie wiem.

Dzięki, ty to wiesz jak pocieszyć człowieka i podnieś na duchu. Talent!

Wydaje mi się, że powinieneś móc wykorzystać jeden z tych, które przed śmiercią posiadał prawdziwy James.

Mianowicie?

Śpiew

Śpiew? Aha, to gdzie jest moje pół litra na odwagę? Ja nie potrafię! Nigdy nawet nie próbowałem!

No to skąd wiesz, że nie potrafisz?

Bo wiem!

Coraz bardziej irytowała mnie ta rozmowa. Wyszedłem szybkim krokiem i udałem się do kuchni. Potrzebowałem szklanki zimnej wody, albo nawet dwóch. Gdy znalazłem się przy kranie Kazuo stał już obok. Przy włączonym świetle widziałem jego włosy w pomarańczowym odcieniu. Wciąż zastanawiałem się o co chodziło z tymi kolorami, ale wolałem nie pytać. Jego odpowiedzi były tyle samo warte co moja wiara w ufoludków. Pociągnąłem kilka szybkich łyków i otarłem pozostałości z ust. Tego mi było potrzeba, by mierzyć się w kolejnej ciężkiej utarczce słownej.

- Jesteś strasznie blady - powiedział opierając się o blat kuchenny.

- Miałem zły sen - mruknąłem odstawiając szklankę do zlewu - Tak się teraz zastanawiam. Czy możliwe jest, że przed wykonaniem jednej misji widzę, bądź słyszę osoby z kolejnej?

- Nie.

- Czyli to wyłącznie moja wyobraźnia - westchnąłem drapiąc się po głowie - Wraca... A! Czemu jesteś tak blisko? Co z twoją barierą?

Nasze nosy niemal się stykały. Czułem się niekomfortowo mając go tak blisko, ale nieco nauczony jego dziwnych nawyków pozwoliłem mu być Kazuo. Przynajmniej w tym momencie miałem jeszcze lepszy widok na jego długie rzęsy. Jak strasznie ich zazdrościłem. Gdybym posiadał podobne jeszcze więcej kobiet pragnęłoby mojej uwagi. Przechodząc ulicą nie czułbym się już wyłącznie jak ósmy cud świata, ale jak Bóg! Jego ciepły, niepasujący do tej aury oddech owiał mój policzek. Mężczyzna cofnął się o krok i zwiększył dzielący nas dystans.

- Barierę ustawiam, kiedy jest mi potrzebna.

- Więc mogę cię teraz dotknąć?

- Nie - powiedział to spokojnie, ale w głosie wydawało mi się jakbym usłyszał nutkę ostrzeżenia.

- Czemu ty mnie możesz dotykać, a ja z własnej woli nie mogę ciebie?

- Bo tak będzie lepiej.

- Nudziarz?

- Co ci się śniło?

- Jak ty mi nie odpowiadasz na pytania, to ja nie będę odpowiadał tobie.

- Jak dziecko - westchnął - Może to jednak mieć coś wspólnego z twoją misją.

- Mówisz tak pewnie tylko po to, żeby wyciągnąć ze mnie informacje... znaj moją dobroć, bo akurat potrzebuję słuchacza. Ale jak będziesz się śmiał w co wątpię to coś ci zrobię. Śniło mi się drzewo - zacząłem i od razu zauważyłem jak jego oczy zasnuła jakaś chmura - miało liście w kształcie serc. Było ono centrum wszystkiego, ale nic poza nim nie było, aż nie usłyszałem głosu. Był znajomy, a jednocześnie nie potrafiłem go przypisać do żadnej twarzy. Później pisk, białe światło i obudziłem się. Fascynujące prawda?

- Czy postać ze snu coś ci powiedziała? - spytał, a ja spostrzegłem jego mocno zaciśnięte pięści.

- Nie.

Badanie jego reakcji było fascynujące. Ta góra lodu reagowała w naturalny sposób, bez tych wszystkich aktorskich ruchów, które na początku mu towarzyszyły. Nie wiedziałem jak długo potrwa ten stan, więc w niezrozumiały dla siebie sposób napawałem się nim. Czyżby to co mi się śniło miało jakieś większe znaczenie? W końcu nie ściągnąłby swojej maski, gdyby to wszystko było tylko zwykłym wymysłem wyobraźni. Pragnąłem wiedzieć. Czułem, że potrzebowałem znać odpowiedź na to pytania. Że jeśli ją poznam, coś się wydarzy. Złego? Dobrego? Nie obchodziło mnie to. I tak już nie żyłem, więc co gorszego mogło się wydarzyć?

- Dobrze. Muszę odejść. Pamiętaj o sprawdzeniu swoich umiejętności.

- „Źle zrobiliśmy"

Wiedziałem. To musiało coś znaczyć. Tylko czemu musiało wywołać taką reakcję? Zamknięty w potrzasku między ścianą, a wkurwionym bogiem śmierci doświadczyłem prawdziwego strachu. Zdałem sobie sprawę, że te wszystkie sytuację z życia poprzedniego były niczym w porównaniu z tymi ogniami piekielnymi zamkniętymi w czarnych oczach należących do Kazuo. Oddychałem płytko i szybko tak jakbym stał twarzą w twarz z dzikim zwierzęciem. Nie wiedziałem czego mogę się spodziewać. Uderzy mnie? Zabije? Przymknąłem oczy. Jeśli miał to być mój koniec, chciałem tym razem odejść z godnością.

- Nie myśl już o tym... nigdy - delikatny głos nie pasował do tego co widziałem wcześniej, jednak kiedy znowu otworzyłem oczy, przede mną już nikt nie stał.

Zjechałem po ścianie i usiadłem na chłodnych płytkach. Ramionami objąłem kolana i przysunąłem je jak najbliżej klatki piersiowej. O co w tym wszystkim chodziło? Czemu wydawał mi się wściekły, a później przemówił jakby kołysał dziecko do snu? Ten sen coś znaczył. Musiałem to odkryć oraz powód dlaczego tak naprawdę dał mi jeszcze jedną szansę.

Gdy chciałem już wstać poczułem obok siebie drugie ciało. To nie mógł być Kazuo. W końcu znowu zniknął bez słowa i miałem rację. Przywitał mnie delikatny uśmiech Yoona. Ten mężczyzna powinien mieć pierdolony pomnik większy od najwyższego budynku na świecie. Jednym gestem sprawiał, że chciałem być taki jak on. Dobry bez korzyści z tego płynących. Piękny w środku, a nie wyłącznie dzięki temu co widoczne na pierwszy rzut oka.

- Znowu przeze mnie nie śpisz - mruknąłem zawstydzony swoim dziecięcym zachowaniem.

- Bo nie ma cię przy mnie - ułożył głowę na moim ramieniu - Cieszę się, że już się ode mnie nie odsuwasz... bałem się, że przestałeś mnie kochać.

- Yoon.

- Ja wiem, jak zawsze panikuję - zaśmiał się, ale w tym śmiechu nie było słychać cienia radości - ale jesteś moją pierwszą miłością. Gdyby cię wtedy nie odratowali... umarłbym. Nie zniósłbym myśli, że ja żyję, a ty nie. I nawet jeśli wydajesz mi się inny, to dalej cię kocham. Każde twoje oblicze... do końca.

Cholera. Kurwa. Nie potrafiłem. Przyciągnąłem go do siebie i mocno przytuliłem podobnie jak on mnie po przebudzeniu z koszmaru. Pieprzony los, cholerny Jimmy, który musiał wyłazić tamtego dnia z domu i pierdolona śmierć, która złożyła mi tą ofertę. Czułem się jak gówno. Nie zasługiwałem, żeby być teraz przy tym mężczyźnie. Poczucie winy mnie przygniatało, ale jednocześnie wiedziałem, że mój egoizm zawsze wygrywał. Jeszcze tylko parę miesięcy i odejdę, a do tego czasu on mnie znienawidzi. Będzie musiał, bo w końcu przejrzy na oczy i dojrzy jak pełen wad byłem w porównaniu do jego cudownego James'a.

- Nie zasługuję, żeby cię nawet przytulać - powiedziałem bardziej do siebie niż do niego.

- Zasługujesz na wszystko co najlepsze, dlatego Bóg dał ci drugą szansę.

- Wierzysz w Boga?

- Nie wierzyłem, ale kiedy lekarze powiedzieli, że nie ma szans... nic lepszego mi nie zostało. W końcu mój bóg umierał.

- Uważasz mnie za swojego boga, mówiąc o tym w Niebie?

- Nie musi być jeden. Może być ich wielu.

- Więc mnie też można zastąpić - odsunąłem się od niego.

- Tamten Bóg jest wszystkich, a ty tylko moim.

Odpowiedziała mu cisza i moje pociągnięcie jego ciała ku górze. Zaprowadziłem go do sypialni, którą razem dzieliliśmy. Posadziłem na łóżku, a on posłusznie wsunął się pod kołdrę. Przez chwilę się wahałem czy powinienem to zrobić, ale w końcu przemogłem się i wsunąłem w jego objęcia. To było zupełnie inne doświadczenie. Przedtem dzieliliśmy wyłącznie wspólny materac, a teraz było to coś bardziej intymnego. Przytulenie zwykłe, a to... Była różnica, ogromna, jednak było mi dobrze. Inaczej niż przy leżeniu z kobietą, ale nie gorzej. To ciało musiało pamiętać jak bezpiecznie było, gdy znajdowało się przy tym należącym do Koreańczyka. Usnęliśmy w tym samym momencie licząc, że przy pobudce ta druga osoba będzie wciąż nie dalej niż na wyciągnięcie ręki.

...

- Ktoś chyba jest w złym humorku.

- Zamknij się.

- Nie powinieneś był tego robić.

- Ucisz się.

- Będziesz znowu cierpiał.

- Odejdź.

- Nie mogę. Jestem twoją drugą stroną. Będę zawsze przy tobie.

- To nie twoje miejsce.

- Teraz i na zawsze już tak.

Popełniliśmy błąd. Nie powinniśmy byli tego zrobić. Zniszczyliśmy świat, a ja w dodatku ciebie. Teraz chciałem to naprawić. Sprawić, że drugie życie będzie lepsze, ale jeśli sobie wszystko przypomnisz. Znowu cię stracę. Nie chcę tego. Masz odejść do miejsca, w którym już nikt cię nie skrzywdzi, więc nie szukaj. Nie szukaj wspomnień, nie szukaj kontaktu fizycznego. Błagam cię. Nie mogę cię zniszczyć po raz kolejny. Nie potrafię. Tylko ciebie.

...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro