Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W skali od jeden do dziesięciu byłem niezadowolony tak na przynajmniej...w chuj. Monika z samego rana wtargnęła do mojego sanktuarium, wyciągnęła z łóżka, odebrała możliwość wypicia pierwszego kubka kawy zrobionej przez Yoona i przytargała jak małe dziecko do restauracji.

W trakcie drogi wyjaśniła swoje zachowanie wyczytanymi informacjami w Internecie, jakby to przebywanie w zaprzyjaźnionych miejscach wzmagało pracę mózgu i usprawniało przypomnienie większej liczby faktów - pieprzony doktor Google. A jak mi kiedyś zdiagnozował raka to niestety dalej musiałem się męczyć na tym ziemskim padole, żeby w ostateczności sfajczyć się  na skwarkę. Życie umarłego było cięższe niż wielu się to zdawało. Szczególnie, kiedy nie wypiło się kawy.

- Szefie, trochę uśmiechu na usta - podszedł do mnie Arthur i położył przed nosem napój bogów, na który rzuciłem się od razy zapominając o jakichkolwiek formach grzecznościowych.

- Zbawco mój. Rozwiedź się z tą kobietą i wyjdź za mnie - mruknąłem po pierwszym gorzkim łyku.

- Kiedy mogę się do ciebie wprowadzić? - spytał z powagą - Mogę ci nawet dopłacić tylko zabierz mnie od tego tyrana.

- Ale z psem.

- Będzie naszą córeczką - wyciągnął przed siebie dłoń - To jak?

- Pierścionek zaręczynowy ma być z białego złota i kawa co rano - uścisnąłem jego rękę i obaj roześmialiśmy się, gdy zobaczyliśmy Monikę stojącą przy stoliku, który zajmowałem - Właśnie ukradłem ci męża, jak się z tym czujesz?

- Też bym go zostawiła dla ciebie, ale nie interesują cię moje atuty - westchnęła i zaciągnęła protestującego Arthura do kuchni.

Z uśmiechem dalej cieszyłem się moją kawą i towarzystwem tej niezwykłej dwójki. Trochę pewniej się czułem ze świadomością, że nie muszę się, aż tak pilnować. Monika na pewno musiała powiedzieć coś swojemu mężowi, bo nasze ponowne spotkanie było już zdecydowanie inne - mniej natarczywe, a bardziej współczująco-troskliwe. Nie przeszkadzało mi to. Kolejny problem z głowy pozwalał mi lepiej się skupić na misji.

Posiadałem mało czasu, niewiele informacji, ale przeznaczenie pchało nas ku sobie. Jakaś siła stawiała Darię na mojej drodze, dzięki czemu nie musiałem się przejmować, chociaż o szukanie jej na własną rękę. Ciekawe, czy w jakimś stopniu była to zasługa Kazuo? Nie widziałem go od tamtego momentu, kiedy poprosiłem o wspólne siedzenie. Była wyłącznie cisza i my. Tak niewiele, ale jakoś poczułem dziwne ciepło w sercu. Świadomość, że był ktoś kto bez zadawania zbędnych pytań po prostu czuwał. Nie byłem sam w walce ze strachem.

- Czy mogę się dosiąść?

Strachem, który wciąż powracał. Kryjący się pod niewinnym uśmiechem potwór otulał zielenią ciepłych oczu. W szytym na miarę garniturze prezentował się niczym model, a dzięki lekko roztrzepanym włosom posiadał aurę dziecka.

Kawa, która przed chwilą smakowała goryczą stanęła w gardle dusząc mnie i powodując okropny ból. Jego dłonie splamione niewidzialną krwią poklepały mnie delikatnie po plecach, a ja niemal z wdzięcznością chciałem podziękować za pomoc. W ostatniej chwili się powstrzymałem. On nie wiedział kim byłem, natomiast ja nie miałem co do tego złudzeń.

Snake - najgorszy boss przestępczego świata, prawy obywatel za dnia. Psychopata potrafiący bez cienia emocji zabić człowieka, bo po prostu chciał. W przeszłości chłopak, który z nudów zaczynał jako diler i wprowadził mnie do tego świata. Podsycany szeptami niemal jak od samego diabła zacząłem brać. Karmić się proszkiem z jego dłoni, tych samych, które później zagroziły mi śmiercią oraz spętały łańcuchem niczym zwierzę. Stałem się psem, obsesją, a na końcu uciekinierem w ramiona śmierci - z dala od jego dotyku, władzy.

- Proszę? - powiedziałem ze zdziwieniem raz po raz jeszcze przez chwilę kaszląc po nieudanej próbie śmierci przez kawę.

Rozejrzałem się po sali, gdzie było całkiem sporo wolnych stolików i z powrotem przeniosłem wzrok na niego. Nie był człowiekiem, który robił coś bez celu. W każdym widział tyko przyszłe korzyści. Taki już miał styl bycia.

Użyteczne zabawki trzymał na półce pod ręką, niepotrzebne wyrzucał do śmieci, natomiast ulubione w zamkniętym pokoju, tak żeby już mu nigdy nie uciekły. Czego mógł chcieć ode mnie? Czy lokalizacja lokalu pasowała do jakiś jego planów? A może chodzi o Alexa? Jednak nie powinien chcieć takiej płotki, a nawet jeśli by pragnął załatwiłby go skutecznie sam już dawno. Zanim zdałem sobie sprawę moje oczy zbyt długo przyglądały się jego roześmianemu obliczu.

- Czy jestem może gdzieś brudny? - spytał wskazując na swoją twarz.

- Nie - zamachałem rękami próbując zapanować nad emocjami i świadomością, że teraz jesteśmy sobie obcymi ludźmi.

Jednak to wszystko było trudne. Siedzieć naprzeciw mężczyzny, którego najlepiej chciałoby się widzieć martwego, z rozczłonkowanymi częściami ciała, wyprutymi flakami, rozrywanego przez psy. Jaka to była piękna wizja. Zapłaciłby za te wszystkie okrutne rzeczy, które robił innym i, do których mnie odsyłał.

Nie raz dla uciechy tego bydlaka musiałem robić rzeczy, za które się wstydziłem. Jak bardzo musiał kochać ten widok, gdy narkotyki przestawały działać i do mojej głowy wracały wszystkie czyny, które dokonałem? Patrzył wtedy jak wiłem się pod jego stopami całując buty, dłonie byle tylko dał mi wyzwolenie, zabrał ten ból, cierpienie. Oddawałem godność za działki, sprzedałem dusze za...nic. Wszystko po to by być, nawet jako zabawka zamknięta w pokoju i trzymana niemal jako trofeum.

- Jestem Michel Vie.

- Wiem.

- A ty?

- Czemu chce pan znać moje imię?

- To już nasze drugie spotkanie w ciągu tygodnia. Myśli pan, że to przypadek?

- Zawsze może się okazać, że mnie pan śledzi.

- Może być to prawdą.

Zadrżałem na widok tego uśmiechu. Chłodny jak bryła lodu, w jednej chwili roztopił się niczym pod działaniem wiosennych promieni słonecznych. Strach natomiast pozostał. Bawił się. Jednak w jakim celu? Byłem dla niego wyłącznie przypadkową twarzą, więc niech znika. Niechciałem go w tamtym życiu, w tym nie było wyjątków. Zacisnąłem pod stołem pięści i wymusiłem na usta uśmiech. W końcu byłem w ciele James'a. Wykorzystując urok niewinnej twarzy oraz wiedzę czego nie lubił powinienem z łatwością go spławić.

- Słabo opowiada pan żarty - machnąłem ręką wiedząc jak bardzo nie lubił być nieidealny - Za tak kiepskie poczucie humoru nie otrzymuje się mojego imienia.

- Zatem co mógłbym zrobić? - zmrużył kocie oczy - Zapłacę każdą cenę za pańskie imię.

- Niech zaszczeka pan jak pies - powiedziałem po udawanej chwili zastanowienia.

Pociągnąłem zwycięski łyk kawy. Szach mat skurwysynie. Zakryłem swoje usta filiżanką i czekałem na decyzję. Jak zwykle jego twarz w chwilach kryzysowych przypinała jedną z tych namalowanych na obrazach uwieczniających świętych - stoicki spokój. Zamiast wężem ludzie powinni nazywać go kameleonem. Potrafił się dostosować do każdej sytuacji. Kiedy napotykał osoby jak ja był szarmancki, czarujący, a przy swoich wrogach - władczy, okrutny.

Nieważne jak wiele lat go znałem nigdy nie odkryłem jego prawdziwego oblicza. Nawet nie wiedziałem czy takowe posiadał. Może tylko on sam, gdy wszystkie drzwi się zamykały widział w lustrze prawdę. Nie pojmowałem jego myślenia i nie chciałem. Wejście do jego głowy byłoby bardziej przerażające niż spotkanie ze śmiercią, która okazała się bardziej miłosierna niż on.

- A obiecujesz, że otrzymam nie tylko imię, a również twój numer telefonu?

- Co? - zdębiałem nie spodziewając się takiej propozycji.

- Czy oprócz imienia dasz mi swój telefon?

- Dlaczego tak bardzo ci na tym zależy? - spytałem nie przejmując się już zbędnymi grzecznościami, podobnie zresztą jak on.

- A jeśli powiem, że mi się spodobałeś?

- To odpowiem, że robisz sobie ze mnie jaja i poproszę o inny zestaw.

- Właśnie sprawiłeś, że jeszcze bardziej chce cię poznać, wiec jeśli ceną jest za to udawanie psa... nie mam z tym problemu. Bardzo lubię psy, choć niedawno jednego straciłem.

- Był ci bliski? - spytałem nie dając się nabrać na ten smutek tlący się w jego zielonych oczach.

- Kochałem go.

Wiesz w ogóle co to znaczy?

- Co się z nim stało?

- Uciekł ode mnie. Gdyby nie ugryzł ręki, która go karmiła może dalej byłby przy mnie...szczęśliwy.

Ale miałem chęć przywalić głową o stół. Ten chuj mówił o mnie. Ja pierdolę, może ktoś dałby mu medal za tytuł najlepszego właściciela na świecie, ale kurwa ja ani nie byłem psem, ani on zajebistym właścicielem. A mogłem zostać w łóżku. Jak dobrze by było leżeć pod miękką kołdrą bez żadnych zmartwień, że zaraz mogę zostać zatrzymany przez bagiety za próbę morderstwa największego skurwysyna chodzącego po tym pierdolonym świecie. Gdzie jest mój pokojowy Nobel?! I jeszcze to, że kochał. Niech on stąd idzie. Najszybciej jak może, albo meteoryt niech pierdolnie w to wszystko i spotkamy się dopiero w piekle, co tam wieczne cierpienie za myśl, że on też będzie się męczyć.

- Jesteś bardzo...dobrym...człowiekiem - wydukałem czekając, aż ekipa filmowa wpadnie i da mojego dawno wyczekiwanego Oscara.

- Dziękuję - uśmiechnął się - często to słyszę.

- O - wziąłem kolejny łyk kawy.

Kazuo, uratuj mnie

To była moja ostatnia deska ratunku, która nigdy mnie nie zawodziła. Z uśmiechem patrzyłem jak jego sylwetka materializuje się we wnętrzu restauracji. Dzisiaj jego włosy były w kolorze dojrzałych wiśni. Piękny niczym posąg kroczył między stolikami przykuwając uwagę wszystkich zgromadzonych. Nawet kelnerzy przerwali swoją pracę by przyjrzeć się jak to stworzenie równe Bogu podchodzi do mojego stolika. Nie mogłem powstrzymać tych emocji pojawiających się wewnątrz mnie. Wstałem z wielkim uśmiechem kompletnie ignorując mojego niechcianego towarzysza. Kazuo jak zawsze z surowym obliczem wydawał mi się równie podekscytowany tym trochę wymuszonym z mojej strony spotkaniem. Z czasem uczyłem się odczytywać jego nieme, drobne sygnały.

- Dokąd chcesz się udać?

- Może lody? Zjadłbym lody i coś słodkiego. Lubisz słodycze?

- Nie wiem.

- Więc się dowiemy - chciałem złapać go za dłoń, ale przypomniałem sobie, że nie lubił dotyku. Zwróciłem się w kierunku dalej spokojnego Michel'a i odezwałem się miłym głosem - Przepraszam, ale czekałem właśnie na tego przystojniaka. Miło było rozmawiać. Mam nadzieję, że znajdziesz sobie nowego pieska.

- Wróci - uśmiechnął się wstając - prędzej, czy później. Nigdzie nie będzie mu lepiej, w końcu doceni tą miłość, którą mu ofiarowywałem. Mam nadzieję, że spotkamy się niebawem. Żegnaj złośniku. Hau, hau.

Stałem kompletnie zdębiały, ale nie przez to, że zaszczekał, ale przez wzroku, którym mnie obdarzył. Czułem się kompletnie nagi, tak jakby nie patrzył na ciało Jim'a, ale moje stare oblicze. Oblał mnie zimny pot, a oddech stanął razem z sercem, które nie zaczęło bić dopiero po tym jak opuścił pomieszczenie. Gdyby nie silne ramiona Kazuo owinięte wokół mojej tali runąłbym jak długi. Kurwa, nie bałem się tak nawet, kiedy wskakiwałem w płomienie. Czemu zachowywał się tak jakbym ja był jego psem? To była przeszłość, już nie byłem sobą, posiadałem inne ciało. Więc czemu wydawało mi się jakby znał prawdę. To było niemożliwe, kompletnie niemożliwe. Nie myślałem logicznie.

- Jim - owiał mój policzek ciepły oddech - Źle się czujesz?

- Czy ktoś może wiedzieć, że ja żyję w tym ciele? - spytałem nie przejmując się dalszymi spojrzeniami zaciekawionych klientów nie mających własnego życia.

- Niemożliwe - odpowiedział od razu pomagając mi wyjść z restauracji na świeże powietrze jakby czytał w myślach, że tego właśnie potrzebuję.

- On jest z mojej przeszłości - powiedziałem, kiedy przedzieraliśmy się przez tłum ludzi śpieszących się tylko w sobie znanym kierunku - Znasz moją przeszłość? Widziałeś ją w trakcie sądu?

- Tak.

- Boje się go.

Nigdy nie sądziłem, że powiem to na głos. To było poniżające, ale to było Kazuo. Znał mnie lepiej niż ja sam siebie. Był moim sędzią oraz katem. Dał mi drugą szansę, więc nie miałem powodu kryć przed nim niczego, albo po prostu szukałem wymówek. Chciałem zmierzyć się z tym co mnie przerażało, powodowało, że nie potrafiłem przetrwać samotnych nocy i błagać o towarzystwo. Zniszczył mnie i nie chciałem, żeby wydarzyło się to ponownie. Raz uciekłem z jego sideł. Nie miałem zamiaru jeszcze raz w nie wpaść.

- Nic ci nie zrobi.

- A jeśli się dowie, że w tym ciele jestem JA?

- Śmiertelnik nie ma takich zdolności.

- Ale jeśli?!

- Obronie cię - powiedział to tak spokojnie jakby właśnie opisywał błękitne niebo nad naszymi głowami - Więc nie bój się Jimmy.

- Czemu?

- Czy wy ludzie zawsze potrzebujecie powodów?

- Wszystko ma swoją cenę.

- W twoim świecie, nie w moim.

- Czy wszystko robisz bezinteresownie?

- Dla ciebie, tak.

- W czym ja jestem tak inny? Czemu jestem tak wyjątkowy, żeby nawet śmierć ulegała moim słowom? - przystanąłem przed wejściem do kawiarni, którą kiedyś pokazał mi Yoon.

- Zajmij się swoją misją.

- Po co te tajemnice? Czy nie lepiej by było powiedzieć mi wszystko? Wiesz, że nikomu nie zdradzę tego co jest między nami.

- James - westchnął pokazując ten nieczęsty przejaw emocji - Zostało ci mało czasu. Zajmij się misją, zdobądź niebo i bądź szczęśliwy.

- Jesteś bardziej uparty niż ja - uśmiechnąłem się smutno nie chcąc bardziej naciskać - W końcu przestanę cię lubić.

- A lubisz mnie?

- Oczywiście, że tak - zaśmiałem się i otworzyłem drzwi prowadzące do wnętrza urokliwej kawiarni - Zapraszam przodem.

Kolejne ciekawe zjawisko uderzyło we mnie mocniej niż zapach świeżo przywiezionych ciast. Nikły uśmiech pojawiający się na jego przystojnej twarzy zawsze jawił mi się jak gwiazdkowy prezent. Co dziwne nawet nie wiem, w którym momencie rozpocząłem, aż tak mocno zwracać uwagę na jego fizjonomię.

Zaczynałem stawać się coraz większym dziwakiem, ale co dziwne nawet ta myśl nie spowodowała, że miałem zamiar zaprzestać tego. W końcu jeśli coś było piękne, czy nie można było tego nazywać po imieniu? Przy określeniach brzydkie, paskudne nigdy się nie hamujemy, więc jakim prawem można odebrać sobie przyjemność z podziwiania uroków takich jak wiśniowe włosy, ciemne oczy oraz uroczy uśmiech?

- Dziękuję.

...

- To jest coś tak bardzo pysznego, że od dzisiaj żywię się tylko tymi lodami - wskazałem na pucharek już niestety prawie pusty.

- Umrzesz - powiedział Kazuo popijając kawę, która była jego jedynym posiłkiem na jaki się skusił.

- Już raz umarłem.

- Ale tym razem szybciej przez niedobór składników odżywczych.

- Ale jaka to będzie piękna śmierć - wziąłem jeszcze łyżeczkę do ust.

- Wątpię.

- Aaa więc sam spróbuj! - fuknąłem i nakarmiłem go swoją porcją - I jak?

- Zimne - odpowiedział po chwili zastanowienia.

- Fajnie, nie wiedziałem.

- Żartowałem, są dobre.

- No mówiłem! Chcesz jeszcze?

- Wole się przyglądać jak ty jesz.

- Źle to zabrzmiało - powiedziałem czując jak zażenowanie chce się wkraść na moje policzki - Na pewno to nie jest problem, że siedzisz tu ze mną zamiast wykonywać swoje obowiązki?

- Nie.

- Kocham rozmowy z tobą, są takie bogate.

- To ironia. Lubisz ją stosować.

- Czasami - zaśmiałem się i zwróciłem swój wzrok w stronę okna.

- Dalej się martwisz tym mężczyzną.

Spojrzałem zaskoczony w jego stronę. Czasami naprawdę wydawało mi się, że czytał bez problemu w moim umyśle. A może to ja byłem na tyle prostym człowiekiem, że wszystkie myśli były na wyciągnięcie jego boskiej ręki. Miał jednak rację. Wciąż bałem się, że on kiedyś stanie w progu mieszkania, w którym aktualnie przybywałem, znowu nałoży na moją szyję obrożę i nie ucieknę. Będzie mnie trzymał tak długo, aż nie utracę swego człowieczeństwa, albo nie znudzę mu się.

- Po prostu...mam złe przeczucie.

- Pamiętaj - wskazał na dłoń, na której wciąż miałem bransoletkę - Nawet, jeśli nie będzie mnie w pobliżu, to cię ocali. Ale nie dopuszczę do takiej sytuacji. Ochronie cię.

- Ochronie cię.

- Przepraszam, to wszystko moja wina, to wyłącznie moja winna.

- Nie przepraszaj za to, proszę cię.

- Przepraszam.

- Błagam cię.

- Prze...

- Nie przepraszaj za to, że mnie pokochałeś!!!

- James, James.

Otworzyłem oczy i spojrzałem na zmartwioną twarz Kazuo. Co to było? Nie widziałem twarzy, nagle była tylko ciemność i słowa. Moje ciało drżało, a po policzkach poczułem spływające łzy. Nie podobało mi się to uczucie. Mogłem porównać je wyłącznie do straty. Z niczym innym ten ból mi się nie kojarzył. Chciałem być silny, ale nie potrafiłem powstrzymać tego, że moje oczy igrały sobie ze mną jak z dzieckiem. Chciałem kogoś przytulić, błagać, powstrzymać. Chciałem...ale czy na pewno ja? Poczułem na swoim policzku chłodną dłoń i nie wierzyłem, że Kazuo naprawdę się przemógł, żeby po raz drugi tego dnia dotknąć mego ciała. Otarł łzy, którym udało się uciec i przejął je we władnie przyglądając się im niczym najcenniejszym kamieniom.

- Przepraszam, przypomniałem sobie o czymś - skłamałem wiedząc, że temat moich wizji mógł tylko zniszczyć nasz wspólny, miły czas.

- Nie strasz mnie tak.

- Aż tak martwisz się o mnie?

- Tak.

- Uroczy - zagwizdałem - Chyba chcesz częściej mieć zaproszenia na darmową kawę.

- Przejrzałeś mnie. Skończyłeś?

- A co masz jeszcze jakieś inne ciekawe miejsce, do którego chcesz się udać?

- Przeznaczenie - powiedział wskazując za okno, gdzie mignęły mi czarne włosy przyozdobione czerwoną wstążką.

- Jak wiele mam czasu? - spytałem gwałtownie wstając.

- Niewiele.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro