Rozdział 70 - Diament z cieniem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Radosne drobinki światła tańczyły w zagraconym pokoiku, rozświetlając półmrok. Wirowały wokół, pozostawiając za sobą promienne spirale i tworzyły wyjątkowe skupisko przypominające chmarę zwinnych owadów. Bywało, że niekiedy zderzały się razem, wydając przy tym delikatny odgłos szklanych dzwonków, ale Eilis wcale to nie przeszkadzało. Siedziała przy oknie, pochylona nad mocnym, dębowym blatem, wciąż nieco zakurzonym. W zupełności oddając się lekturze, zapominając o świecie ją otaczającym. Grube stronice, wertowane jedna po drugiej, wyjaśniały coraz to nowsze zagadnienia z historii powstania Świata, a także obu rodzajów magii. Gdyby dziewczyna miała jakoś nazwać ten niesamowity egzemplarz, z pewnością nie poprzestałaby na prostej "Inwersji Magicznej".

Zatrzymała się, kiedy nie mogła obrócić następnej karty. Pozostała część informacji była w oddzielnym, zapieczętowanym rozdziale. Eilis ostrożnie chwyciła materiałową wstążkę, która blokowała dalsze czytanie, a następnie, pchana nieludzką ciekawością, pociągnęła za materiał, tym samym zdejmując ograniczenie. Rozwiązaną wstążkę chciała odłożyć na bok, jednak już w jej dłoni ta zaczęła zmieniać się w gęsty dym, uciekając spomiędzy palców, by ostatecznie zniknąć na zawsze.

"Projekt Sztucznej Wiedźmy" — przeczytała w myślach, śledząc kolejne, dopiero powstające na pożółkłym papierze, litery.

Po chwili nawet wymyślne linie zaczęły przyozdabiać jedną ze stron, przecinając się wzajemnie. Niektóre były grubsze, inne cieńsze, ale gdy każda zajęła przeznaczone jej miejsce, wnętrze wypełnił atrament.

Dziewczyna dotknęła niezwykłego zjawiska i z przerażeniem cofnęła rękę. Nie, to nie był atrament. To była czarna magia. Strząsnęła jej drobinki z dłoni, modląc się w duchu, aby nie zdążyła przeniknąć do jej ciała. Dla animatora kontakt z czarną magią był równoznaczny ze śmiercią. Jako biały mag, który używał marionetek, Eilis rzuciła na siebie zaklęcie, by wiecznie, nawet podczas snu, podtrzymywać więź między swoimi tworami, co równało się z tym, iż cały czas korzystała z magii.

Nawet jednorazowe użycie czarnej magii sprawiało, że zawiązywało się z tą mroczną siłą wieczny pakt. Największym jednak problemem było to, że czarna magia była zazdrosna, mściwa z natury i nie tolerowała innych źródeł mocy. Każdy, kto zdecydował się na późniejsze użycie białej, ginął poprzez naruszenie kontraktu. Zdarzało się też, iż niektórzy pobłogosławieni kapłani od tego umierali, ale nie wszyscy. Nie odważono się wykonać spisu bogów, którym służba nie naruszała zasad czarnej magii i tak naprawdę nikt, nawet najstarsze wiedźmy, nie znał jej wszystkich zasad, dlatego była tak przerażająca. Odbierała życia za złamanie reguł, jakich nigdy nie wyjawiła. Ludzie musieli je poznawać na zasadzie prób i błędów.

EIlis wzięła głębszy wdech, uspokoiła się i ścisnęła dłoń w pięść, czekając na dalszy rozwój wydarzeń, ale nic się nie stało. Wyglądało na to, iż tym razem była bezpieczna. Uśmiechnęła się lekko, uważniej badając rysunek przypominający ludzką sylwetkę. Z pewnością przedstawiał tytułową "Sztuczną Wiedźmę", ale czym tak naprawdę ona była?

Katalizatorem Sztucznej Wiedźmy miała być nienawiść. To ona powinna przyśpieszać zachodzące w niej przemiany, ale nie musiała być do tego procesu niezbędna. Trzecia część elementu Ciemności napędzała prawo do jej istnienia, a z czasem miała przerodzić się w byt podobny najwyższemu z bogów — Światu. Ta, która niegdyś tworzyła jedność z Tarą, miała zostać kluczem do poznania największych tajemnic stworzenia. Nadano jej świadomość i zwrócono do Strumienia Życia — miejsca, w którym znajdują się wszystkie elementy bogów poległych albo tych, co jeszcze się nie narodzili. Posiadając ego i dostęp do rzeszy możliwości, jakie oferowały moce nieistniejących bóstw, z definicji powinien narodzić się bóg o wielu twarzach. Nie byłby przypisany jednemu zagadnieniu, nie opiekowałby się tylko pojedynczym aspektem rzeczywistości, a raczej władałby wszechstronną siłą pozwalającą na zdominowanie pozostałych mieszkańców Wysokiego Nieba.

Jednak ten bóg bardziej przypominałby Nigdzie niż to, co Tara zamierzała naprawdę stworzyć.

Eilis zadrżała na samo wspomnienie o niezwykłym miejscu, w którym rodzi się wszystko to, czego nie ma. Dlaczego Tara do niego nawiązywała? Dopiero po dłuższym przemyśleniu dziewczyna pojęła, iż prędzej czy później bogini ciemności musiała spotkać się z Nigdzie. W końcu nie ważne w jak zróżnicowanym stopniu, wpływało ono na świat bogów. Sama rozkazała Eilis odnalezienie oryginału Inwersji, aby ta mogła egzystować obok Nigdzie bez ryzyka nagłej śmierci.

Najwidoczniej największym problemem Sztucznej Wiedźmy było to, iż po zdobyciu nieprzydzielonych elementów Świata nie mogła egzystować na tej samej płaszczyźnie, na której Tara chciałaby jej użyć. Właśnie to miała na myśli poprzez stwierdzenie, iż bardziej przypominałaby Nigdzie niż wszechmocnego boga. Nigdzie nie znało miejsca ani czasu, toteż nie potrafiło się odnaleźć w uporządkowanej rzeczywistości. Potrzebowało oka, przez które będzie mogło patrzyć na świat. Stało się odbiciem tego, kto je dostrzegał i przybierało postać tego, kto stał naprzeciw niemu. Nigdzie mogło ingerować w losy Furantur tak długo, jak miało nosiciela. A tym nosicielem teraz była Eilis. To naturalne, że prędzej czy później zrobi sobie wrogów wśród wszystkich mieszkańców Niebios. Nikt z nich nie przepadał za czymś tak niebezpiecznym, jak Nigdzie.

Kolejna strona pozwoliła blondynce zrozumieć, że problem podobieństwa Sztucznej Wiedźmy do Nigdzie udało się rozwiązać Tarze przy pomocy innego urządzenia. Użyła czarnego diamentu sporych rozmiarów, zamykając w nim esencję świadomości żywego człowieka połączonego z trzecią częścią czarnej magii. Gdy jego serce przestało bić, zjednało się ze Strumieniem Życia, jednocześnie nadal utrzymując więź z umysłem i tym samym tworząc kompletną Sztuczną Wiedźmę, jaka w przyszłości miałaby opanować tysiące nieużywanych elementów Świata.

Czarna magia, której używają ludzie, jest jedynie początkiem planu, jakiego nie zdążyła zrealizować Tara. To wynik uboczny niespodziewanego uwolnienia drugiej z trzech części mocy Ciemności oraz rozprzestrzenienia jej w Furantur. Ronat Hagan przerwał wszystkie plany Tary, zjawiając się w Mabh. Zakończył żywot bogini ciemności, a ona, chcąc jeszcze powrócić, obdarowała ludzi swoją ostatnią wolą. Ukryła w nich połowę pozostałego jej elementu, a drugą połowę... Drugą połowę zabrał sam Ronat, zostając wiedźmą w sekrecie prześladującą mieszkańców Mabh. Po pięćdziesięciu latach pojawiła się Rowena, ściskając w dłoniach miedzianą sferę — jeden z wielu wynalazków bogini — i umieściła w martwym ciele Tary kopię jej świadomości, tym samym dając życie drugiej Tarze, tej samej, którą spotkała Eilis w leśnej posiadłości i tej samej, która mściła się na osadnikach za pomoc jej oprawcy.

Chociaż duża część z tego wszystkiego była jedynie domysłami blondynki, jednego była pewna — nadejdzie dzień, gdy projekt Sztucznej Wiedźmy zostanie ukończony, a wtedy... Wtedy nawet same Niebiosa nie zatrzymają tej potęgi. Z jednej strony taka osoba byłaby poważnym zagrożeniem, ale z drugiej mogłaby zostać wybawieniem dla ludzkości w czasie trwania Caelum Mortem. Eilis nie musiała nawet zgadywać imienia istoty poświęconej temu celowi. Od zniknięcia Sowy już wszystkie postawione przez nią bariery zdążyły opaść, dzięki czemu wróciły też wspomnienia z rozmowy, jaką odbyła po wylądowaniu w tamtym mrocznym lesie pełnym drzew ogołoconych z kory i ze śladami pazurów wdzierających się grubo w każdy pień. Tamtego dnia strach zawładnął jej umysłem, ale delikatny uśmiech Roweny pochylonej nad martwą łanią, przepełniony ogromnym bólem i samotnością, był znacznie straszniejszy niż wszystko, co dziewczyna mogła sobie wyobrazić. Teraz już wiedziała, co zrobiła i dlaczego następnego dnia obudziła się u Arabeli w domu. Bez wahania podbiegła do wiedźmy o hebanowych włosach, nie zwracając uwagi na jej zakrwawione dłonie, tylko mocno ją przytuliła i obiecywała, że ją uwolni.

Eilis uśmiechnęła się pod nosem. Przez cały czas wiedziała, że czegoś nie pamięta, a teraz wydawało się to tak trywialne, że aż niemożliwe, by przepadło w odmętach wspomnień. A jednak przepadło, zapieczętowane przez Sowę. I wróciło dopiero po jej śmierci. Dlaczego Sowa odgrodziła Eilis od tego obrazu? Im dłużej dziewczyna nad tym myślała, tym bardziej prawdopodobne wydawało się jej tylko jedno wyjaśnienie.

Sowa była ideałem, którym kiedyś miała zostać Eilis, więc robiła wszystko, aby tak się stało. Zabrała obietnicę, której dziewczyna nie mogła wypełnić aż do czasu, w którym będzie to możliwe. I właśnie było. Eilis, mając oryginalną Inwersję Magiczną, mogła uwolnić Rowenę od samotności, ale najpierw musiała się do tego przygotować.

Pamiętała zdezorientowaną minę wiedźmy, a następnie łzy w oczach, które z niedowierzania nie mogły spłynąć po policzkach. Chwilę później Rowena odesłała ją do Mabh, nie chcąc narażać jej na gniew Tary. Obiecała tylko, że pewnego dnia, gdy to wszystko się skończy, one znów się spotkają.

— A więc jestem jej pierwszą przyjaciółką... — powiedziała z nostalgicznym uśmiechem na ustach. Teraz wiedziała o Rowenie więcej niż ona sama mogłaby się domyślić.

Wokół blondynki zaczęło zbierać się znacznie więcej drobinek, które pozostawiały za sobą coraz bardziej wymyślne smugi światła. Pojawiały się nowe, tworzone u podnóża podświadomości, o jakich istnieniu Eilis najpewniej nie miała pojęcia. Zeno ze zdziwieniem oglądał, jak ktoś taki może tak swobodne używać białej magii. Z pewnością miała talent, ale sam talent nie zapewnia takiego ogromu możliwości. Przewyższała standardy magów w jej wieku, co mógł z łatwością stwierdzić. W końcu miał do czynienia z wieloma uczniami, gdy jeszcze wykładał w Causamalii.

Zaciekawiony tym, jaka lektura pochłonęła ją na tyle, by nie zauważyć zaklęcia wymykającego się spod kontroli, wstał z ziemi i podszedł, pochylając się nad nią. Jedną rękę oparł na blacie i wyjrzał jej przez ramię, otwierając szeroko oczy ze zdziwienia. Uniósł brwi, wziął głęboki oddech i odwrócił się na pięcie, żałując, iż w ogóle miał odwagę spojrzeć w jedną z zakazanych ksiąg Biblioteki Ornorskiej.

Zatrzymał się, przygryzając dolną wargę i raz jeszcze podszedł do Eilis. Skoro przebył tak długą drogę aż na drugi koniec kontynentu, mógł chyba wiedzieć, co tam zaszyfrowano.

— Czy to jakiś specjalny alfabet? — zapytał, na co dziewczyna niemalże podskoczyła na krześle, wracając do rzeczywistości.

Odwróciła się, instynktownie zamykając manuskrypt. Nie chciała, żeby ten człowiek widział zawartość Inwersji Magicznej. Mimo wszystko Zeno de Hugh był niebezpieczny. Kto wie, co zrobiłby z tą wiedzą? Dopiero po chwili dotarło do niej, co właśnie powiedział.

— Specjalny alfabet? — zdziwiła się, otwierając księgę na pierwszej stronie. Odsunęła się, podsuwając ją bliżej mężczyzny. — Możesz to przeczytać?

— Ani trochę — odpowiedział, kręcąc głową, a na jego twarz przybrała nieco poirytowany wyraz. — Gdybym mógł, nie pytałbym, czy to jakiś specjalny alfabet, prawda?

Eilis odwróciła wzrok i przez chwilę wpatrywała się intensywnie w jeden punkt, sprawiając wrażenie, jakby nad czymś uparcie myślała. Zerwała się, biorąc do ręki kartkę i pióro, po czym zapisała na niej słowa "Inwersja Magiczna". Przyłożyła notatkę do pierwszej strony księgi, doznając szoku.

— Rzeczywiście... To całkiem inny alfabet — wyszeptała, próbując pojąć niezwykły fenomen. — Nie wiedziałam. Czytałam to w języku, którego nie znam, a mimo to obie wersje tego tytułu są dla mnie tak przejrzyste...

— Nie rób sobie ze mnie żartów, bo nie mam na to ochoty. Przed chwilą prawie nie zginąłem z ręki szaleńca z halabardą, a ty mi nawet nie zaoferowałaś pomocy — warknął przez zęby, znów siadając zrezygnowany w kącie pokoiku. Objął kolana ramionami i wpatrywał się uparcie w prawą dłoń. — Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje. Zniknąłem stamtąd... I pojawiłem się tutaj. Tak po prostu.

— Zeno... Przecież wiesz, że twoja obecność przeraża mnie na tyle, iż nie mogę sobie robić w twojej obecności żartów — powiedziała, uśmiechając się przyjaźnie. — Jeśli aż tak ci zależy, mogę spróbować cię zbadać.

— Jesteś w stanie to zrobić? — zapytał, unoszą na nią spojrzenie błękitnych oczu. — W jaki sposób?

Eilis wstała, podeszła do swojej torby i wyciągnęła z niej miedzianą sferę, po czym ostrożnie położyła ją na stole. Przekręciła górną część, a kula otworzyła się niczym pąk rozkwitającego kwiatu, ukazując wnętrze bogate w przeróżne zębatki i czarne diamenciki wszystkich rozmiarów. Wyciągnęła jedną rękę w stronę Zeno, pokazując gestem drugiej, by oddał jej swoje kolczyki.

— Wszystkie zmiany, które w tobie zachodzą, są wynikiem ingerencji w ciało poprzez ten artefakt, prawda? — zapytała, aby się upewnić, na co on kiwnął potwierdzająco głową.

Gdy tylko pozbył się obu ozdób, brązowe włosy zmierzwiła mu uwolniona energia, barwiąc je przy okazji na ciemną czerń. Jasnoniebieskie tęczówki wybuchły intensywnym błękitem, który zdawał się świecić w półmroku, obrazując ogromne pokłady pożartej dotychczas magii, a ubiór pokryła gruba warstwa cienia, formując się w stabilny materiał płaszcza z mnóstwem pasków. Odruchowo przeczesał palcami gęste włosy, wciąż opierając się o ścianę i uśmiechnął się zadziornie, czując ulgę z pozbycia się ogranicznika własnej mocy. Co dziwne, wcale nie czuł jej przyrostu, tak jak mógłby się spodziewać po zjedzeniu ręki kogoś, kogo każde słowo w Matuti przepełniała siła zdolna wprawić ziemię w ruch. Miał wręcz wrażenie, że tak naprawdę nic się nie zmieniło.

— Powodują nieodwracalne zmiany w organizmie, gdy są noszone, ale także pieczętują każdą nienaturalną zdolność nabytą. Jeżeli nie urodziłbym się z magią, tylko bym ją otrzymał później, poprzez dotknięcie srebrnego artefaktu czy samego srebrnego drzewa, blokowałyby też i ją. — Westchnął, co po chwili przerodziło się w ziewanie. — Czy jakoś tak mawiała moja matka.

— A więc jesteś Pożeraczem Magii, Zeno? — zapytała, wyraźnie zaciekawiona jego osobą. Jeszcze nigdy nie powiedział jej o sobie aż tyle. Widać w sytuacji zagrożenia niepewnością i przyciśnięty do muru poprzez niewiedzę nawet Zeno de Hugh stawał się bardziej otwarty.

— No, chyba tak mnie nazwało parę osób przez te wszystkie lata — mówił, puszczając przy tym oczko. — Przypuszczam, że jestem dość sławny.

— Nie ty jesteś sławny, a raczej istoty tobie podobne — odpowiedziała, odwracając się do Inwersji Magicznej i wertując jej pierwsze strony. — Na świecie jest bardzo nieliczna grupa jednostek zdolnych do naturalnej Inwersji Magicznej. To właśnie oni sprawili, iż Tara pomyślała o istocie zdolnej korzystać z wielu zdolności.

— A co ma do tego ta przeklęta bogini ciemności? — zapytał, marszcząc brwi po tym, jak uznał, że za bardzo odbiegają od tematu.

— Ponieważ to ona napisała tę książkę — powiedziała Eilis, a gdy Zeno nie był w stanie nic z siebie wydusić, zaśmiała się cicho, zasłaniając usta dłonią, by dać do zrozumienia, że nie zamierza go w żaden sposób obrażać. — Nie wiedziałeś?

— Nie żartuj... — wyjąkał, otwierając buzię ze zdziwieniem, po czym wrócił do siebie i powtórzył to samo, tym razem bardziej zdecydowanym i pewnym siebie głosem. — Nie żartuj.

— Nie każę ci w to wierzyć. Inwersja Magiczna w naturalnym obiegu jest zamianą jednej energii w drugą. Pożeracze Magii zamieniają cudzą magię albo nawet niektóre wrodzone zdolności innych gatunków na swoją własną moc. Tak naprawdę to, czego używasz po zdjęciu kolczyków, nie jest ani białą, ani czarną magią. Staje się osobną dziedziną nauki, chociaż większość Pożeraczy jedynie absorbuje energię z innych bytów, uzupełniając tym samym własne braki.

— A więc jestem wyjątkowy. Też mi coś — prychnął, czym zdmuchnął z twarzy niechciany kosmyk czarnych włosów. — Nic nowego.

— Możesz tak to nazwać. — Uśmiechnęła się niemrawo. — Zaczynam.

Eilis złapała oba kolczyki w palce jednej dłoni, drugą natomiast nacięła ostrzem noża. Nie wiedziała, czy jest w stanie powtórzyć to samo, co zrobiła Tara z jej sowią broszką ani czy zrozumie cokolwiek z rezultatu, jednak warto było spróbować. Krople rubinowej cieczy splamiły srebro artefaktu, by później spłynąć po nim prosto do miedzianej sfery, wprawiając tym samym zębatki w ruch.

Kula momentalnie zamknęła się z kliknięciem, zatrzęsła, a po chwili na powrót otworzyła, wypuszczając w powietrze szarą serpentynę dymu wijącą się podobnie do węża. Dziwne zjawisko oplotło EIlis przy szyi, zatopiło w niej kły jadowe i przepadło na zawsze w chwili dotknięcia odsłoniętej skóry. Dziewczyna poczuła ukłucie oraz sączące się zimno, które przenikało ją aż do kości. Zaciągnęła mocniej płaszcz z sowich piór, wtuliła twarz we własne ramię i ścisnęła powieki, z całych sił powstrzymując szczękanie zębów. Odetchnęła z ulgą, gdy zębatki miedzianej sfery się zatrzymały, a wszystko wróciło do normy. Zamrugała kilka razy, zmarszczyła brwi i spojrzała podejrzliwym wzrokiem na Zeno.

— Gdzie tak naprawdę teraz jesteś? — zapytała, wstając oraz szybkim krokiem podchodząc do mężczyzny. Złapała go za ramiona i potrząsnęła nim, lustrując przy tym jego osobę żółtymi oczyma Sowy, by raz jeszcze powtórzyć pytanie. — Gdzie tak naprawdę teraz jesteś, Zeno de Hugh?

Czarnowłosy, gdyby tylko mógł, z wielką chęcią cofnąłby się trochę, jednak ściana, o którą się opierał, skutecznie mu to uniemożliwiała. Uniósł głowę i przechylił ją lekko w bok, a gdy już miał coś powiedzieć, powstrzymał się, ukradkiem zerkając na prawą rękę, na której rysowały się spiralne rany, zupełnie jak gdyby ktoś dokładnie w tym momencie zaczął wycinać je nożem.

Krzyknął z bólu, ściskając ramię, a także wgryzł się z całych sił w materiał cienistego płaszcza, napinając każdy mięsień swojego ciała, jednak kolejne głębokie linie powstawały nieubłaganie. Prowadziły, ściąganą w dół przez grawitację krew, niczym koryto rzeki prowadzące wodę, a Zeno czuł, jak jego życie ucieka między palcami w postaci lepkiego, gorącego płynu o metalicznym zapachu. Już od jakiegoś czasu nie czuł prawego ramienia, spojrzał więc na Eilis błagalnym wzrokiem, a dziewczyna z poważnym wyrazem twarzy wciąż czekała na odpowiedź.

— Jestem tu z tobą! — wykrzyczał ostatkiem sił, a blondynka uśmiechnęła się smutno.

— Tak, jesteś tu ze mną. To wszystko, co musisz wiedzieć.

Po tych słowach pstryknęła go w czoło, a ból ustał. Odwróciła się zawiedziona i znów usiadła na krześle, przez chwilę patrząc za okno i obserwując szare, pokryte deszczowymi chmurami niebo Ornory. Położyła obie dłonie na Inwersji Magicznej, wzdychając. Próbowała zebrać myśli, zastanawiając się, czy jest potrzeba, aby nadal ciągnąć tę rozmowę. Oparła głowę o blat i przesunęła po nim dwa kolczyki w kształcie długich gadów, które próbowały skruszyć w zębach czarne diamenty. Wyprostowała nogi, rozprostowując zmęczone kości.

— Smoki są chciwe, prawda? — zapytała wreszcie, nie podnosząc wzroku. Po prostu nie miała ochoty mu patrzeć teraz w twarz. Nie po tym, co zrobił. Musiała przemyśleć wiele rzeczy.

— Co mi zrobiłaś?! — warknął, nadal ciężko dysząc i nie mogąc ruszać prawą ręką, jednak wyglądało na to, iż krwawienie ustawało. — Co to było?!

— Sam sobie to zrobiłeś, Zeno. To twoja wina. Powinieneś wiedzieć, że Świat piętnuje osoby, które dopuściły się poważnej zbrodni. Zraniłeś go, prawda? Zraniłeś i przywłaszczyłeś sobie część jego mocy. To cena, jaką musisz zapłacić. Od teraz za każdym razem, gdy będziesz chciał użyć elementu boga, będziesz cierpiał — powiedziała, próbując nie okazywać kotłujących się w niej emocji. Najchętniej rozniosłaby w pył wszystko w tym pomieszczeniu, ale to przecież do niej nie pasowało. Zamiast tego siedziała, próbując powstrzymać płacz. Jej głos drżał, gdy wypowiadała kolejne słowa, a obraz stawał się coraz bardziej rozmyty. — Zaufałam ci, Zeno. Zaufałam, zabrałam ze sobą. Pokazałam ci cud, który nie jest dany do oglądania zwykłym ludziom. A ty go zraniłeś... Naprawdę się na tobie zawiodłam.

— O co ci chodzi? O tego potwora? Eilis, proszę cię! Przecież to tylko bestia! — krzyknął, wstając na równe nogi. — Siedział w tym lesie nie bez powodu. Ktoś musiał go odizolować od obu światów, by nie stanowił zagrożenia! I jaka moc bogów? Nie ośmieszaj się! Nigdy nie myślałem, żeby zagarnąć dla siebie moc bogów!

— Ta "bestia" to mój przyjaciel. Lucus jest wspaniałą osobą. Znacznie lepszą od ciebie — syknęła, kątem żółtego oka spoglądając na mężczyznę, któremu wydawało się wtedy, iż ten kolor nigdy jeszcze nie przyjął bardziej jadowitego odcienia. — I nie, może nie myślałeś, aby zagarnąć dla siebie moc bogów, ale właśnie to zrobiłeś.

— Chcesz mi wmówić..!. — podniósł głos, ale nie był w stanie dokończyć.

— Tak! — wykrzyczała z całych sił, zupełnie zagłuszając jego wypowiedź. Przez chwilę panowała niezręczna cisza, którą oboje bali się naruszyć. Wreszcie dziewczyna kontynuowała spokojniejszym tonem. — Zawiodłam się na tobie, Zeno de Hugh. Nigdy nie oczekiwałam od ciebie wiele, a mimo to mnie zawiodłeś... Myślałam, że zrozumiesz Lucusa. Że możesz pojąć, jak czuje się ktoś, z kogo na siłę robią potwora. W końcu również taki jesteś, prawda? Jesteś potworem. Nie z własnej woli, ale nim jesteś i musisz żyć jako ten potwór, nie ważne, co stanie ci na drodze. Musisz żyć, bo tego właśnie pragniesz... Wiele was łączyło. Oboje byliście niezwykli i oboje samotni. Nie powiedziałam ci, że Lucus jest bogiem, bo mogłeś zmienić nastawienie do niego. Miałeś szansę dowieść, że bogowie są w stanie żyć z ludźmi w zgodzie. I właśnie tę szansę zmarnowałeś. Pozwoliłam, by ktoś zawiódł jego zaufanie po raz, cholera, kolejny! — krzyknęła, uderzając pięścią w stół tak mocno, że jeden z kolczyków Zeno zsunął się z blatu i upadł na ziemię. — I to nie byle kto. Jego zaufanie zawiódł Pożeracz Magii! Tak, bo pozwolić na kradzież serca świętego lasu, które zakwitło magią, nie wystarczy! Trzeba jeszcze pozwolić magowi, jednemu ze złodziei tego serca, zabrać własny element boga, dany bezpośrednio przez Świat jako najwspanialszy z możliwych darów dla swoich dzieci! Czy ty masz w ogóle pojęcie, jak Lucus musi się teraz czuć?! Jak musi się czuć zdradzony po tych wszystkich latach, przez które próbował na nowo zaufać ludziom?!

— Ja... — zaczął Zeno, ale tak naprawdę nie wiedział, co mógłby powiedzieć. Nie wiedział nawet, czy chciał załagodzić sytuację, czy może kontynuować kłótnię, aż oboje nie przejdą do rękoczynów i nie rozwiążą tej sprawy poprzez walkę. Eilis nagle zaczęła robić problem z tego, jakim był człowiekiem, a przecież od początku wiedziała, iż smoki są chciwe. Sama tak powiedziała.

"Mogłaś to wszystko przewidzieć, do jasnej cholery! Mogłaś mnie powstrzymać, ale akurat wtedy musiałaś mi zaufać!" — przeklinał w myślach.

Ostatecznie Zeno zdecydował się, że da dziewczynie trochę czasu. Zrobił jeden krok w jej stronę, aby podnieść z ziemi swój srebrny kolczyk, jednak po chwili namysłu machnął ręką zrezygnowany. Jeżeli będzie chciała zniszczyć największy skarb rodu Dara, ma do tego pełne prawo. Być może tak będzie lepiej. W końcu w jednym miała rację — był potworem. Co jest więc złego w tym, że potwór przestanie ukrywać swoją prawdziwą twarz? Że będzie mógł być wytykany palcami, pokazując wszędzie swoją inność?

Po chwili drzwi pokoiku zatrzasnęły się z impetem, wprawiając ściany w drżenie. Gdy Eilis została sama, otuliła się mocniej płaszczem z sowich piór i zaczęła płakać tak długo, aż w jej oczach skończyły się łzy. A gdy zabrakło łez, zaczęła płakać krwią, nie mogąc znieść bólu, jaki rozrywał jej serce, kiedy tylko na myśl przywodziła wszystko to, co czuć mógł teraz Lucus.


***



Zimny strumień wiatru łaskotał twarz dziewczyny, kiedy otworzyła spuchnięte oczy. Starła z policzków zaschniętą krew i domknęła okno, a następnie odwróciła się na krześle do swoich czterech marionetek, trzymając na kolanach Inwersję Magiczną.

— Czy moja magia... Czy moja magia jest silna? — zapytała, ale żadna z lalek nie odpowiedziała.

"Oczywiście, że nie odpowiedzą" — pomyślała. — "Przecież każda z nich jest mną. Mamy jeden umysł, ale wiele ciał. Wiecie dokładnie tyle, ile ja wiem i ja wiem dokładnie tyle, ile wy wiecie. Razem stanowimy EILIS."

Na samo wspomnienie tego imienia blondynce zrobiło się nieco lżej na sercu. Tak, razem stanowią EILIS, a to już nie jest to samo, czym była dawna Eilis. Stały się siłą wielu zamkniętą w jednej osobowości i musiały działać. Jeżeli Zeno pożarł element Lucusa, stał się przeciwnikiem, z którym nawet ona musiała zacząć się liczyć. Zwykła przysięga, którą złożył, może okazać się niewystarczająca, by trzymać go w ryzach. Trzeba było poszerzyć swoje szeregi o kogoś nowego, kto będzie mógł pomóc w utrzymaniu ludzkości przy życiu. Jeżeli rozpocznie się Caelum Mortem... Rozpocznie się piekło.

Cztery marionetki od razu, nie czekając na żadne rozkazy, zaczęły przemeblowywać pomieszczenie. Zresztą nie potrzebowały rozkazów. Każda ich myśl była myślą oryginału.

Większość niepotrzebnych rzeczy została starannie upchnięta w kącie pokoiku, a stół przeniesiono na środek. Jedna z lalek usypała okrąg z białego piasku, a kolejna położyła w nim miedzianą sferę. Inna, nie chcąc odstawać od reszty, podała dłoń Eilis i pomogła wstać. Czwarta i ostatnia lalka zajęła miejsce oryginału, rozsiadając się wygodnie na krześle, by chwilę po tym położyć obie ręce na głowie i zrobić ruch, jakoby miała skręcić swój własny kark. Dźwięk kliknięcia sugerował otworzenie się skorupy i tułów marionetki rozłożył się na części, ukazując dziwaczny mechanizm żyłek, zębatek, haczyków i wyrytych od środka rowków, po których przepływała magia, tworząc wymyślne struktury zaklęć.

Eilis przekręciła miedzianą sferę, podczas gdy pozostałe lalki ostrożnie wyjęły ze środka swojej towarzyszki niewielki czarny diament, podając go oryginałowi. Dziewczyna przytrzymała kamień nad miedzianą sferą, przypominając sobie niefortunny wypadek, który był powodem zabrania jej ze sobą. Tamtego dnia bała się jak nigdy wcześniej, gdy w salonie Tary, po użyciu na niej niekompletnej Inwersji, spotkała jednego z Sheridanów. Wysoki, smukły i wygłodzony, z przerażającą paszczą najeżoną niedomytymi z krwi kłami, sprawiał wrażenie niezwykle zagubionego i niepojmującego wszystkich realiów świata zewnętrznego. Był prawdziwą maszyną do zabijania, a zachowywał się jak zagubione dziecko, które przyszło zapytać swoją matkę, co robić z gośćmi w posiadłości. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że matka siedziała nieruchomo, nie dając żadnych oznak życia. Wtedy wpadł w szał, a Eilis w panice pchnęła jedną z miedzianych sfer ustawionych na kredensie.

Co dziwne, teraz, we wspomnieniach, nie widziała tego ze swojej perspektywy, a raczej zza swoich pleców. Uśmiechnęła się, gdy dotarło do niej, że to był pierwszy dzień, gdy musiała stawić czoła trudom życia bez swoich prawdziwych oczu. Obraz podsuwany świadomości musiał w takim razie należeć nie do kogoś innego, a do Sowy, która już wtedy bezpiecznie nad nią czuwała.

Gdyby nie tocząca się sfera, całkiem możliwe, iż miałaby nieco więcej czasu na ucieczkę, przez co nie zostałaby wtedy ranna w skrzydło i nie upuściłaby po wyjściu z posiadłości niekompletnej Inwersji Magicznej. Pamiętała, iż po dotarciu do Causamalii nie mogła zrozumieć, dlaczego ta niedorzeczna kula musiała stać w tak widocznym i łatwo dostępnym miejscu. Aż wreszcie, po głębszym zastanowieniu i jej przebadaniu, w końcu to pojęła! To nie była kula ani tym bardziej miedziana sfera. Dla Matki Czarnej Magii była czymś zupełnie innym — była trofeum.

Eilis ścisnęła mocniej świecący diament, podchodząc z nim do lalki i umieszczając ponownie na swoim miejscu.

Jeżeli ktoś kiedykolwiek zdenerwowałby boginię ciemności na tyle mocno, żeby pokrzyżować jej plany, śmierć dla kogoś takiego nie byłaby rozwiązaniem. Musiałby cierpieć wiecznie, sprawiając tym samym radość Tarze.

Dziewczyna przekręciła głowę marionetki, a ta na powrót złożyła się w całość, wracając do biernego odzwierciedlania wizerunku człowieka. Po chwili jeden z rzeźbionych w drewnie palców drgnął, a następnie lalka pytająco uniosła głowę ku Eilis.

— Czy wiesz, jak ci na imię? — zapytała blondynka, na co lalka kiwnęła głową.

Krótko po tym wydała z siebie dwa słowa, nieco przygłuszone i zniekształcone, ale w pełni zrozumiałe:

— Jestem Ronat.

— Tak, jesteś Ronat Hagan. Ten sam, który przez sto lat trzymał bóstwo ciemności na uwięzi i ten, który posiada ostatnią z trzech części jej elementu... Pomożesz mi w czymś.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro