Rozdział 24 - Ahen z Mabh

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


  Ahen czuł się już na tyle dobrze, aby iść dalej, jednak wciąż potrzebował pomocy ze strony Eilis. Jedną ręką opierał się o ścianę, drugą natomiast trzymał się ramienia dziewczyny. Oddychał zdecydowanie zbyt ciężko i był pewien, że jego płuca są praktycznie całkiem zniszczone, ale w porównaniu z bólem, jaki trawił jego serce... to było niczym. Ostre kłucie dawało o sobie znać regularnie co kilka sekund, praktycznie paraliżując wszystkie zmysły. Na moment tracił zarówno wzrok, słuch, jak i przestawał czuć dotyk blondynki na swojej skórze. Pochłaniała go całkowita ciemność i strach. Zupełnie jakby był martwy. Jakby świat go porzucił albo on porzucił kogoś, kto był całym jego światem.

Były dowódca wojsk cesarskich nie był głupcem. Już dawno zdążył zauważyć, co dzieje się wokół niego, ale, nawet mimo to, nie chciał tego potwierdzać. W chwili, gdy myślał o władcy Gementes jako kimś wspaniałym, miłościwym, wszechmocnym... Czuł się całkowicie zdrowy.

Ahen przywoływał na myśl obraz swojej cesarzowej, starając się jak najdokładniej przypomnieć tamten dzień. To było krótko po tym, jak wziął ślub... Ożenił się i niemalże od razu został powiadomiony o swoim awansie. Gementes po raz kolejny miało stoczyć wojnę z Aurum o zachodnią granicę, potrzebowało zatem nowego generała. Kogoś, kto rzuci całkiem nowe światło na ich obecną sytuację. Dlatego właśnie nikt inny, jak Ahen, dostąpił tego zaszczytu.

Wydawało się, że los w końcu się do nich uśmiechnął. Tamtego dnia świętował ze swoją żoną aż do późnego wieczoru, by następnego ranka udać się do pałacu.

I wtedy wszystko stało się inne.

Gdy przekroczył wrota do sali tronowej, ujrzał ją przepełnioną pewnością siebie. Siedziała na tym samym tronie, na którym zasiadały wszystkie wielkie cesarzowe od początku historii tego państwa, a nawet mimo to, sprawiała wrażenie, jakby należał jedynie do niej. Delikatne, smukłe palce wystukiwały rytm, uderzając w podłokietniki z ciemnego drewna, a dźwięk przebijał się przez głuchą ciszę, jaka w tamtym momencie sprawiała Ahenowi ból. Rude loki otulały jej smukłą twarz. Wyniosłą postawą dawała do zrozumienia, że nie toleruje sprzeciwu w żadnej sprawie. Wyglądała jak... demon. Niesamowicie przepiękny demon otoczony najwspanialszymi bogactwami tego świata, który samym swoim istnieniem powodował katastrofy. Samą obecnością wywoływał wojny, sprowadzał nieszczęścia, zmuszał ludzi do szaleństw, popychał ich w obłęd. Ahen nie mógł uwierzyć, że na świecie istnieją tacy ludzie... Nie, to z pewnością nie był człowiek. Cesarzowa nie mogła być człowiekiem, bo gdyby taka była prawda... Okazałaby się najstraszniejszą istotą w Furantur.

Mężczyzna znów zaczął tracić przytomność, przez co zmuszony został zatrzymać się na moment. Popatrzył na Eilis, ukrywając swoje cierpienie za fałszywym uśmiechem, jakby chciał tym samym odebrać jej przynajmniej odrobinę zmartwień. Żałował, że wylądowała w tym piekle razem z nim.

Zakaszlał, zakrywając usta dłonią i ledwo łapał oddech, by następnie ze zdziwieniem oglądać, jak wiele krwi pozostało mu na ręce. Nawet nie zauważył, gdy twarz zaczęła ukazywać już tylko przerażenie. Wydawało mu się, że po tym wszystkim, co ujrzał w Mabh, byłby gotowy pożegnać się z życiem. Od dawna dopuszczał do siebie myśl, że może zginąć z rąk cieni nieustannie podążających za życiem, jakie ostało się jeszcze w przegniłych ścianach tej wioski. A jednak bał się śmierci. Tak bardzo bał się śmierci i tak wielu rzeczy żałował, że mimowolnie po jego policzkach spłynęły łzy.

Blondynka rozdarła swoją koszulę, odrywając kawałek materiału i delikatnie wytarła nim najpierw łzy, a potem krew z twarzy Ahena.

— Przepraszam — powiedział, odwracając wzrok. — Dawniej nie zdarzało mi się okazywać słabości.

— Nie powiem nic — odparła, również spoglądając w odwrotnym kierunku. — W końcu nic takiego się nie wydarzyło. To całkowicie naturalne... Ale nie sądzę, aby było słabością.

Po tych słowach Ahen wzdrygnął się. Jego żona mówiła dokładnie tak samo, a on jej wierzył. Jednak to wciąż było zanim wszedł do sali tronowej. Uśmiech na ustach cesarzowej wyrażał tamtego dnia żal i smutek zmieszany z litością, a przede wszystkim drwinę. Od razu pojmano go. Kilku żołnierzy rzuciło się na niego, przygważdżając do ziemi i czekali, aż sama ich pani zejdzie na dół, by obejrzeć nową zdobycz z bliska.

" To dziwne" — pomyślał. — "Dlaczego nie pamiętałem tego wcześniej?"

Miał wrażenie, że im bliżej końca swojego żywota się znajdował, tym obraz przeszłości stawał się coraz bardziej przejrzysty. Dawniej nie był w stanie nawet przypomnieć sobie twarzy cesarzowej, podczas gdy teraz pamiętał jej oczy, które, niczym otchłań, przerażały go niewiedzą. Nie miał pojęcia, co kryje się w ich głębi. Były zupełnie inne niż oczy szaleńca ukrywające nieobliczalność. Nie przypominały też w żadnym stopniu skomplikowanego geniuszu — wręcz przeciwnie — ukazywały prostotę w dążeniu do celu. A jednak cel ten był tak odległy, że zwykłemu mieszkańcowi Niższego Królestwa nie starczyłoby czasu, aby go zrealizować.

Ahen już wtedy zaczął podejrzewać prawdę... Jednak było zbyt późno. Ona odnalazła go pierwsza.

Resztę pamiętał jak przez mgłę, ale był pewien, iż po tym incydencie przestał odzywać się do swojej żony bardziej niż było to konieczne. Podświadomie odpychał ją od siebie i nie interesowało go zupełnie co czuje. Żył i oddychał dla cesarzowej. Dla swojego władcy, który bestialsko skradł mu serce. Nie powiedział ani słowa, gdy żona nie wytrzymała i odeszła od niego, zabierając dwójkę synów. Nie interesowało go to wtedy.

"Teraz pewnie są już dorośli" — przemknęło mu przez myśl.

Nie mógł już dłużej powstrzymywać łez, które wykańczały go od środka przez te dwadzieścia lat służby. Dawniej nie potrafił docenić tego, co go otaczało, przez co skończył w takim miejscu. Skończył w wiosce przeklętej przez Tarę. Nienawidził tej starej wiedźmy za wszystko, co uczyniła mieszkańcom leśnej osady. Nie potrafił jej wybaczyć, że zabrała mu Arabelę. Stracił dom, stracił rodzinę, stracił swoich ludzi, pozycję dowódcy, a teraz jeszcze ostatnią przyjaciółkę na tym podłym świecie. Ale za jedno był wdzięczny Matce Czarnej Magii — otworzyła mu oczy. Izolując go od świata na całe osiem lat, pokazała, że niektórych rzeczy nie da się odzyskać. Że nie wszystko jest warte swej ceny.

Im więcej o tym myślał, tym gorzej się czuł i sprawiało mu to coraz większy ból. Jakże bezsensowne było jego życie przez cały ten czas... A jednak wciąż walczył. Już nie dla siebie, a dla Eilis.

— Słyszysz to? — zapytała nagle blondynka, mówiąc półszeptem. — Kroki...

— Bram! — warknął Ahen, starając się wydobyć z siebie jak najgłośniejszy krzyk, lecz gardło odmawiało posłuszeństwa.

— Bram! — powtórzyła jego towarzyszka, lekko łamliwym głosem.

Najpierw zobaczyli światło odbijające się od wilgotnych ścian tunelu, a dopiero dużo później ukazał się im starszy, brodaty i zgarbiony mężczyzna, który w ręku trzymał lampę oliwną. Stanął przed nimi bez słowa, jakby oczekiwał jakiegoś wyjaśnienia. Wyblakłe oczy lustrowały niespodziewanych gości, nie zdradzając nic, co mogło kłębić się w umyśle starca.

— Arabela nie żyje... — wykrzesał z siebie Ahen, wbijając wzrok w ziemię. — Poświęciła się, by ratować tę dziewczynę. To Eilis, nasza ostatnia nadzieja. Jako jedna potrafi używać magii. Być może...

— Nie rozśmieszaj mnie! — przerwał mu zachrypniętym głosem, odwracając się powoli. Najwidoczniej nie chciał tracić dla przybyszy ani chwili dłużej. — Arabela jest ostatnią osobą, która zginęłaby z rąk Tary, tym bardziej nigdy nie poświęciłaby się w obronie innych. Ta kobieta przez czterdzieści lat wykorzystywała swoją wiedzę, aby wybierać cele, jakie będą ofiarami tych istot.

— Nigdy nie zrobiłaby czegoś takiego! — wtrąciła się blondynka, podnosząc głos. Nie mogła znieść, że ktoś oczernia gospodynię w jej obecności. — Arabela była dobrą osobą.

— Nie każę ci przecież wierzyć w moje słowa. — Przez ramię spojrzał na dziewczynę z pogardą. — Ale to właśnie jest prawda. Ona wiedziała najwięcej na temat sługusów wiedźmy i znając ją... Zabrała tę wiedzę do grobu — parsknął pod nosem, wracając, skąd przyszedł. — Nic tu po mnie. Bawcie się, w co chcecie, ja mam robotę do skończenia.

— Zostawiła mi wszystkie dokumenty kościelne, łącznie z dziennikiem niejakiego Ronata Hagana — kontynuowała Eilis, mając nadzieję, że tym samym zmusi do pomocy Brama, ale najwidoczniej to imię niczego mu nie mówiło. — Dlatego musisz nas zaprowadzić do domu Tary. Proszę...

— Ty może jeszcze jakoś byś się tam doczołgała po straceniu jednej czy dwóch kończyn, ale piesek, którego za sobą ciągniesz, jest na straconej pozycji. — Westchnął, kompletnie nie ukrywając swojej niechęci do byłego dowódcy wojsk cesarskich Gementes.

— Błagam... — Ahen pochylił głowę w geście prośby. — Zrób to dla niej. Jeśli pójdzie sama, to nigdy nie znajdzie posiadłości na czas. Zapadnie noc i Dzieci Mroku wyjdą z ukrycia, a wtedy wszystko przepadnie.

— Nie mam zamiaru słuchać błagań jakiegoś psa tej nędznej cesarzowej. Przez ciebie osiem lat temu z wioski wyprowadzono i zamordowano wszystkie dzieci! — krzyknął, gwałtownie się odwracając. Zrobił kilka kroków w stronę rannego, stając nad nim i wpatrując się w przekrwione białka z satysfakcją. — A teraz zdychasz jak na kundla przystało.

— Tak — odpowiedział, kompletnie zaskakując tym wszystkich.

Ani Eilis, ani Barm nie byli w stanie przewidzieć u niego takiej reakcji. Oboje spodziewali się, iż mężczyzna stanie w obronie swojej pani, u której był na służbie przez tyle lat, jednak teraz tylko się uśmiechał. Zakaszlał, wypluwając z ust trochę krwi, po czym kontynuował.

— Byłem na służbie u kobiety, której teraz nienawidzę najbardziej pod słońcem.

Po tych słowach dla Ahena czas jakby stanął w miejscu. Wszystko umilkło z wyjątkiem coraz głośniejszego bicia serca. Ból nasilał się i sprawiał wrażenie, że zaraz coś rozsadzi go od środka. Po raz kolejny poczuł się niczym ofiara, w którą wbito żelazne szpony, wyrywając kolejne wnętrzności.

"Powiedziałem to na głos... W końcu powiedziałem to na głos!" — przemknęło mu przez myśl, gdy upadał na ziemię. Czuł się dokładnie tak, jakby właśnie miał złamane serce. Ale nie, ono nie mogło należeć do niego...

Wreszcie sobie przypomniał.

Jego serce umarło w dniu, gdy został dowódcą wojsk cesarskich. Krótko po tym, jak pojmano go tamtego dnia w pałacu, otworzono mu klatkę piersiową i wyjęto ten organ, zastępując czymś innym.

Zaśmiał się niemrawo, tracąc ostrość obrazu. Cesarzowa skradła mu serce... Tylko że tak dosłownie.

Nie obchodziło go już, że twarz miał w błocie, a Eilis krzyczy coś, zalewając się łzami i starając się mu pomóc ze wszystkich sił. Nareszcie stał się wolny od tamtego demona.

— Pójdę przodem... — wyszeptał, zamykając oczy. — Opiekuj się nią, Bram, a wstawimy się za tobą u Nathairy.



***



Eilis siedziała na drewnianej ławeczce w tunelu Brama. Najwidoczniej w tym miejscu mężczyzna zwykł odpoczywać. Na niewielkim stoliku leżała lampa oliwna, rozświetlając kilka najbliższych metrów. Dziewczyna przygryzła dolną wargę, starając zmusić się do uspokojenia. Jej dłonie wciąż drżały. To miejsce ją przerażało. Chciała wydostać się na powierzchnie i opuścić Mabh. Czuła, że jeśli zostanie tu dłużej, to już całkiem się złamie. Jej umysł był na skraju wyczerpania.

— Jeśli boisz się Tary... Zrozumiem. Powiedz tylko, w którym kierunku mam iść — powiedziała, przełykając głośno ślinę.

— Tara... — powtórzył w zadumie, uśmiechając się ironicznie. — Ile bym dał, aby to ona była moim największym problemem. Tary się nie lękam. W końcu ta stara wiedźma na dobre została zamknięta w swojej posiadłości. Byłem tam wtedy... Czterdzieści osiem lat temu stałem przed jej domem i widziałem na własne oczy poświęcenie kapłana. Nie ma takiej możliwości, aby samodzielnie się wydostała. Ten, którego się obawiam to ktoś znacznie gorszy... Moja starsza siostra — Rowena. Pierwsza, która zginęła podczas inwazji na dom Tary. Pierwsza, która przekroczyła próg jej posiadłości i pierwsza, która stamtąd wyszła.

— To ona... — zaczęła, ale starzec nie dał jej skończyć.

— To ona obserwuje nas z ciemności. Przed zachodem słońca można czasem dostrzec jej hebanowe włosy między drzewami. Nie wyjdę stąd, wiedząc, że ona nadal na mnie czeka — odparł, chowając twarz w dłonie. Zachowywał się jak przerażone dziecko, które boi się ponieść konsekwencje swoich czynów.



***


Zapach różanych perfum przepełniał pomieszczenie. Kobieta raz jeszcze przeciągnęła się leniwie, uśmiechając szeroko. Podniosła się na łokciach, dotykając dłonią lewej piersi i spojrzała na ogień, jaki jeszcze tlił się w kominku.

— Nareszcie wróciłeś, kochany Ahenie! — krzyknęła radośnie. — Stęskniłam się za tobą. Nawet nie wiesz, jak bardzo stęskniłam się za tobą! Długo kazałeś na siebie czekać. W dodatku przynosisz bardzo ciekawe wieści. Arabela, Eilis, Tara...

— Już czas? — zapytał młody mężczyzna leżący obok niej, którego najwyraźniej obudziło poruszenie, jakie spowodowała kobieta. Nie ponosząc się z łóżka, wsunął dłoń w jej przepiękne, rude loki, łapiąc za głowę, by przysunąć ją do siebie, a następnie obdarować gorącym pocałunkiem.

Jego zaspana twarz sprawiała radość kobiecie. Uwielbiała oglądać go w takim stanie. Przejechała palcem po nagim torsie czarnowłosego, by następnie mocno się w niego wtulić.

— Wyruszamy... — szepnęła, dotykając jego ucha ustami. — Ale to za chwilkę.  








---Notatka od Autora----

Dzisiaj trochę dłużej, bo tak xD 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro