Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Gdy tylko Yoon mnie obudził i poinformował o tym co ta cholerna idiotka zrobiła, nawet się nie zastanawiałem. Założyłem na szybko wczorajsze ubrania i wybiegłam z mieszkania nie biorące ze sobą kompletnie nic - pozna nadzieją, że jeszcze będzie żyła.

Ciemnowłosy zrobił to samo co ja i próbował dotrzymać mi kroku w schodzeniu ze schodów, w końcu kto w takiej sytuacji czekałby na windę. Nie miała na sobie butów, więc nie mogła być nigdzie daleko. Próbowałem sobie przypomnieć miejsce z wizji, ale nie znałem na tyle dobrze tej dzielnicy, żeby znać każdy, jebany most, który mogłaby wykorzystać do swojego samobójstwa.

Zmęczeni po szybkim przeskakiwaniu schodów stanęliśmy przed wieżowcem, w którym mieściło się mieszkanie Yoon'a. Rozglądałem się na boki licząc na to, że gdzieś jeszcze dojrzę jej drobną sylwetkę. Nawet nasze miast spało w nocy w niektórych miejscach, więc wyłowienie kogoś wśród niewielkiej liczby przechodniów nie jawiło się jako niemożliwe.

- Zadzwońmy na policję - zaproponował mężczyzna.

- To bez sensu - warknąłem czując wściekłość za niedopilnowanie jednej kobiety - Gdzie jest najbliższy most?

- Most? Podejrzewasz, że będzie chciała skoczyć?

- Ja to wiem. Jestem tego pewien. Cholera! Czemu nic nie może iść po mojej myśli?! Choć jeden raz!

- James! - Yoon ujął mnie za policzki i spokojnym głosem jakby mówił do małego dziecka przekazywał swoje słowa - Uspokój się. To nie jest twoja wina. Zamiast marnować czas na obwinianie się, musimy zacząć szukać. Są dwie możliwości. Jeden jest w pobliżu „Un grand parc", a drugi przy nowo wybudowanej galerii handlowej. Ja pobiegnę do jednego, a ty do drugiego. Ok?

- Dziękuję - wyszeptałem czując jak burza emocji maleje.

- Podziękujesz jak już będziemy we trójkę. Biegnij Jimmy do tego obok parku. Znajdziemy ją.

Nie wiem czy było to pod wpływem chwili, czy po prostu chciał tego od dawna, ale nie miał odwagi przekroczyć tej niewidzialnej granicy. Na ledwo sekundę przyłożył swoje usta do moich i odbiegł. Nie miałem czasu na zastanawianie się czy jego wargi posiadały jakiś smak, czy było to realne, a może omam. Zostawiłem to w tamtym miejscu, pod którym się rozstaliśmy i biegłem licząc na to, że ta suka fortuna miała dla mnie jakiś piękny prezent.

W końcu już wszystko było dobrze, więc czemu? Czemu do cholery jasnej chciała się jednak poddać? Czy my ludzie naprawdę byliśmy, aż tak słabi i chętni porażek? Przecież kończąc zbyt wcześnie grę nigdy nie dowiemy się jaki będzie jej prawdziwy rezultat. Nie zawsze stoi tam puchar przegranego, czasami można skończyć jako zwycięzca. Tylko trzeba trochę się wysilić. Kurwa! Nie umieraj idiotko! Jeszcze nie teraz! Nie teraz!

Kazuo jesteś tu gdzieś?!

...

Powiedz mi chociaż, że dobrze biegnę?!

...

Kurwa! Czemu cię nie ma akurat teraz, kiedy tak bardzo cię potrzebuję?!

...

Ty chuju! Jak cię spotkam to przyjebę ci w tą twoją kościstą twarz!

Most, do którego miałem się udać od jakiegoś czasu był zamknięty. Czytałem coś o tym w wiadomościach, ale w tamtym momencie nie sądziłem, że będę musiał znowu korzystać ze swoich zdolności z poprzedniego życia. Wysoka siatka chroniąca, by nikt nie wchodził na teren przebudowy została pokonana przeze mnie nawet sprawnie, choć to słabe ciało było już zmęczone po biegu, który mu zafundowałem.

Dopiero w chwili, kiedy moje stopy spotkały się bezpiecznie z betonową powierzchnią po drugiej stronie, dostrzegłem dziurę, którą musiały zrobić jakieś nastolatki lub inni buntownicy. Nie miałem czasu rozwodzić się nad swoją głupotą, bo dostrzegłem piękną Królową Śniegu siedzącą na belce. Od lotu dzielił ją wyłącznie jeden gest, przechylenie się by skończyć pochłoniętą przez nurt wody. Nie dostrzegła mnie, dlatego powoli podchodziłem do jej drżącego ciała.

- Wyszłaś się przewietrzyć i oglądać widoki? - spytałem siadając obok niej przy okazji łapiąc jej tułów, który przez strach związany z pojawieniem się mojej osoby przechylił się gwałtownie do przodu - Uważaj, bo spadniesz.

- Po co mnie szukałeś?

Jej głosy był wyzbyty tej zadziorności, którą sobą prezentowała. Nie pasowało jej to. Podobnie jak brak czerwonej wstążki. Przeczesałem jej rozpuszczone, czarne włosy. Były słabe, przetłuszczone, niemiłe w dotyku, ale nie potrafiłem zaprzestać tej czynności. Czułem się jakbym głaskał futro dzikiego kota, który był już obojętny na wszystko. Po prostu chciał odejść z tego świata pełnego ludzi, których nie rozumiał.

- Gdzie twoja wstążka?

- Tam na dole - wskazała na falującą powierzchnię wody, w której odbijały się światła miasta.

- Nie szkoda ci jej?

- Niedługo będę z nią.

- Powiedz mi...czemu z takim uporem chcesz się zabić?

- A czemu ty z takim uporem chcesz, żebym żyła? Po co ci ja?

- Po nic - bez skrupułów dobierałem słowa, ale miałem dość tego jak robiła z siebie ofiarę - Ale jeśli potrzebujesz argumentów. To musisz napisać świetną recenzję dla mojej restauracji, żeby była sławna w całym mieście, a może nawet na całym świecie. Wystarczy?

- Jesteś kompletnym egoistą - parsknęła.

- A ty nie jesteś? - spytałem szczerze - Tyle osób modli się do Boga, bogów, demonów tylko po to, żeby przedłużyć swoje życie. Wiesz ile dzieci w tym momencie umiera z głodu, przez choroby? Wiesz ile osób teraz straciło życie, bo jakiś pijany debil wjechał na nich? Wiesz ile osób chciałoby być na twoim miejscu, a nie może, bo to nie od nich zależy? Nie marnuj tego co masz, bo nie masz siły, bo czujesz się winna. Przydaj się do czegoś, tym którzy oddaliby wszystkie pieniądze świata, żeby choć jeszcze jeden dzień, godzinę cieszyć się z najbliższymi.

- Jesteś beznadziejnym psychologiem - skuliła się mocniej.

- Nie byłem i nie będę. Naprawdę nie wiem jak ma ci pomóc. Gdybym posiadał taką wiedzę użyłbym jej nawet w tym momencie. Ale jestem zwykłym mężczyzną, który jedyne czym może się pochwalić to najwyższym wynikiem w grę online.

Gadałem pierwsze rzeczy, które przyszły mi na myśl. Pewnie większości nie powinno się powiedzieć osobie, która próbowała się zabić, ale byłem tylko człowiekiem. Nie przeczytałem żadnego poradnika, w którym miałbym spisaną instrukcję jak krok po kroku powinienem przeprowadzić taką rozmowę. W trakcie biegu nawet nie miałem czasu wygooglować takich zapytań. Pozostała mi jedyna możliwość, że się ogarnie. W końcu mogła od razu zabić się po śmierci siostry, a jednak tego nie zrobiła. Nie chciała umierać. Czuła się winna, samotna, nieszczęśliwa, ale czy gotowa na śmierć?

- Moja siostra była...

- Podobna do mnie?

- Wręcz przeciwnie, kompletnym przeciwieństwem...ale w jednym jesteście podobni. Jak sobie coś umyślicie, to dążycie do tego do skutku.

- To jest ta część, w której rezygnujesz z zabicia się i jestem twoim bohaterem? - spytałem uśmiechając się delikatnie.

- Po prostu odkładam to w czasie - odwzajemniła się lekkim grymasem na buzi, któremu wiele brakowało, ale zawsze były to jakieś początki - Dzisiejsza noc nie jest dobra na umieranie.

- Masz rację, zbyt wiele gwiazd na niebie. Nawet, jeśli to miasto one przedarły się przez te sztuczne światła. Nie sądzisz, że natura jest bardziej uparta niż ludzie?

- Poznając ciebie nie jestem pewna.

- Naprawdę nie skoczysz?

- Ja...zaczęłam mieć wątpliwości. Do tej pory wszystko wydawało się dla mnie jasne, może długo mi zeszły przygotowania...ale byłam gotowa...Teraz nie jestem już pewna...może się po prostu boję, albo...nie wiem nawet jak to nazwać...może chcę uwierzyć w twoje słowa, ale mam w sobie zbyt wiele żalu, zbyt wiele dumy by przyjąć je do serca.

- Idź pierwsza. Pomogę ci.

Czasami niektórych czynów nie dało się racjonalnie wyjaśnić. W końcu ilu samobójców w chwili skoku pomyślało sobie, że naprawdę dobrze zrobili? Ilu w chwili śmierci żałowało swoich czynów? Nikt nie znał na te pytania odpowiedzi. Tak już ten świat funkcjonował. Tajemnice zawsze były, a my mogliśmy wyłącznie podążać ich nurtem. To samo zrobiłem ja i taki sam zamiar miała Daria.

Trzymałem jej drobne ciało, żeby nie zachwiało się przez delikatny wiatr. Jej nogi stały już stabilnie na gruncie, a uśmiech przez łzy wskazywał na powoli tlącą się nadzieję w sercu. Jeszcze tylko mój krok i kolejna misja zostanie wypełniona. Już blisko. Nie.

Życie lubiło dawać nam nadzieję i równie szybko ją odbierać. Jeden mały błąd, jeden silniejszy podmuch, a moje ciało spadało. Gdyby samo - zniósłbym to jak mężczyzna, ale nie. Ta idiotka musiała złapać moją dłoń, zachwiać się i lecieć w moich ramionach. Nie było czasu na myśli, słowa, czyny. Grały tu sekundy. Koniec mojej drogi był bliski.

Czy czegoś żałowałem? Wbrew pozorom bardzo wielu rzeczy. Nie chciałem by Yoon w taki sposób stracił ukochaną osobę. Jemu nie należało się, aż tyle cierpienia w tak krótkim czasie. Martwiłem się, czy Alex znowu się nie wpakuje w jakieś kłopoty. Nieważne jak bardzo był denerwujący, zżyłem się z nim. I Kazuo. Dał mi drugą szansę, a ja ją zmarnowałem. Czy znienawidzi mnie? Nie powinienem był mu mówić tak wielu złych rzeczy w myślach. Miał swoje obowiązki, nie byłem pępkiem świata.

Przepraszam...

Rozbłysk światła uderzył we mnie i Darię. Przyjemne ciepło otuliło mnie niemal matczynym gestem. Nie miałem siły otworzyć oczu, ale podejrzewam, że gdybym to zrobił zostałyby one spalone przez nieznany blask. Moje ciało zderzyło się z wodą, jednak nie było to bolesne. Czułem, że posiadam na tyle sił by wyciągnąć siebie i kobietę z rzeki.

Niestety w chwili upadku jej ciało odłączyło się od mojego. Ciemność, panika zaczęły przejmować nade mną kontrolę. Próbowałem z tym walczyć, płynąć ku górze, macać dłońmi czy gdzieś w pobliżu nie ma Darii, ale jednak natura wygrywała. Czułem się słabszy, chwilowa adrenalina wygasła, a ja zamiast być bliżej powierzchni - oddalałem się od niej.

Uspokój się

Kazuo! Ratuj Darię!

Zachowaj spokój

Nie waż się mnie ratować póki ona nie będzie bezpieczna!

Wszystko będzie dobrze, zaufaj mi.

Gdy otworzyłem oczy, byłem w ramionach Kazuo, który stał ze mną do kolan zanurzony w wodzie. Nie miałem siły nic mówić, ale gdy uniosłem trochę bardziej głowę. Zobaczyłem na brzegu trzęsącą się Darię i Yoon'a nakładającego na jej szczupłe ramiona swoją kurtkę. Uśmiechnąłem się na widok jej żywej. Misja została wykonana, choć nawet nie wiem w jaki sposób przeżyliśmy upadek z tak dużej wysokości.

- Jak to się stało? - spytałem ochrypłym głosem.

- Co?

- Że żyjemy. To twoja sprawa?

- Nie mogę ingerować w twoje misje. Przepraszam - powiedział z taką skruchą, że cała wściekłość na jego zachowanie od razu mi minęła.

- Więc co to było za światło?

- Jedna z dusz poświęciła się dla was.

Dotarliśmy na brzeg i z jego małą pomocą stanąłem na dalej słabych nogach. Może i kiedyś lubiłem trochę adrenaliny, ale teraz byłem za stary na takie numery. Yoon widząc, że jestem już w pobliżu od razu do mnie podbiegł i mocno przytulił. Również wczepiłem się w niego. Moje mokre, zimne ciało tak bardzo kontrastowało z jego ciepłem.

Mówił, słowa lały się potokiem, ale nie zważałem na ich treść. Żyłem, a on był przy mnie i niewiele więcej się liczyło. Gdy się od siebie odsunęliśmy poprawił moje włosy, uśmiechnął się tak jak tylko on potrafił, a następnie ucałował czule w czoło. Spojrzałem na Darię, która od razu uniknęła mojego wzroku. Jak potrafiła strzelać fochy po takim skoku to nie musiałem się już przejmować o jej zdrowie. Kobiety były o wiele bardziej wytrzymalsze od mężczyzn.

- Spotkałem twojego przyjaciela i on zaprowadził mnie tutaj. Przepraszam, że to nie ja wyciągnąłem cię z wody. Nie jestem zbyt dobrym pływakiem, a Daria była najbliżej.

- Cieszę się, że ją ocaliłeś - złapałem jego dłoń - Dziękuję za pomoc.

- To był prawdziwy cud, że przeżyliście.

- Wiem.

- Byłem przerażony.

- Wiem.

- Przysięgam, że kiedyś cię zamknę w naszym mieszkaniu i nigdy nie wypuszczę, żeby ci włos z głowy nie spadł.

- Jestem niezły w uciekaniu z zamkniętych miejsc - zaśmiałem się, ale widząc jego poważny wzrok od razu zrozumiałem, że to nie pora na żarty - Obiecuję ci, że to ostatni raz. Już nigdy więcej się nie narażę. Przysięgam.

Przytulił mnie mocno. Złożyłem obietnicę bez pokrycia. Źle się z tym czułem. Przecież nie wiedziałem co przyniesie przyszłość, a jednak słowa padły. Yoon był jedną z niewielu osób, których nie chciałem skrzywdzić, a tak naprawdę brnąć coraz bardziej w powierzone mi zadania, robiłem to na każdym kroku. Kiedy on mnie znienawidzi, przestanie kochać? Przecież nie byłem jego Jim'em. Powinien już dawno zauważyć, że nie przypominam jego anioła. Cudownego mężczyzny, który w butach mógł pójść do nieba. Czy ten strach przed startą tak bardzo go oślepiał, że nie widział jak bardzo różnie się od jego ideału?

On i kobieta muszą odejść.

Co?! Czemu tak nagle?

Muszę wyjaśnić ci parę kwestii.

Możesz teraz.

Nie.

Czemu?

Proszę.

Odsunąłem się od zaskoczonego tym faktem Yoon'a i spojrzałem na Kazuo. Jego twarz jak zwykle nie wyrażała zbyt wiele, ale to nie ona odkrywała prawdę. On, pan śmierci poprosił mnie o coś tak trywialnego jak zwykła rozmowa w cztery oczy. Jak mógłbym odmówić. Czasami wydawało mi się, że potrafiłbym mu wybaczyć każdy czyn. Zrobić wszystko o co by poprosił. Coś, jakaś malutka myśl zakorzeniona głęboko w mojej głowie podsuwała mi te słowa. Może spowodowane było to misją, która w jakiś sposób nas połączyła. W końcu nie wiedziałem w jak spływały na mnie wizję kolejnych dusz, dalekich od zbawienia.

- Yoon zabierz Darię do nas - odwróciłem się z powrotem w kierunku Azjaty.

- Nie rozumiem. Sami mamy wrócić?

- Muszę coś jeszcze załatwić z Kazuo.

- Możecie porozmawiać w mieszkaniu. Jesteś cały mokry. Musisz się przebrać. Co zrobisz jak będziesz chory?

- Będę się już martwił jak zachoruję - zaśmiałem się nerwowo, kuląc się pod ciężkim spojrzeniem Yoon'a - Proszę cię, zabierz już Darię. Za niedługo wrócę.

- James...

- Kobieta coraz bardziej drży - wtrącił się do tej pory milczący Kazuo.

Rzeczywiście, Daria wyglądała coraz gorzej. Nawet w przydymionym świetle latarni ustawionych nad brzegiem rzeki można było dostrzec jak bardzo była blada. Yoon posiadający większe serce niż powierzchnia tego miasta ostatni raz obrzucił mnie wściekłym wzrokiem i podszedł do trzęsącej się kobiety. Przybliżył ją do siebie i otulił ramionami podobnie jak niedawno mnie. Nie czułem zazdrości, raczej podziw. Potrafił schować własne uczucia, pragnienia by pomóc komuś innemu, niemal obcemu. Bez słowa zaczął się z nią oddalać, a ja zostałem sam na sam z Kazuo.

- Przez ciebie jest teraz na mnie zły - powiedziałem dalej patrząc na ich niknące w mroku sylwetki.

- Kochasz go? - spytał podchodząc, jednak dalej trzymając się tej niewidocznej granicy, którą między nami wytworzył.

- Nie spodziewałem się usłyszeć od śmierci takiego pytania - zaśmiałem się.

- Zadałem pytanie.

- I muszę ci na nie odpowiedzieć?

- Tak.

Zachowywał się inaczej. Nie potrafiłem rozszyfrować powodu tej zmiany. Może był zły, że niemal straciłem życie, choć nie tak dawno mi je zwrócił. Gdybym tylko potrafił czytać myśli o ile świat byłby prostszy. Niestety nie posiadałem takich zdolności. Mogłem jedynie zadawać pytania, dalej przypatrywać się jego posturze i liczyć na to, że chociaż część kart uda mi się odkryć, albo skraść by po cichu dowiedzieć się co na nich zostało zapisane. Podszedłem do niego na własnych zasadach, na taką odległość jaką ja uważałem za stosowną, czyli na wyciągnięcie ręki. Nie zareagował na to, ba wydawać by się mogło jakby jego ramiona rozluźniły się trochę.

- Kocham go - odpowiedziałem szczerze - Jako człowieka. Nie w sposób fizyczny, ale jako kogoś kto nie zasługuje na to by być oszukiwanym.

- Nie rozumiem.

- Czego?

- Twojej miłości.

- Nie ma jednej miłości, więc nie ma jednego „kocham".

- Czy ty zawsze byłeś tak skomplikowany?

- Nie znasz mnie „zawsze" - zaśmiałem się patrząc jak światło rzucane przez latarnie bajecznie gra w jego ciemnych oczach - I nie jestem skomplikowany. Jestem po prostu człowiekiem. Ty też nim byłeś. Pamiętasz te czasy? Jak się stałeś tym czym jesteś?

- Nie o tym mieliśmy rozmawiać.

- Ale jak już to robimy, czemu nie poruszyć też tego tematu - zadrżałem delikatnie czując, że skończy się to moją wizytą u lekarza.

- Zimno ci.

- Trochę i przestań zmieniać temat.

- Zabiorę cię do domu.

- Przed chwilą kazałem odejść Yoon'owi i Darii, bo chciałeś porozmawiać!

- Nie chce żebyś był chory.

- Nie umrę od tego - machnąłem ręką i po chwili kichnąłem - Prawda?

- Nie - uśmiechnął się delikatnie co było tak cennym zjawiskiem, że postanowiłem tym razem pójść mu na rękę.

- Powiedz mi o czym chciałeś powiedzieć i wracajmy do domu - dreptałem w miejscu czując jak moje palce u stóp zamarzając, a krew krążąca do nich zaczęła zamieniać się chyba w lód.

- Białe światło, które was uratowało należało do duszy, która poświęciła swoje zbawienie.

- Co to znaczy? Kim była ta dusza? Należała do siostry Darii?

- Nie, jej siostra jest po przeciwnej stronie. Kobieta, która was uratowała jest tą samą, którą spotkałeś w przeszłości. Ta, którą podejrzewałeś o samobójstwo tak naprawdę została zabita, ponieważ nie chciała być ulicznicą. Otrzymała zbawienie, ale wolała je oddać waszej dwójce. Jej dusza, za wasze życie.

- Niemożliwe. Co z nią teraz?

- Odeszła na zawsze. Nie istnieje już w żadnym świecie. To ostateczne poświęcenie.

Próbowałem jakoś zrozumieć otrzymane informacje. Przed moimi oczyma znowu stanął anioł, którego najpierw spotkałem jako dawny ja, a później już w nowym ciele na scenie. Ta pełna ciepła dziewczyna nie mogła się poświęcić dla kogoś takiego jak ja. To była zbyt wysoka cena. Nawet, jeśli nie zdawałem sobie sprawy z pełnej wartości otrzymanego daru, słowa o ostatecznym poświęceniu wyraźnie nakreśliły powagę jej czynu.

- Czemu wszyscy to robicie? - zacisnąłem pięści próbując stłumić w sobie cały narastający gniew - Czemu wszyscy poświęcacie dla mnie tak wiele, choć tak naprawdę nic mi się nie należy?

- Jim...

- Nie rozumiem tego. Kim ja jestem, żeby tak wiele otrzymywać?!

- Wracajmy lepiej.

- Nie chcę!

- Rozchorujesz się - westchnął patrząc teraz na mnie jak na małe dziecko.

- Mam to w nosie - usiadłem na chłodnym piachu i spojrzałem w stronę powoli wschodzącego słońca - Jestem zmęczony, nie będę nigdzie szedł... Odstaw mnie na miejsce!

Wierzgałem na wszystkie strony byleby mnie puścił, ale oczywiście posąg z marmuru musiał utrzymać swój status. W końcu się poddałem i tylko z dołu patrzyłem na jego spokojną twarz. Nie rozumiałem go, kompletnie nie pojmowałem jego toku myślenia, zachowania. Ale pocieszające było to, że on również gubił się w moich myślach. Uspokajało mnie to, ponieważ dzielący nas dystans w jakiś sposób się zmniejszył. Coś nas łączyło, a to już dużo dla rozwoju tej dziwnej relacji.

- Uspokoiłeś się już?

- Trochę - mruknąłem sennie.

- Więc zamknij oczy.

- Kolejna szybka podróż? - ufnie przymknąłem powieki.

- Gotowy?

- Za tobą nawet na koniec świata - szepnąłem i obudziłem się po kilku godzinach we własnym łóżku, a na zegarku było po dwunastej.

...

To co się zdarzyło tamtej nocy zostało wyłącznie między nami. Czy coś się zmieniło? Całkiem sporo. Daria zapisała się na terapię i przy pomocy specjalisty postanowiła zacząć żyć na nowo. Ja wylądowałem na tydzień z całkiem niezłym przeziębieniem, a Yoon obraził się na mnie.

Oczywiście nie porzucił umierającego mężczyzny w potrzebie, ale był chłodny. Starałem się zacząć z nim jakoś temat, ale wyszedł z założenia, że porozmawiamy jak wyzdrowieję. Dlatego ująłem się honorem i z całą paczką chusteczek zaszyłem się w restauracji by pokazać swoje niezadowolenie z aktualnej sytuacji w domu.

- Trzeba być idiotą, żeby zachorować latem - zaśmiał się Alex siedzący ze mną przy stoliku.

- Trzeba być idiotą, żeby latem chodzić do szkoły dla głąbów - odgryzłem mu się i dmuchnąłem głośno w chusteczkę.

- Zarazisz mnie.

- To idź gdzie indziej.

- Nie ma miejsca.

- To wyjazd do biblioteki.

- Mam na nią uczulenie.

- A ja na ciebie.

- Dzieci, nie kłócić się - zaśmiała się Monika stawiając przed moim nosem miskę ciepłej zupy - Nie powinieneś wychodzić z łóżka. Klientów straszysz.

- Bez przesady. Nawet zakatarzony jestem przystojny - uśmiechnąłem się do niej i wziąłem się za jedzenie - Ten smarkacz ma od dzisiaj zakaz wstępu.

- Ej!

- Nie ma - zaśmiała się kobieta przez co jej cycki zafalowały w górę i w dół, fascynujące - Alex jest tu zawsze mile widziany. Tym bardziej, że po odrobieniu pracy domowej pomaga nam na kuchni.

Tylko raz przyprowadziłem go do restauracji, a Monika i Arthur od razu objęli nad nim pieczę. Ten mały gówniarz w jakiś sposób chwycił ich za serca stając się stałym elementem lokalu. Nie mieli dzieci poza psem, więc może w jakiś sposób wyrobili sobie przy nim instynkt rodzica, czy inne chujostwo. Najważniejsze, że dzięki temu dzieciak nie schodził na złą drogę, ba nawet wziął się za naukę. Nie mogłem nie uśmiechnąć się na widok Moniki pokazującej mu błąd w zeszycie i Alex'a pilnie poprawiającego wynik.

- Faceci. Zero w was wytrzymałości - usłyszałem lodowaty głos, z lekkim pazurem.

- Kobiety. Zmienne jak prognoza pogody - uniosłem głowę i spojrzałem na dalej bladą twarz Darii - Pięknie wyglądasz.

- Nie kłam. Nie musisz mnie czarować - odpowiedziała, ale delikatny uśmiech zagościł na jej buzi.

- Co cię do mnie sprowadza?

- To - podstawiła pod mój nos telefon - Czytaj i się ciesz.

Zacząłem czytać jakiś artykuł i z każdym kolejnym słowem na mojej twarzy pojawiał się coraz większy uśmiech. Była to recenzja dotycząca mojej restauracji, która opisywała nas w superlatywach i jedyne do czego przyczepiła się nasza krytyk kulinarna to niewyjściowy wizerunek oraz charakter właściciela, co było tylko malutkim szczególikiem. Najważniejsza była jakość jedzenia i polecenie tej restauracji każdemu, kto choć trochę znał się na jedzeniu i cenił sobie wysoką jakość. Jak tylko skończyłem czytać, spojrzałem na kobietę. Jej policzki mocno się zaczerwieniły i nie dając mi powiedzieć nawet słowa po prostu wyszła z lokalu. Cała Królowa Śniegu.

- Zaraz! - zorientowałem się, że pominąłem jeden ważny element - Monika! Widziałaś jej włosy?

- No tak - powiedziała zdziwiona - Coś z nimi nie tak?

- Były krótkie! - ucieszyłem się.

- I? - mruknął Alex.

- Ignoranci jesteście i tyle - westchnąłem i z zadowoleniem znowu zająłem się moją zupą.

...

- Twój plan się nie udał - mruknąłem podpisując kolejne papiery powiązane z moją legalną pracą.

- Zamknij się.

Spojrzałem na Życie. Siedział na kanapie i przegryzał paznokcie. Miał wiele nawyków, ale ten był najbardziej drażniący. Jego blond włosy opadały na podłogę, a biała szata falowała pod wpływem kołysania się w przód i w tył. Dzisiejszej nocy starał się zabić mojego psa, ale nie udało mu się. Nigdy nie sądziłem, że istota, która daje coś będzie tak usilnie próbowała odebrać przekazany dar.

- Wiedziałem, że tak będzie - kolejny podpis.

- Może w końcu ty zaczniesz interweniować?! - wybuchnął materializując się przed moim biurkiem.

Spojrzałem na jego twarz. Wykrzywiona w brzydki sposób ujmowała mu wiele z wyglądu. W niczym nie przypominała twarzy z moich wspomnień. Kochałem tamten sposób w jaki mój pies patrzył na mnie z nienawiścią. Powtarzał mi, że to było chore uczucie, a wtedy czułem się wyśmienicie i zadawałem mu jeszcze więcej cierpienia. Widząc się z nim ponownie ten sam dreszcz dotykał moje ciało. Nawet z inną twarzą, imieniem - należał do mnie. Jego uniki były daremne. W końcu nieważne jak wiele razu uciekał, w ostateczności zawsze wracał.

- Spokojnie - uśmiechnąłem się z wyższością i odłożyłem pióro - Ułożyłem już pionki na planszy. Teraz czas, żeby gra się zaczęła.

- Zniszczysz tego śmiertelnika?

- Nie. Odzyskam to co moje, a ty to co twoje. Wtedy nasza współpraca się zakończy.

- Zdradzisz swój plan?

- Co to za sens oglądać film, kiedy będzie się znało zakończenie? - przekrzywiłem głowę - Zajmij miejsce w pierwszym rzędzie i ciesz się seansem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro