Rozdział 5 - Odejście z klasztoru

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


  Wraz ze wschodem słońca wszystko w zakonie matki Anny ożywało po jakże krótkiej nocy. Zaspane dziewczęta sunęły po korytarzach klasztoru, kierując się w stronę jadalni. Zaczynał się nowy dzień, a co za tym idzie — czekały je nowe zadania. 

Codzienne życie tutaj wyglądało w ten sposób, że po pobudce i śniadaniu zaczynały się lekcje. Każdy mieszkaniec tego miejsca mógł być zarówno nauczycielem, jak i uczniem. Spotykały się tu osoby z całego Aurum, by dzielić się swoją wiedzą. Sama założycielka nie miała dość czasu, lecz zdarzały się dni, gdy dziewczęta mogły pobierać nauki właśnie u niej, czyli największej skarbnicy mądrości na pobliskich ziemiach. 

Bywało i tak, że z okolicznych rodów szlacheckich przysyłano tu żeńskie przedstawicielki, które przez rok mieszkały i żyły wraz z matką Anną. Ta kobieta słynęła ze swoich skutecznych metod wychowawczych, więc nic dziwnego nie było w tym, iż zmartwieni przyszłością swoich córek rodzice powierzali je zakonowi. Z tych właśnie powodów to miejsce nigdy nie było puste, a wypełniał je gwar, śmiech czy nawet wieczne niezadowolenie.

 Po lekcjach zazwyczaj była krótka przerwa na czas wolny, a następnie wydzielone osoby przygotowywały obiad, gdy pozostali zajmowali się pracą. Począwszy od sprzątania, przez pranie czy uprawianie roli i zajmowanie się chorymi wędrowcami, każdy miał przydzielone swoje obowiązki. 

Mimo że Vin był tu tylko jeden dzień, to zdążył już to wszystko zobaczyć na własne oczy, lub usłyszeć z opowieści Eilis. Spojrzał ostatni raz na porośnięty mchem i bluszczem budynek z kamienia. W progu stała Anna, trzymając w dłoni sztylet.

— Tylko tyle mogę ci ofiarować. Nigdy nie trzymałam tu żadnych mieczy, kusz czy łuków. Wyruszasz chłopcze w daleką podróż i z pewnością może ci się przydarzyć wiele niespodziewanych rzeczy — powiedziała, podchodząc do niego i wręczając mu niewielkie, zakrzywione ostrze. — Dbaj o siebie i przede wszystkim nie daj się zabić. W tym świecie przydadzą ci się również pieniądze, gdy dotrzesz do jakiegoś miasta. Zarówno one, jak i jedzenie znajdują się w torbie.

—Rozumiem —odparł, zarzucając na ramię swój nowy bagaż.

— Matuti jest bardzo dziwnym miejscem, w którym zaginęło wiele osób. Nazywany Lasem Błogosławionych, sprowadza potępienie na splugawione dusze. Mój przyjaciel cię z niego bezpiecznie wyprowadzi, jak i wskaże ci dalszą drogę — mówiła, odprowadzając go do drewnianej bramy.

—Jak go odnajdę? —spytał, marszcząc brwi. Miał właśnie wyruszyć w podróż, by się zemścić na samych Niebiosach, zrzeszeniu tysięcy boskich istot, a pomóc miał mu w tym jakiś człowiek, którego nawet nie znał imienia. Oczywiste więc było, że chłopak zdenerwował się, gdy Anna nie podała mu żadnych konkretnych informacji.

— On sam cię znajdzie. Wystarczy, że powiesz, iż to ja cię przysłałam. —Uśmiechnęła się podejrzanie, odwracając znów w stronę swojego klasztoru. — To dzień drogi na zachód. Wystarczy, że nie zboczysz z głównego szlaku przed zmierzchem.

—A po zmierzchu?

—A po zmierzchu będziesz na miejscu, choćby nawet wbrew własnej woli — powiedziała i nawet pomimo agresywnej reakcji młodzieńca na to zdanie, nie zmieniła opanowanego tonu swojej wypowiedzi. Spojrzała tylko w kierunku wejścia do budynku i gestem dłoni dała sygnał dziewczynie, aby podeszła. — Więc jednak się przełamałaś?

— Uznałam, że chcę zobaczyć znacznie więcej. Poznać odległe miejsca, które dotąd widziałam jedynie na mapie. Poza tym temu szlachetnemu bóstwu przyda się jakiś przewodnik. Zakładam, iż nigdy wcześniej nie schodziłeś na ziemię? — spytała z ironią w głosie, jakby wciąż nie wierzyła w historię tego młodzieńca. W przeciwieństwie do swojego wcześniejszego ubioru, czym był biały habit, teraz miała na sobie typowy strój do podróży. Spodnie z brązowego materiału i skórzana kurtka, a swoje jasne blond włosy spięła w kucyk.

— Nie chcę jej. — Warknął Vin, odwracając wzrok. —Będzie tylko zawadzać. Jakiś marny człowiek nie pomoże mi w osiągnięciu celu, więc jest bezużyteczna. Niech zostanie.

— Idę przodem i nie chcę słyszeć więcej twojego głupiego gadania. Matuti leży na głównym szlaku handlowym, więc jeśli nam się poszczęści, to może ktoś nas ze sobą zabierze — powiedziała, po czym podeszła do swojej przełożonej, ściskając ją z całych sił. W jej oczach zaczęły zbierać się łzy. — Jeszcze się zobaczymy. To nie jest pożegnanie na zawsze.

— W rzeczy samej, moja kochana Eilis. Jeszcze się zobaczymy. Bywaj zdrów — odparła, całując ją w policzek. "A gdy ponownie cię ujrzę, świat będzie zupełnie innym miejscem" — dodała w myślach, gdy patrzyła, jak dziewczyna odchodzi.

— Do zobaczenia, Anno. Liczę na ciebie podczas Caelum Mortem — rzucił, odchodząc za Eilis, lecz w tym momencie staruszka złapała go za rękę.

— Jeśli to wszystko się zacznie, to nie będzie miejsca na błędy. Musisz zachować racjonalny umysł, a żeby się tak stało, to wpierw musisz zrównoważyć emocje targające twoim wnętrzem. Nienawiść jest niezwykle potężnym uczuciem, a połączone z żądzą zemsty jest w stanie całkowicie zawładnąć twoim rozumem... Też przez to przechodziłam, lecz wtedy pokochałam ludzi i odnalazłam swoje miejsce. Może ty również znajdziesz coś, co zdobędzie twoje serce? — Ton głosu, jakim się obecnie posługiwała, wskazywał wyraźnie na powagę sytuacji. To nie była rada, jaką można zignorować, jednak nawet mimo tego, że Vin o tym wiedział, to i tak nie chciał jej słuchać w takich sprawach.

— Na tym świecie miałoby być coś, co mógłbym pokochać? — Spojrzał w stronę blondynki oddalającej się coraz bardziej. — Niedoczekanie.

— Obyś się mylił — mruknęła pod nosem, tak aby szatyn nie usłyszał i wróciła do swojego klasztoru.

— Ej, ty! — krzyknął Vin, podążając za Eilis. — Czekaj na mnie.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro