Epilog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Słońce wzeszło na niebie już parę godzin temu, więc Anna kazała swoim dziewczętom wynieść przed klasztor jej niewielki stolik do herbaty. Siedziała teraz na świeżym powietrzu i odpoczywała, upijając z porcelanowej filiżanki łyk napoju. Jej zielone oczy badały niewielkie kwiatuszki wymalowane na naczyniu z największą starannością i szukały nowych rys, które mogłyby świadczyć, że i ten przedmiot starzeje się razem z nią.

Orzeźwiający podmuch wiatru tego ranka przyniósł ze sobą coś całkiem nowego, rozwiewając staruszce siwe włosy. Anna uśmiechnęła się, odkładając filiżankę na bok, a kobieta siedząca naprzeciw niej zrobiła dokładnie to samo. Mimo że przed chwilą jej tu nie było i mimo tego, że nikt nie przyszykował dla niej żadnego miejsca, siedziała tam na krześle, którego nie powinno być, pijąc herbatę z filiżanki, której od dawna nikt nie wyciągał z kredensu.

— Tyle czasu minęło, moja droga... — zaczęła Anna, uśmiechając się po przyjacielsku.

— A ty nadal stara — odpowiedziała Ruya, śmiejąc się przy tym dźwięcznie.

Rozsiadła się wygodniej na swoim krześle i poprawiła purpurową suknię z wyszytymi na niej pelargoniami, która, trochę na nią za duża, za bardzo się obsunęła i odsłoniła dekolt.

— Wciąż nie tak stara, jak ty. Co cię do mnie sprowadza?

— Aktualnie mam problem i nie wiem, co z nim zrobić... — odparła, wzdychając z teatralną przesadą. — Pomyślałam więc, że jako dawna znajoma wesprzesz mnie dobrą radą.

— Pytaj więc.

— Co, jeżeli całkiem przypadkiem znalazłoby się bóstwo, które, korzystając z okazji, przekroczyło Bramę Wróconych? I co, jeżeli to bóstwo zostałoby uwięzione w Niższym Królestwie, bo ktoś tę Bramę niespodziewanie zamknął? — zapytała, sięgając dłonią po jeden z herbatników ułożonych na talerzu. — Tak mnie to tylko zastanawia. Nie, żeby coś podobnego miało miejsce.

— Po co schodziłaś, jeżeli nie wiedziałaś nawet, jak długo Brama będzie otwarta? I czy Nathaira nie powinna zejść razem z tobą? W końcu nadal tego szuka, prawda? — Anna uniosła prawą dłoń na wysokość twarzy, gdzie na jednym z kościstych palców lśnił srebrny pierścień z zielonym kamieniem. — Słyszałam, że bardzo jej na nim zależy.

— Nathaira nie mogła zejść, bo to nadal nie moment Śmierci Niebios, a brama była jedynie lekko uchylona. To była tak niezauważalna luka, iż niektórzy uznaliby ją za omamy. Nikt nie miałby dość odwagi, żeby ryzykować.

— Nikt, poza tobą. Czego tu szukałaś?

— Poszperałam trochę tu i trochę tam, ogółem to byłam zabić Duanę — powiedziała, wyjmując z włosów grzebień, który położyła na kolanach. — Jeden sen tego mężczyzny wystarczył, aby całkowicie się rozkojarzyła. Naprawdę zrobiła się słabsza.

— Rozkaz Nathairy? — kontynuowała Anna, chcąc się dowiedzieć jak najwięcej o ruchach bogini śmierci. — Jaki miała w tym cel? Czy Duana nie miała wybrać grzesznika, który otrzyma klucz do Bramy Wróconych na czas Caelum Mortem?

— Okazuje się, że ten „grzesznik" wcale nie potrzebuje jej klucza. Z początku tego nie rozumiałam, ale gdy ujrzałam na własne oczy, do czego była zdolna, zaniemówiłam. Uniosła się nad miasto i cisnęła czymś, co przypominało włócznię, prosto w szczelinę między skrzydłami Bramy Wróconych. Zatrzasnęła je z takim impetem, że nie miałam nawet szansy, aby się wycofać... I właśnie tak skończyłam u ciebie na herbacie, Anno. Wygląda na to, że zabawię w tym świecie nieco dłużej.

— "Transcendencja"... — powiedziała z nostalgią w głosie, a na jej pomarszczonej twarzy ukazał się niewielki uśmiech. — Przerażająca zdolność.

— Czyli ty też obserwowałaś, w dodatku wiesz coś o tym! Opowiadaj, nie trzymaj wszystkiego w tajemnicy. W końcu jesteśmy przyjaciółkami, prawda? Po prostu to powiedz — naciskała Ruya, odrywając plecy od oparcia. Zbliżyła się do blatu stolika na tyle blisko, żeby Anna mogła ujrzeć w jej oczach różnobarwne iskierki. — Śmiało!

— Nigdy nie nazwałam cię swoją przyjaciółką, Ruyo. Po prostu jesteś zbyt nieobliczalna, by można było ci zaufać. Nie bierz tego do siebie.

Kobieta w odwecie nadęła policzki w grymasie niezadowolenia i odwróciła wzrok, zupełnie jak małe dziecko, które obraża się bez powodu. Na szczęście nie trwało to zbyt długo, bo niemalże od razu znalazła coś na swoją obronę.

— Nathaira od ponad dwustu lat szuka tego pierścienia, który nosisz na palcu, a ja jej nigdy nie powiedziałam, gdzie go może znaleźć. To chyba wystarczający dowód na to, iż możesz mi ufać.

— Po prostu wiesz, że gdyby się dowiedziała, kazałaby ci go zdobyć.

— Fakt. Nie mam zamiaru z tobą o niego walczyć — przyznała. Chociaż ciało Anny rozpadało się w tempie zwykłego człowieka i wszystko wskazywało na to, że jeżeli nic z tym nie zrobi, to wkrótce umrze śmiercią naturalną, to nadal mogła rozłożyć ją na łopatki jednym słowem. — Ale jeżeli nie jesteśmy przyjaciółkami, to chociaż dobrymi znajomymi. Nigdy ze sobą nie walczyłyśmy. Ze względu na to powinnaś powiedzieć przynajmniej część prawdy, którą znasz.

— Nie walczyłyśmy jedynie dlatego, że walka z tobą nie ma sensu. W końcu jesteś tylko moim snem, prawda? — zapytała, a bogini uśmiechnęła się chytrze.

— Zauważyłaś.

— Trudno byłoby to przeoczyć. Nigdy nie zjawiasz się osobiście. Ciężko namierzyć twoje prawdziwe ciało.

— Być może wkrótce to się zmieni. A teraz opowiadaj — zachęciła ją raz jeszcze, tym razem będąc pewną, że osiągnie swój cel. — Czym jest ta cała "Transcendencja", której użyła ta dziewczyna?

— Na tę jedną chwilę wyniosła ona swoje istnienie ponad zwykłe człowieczeństwo i nawet ja nie wiem, czym wtedy była. Uznanie jej za boga byłoby zbyt naiwne. Mogła równie dobrze być czymś zupełnie innym, czymś nieznanym... Czymś na poziomie Świata. W końcu Nigdzie to moc kreacji. W zamkniętej przestrzeni samo sobie jest bogiem i samo sobie jest Światem, a ona po prostu wyniosła to na zewnątrz. Jej istota z Nigdzie wlała się do naszej rzeczywistości, by po zaledwie trzech sekundach w zupełności spłonąć, ale jedno jest pewne... Nigdzie wtedy istniało i Nathaira też to poczuła.

— Miło mi to słyszeć — odpowiedziała z radością w głosie.

Niespodziewanie przerwało im trzaśnięcie drzwiami. Anna odwróciła się, żeby zobaczyć, jak młody mężczyzna o białych włosach i kilkudniowym zaroście stoi skruszony w progu jej klasztoru zupełnie tak, jakby zamierzał zaraz przeprosić za zakłócenie jej wypoczynku. Zresztą to też właśnie zrobił.

— Przepraszam — powiedział, pochylając głowę. — Nie chciałem pani przeszkadzać. Po prostu zamierzałem się pożegnać.

Anna dopiero teraz zauważyła leżący na ziemi bagaż mężczyzny gotowego do drogi. Wyzdrowiał już całkowicie i nie potrzebował więcej jej pomocy, więc to naturalne, że postanowił wrócić tam, gdzie ktoś na niego czekał.

Tamtego dnia, gdy przywieźli go obcy ludzie z północy, którzy nawet go nie znali, ale nie mogli patrzeć na jego cierpienie, staruszka uznała, że mężczyzna jest na straconej pozycji. Mimo to oni wciąż wierzyli, że wszędzie, gdzie nie pomaga ani medycyna, ani magia, tylko cud może coś zdziałać. Zwabieni pogłoską o Drzewie Życzeń, przy którym wielu wróciło do pełni sił, zdecydowali się zostawić chorego w klasztorze matki Anny. Pierwsze parę nocy było naprawdę trudnych. Albion rzucał się w bólu i błagał, żeby go zabili, wielokrotnie demolując przy tym pokój. Okaleczał się, wrzeszczał do utraty przytomności i budził się po paru minutach, znowu wrzeszcząc. Wszystkie podopieczne Anny bały się spuścić go z oczu, bojąc się o jego życie, aż pewnego dnia po prostu zrobiło mu się lepiej. Obudził się rano bez najmniejszego zadrapania. Zdrowy, ale obolały. Czuł, jak magia krążąca w jego żyłach na powrót przybrała właściwy kierunek. Choroba nieuleczalna i skazująca każdego maga na koniec kariery po prostu zniknęła, dzięki czemu mógł teraz stać tam przed nią o własnych siłach, łapiąc promienie porannego słońca.

— Miała pani gościa? — zapytał, widząc drugie krzesło i filiżankę z niedopitą herbatą.

Anna nawet się nie odwróciła. Wiedziała, że Ruyi nie ma tam już od dawna. Bogini uzyskała odpowiedź na nurtujące ją pytanie i zniknęła, tak jak to miała w zwyczaju. Od zawsze taka była. Pojawiała się na chwilę i wprowadzała zamęt w życiu zwykłych ludzi, a potem znikała jak gdyby nigdy nic. I nie ważne, jak bardzo człowiek chciał, żeby wróciła, ona miała swoje własne ścieżki, którymi kroczyła. Była nieuchwytna tak jak sny, które tkała.

— Nie, nikogo tu nie było — odparła, zamykając zmęczone oczy.

Wszyscy odchodzili, wyruszali w świat i przeżywali swoje przygody, ale nie ona. Ona siedziała zawsze pod tym samym drzewem, zawsze przy tym samym stoliku i zawsze na tym samym krześle, czekając, aż wrócą. Bo gdyby i jej zabrakło, cały świat stanąłby na głowie. Ona była początkiem i ona będzie końcem ich wędrówki.

— Szerokiej drogi, magu z północnej twierdzy — powiedziała, machając mu na pożegnanie. 

Koniec tomu pierwszego.



----Notatka od Autora----

Dziękuję wszystkim za to, że dotarli aż do tego miejsca. Z góry zakładam, że skoro poświęciliście tyle czasu, to Wam się podobało. Zachęcam do zostawienia opinii, w których odniesiecie się do całości opowieści. Napiszcie, proszę, co było dobrze, co było źle, co Was męczyło, ale co kazało czytać dalej. Być może były momenty, w których chcieliście porzucić czytanie ŚN? Nie bójcie się mówić o niczym, czekam na wszystkie Wasze spostrzeżenia z niecierpliwością! 

Kiedy już zostawicie komentarz, zapraszam do rozdziału podsumowującego, gdzie jest trochę rzeczy, o których pragnę Wam powiedzieć. Bo na pewno chcecie wiedzieć "co dalej", prawda? ;D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro