Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Monika pytała o ciebie.

- O! Naprawdę?

Kim do kurwy była Monika?! Nie mogłem dać po sobie poznać, że nie wiedziałem nic o poprzednim życiu byłego właściciela tego ciała. Lepiej było patrzeć w telefon i liczyć, że Yoon rozwinie jakoś wątek. Ten człowiek nienawidził ciszy. Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek musiał zostać sam na dłuższy moment. Nie mogłem wyobrazić go sobie pośród pustych ścian nie nawijającego o wszystkim co było możliwe. Ze zwykłego wyjścia do sklepu potrafił stworzyć historię na przynajmniej trylogię. Bawiło mnie to, ale czasami było męczące. Lubiłem dyskusje, ale równie mocno potrzebowałem chwil dla własnych myśli.

- Pytała kiedy wrócisz do restauracji. Załoga za tobą tęskni.

- A - kolejna inteligenta wypowiedź opuściła moje usta.

- Nie jesteś zbytnio dzisiaj rozmowny. Źle się czujesz? - mężczyzna usiadł na skraju kanapy i wyjął z moich dłoni telefon, na którym leciał kolejny głupkowaty filmik z kotami.

- Mam się tak dobrze, że nawet lekarze nie zapraszają mnie na kolejne rozmowy. Więc praca.

- Jeśli nie chcesz jeszcze wracać, to nie musisz. Finansowo bardzo dobrze sobie radzimy.

- Nudzi mnie już siedzenie w domu - uśmiechnąłem się próbując wyrwać mój odmóżdżacz - No oddaj.

- Starczy chyba na dzisiaj - droczył się dając mi nadzieję na odzyskanie telefonu i szybko ją niszcząc jednym, szybkim unikiem - Naprawdę, nic na siłę.

- Nie musisz być, aż tak troskliwy - szturchnąłem go nogą - Nie jestem z porcelany.

- Czasami, kiedy na ciebie patrzę zdajesz mi się jeszcze kruchszy - powiedział to tak poważnym głosem, że zaprzestałem wszelkich działań i patrzyłem jak jego pogodna twarz tężeje - Zmieniłeś się. Mówisz mi mniej, ale akceptuję to... potrafię zrozumieć. Jednak proszę cię, jeśli będzie się coś złego działo to powiedz mi o tym.

- Przestań być taki - próbowałem rozluźnić atmosferę nerwowym śmiechem - Wszystko jest w porządku. Może masz rację, że jestem trochę inny, ale to dlatego... dlatego, że będąc na skraju zrozumiałem jakie życie jest krótkie... trochę zmieniło się moje zachowanie, ale to tylko dlatego... wszystko będzie dobrze, więc już nie martw się tak... i oddaj mi w końcu telefon! Ja chce takiego kota jak na filmiku! Kup mi takiego!

To było dziecinne z mojej strony. Kompletna zmiana tematu i atak na dalej przygnębionego Yoona, ale co innego miałem zrobić? Nie mogłem mu zdradzić mojej tajemnicy. Po pierwsze by mi nie uwierzył, zamknął w jakimś psychiatryku, a po drugie... nie chciałem, żeby po raz kolejny przeżywał stratę. Oczywiste było, że będzie cierpiał, gdy w końcu wypełnię misje i odejdę, ale do tego momentu nie będzie już mnie tak kochał, jak swojego James'a. Uczucie będzie się wypalać z każdym tygodniem, w końcu byłem tak daleki od oryginału.

Jego miłość była idealna, a ja pełen chaosu, tajemnic, niedomówień. Nadejdzie taki moment, gdy powie mi, że to koniec. Może tydzień, miesiąc, ale stanie się to i odejdzie, a wraz z nim wszystkie wyrzuty sumienia. Gdy umrę pojawi się na pogrzebie, to pewne, ale nie będzie już tak silnej rozpaczy. Jedna łza, może dwie, smutny uśmiech i jakieś słowa zaniesione przez wiatr do sali sądu dusz.

- Kupię, kupię tylko złaź już ze mnie - śmiał się próbując delikatnie zrzucić mnie ze swoich bioder - Jesteś zbyt kościsty!

- Jestem idealny - fuknąłem poprawiając włosy - Ty widziałeś to ciało i twarz?! Ludzie będą kiedyś płacić za zdjęcie ze mną.

- Zawsze byłeś takim narcyzem, czy dopiero od niedawna?

- No zawiodę cię, ale osobą, którą najbardziej kocham jestem ja sam. Jak się z tym czujesz? - udałem, że telefon był mikrofonem i podstawiłem mu pod usta.

- Trochę rozgoryczony - udał szloch - ale zawzięcie będę walczył o miejsce pierwsze.

- Z ostatniego to trochę ciężko - westchnąłem.

- Co?! Myślałem, że jestem na drugim.

- Żartujesz?! Na drugim jest kawa, potem jedzenie, ubrania, śpiewanie, słuchanie muzyki...

- Dobra, dobra rozumiem - roześmiał się - Wystarczy mi, że dalej jestem na liście rzeczy, osób które kochasz... nawet jeśli to ostatnie miejsce.

Spojrzałem zaskoczony na jego uśmiech. Przypominał mi trochę psa. Nawet jak na niego teraz patrzyłem widziałem oklapłe uszy i szczenięce oczy. Martwiło mnie to, bo oznaczało to, że ilekroć będę go odtrącać tyle razy do mnie wróci, ale czym była nadzieja? Posiadałem jej, aż nad to. W końcu człowiek nie miał w sobie nieskończonych pokładów cierpliwości. Każdy kiedyś wybuchał, wcześniej bądź później. Wystarczyło znaleźć odpowiedni kabelek i prosto do mózgu szła informacja o przelaniu czary goryczy.

- Zawieziesz mnie jutro do restauracji? - spytałem chcąc powrócić do tematu tajemniczej Moniki.

- Z przyjemnością.

...

Pierwsze co zobaczyłem wchodząc do restauracji to były cycki. Wielkie, falujące, a później tylko ciemność. Zginąłem tulony przez dobrze obdarzoną, rudowłosą kobietę, której wzrost mógłby ją spokojnie przypisać do drużyny koszykarskiej.

Jej niezrozumiały głos tonął między szlochem, a piskiem. Ta dziwna mieszanka nie pozwalała mi nic wyłapać poza tym, że śmierć wywołana uduszeniem przez cycki byłaby zajebistym wpisem do pozaziemskiego CV.

Kiedy w końcu nieznana kobieta została odciągnięta przez dwóch ubranych w białe fartuchy mężczyzn poczułem dopływ świeżego powietrza. Odetchnąłem z ulgą i z ciekawością zacząłem rozglądać się po przytulnie wyglądającym wnętrzu restauracji, w której znajdowało się, kilku gości niewzruszonych ekscentrycznym zachowaniem pracowników.

- Tak strasznie tęskniłam - powiedziała patrząc na mnie dużymi, niebieskimi oczami - Nawet nie wiesz jak bardzo chciałam cię odwiedzić, ale Yoon wciąż narzekał, że za wcześnie! Zdecydowanie jest przewrażliwiony, ale co mu się dziwić, kiedy ma na głowie takiego aniołka. Jak się słoneczko czujesz?

- Dobrze, dziękuję Moniko - uśmiechnąłem się licząc na głupie szczęście, że idealnie dobrałem imię do twarzy.

- Jak ja tęskniłam - próbowała się znowu rzucić, ale po raz kolejny powstrzymał ją dużo niższy mężczyzna przypominający bardziej nastolatka, niż dorosłego - Nawet nie dasz mi się nacieszyć aniołkiem, Arthur.

- Taka krowa jak ty zabije go w końcu swoją mleczarnią - zakpił.

- Co powiedziałeś kurduplu?! Utnę ci z wypłaty!

- To odejdę w pizdu i zginiesz beze mnie!

- Wrócił James, więc cię nie potrzebujemy! Możesz pakować manatki!

- Taka jesteś do przodu?! Dobra, ok... ale zabieram ze sobą psa!

- Co?! Nie oddam ci Bell! Po moim trupie!

- W twoim wieku to o zawał nie tak trudno, więc spoczywaj w pokoju - złożył ręce jak do modlitwy, a na bladej twarzy kobiety pojawiły się wielkie, czerwone plamy.

- Powiedz mi czemu za ciebie wyszłam?

- Bo mam świetną zdolność kredytową i jeszcze lepsze umiejętności nie tylko kulinarne.

Ok. To było małżeństwo. Wyrwane jakby z kabaretu, ale małżeństwo. Zdecydowanie Jim otaczał się ciekawymi ludźmi. Wiele ich różniło oprócz jednego, wszyscy go kochali. Zazdrościłem mu tego. Posiadał tak wielu przyjaciół, którzy myśleli o jego dobru. Przez całe swoje poprzednie życie nie posiadałem nawet jednej osoby.

Była rodzina, którą odpychałem, ale ktoś obcy...oprócz niego, nikt się mną nie interesował, ale dla niego byłem tylko ćpunem, którego szantażował działkami. Byłem jednym z elementów kolekcji, więc nie liczyłem go.

Później dopiero po śmierci pojawił się Kazuo. Jednak, czy mogłem postrzegać go jako przyjaciela? Kim tak naprawdę dla siebie byliśmy? Zrobił dla mnie tak wiele, ale dalej czułem w tym jakiś podstęp. Nawet bogowie nie mogli być bezinteresowni. W końcu zostaliśmy stworzeni na ich podobieństwo.

- Przepraszam - wtrąciłem się do ich dyskusji bez końca - Słyszałem od Yoona, że potrzebujecie mojej pomocy.

- A! To była tylko wymówka, żeby w końcu cię zobaczyć. Jak widzisz restauracja nieźle sobie radzi. No chyba, że chcesz ugotować jakiś specjał lub zdradzić nową recepturę - puściła oczko.

- Wolałbym usiąść i poprzyglądać się jak tu wszystko się kręci - powiedziałem chyba najbardziej neutralną odpowiedź, ale natarczywy wzrok Moniki sygnalizował mi jakiś błąd.

- Na pewno dobrze się czujesz? - podeszła i przyłożyła chłodną dłoń do mojego czoła.

- Tak - zaśmiałem się nerwowo odsuwając się na bezpieczną odległość - Po prostu dalej zdarzają mi się zawroty głowy.

- Chyba, że tak - mruknęła - Jeszcze nigdy nie odmówiłeś gotowania. Nawet, kiedy miałeś wysoką gorączkę.

- Tamto zdarzenie trochę mnie zmieniło.

- Rozumiem - zaklaskała w dłonie - Jednak jak ci się znudzi medytowanie przy stoliku to zapraszam na zaplecze. Twój ulubiony nóż oraz fartuch czekają w tym samym miejscu.

Odeszła razem z Arthur'em, a ja w końcu mogłem odetchnąć z ulgą. Musiałem jak najrzadziej ją spotykać. Była zbyt podejrzliwa, choć nie powinna. Jednak coś było w tym, że kobiety posiadały jakiś instynkt. Wyczuła, że jestem kimś innym, ale nie miała udowodnić jak. Ciało się zgadzało, głos również. Zdecydowanie Monika był zagrożeniem, ale z łatwością mogłem przekonać Yoona do unikania tego miejsca. Jeśli radziło sobie do tej pory bez mojej bezpośredniej ingerencji, to było wysokie prawdopodobieństwo, że ten stan utrzyma się na dłużej.

Skup się. Zaraz pojawi się twój kolejny cel.

Delikatnie zadrżałem, ale w jakiś sposób przywyknąłem do tego głosu pojawiającego się w mojej głowie. Od razu zauważyłem postać Kazuo stojącego przy jednym z okien. Jego włosy tym razem przybrały barwę złocistą przez co bardziej przypominał anioła, niż śmierć. Ciemne oczy jak zawsze wwiercały się w moją duszę, aż czułem wewnątrz palenie. Choć wiedziałem, że nikt poza mną nie mógł go dostrzec to jednak podszedłem. Chciałem być blisko by przekonać się, czy nie była to aby iluzja. Chłód jego ciała był prawdziwy, podobnie jak wizja kobiety, która stanęła mi przed oczami.

- Czy...

Patrz tam.

Podążyłem za jego palcem wskazującym. Do restauracji weszła dokładnie ta sama dziewczyna, którą widziałem przed sekundą. Pomimo tego, że mieliśmy lato nosiła sweter, długie, ciemne spodnie, a jej proste, czarne włosy były związane czerwoną tasiemką, kiedy tylko stanęła na środku sali wszystkie rozmowy zamilkły, a kelner podszedł do niej tak szybko jakby podłoga, po której stąpał paliła żywym ogniem.

- Pani Daria! Nie sądziliśmy, że to dzisiaj będzie pani wizyta.

- Chyba jakość waszego jedzenia nie zależy od gości tylko zdolności kucharza.

- Oczywiście, chodzi mi...

- Zaprowadzisz mnie do stolika? - spytała chłodnym, ale cichym głosem.

- Oczywiście!

- Królowa lodu - powiedziałem do Kazuo przyglądając się jak siada przy przygotowanym dla niej na szybko miejscu - Nie zobaczyłem zbyt wiele. Przed czym mam ją uratować? Jeśli przed promieniami słońca to niestety mogę polecić tylko bardzo dobry filtr.

Popełni samobójstwo.

Zobaczyłem to. Widziałem twarz całą we łzach wpatrzoną w głęboką, czarną toń rzeki. Bose stopy jeszcze trwały na metalowej konstrukcji, ale gdy zawiał silniejszy podmuch wiatru przechyliła się. Temu drobnemu ciału nie było potrzeba więcej zachęty. Leciała niemal, jakby bez strachu, podobnie jak mój anioł w swej ostatniej podróży. Przyszłość zniknęła, znowu była restauracja i chłodna dłoń Kazuo na moim ramieniu. Spojrzałem na tą twarz bez emocji. Oczekiwał zbyt wiele, ale widząc cień determinacji skryty w ciemnych tęczówkach wiedziałem, że to była dla mnie jedyna droga do spokojnej wieczności.

Jak dużo mam czasu?

Nie mogę ci tego zdradzić.

A co możesz?

Być przy tobie.

To wiele?

Tylko ty znasz odpowiedź na to pytanie.

Zniknął pozostawiając wyłącznie chłód. Patrzyłem na kobietę, która beznamiętnie śledziła menu. Była piękna, choć gdy się dłużej jej przyglądało można było dostrzec nienaturalną biel cery, podkrążone oczy oraz zbyt szczupłe nadgarstki wyłaniające się spod swetra. Znałem takich jak ona, wiedziałem w czym mógł być problem, ale nie rozumiałem jednego - czemu była w restauracji? Dlaczego wszyscy obok niej tak skakali oraz dlaczego tak młoda osoba postanowiła katować siebie by następnie popełnić samobójstwo? Pytań było wiele, ale wyłącznie stojąc nie poznam na nie odpowiedzi.

- Czy mogę się dosiąść? - zapytałem z szarmanckim uśmiechem.

- A pan to? - zmrużyła groźnie oczy, jakby szykowała już plan mojej śmierci.

- James White, właściciel tej restauracji.

- O! Sławny White - uśmiechnęła się z kpiną - Zobaczymy, czy ta „restauracja" będzie jeszcze tu stała.

- Zapewniam panią, że mamy najlepsze jedzenie w całym mieście.

- Osobiście mi je pan przygotuje, że jest tak pewny?

- Nie, zostawiam to zadanie w odpowiedniejszych rękach - grałem najlepiej jak tylko mogłem, ale czułem się jakbym siedział naprzeciw kobry królewskiej.

- Już złapał pan pierwszego minusa. Jestem pewna, że artykuł o tym miejscu spowoduje wiele łez.

- Zapewne... szczęścia. Wie pani, łzy są piękne. Osoby, które dużo płaczą moją spojrzenie czyste, wręcz krystaliczne. Można w nim tonąć i nie będzie to śmiertelne, ale uczące. Tak, łzy są nauczycielem, przyjacielem. Co pani o tym sądzi?

- Że gada pan bzdury, a ja nie przyszłam rozmawiać tu o filozofii, tylko wystawić opinię na temat tego miejsca - odparła chłodno, ale dało się wyczuć, że naciskałem odpowiednią strunę. Chciałem wywołać gniew, w nim była prawda.

- Jest pani strasznie szczupła jak na osobę próbującą jedzenia.

- Jest różnica pomiędzy próbowaniem, a objadaniem się.

- Niby tak, ale ja na przykład, kiedy coś próbuję kończę z pustym talerzem - uśmiechnąłem się niewinnie - Pani tak ma?

- A wyglądam na taką?

- A konkretnie jaką?

- Skończy pan?! - uderzyła pięścią w stół zaskoczona tym równie mocno co ja - Chyba podziękuję za dzisiejszy posiłek.

- Nie - wstałem dalej utrzymując kąciki ust ku górze - Przepraszam. Czasami jestem zbyt ciekawski. Oddalę się już. Życzę udanego posiłku. Zakocha się w nim pani.

- To niemożliwe.

- Kochać? - wyrwało mi się, ale widząc to konkretne spojrzenie wiedziałem, że to było zbyt wiele jak na pierwszą rozmowę - Do widzenia.

Bez pożegnania z pracownikami wyszedłem z restauracji. Słoneczna pogoda nie ociepliła moich myśli. Miałem przed sobą kolejne zadanie i wiedziałem już, że nie będzie łatwe. Miałem do naprawy kobietę, która prawdopodobnie nienawidziła swojego ciała i siebie. Tonęła w jakimś głębokim żalu, który ukrywała pod maską oschłej suki. Pytaniem było kto jej to uczynił i jak ją z tego wyciągnąć.

- Najlepiej żeby ktoś ją przeleciał - mruknąłem patrząc w błękitne niebo - Zdecydowanie takiej potrzeba seksu.

Cicho pogwizdując ruszyłem w drogę powrotną do domu. Na dzisiaj mogłem tylko tyle zrobić, a czekały na mnie filmiki z kotami i duży kubek kawy. Idąc ulicami nie czułem za plecami powiewu zła, które miało nadejść oraz problemów nieuchronnie zbliżających się do mnie.

.........................

- Szefie, co mamy z nimi zrobić?

Spojrzałem na rozczłonkowane ciała czegoś co podobnież kiedyś było ludźmi. Ostrożnie unikałem czerwonych śladów, aby nie ubrudzić dopiero co zakupionych butów. Prezentacja była dla mnie najważniejsza. Naiwne kobiety oraz mężczyźni zawsze szli za tymi, którzy przypominali panów. Ja nie tylko wyglądałem jak ktoś lepszy, obiektywnie byłem.

Za każdym razem, kiedy mijałem jakieś nudne, pozbawione wyrazów twarze miałem ochotę ich wszystkich zabić, pozbyć się z mojego świata i przywrócić harmonie. Podobnie było w tym momencie, kiedy trupy podwładnych walały się pod drzwiami mojej siedziby. Było to ciekawym obrazem, aktem, ale tylko na chwilę, póki do nozdrzy nie doleciał zapach strachu pozostałych świń, którym dalej udawało się prześlizgiwać przez życie.

- A co robisz z zepsutymi zabawkami? - odwróciłem się w ich stronę i przybrałem najbardziej czarujący uśmiech.

Idioci. Nie mieli własnych mózgów, więc podążali za tymi, których uważali za silniejszych. Zasady tego świata były proste - ty manipulujesz, albo ktoś manipuluje tobą. Wszystko było jedną wielką szachownicą. Rozstawiało się pionki i przesuwało nimi po odpowiednich polach.

Ja nie byłem żadną z figur. Byłem niewidzialną ręką prowadzącą te małpy ku zgubie. Mogli walczyć, ale w ostateczności ci, którzy byli zbyt słabi zostawali zastępowani przez kolejne.

Otrzepałem garnitur i wszedłem do pomieszczenia należącego do gangu, który w młodości utworzyłem. Był on zbieraniną najgorszych mend, ale pozwalał czasami czuć. Wyzwalał przez parę sekund jakieś emocje. Nienawiść. Gniew. Coś.

- Myślałem, że ludzie posiadają w sobie trochę więcej...empatii - usłyszałem szyderczy głos.

Spojrzałem na postać stojącą przede mną. Mężczyzna posiadał długie, niemal do ziemi blond włosy, podobne do krwi oczy. Unosił się trochę nad ziemią, a jego ubranie przypomniało bardziej szaty starożytnych Greków.

Mrugnąłem, a on zmaterializował się dokładnie przede mną. Przez chwile patrzyłem w jego oczy i minąłem go. Nie chciało mi się znosić po raz kolejny tego irytującego głosu. Miałem na głowie nie tylko gang, ale również dobrze prosperujące przedsiębiorstwo. Granie na giełdzie było hazardem, a adrenalina związana z wygraną, bądź przegraną pobudzała mój umysł, zmuszała do szerszego myślenia o kolejnych analizach. Kalkulując wiedziałem, że mogę być jeszcze lepszy, inny od wszystkich otaczających mnie ludzi.

- Słucham? - powiedziałem, kiedy bóstwo tym razem bez szyderczego uśmiechu, a z furią wpatrywało się we mnie licząc, że przestraszę się.

- Nie igraj ze mną człowieku. Gdybym tylko chciał twój mózg już dawno znajdowałby się na suficie.

- Więc zrób to. Czekam.

- Ty...

- Tylko tyle masz do powiedzenia? Czas to pieniądz, a ja nie lubię go marnować.

- Nie jesteś wściekły o to co się stało z twoimi ludźmi?

- Wściekły? Nie. Rozbawiony? Może trochę.

- Jeśli będziesz dalej takim ignorantem nie odzyskasz swojego ukochanego.

- Ukochanego? Dziwnie dobierasz słowa - spojrzałem na zegarek, który wskazywał zbliżającą się godzinę zamknięcia - Własność lepiej opisuje jego... status.

- Jak możesz być tak spokojny? - szeptał do mojego ucha drżącym z nadmiaru emocji głosem - Ktoś inny posiada twoją rzecz. Powinieneś ją zabrać, zamknąć gdzieś.

Odsunął się, a jego czerwone oczy błyszczały dziwnym światłem. Spotykając go po raz pierwszy wziąłem go za zwykłego szaleńca. Chciałem zignorować, póki nie ukazał swojej mocy. Potem zaczął opowiadać o swoje przeszłości, celu. Było to nudne, póki nie poruszył jednego tematu.

Dał mi propozycję bardzo korzystnej dla mnie współpracy. Dotyczyła ona uciekiniera, który umarł bez mojej zgody. Nie wolno mu było. Należał do mnie. To ja byłem jego panem. To mnie miał się słuchać, a jednak miał odwagę sprzeciwić się. Nikt nie posiadał takiego prawa. Nikomu nie nadałem podobnego przyzwolenia. Umarł, a ja już nie mogłem z tym nic zrobić. Póki nie dowiedziałem się o jego reinkarnacji. Odżył i był to znak, że należał do mnie, a nasza gra wciąż się toczyła.

- Możesz przestać mnie tak rozśmieszać? - spytałem, choć nic takiego nigdy nie czułem - Nie muszę go przywiązywać do mnie, aby wiedział kto jest jego właścicielem. Jak tylko będę się chciał pobawić, wezmę go. Nie jestem tak słaby jak ty. Nie czuję miłości.

- Nazywasz boga słabym?! - wrzasnął, a jego głos odbił się od pustych ścian korytarza - Ty masz czelność?!

- Jeśli dalej będziesz tak... niestabilny, skończę z tobą. Nie potrzebuję tak bezużytecznych pomocników.

Złapał mnie za gardło i przyparł do ściany. Czułem, że zaczynało brakować mi powietrza. Było to ciekawe. Próbowałem już kiedyś tego. Odcinałem dopływ i liczyłem na to, że wywoła to strach, ale nie było nic. Po prostu mdlałem, budziłem się i szedłem dalej. Dlatego patrzyłem na jego wściekłe oblicze i zastanawiałem się, kiedy mnie puści. Śpieszyło mi się, a grałem o naprawdę wysokie stawki.

- Nie boisz się śmierci? - spytał i zaczął śmiać się niczym wariat - Daruję ci dzisiaj życie. W końcu ja jestem Życiem! Ale masz zacząć działać. Masz zabrać tego śmiertelnika. Nie interesuje mnie co z nim zrobisz. Daję ci moc, a ty masz zrobić wszystko by już nigdy nie znalazł się przy Kazuo. Rozumiesz?

- I nie zdążyłem wykupić akcji... muszę zwolnić pracowników. Tysiąc starczy. Na pewno. Może przy dobrych wiatrach połowa skończy na ulicy.

- Czy ty słuchasz co ja do ciebie mówię Snake?!

- Słucham - powiedziałem znudzony rozmasowując szyję - I nie rozumiem czemu się tak wszystkim podniecasz. Nasz układ jest aktualny. Ja biorę moją zabawkę, ty swoją i bawimy się nimi póki będą piękne, sprawne. A kiedy ich przydatność się skończy. Spalimy, zniszczymy.

Zniknął. Zawracał niepotrzebnie głowę, żeby wyrazić swój gniew? To chyba był gniew. Nawet bóg nie był pozbawiony emocji. Czy ja też byłbym tak żałosny jak on, gdybym nie urodził się taki? Wolałbym sobie nie wyobrażać tego. Lepsza była świadomość, że byłem ponad wszystkimi.

Wyciągnąłem telefon i wysłałem krótką wiadomość dotyczącą dalszej obserwacji mojej ukochanej laleczki. W nowym ciele wyglądał dobrze, ale wciąż brakowało mu jednaj, bardzo ważnej rzeczy...pustki, którą posiadał, gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy.

- No i co mam z tobą zrobić? - przystawiłem do jego skroni pistolet, a deszcz coraz mocniej moczył nasze ubrania.

- Zastrzel.

- Tak ci szybko na drugą stronę? - przykucnąłem przy nim i ująłem go za podbródek - Paskudny jesteś. Nawet na dziwkę bym cię nie wziął.

- Twojego kutasa do ust też bym nie wziął.

- Masz jeszcze siłę warczeć psie?

- Hał.

To był pierwszy raz, kiedy ktoś bez śladu strachu klęczał przede mną. Było to ciekawe zjawisko. Kojarzyłem tego chłopaka. Najpierw sprzedawał dla mnie, a później sam zaczął brać. Jego dług był już tak duży, że oddając każdy swój organ zdatny do użytku nie wypłaciłby się. Naparłem na jego skroń jeszcze mocniej, ale on dalej wyłącznie patrzył. Poczułem jakieś dziwne podniecenie widząc ten wzrok. To było naprawdę ciekawe.

- Wiesz, że dzisiaj jest dzień dobroci dla zwierząt?

- Wiesz co to dobroć?

- Nie, ale wiem czym jest zwierzę. Jedno mam tutaj - poklepałem go po policzku - Cieszy się mój piesek? Od dzisiaj należysz do mnie.

- Czemu?

- Bo mam taki kaprys.

....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro