Rozdział 79 - Eilis z Vinem

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Krew, która mieszała się z pyłem i kurzem, przedostawała się przez szczeliny w kostce brukowej, a następnie wnikała głęboko do gleby. Rana w brzuchu Duany musiała naprawdę być głęboka, ponieważ już po chwili cała leżała wśród czerwieni. I mimo że ten kolor otaczał ją od dawna, nigdy nie widziała go w aż tak pięknym odcieniu. Przekręciła się na bok, zupełnie tak, jakby właśnie leżała na swoim łożu i starała się znaleźć motywację, aby wstać, jednak jej ciało było na tyle ciężkie, że nic nie pomagało.

Widziała, jak Eilis, którą dopiero co poznała, klęczy nad nią i wykrzykuje słowa, których teraz nie rozumiała. Zeno stał za dziewczyną, nieco podenerwowany, ale nie wyglądał, jakby był aż nadto przejęty. Bardziej stresował się tym, że to blondynka, z którą podróżował, była niespokojna. Nic go nie interesowało życie cesarzowej, mimo że dopiero co stali ramię w ramię walcząc z potworem, z którym żaden bóg, tym bardziej zwyczajny człowiek, nie mógł się równać. I oni też nie mogli. Nie wygrali, a jedynie odwlekli w czasie swoje prawdziwe starcie.

Kiedy kobieta z trudem uniosła wzrok raz jeszcze, na twarzy szlachcica ujrzała cień perfidnego uśmiechu, który próbował powstrzymać. Odpowiadała mu ta sytuacja. Widocznie nadal musiał pamiętać wszystko to, co miało miejsce w pałacu. Nadal był wściekły za to, co mu powiedziała. Był też przerażony — w końcu omal nie zginął z jej rozkazu. Broń Cathala zawisła nad nim jak widmo śmierci. Jak topór, którym zostałby ścięty.

Ale już nie zostanie. I Duana miała tego pełną świadomość.

Na moment przed użyciem swojego Kataklizmu ujrzała iluzję swojego ukochanego. Widziała ją tak wyraźnie, że miała wrażenie, iż jest prawdziwy. Stał tak blisko, że czuła ciepło jego ciała i słyszała bicie jego serca. Wszystko inne wtedy nie miało dla niej żadnego znaczenia. Poczuła, jakby była najszczęśliwszą kobietą na świecie przez samą jego obecność. I choć było to jak sen, w którym chciała się zatracić, to żaden sen nie trwa wiecznie. Kiedy się kończy, następuje moment wybudzenia. Cathal powinien zniknąć, ale tego nie zrobił. To spowodowało, że Duana straciła czujność. Wzięła go za tego prawdziwego. Zwróciła się w jego stronę, chcąc go ostrzec. Kazała mu uciekać, ale on tego nie zrobił. Zignorował jej rozkaz, uśmiechając się, a potem zniknął. Jego obraz rozmył się zarówno w powietrzu, jak i we wspomnieniach. Już nie czuła ciepła jego ciała i nie słyszała bicia jego serca, bo go tam nie było.

Tylko jedna osoba we wszechświecie mogła uczynić coś podobnego. Kontrolując wszystkie pięć zmysłów, sprawiła, iż Duana zaczęła śnić na jawie. Halucynacje były aż tak potężne, że omamiły nawet boga. Były także aż tak precyzyjne, że to właśnie bóg był ich jedynym celem. Nie zadziałały na ludzi będących z natury bardziej podatnymi na podobne sztuczki, czyli Ruya musiała zacząć działać. To nie było do niej podobne. Zazwyczaj nie interweniowała w sprawy ludzi. Nie pracowała także z martwymi, a mimo to przyniosła jej ostatni sen Cathala. Sen, w którym razem z Duaną podróżował po świecie, spał z nią pod gołym niebem, trzymał ją w objęciach i palcami rozczesywał jej bujne, rude loki.

— A co zrobisz... — usłyszała w głowie jego głos. Zachrypnięty i cichy, jakby jego właściciel na długi czas zapomniał o jego używaniu. — A co zrobisz, gdy mnie zabraknie?

"To samo, co zawsze" — odpowiedziała w myślach, uśmiechając się w bólu. — "Znajdę na twoje miejsce kogoś innego."

— Jesteś taka nieszczera ze swoimi uczuciami — mówił dalej, a Duana niemalże czuła, jak ustami smaga jej ucho.

— I za to mnie kochasz — jęknęła w bólu, wypowiadając te słowa z niezwykłym trudem.

— Kocham cię za wszystko... — odpowiedział w jej głowie. — Ale nie chcę, żebyś umierała. My, ludzie, mamy stosunkowo krótkie życie, więc to naturalne, że umrę przed tobą, jednak nawet wtedy chcę, żebyś żyła. Wtedy będzie żył ktoś, kto kochał mnie równie mocno.

Eilis docisnęła do rany materiał zdarty ze swojej sukni, mając nadzieję, że to przynajmniej trochę zatamuje krwawienie, ale w mgnieniu oka i on nasiąknął czerwienią, która zaczęła przelewać się jej między palcami. Nadal krzyczała niepojęte słowa, jakich Duana nie mogła zrozumieć w tym stanie. Zamiast tak się przejmować, powinna po prostu ją dobić, tak jak robili to wszyscy ludzie, których od wieków trzymała przy sobie.

Chociaż Wielka Cesarzowa była strąconym z Niebios bóstwem pozbawionym nieśmiertelności, odkąd postawiła pierwszy krok w Niższym Królestwie, nie zestarzała się ani o sekundę, ponieważ zawsze przebywała wśród swojego elementu — wśród ludzkich grzechów. A najcięższym grzechem, jaki popełnić może człowiek, od zawsze było zabicie boga. Było to tak poważne wykroczenie, że gdy tylko zostawało popełnione, mogło nawet przywrócić Duanę do życia. I teraz też by mogło tak zrobić, gdyby tylko Eilis o tym wiedziała, ale cesarzowa nie miała dość siły, by jej o tym powiedzieć. Zresztą... nawet nie chciała jej tego mówić.

Jeszcze rok temu Duana sądziła, że się zmieniła. Że już więcej nie ucieknie od obowiązków, tak jak uciekła z Niebios i tak, jak uciekła z zamku osiem lat temu, zostawiając Gementes samo sobie. Tym razem chciała wykonać swoją powinność i odpowiednio przygotować nowego kandydata do otwarcia Bramy Wróconych. Jako bogini grzechu miała ocenić i poprowadzić człowieka, który sprowadzi na oba światy zagładę lub nowy porządek. Miała go także nauczyć wszystkiego o Caelum Mortem, tak jak rozkazał jej Świat w dniu narodzin. To właśnie dlatego tak ochoczo ruszyła w pościg za jedyną wskazówką, jaką dostała we wspomnieniach Ahena — ruszyła za Eilis. A gdy wreszcie ją spotkała w Ornorze, sytuacja znacząco się skomplikowała. Nie miała nawet czasu, by wyjawić swoje prawdziwe intencje. Z perspektywy dziewczyny pomoc, której udzieliła Duana, była pewnie w całości niezrozumiała.

Najpewniej już nigdy nie pozna prawdziwych intencji, bo tak samo, jak dawniej cesarzowa chciała wszystko naprawić, tak teraz wszystkiego miała serdecznie dość. Obowiązki bóstwa grzechu, a także ponoszenie konsekwencji za spowodowanie katastrofy na Ziemiach Martwych przestały mieć znaczenie. Wszystkie niedokończone sprawy były w tej jednej chwili odbierane jako największe utrapienie z możliwych. Nawet utrata Cathala sprawiała, że w środku Duana aż krzyczała z kotłujących się emocji i uczucia bezsilności. Nie wiedziała, jak zginął, ale tamten sen był tak zimny, że Ruya mogła go pobrać jedynie od martwego człowieka. Teraz chciała jedynie przestać myśleć, a właśnie nadarzyła się taka okazja.

Uśmiechnęła się tak szeroko, jak tylko pozwoliło jej zmęczone ciało i przechyliła nieznacznie głowę w stronę Eilis.

— Pieprzyć to — powiedziała ostatkiem sił, gdy blask w jej oczach przygasał już niemal całkowicie. Jeżeli w swoim życiu miałaby czegokolwiek żałować, to jedynie tego, że nie zdążyła się przyznać przed tą dziewczyną do swojej kolejnej porażki. Nie zdążyła się przyznać do tego, że po prostu znowu postanowiła uciec. Tym razem na znacznie dłużej niż tylko osiem lat...

Widząc, jak Duana przestała reagować, Eilis położyła jej dłoń na czole, po czym zamknęła powieki kobiety. Praktycznie jej nie znała, a mimo to czuła, że właśnie utraciła coś bardzo ważnego. Wstała z posiniaczonych kolan i wytarła ręce z krwi o chusteczkę, którą podał jej Zeno.

— Ona... umarła — powiedział drżącym głosem. — Myślałem, że bogowie nie umierają.

— Masz rację. Wszyscy tak myśleliśmy — odparła, nadal nie mogąc w to uwierzyć. Mimo to mówiła dalej, czując wewnętrzną potrzebę, żeby wszystkie dręczące ją myśli powiedzieć na głos. — Dlaczego zginęła, mimo że była bogiem? Czy to oznacza, że my, zwykli ludzie, jesteśmy w stanie...

— Wystarczy — przerwał jej, odwracając się do zwłok cesarzowej plecami. — Nie zaprzątaj sobie głowy takimi myślami, bo tylko zatrujesz swój umysł. Widziałaś, jakim była potworem. Widziałaś też, do czego był zdolny ten twój Lucus, a bogów jest znacznie więcej. Nawet jeżeli ludzie mogą ich zabić, to z naszą obecną siłą to się nie uda.

— Ale w takim razie Śmierć Niebios nie jest jednostronną rzezią. Możemy się bronić.

— Nie mam pojęcia, o czym mówisz, jednak teraz jest dobrze. Ludzie żyją pod opieką bogów i nasze światy są rozdzielone. Nie ma potrzeby tego zmieniać.

— Nie, Zeno... To się już zmieniło. Nasze światy nigdy nie były rozdzielone. Od dawna pojawiali się tu bogowie. Powolutku, po jednym, niezauważalnie Niebiosa umieszczały ich w Niższym Królestwie, a teraz jeszcze przestały zsyłać błogosławieństwa. Już nie jesteśmy pod ich opieką.

— Możliwe.

Mówiąc to, szarpnięciem poprawił kołnierz czarnego płaszcza, a cień, który go tworzył, na nowo okrył prawe ramię, zasłaniając spiralne cięcia na skórze. Moc Lucusa pochłaniała kosmiczne ilości magii i gdyby nie fakt, że Zeno przez lata pożarł jej mnóstwo, to w normalnych okolicznościach, jako przeciętny mag, nie mógłby jej użyć ani razu. Każdy skok był też niebezpieczny oraz sprawiał niemiłosierny ból, otwierając stare rany. Jak na razie więcej było z tego problemów niż pożytku, więc mężczyzna postanowił na dłuższy czas wstrzymać się z używaniem pożyczonej mocy. Przynajmniej na tak długo, aż w zupełności jej nie opanuje.

— Co planują bogowie? — zapytał wreszcie, czując doskonale, iż dziewczyna nie mówi mu wszystkiego, co wie.

— Tak naprawdę nie mam pojęcia — odparła, uśmiechając się bezsilnie.

Kiedy przywodziła na myśl Nathairę, wracały wspomnienia ze spotkania z nią. Widziały się jedynie dwa razy, ale za żadnym blondynka nie mogła przejrzeć myśli bogini śmierci. Wyglądało to tak, jakby Nathaira chciała wszystkiego, ale na niczym jej nie zależało. Jakby zmuszała się do podjęcia pewnych działań z prostych środków ostrożności. Mogła wybiegać wprzód i kalkulować. Mogła być ciągle gotowa na to, że kiedyś w niej zrodzi się jakieś pragnienie, któremu nie będzie mogła się oprzeć... ale to jeszcze nie był ten moment. Teraz nie zależało jej na niczym. I może tylko to, że nadal na coś czekała, sprawiało, iż oni wszyscy ciągle żyli.

Niespodziewanie w oddali coś mignęło czerwienią. Zaledwie na krótki ułamek sekundy załamało światło dawane przez Imitację Słońca należącą do Helium i zaczęło zbliżać się z niewiarygodną prędkością. Zeno, widząc to, zerwał się przed Eilis, a paski na lewym rękawie płaszcza wydłużyły się i oplotły jego dłoń, przybierając formę czegoś na kształt pazurów. Jednym machnięciem rozbił ciśnięty w nich czerwony kryształ, ostrzegając przy tym dziewczynę.

Eilis odwróciła się i wyciągnęła przed siebie rękę, a biały kostur, wcześniej wbity w ziemię, w miejscu, gdzie zniknął Lucus, teraz znajdował się już w jej dłoni. Niewielkie odłamki kryształu zatrzymały się na niewidzialnej energii i powoli zaczęły w nią wnikać, zmieniając się w drobny pył.

— Niewiele brakowało — powiedziała, wzdychając przy tym z ulgą.

— To akurat moja kwestia — warknął poirytowany, wciąż jednak nie spuszczając oczu z kierunku, z którego nadleciał atak. — Wychodzi na to, że mamy kolejny kłopot. Powiedzmy sobie szczerze, obecnie wszystko mnie boli i nie będę walczyć, a ty ledwo stoisz na nogach po użyciu tej dziwnej umiejętności. Wnioskując po tym, jak oddychasz, poziom twojej magicznej mocy jest równy zeru i następne zaklęcie może sprawić, że zachorujesz na "wypalenie".

— A więc zauważyłeś? — zaśmiała się, ale Zeno doskonale widział, jak dziewczyna zaciska palce na księdze trzymanej pod pachą. Nie ważne, jak bardzo chciała to ukryć, teraz była zupełnie bezsilna. — To nic takiego.

— Kupię ci trochę czasu, a ty uciekniesz.

— Nie zostawię cię — odpowiedziała z całkowitą powagą.

— Tylko byś spróbowała... Jak już się oddalisz na bezpieczną odległość, to mnie wezwiesz tak samo, jak to zrobiłaś wcześniej. Nie potrafię sam z siebie wybierać miejsc, do których się przeniosę, gdy ich nie widzę.

— Kolejny skok cię zabije!

— Możliwe — odwrócił się do niej jedynie na chwilę, by rzucić jej uśmiech pełen drwiny, a gdy znów wrócił spojrzeniem na budynki w oddali, spośród których nadleciał wcześniejszy atak... ich nie było. — Co?

Ogromna wyrwa długa na kilkadziesiąt metrów i wysoka na dwa piętra spustoszyła rzędy kamienic zupełnie tak, jakby ktoś kolosalnych wielkości mieczem wykonał proste pchnięcie przed siebie. Spanikowany Zeno zaczął szukać źródła tego absurdalnego zdarzenia i gdy rozglądał się dookoła, pod sobą wyczuł własną śmierć. Trwało to nie więcej niż mrugnięcie okiem, ale w tym czasie jego napastnik, który dotychczas szykował się do ataku pochylony tuż przed nim, zdążył przerzucić ciężar ciała na drugą nogę i zaczął wstawać, celując krwawym ostrzem prosto w głowę Zeno. Był tak blisko, że mężczyzna czuł jego spokojny i zrównoważony oddech, a także widział dokładnie złote oczy tak bardzo obojętne, że zmroziły mu krew w żyłach. Wyglądał na nie więcej niż dwadzieścia lat, ale jego ruchy były tak płynne, jakby ćwiczył je znacznie dłużej.

Zeno spróbował zrobić unik, jednak jego ciało było zbyt wolne, aby to się udało. Na szczęście w tym samym czasie biały kostur uderzył w kryształowy miecz, który w jednej chwili pociągnął swojego właściciela ku ziemi. Ostrze napierało w kostkę brukową z taką siłą, że wpierw pojawiły się pęknięcia dookoła, a później ziemia z wielkim hukiem zapadła się o kilka centymetrów.

Eilis stanęła przed próbującym podnieść swój miecz Vinem i podała mu dłoń. Chłopak, widząc to, uniósł głowę, puścił rękojeść i wstał bez jej pomocy.

Patrzyli na siebie w milczeniu i trwali tak przez dłuższą chwilę, nie wiedząc, od czego zacząć. W głowie Vina kotłowało się mnóstwo myśli. Miał tej dziewczynie tyle do opowiedzenia i tyle do zarzucenia, że już dawno przestał to liczyć. Teraz pozostała jedynie pustka. Spojrzał na nią od góry do dołu, zauważając nowe ubrania i płaszcz z białych, ptasich piór. Była wykończona i z trudem stała o własnych siłach. Podpierając się na drewnianym kosturze z białego drewna, sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała upaść. Najdziwniejsze w niej jednak były oczy. Dawniej niebieskie tęczówki teraz stały się żółte i o wiele większe niż wtedy, gdy widział ją po raz ostatni. W pewien sposób napawało go to niepokojem.

Dziewczyna odgarnęła z czoła kosmyki włosów posklejanych od potu i również obserwowała to, co zmieniło się w Vinie od ich ostatniego spotkania. Prawdopodobnie było to tylko jej złudzenie, ale zdawało się jej, jakby urósł parę centymetrów. Jego ciało było miejscami pocięte od niewielkich ostrzy i zabrudzone krwią. Rany nie były opatrzone, więc musiał przybiec tu zaraz po tym, jak stoczył ciężką walkę... O ile jakakolwiek walka mogła być dla niego ciężka. W końcu nadal był bogiem. Z pewnością nie było człowieka, który mógłby się z nim mierzyć. Spojrzała mu prosto w oczy i poczuła, że od bardzo dawna brakowało jej tego widoku.

Wyciągnęła dłoń i oparła ją na jego policzku. Uśmiechnęła się, opuszkami palców sunąc pod linią rzęs, po chropowatej powierzchni zaschniętej krwi.

— Płakałeś? — zapytała, na co chłopak drgnął mimowolnie.

Vin odtrącił jej dłoń i zmarszczył brwi, zwiększając dzielący ich dystans.

— Oczywiście, że nie płakałem! — odparł, nerwowo trąc zewnętrzną częścią dłoni policzki. — To efekt uboczny mojego Rozkazu. Krwawię z oczu.

— Tak myślałam.

Przyglądając się temu, Zeno miał wrażenie, że tylko im przeszkadza. Nic nie rozumiał. Nie wiedział, przez co razem przeszli, ani dlaczego znowu umilkli. Zachowywali się tak, jakby nie widzieli się setki lat. Jakby zapomnieli, jakie relacje tak właściwie ich łączyły. Wspomnienia i ich własne złudzenia zlały się w jedno, a oni z największą ostrożnością próbowali odczytać prawdę, która nigdy nie istniała.

— Czyli Rowena miała rację... — Pierwszy przemógł się Vin. — Naprawdę przybyłaś do Ornory.

— Tak. Przez pewne okoliczności nie miałam wyboru.

— Czy to ma związek z twoimi oczami...? — pytał, stojąc naprzeciwko niej jak naprzeciwko lustra i palcami dotykając swoich skroni. — Zmieniły się.

— W pewien sposób masz rację. Moje nowe oczy są tego częścią, a raczej stały się... Odkąd rozdzieliliśmy się w Mabh.

— Nie tylko twoje oczy się zmieniły — kontynuował Vin, uśmiechając się przy tym. Ten rodzaj uśmiechu Eilis widziała u niego po raz pierwszy. Patrzył na jej kondycję i na to, co wydarzyło się na pobojowisku. — Chociaż nie... Ty zawsze byłaś na tyle zdeterminowana, żeby walczyć o coś z całych sił. Po prostu teraz masz ich znacznie więcej.

— Dawniej nie powiedziałbyś mi czegoś podobnego — zauważyła — Dziękuję.

— Można powiedzieć, że za sprawą pewnego natarczywego kapłana zrozumiałem parę rzeczy i teraz nie boję się tego powiedzieć na głos — mówił, podchodząc do zwłok cesarzowej leżących nieopodal. Włosy kobiety były rozrzucone we wszystkich kierunkach i sprawiały wrażenie, jakby powoli wsiąkały w kałużę jej krwi. Dotknął jej dłoni, aby upewnić się w swoich przekonaniach. — Bogini grzechu... Bez niej pewnie byłoby wam trudno.

— Nawet mnie nie znała, a poświęciła się, by pomóc nam wypędzić rozszalałego Lucusa. Bez niej to miasto, a może nawet cały ten kraj, już by nie istniał.

— Lucus oszalał? Dlaczego? — zapytał Vin. Wyglądało na to, że uporczywie nad czymś rozmyślał, wpatrując się w zwłoki Duany. — Co takiego się stało, że przybył do Furantur?

— To moja... — zaczął Zeno, ale Eilis wyciągnęła przed niego rękę, powstrzymując go od odpowiedzi.

— Nie wiemy. Coś poważnego musiało wydarzyć się na Niebiosach — wyjaśniła.

— A to białe światło na niebie? Czym ono było?

— To jeden z Rozkazów cesarzowej — skłamała. — Z Lucusem nie dało się wygrać. Nie można było z nim walczyć i odnieść zwycięstwa. Jedyne rozwiązanie to odesłać go na jakiś czas tam, skąd przybył. Szanse na powodzenie były wyjątkowo niskie, ale jakoś nam się udało.

— Za cenę życia bogini grzechu... — westchnął, wstając. — Vanora mi o niej opowiadała. Podobno w czasie Caelum Mortem jej moc byłaby tak niewyobrażalnie wielka, że zabicie kogoś jej pokroju byłoby zupełnie niemożliwe. Zamierzałem ją odnaleźć jak najszybciej, ale widocznie się spóźniłem. Szkoda, że nie doczekała tego momentu.

— A więc nadal planujesz wojnę z Niebiosami?

— Oczywiście. W końcu jestem bóstwem wojny.

Słysząc to, Zeno przewrócił oczami, dając jasno do zrozumienia, że wcale nie wierzy w tę historię. Nagle wszyscy chcieli być bogami. Lucusa był w stanie zrozumieć, bo zwykły człowiek nie mógł stworzyć tak ogromnego lasu w ułamku sekundy. Zresztą moc, którą mu ukradł, była najlepszym dowodem na to, że ten potwór rzeczywiście mógł być bogiem.

Śmierć Duany widział już osiem lat temu, a mimo to spotkał ją później raz jeszcze, przez co ciężko było mu uwierzyć w to, że teraz też nie żyje. Póki nie zakopie tej wiedźmy trzy metry pod ziemią, to nigdy nie będzie pewien, iż pewnego dnia z nudów nie postanowi wrócić do życia.

Ten chłopak natomiast nie wykazał się jeszcze niczym, co mogłoby potwierdzić, że naprawdę ma w sobie cząstkę boskiego elementu. Co prawda wyrwa między kamienicami robiła wrażenie, ale coś takiego z odpowiednim przygotowaniem nawet Eleonore była w stanie zrobić. Co więcej, walczył mieczem z kryształu. Jak coś takiego mogło być użyteczne?

Gdy myśli Zeno zaprzątała postać chłopaka, którego imienia nawet nie miał okazji poznać, wszystko wokół zrobiło się ciemniejsze. Zupełnie jakby skrzeczące burzowe chmury przysłoniły niebo.

— Za wcześnie mnie znalazły... — westchnął Vin, drapiąc się nerwowo po głowie i spoglądając w górę.

Ogromna chmara kruków wirowała nad nimi jak nad pobojowiskiem, szukając czegoś, co byłoby w stanie napełnić ich dzioby. Liczebność tych podłych ptaszysk sprawiała, że każdy, kto na nie patrzył, czuł narastający niepokój. Zupełnie jak symbol zagłady dawały do zrozumienia, że koniec tego miasta może nadejść w każdej chwili. Rozrzucając dookoła deszcz czarnych piór, zaczęły osiadać na gruzach Ornory.

— O nie... To coś na pewno nie wróży niczego dobrego, a tym bardziej ten koleś, za którym to przyfrunęło! — krzyknął Zeno, stając między Vinem a Eilis. — Nie ma szans, żeby on był w mojej drużynie. Już wystarczy mi jeden magnes na problemy, kolejnego moje delikatne serce nie wytrzyma. Nawet jeżeli to twój chłopak, nie ma takiej możliwości! Nie zabierzemy go ze sobą. Pożegnajcie się, ucałujcie i spadamy, Eilis — mówił, chwytając dziewczynę za rękę i odciągając jak najdalej od tego szatyna.

— Już mnie wcześniej to zastanawiało, ale... — Vin wyciągnął dłoń, w której pojawił się mały kryształ i powoli zaczął się rozrastać. Kolejne warstwy czerwonej substancji narastały na siebie, aż w pełni utworzyły Krwawe Ostrze Cogadh. Chłopak skierował je w stronę mężczyzny w czarnym płaszczu. — Kim ty tak właściwie jesteś?

— To Zeno. Pomaga mi — wtrąciła się Eilis, wyrywając się z uścisku byłego praktykanta, po czym przedstawiła tę dwójkę należycie. — Zeno, to jest Vin, bóg wojny, którego spotkałam, gdy jeszcze byłam w klasztorze. Vin, Zeno jest jednym z magów twierdzy mieszczącej się daleko na północy kontynentu. Przebył całą tę drogę, żeby zapewnić mi bezpieczną podróż aż tutaj. Nie spodziewałam się, że cię tu ujrzę.

— Ja też nie miałem pewności, że tutaj dotrzesz, a mimo to czekałem. Mam nawet twoją księgę — powiedział, odwracając się i zamierzając poprowadzić dziewczynę do swojej kryjówki, jednak Eilis zatrzymała go, kładąc mu dłoń na ramieniu.

— Nie musisz. Już jej nie potrzebuję. Mam teraz oryginał, spójrz. — Uniosła wyżej Inwersję Magiczną. — To właśnie po nią przybyłam do Ornory, a teraz, gdy ją mam... Zamierzam wrócić na północ, Vin. Do Causamalii — powiedziała, a chłopak zaniemówił. Spojrzał na nią z takim niedowierzaniem, że blondynka po prostu nie mogła mu patrzeć dłużej w oczy. Zamiast tego odwróciła wzrok. — Przepraszam.

— Ja... nie rozumiem — wyjąkał. W tej jednej chwili czuł się bardziej zdradzony niż wtedy, gdy odeszła bez słowa. Przez cały rok łudził się, że gdy następnym razem się spotkają, ona wróci, ale wszystko wskazywało na to, że już zdecydowała. — Dlaczego?

— Ponieważ nieważne, jak bardzo nienawidzisz Niebios i nieważne, jak bardzo chciałbyś zabić Nathairę, ja po prostu nie jestem w stanie poświęcić dla ciebie życia milionów ludzi. Jeżeli dojdzie do Caelum Mortem, to nie będzie tylko i wyłącznie twoja wina, ponieważ ja także odegrałam w tym ważną rolę. Tamtego dnia, gdy spotkaliśmy się pod Drzewem Życzeń... Tamtego dnia, gdy znalazłam cię ledwo żywego i zaprowadziłam do klasztoru... Naprawdę chciałam cię uratować, Vin. Jednak jeśli twoje istnienie ma sprowadzić na nas zagładę, może lepiej by było, gdybyś wtedy zginął.

Ostatnie słowa wyszeptała. Zrobiła to z tak wielkim trudem i tak wielkim bólem, że nawet Zeno, który nic nie wiedział o uczuciach łączących tę dwójkę, wyczuł, jak bardzo Eilis zmuszała się, żeby to powiedzieć. Tak naprawdę nie to miała na myśli, ale jeżeli postąpiłaby inaczej, prawdopodobnie ten chłopak nigdy by nie odpuścił. Musieli się rozstać z przyczyn, o których dziewczyna nie mogła mu powiedzieć. Tych samych przyczyn, których nie chciała wyjawić nikomu. Postanowiła, że będzie dźwigać ciężar własnego przeznaczenia w samotności. Bez wsparcia ludzi, na których mogło jej zależeć.

Już dawno zdecydowała, że będzie się otaczać tylko tymi, których jest gotowa poświęcić.

— Przestań chrzanić! — krzyknął Vin, wykonując zamach swoją boską bronią. Kryształowy miecz rozrósł się do pokaźnych rozmiarów i uderzył tuż obok Eilis, jednak ta nie zareagowała. Zupełnie jakby była gotowa na śmierć z jego ręki. I chociaż nie włożył w ten atak pełni swoich możliwości, to ciężko dyszał. Bardziej ze złości niż ze zmęczenia. — Nie ma mowy, żebym ci w to uwierzył!

Blondynka zakryła twarz dłonią, a gdy ją zdjęła, miała już na sobie porcelanową maskę. Żółte oczy drapieżnego ptaka wyglądały zza niej, sprawiając wrażenie przepełnionych jadem. Spojrzenie tej dziewczyny w jednym momencie zmieniło się diametralnie.

Niespodziewanie wszystkie kruki od razu zerwały się w powietrze jakby przepłoszone zbliżającym się niebezpieczeństwem. W oddali mignęło światło, a tuż po tym w ziemię uderzył potężny atak, odgradzając od siebie Vina i Eilis. Uderzenie było tak silne, że pozostawiło po sobie głęboką na trzy metry wyrwę w ziemi. Po czymś takim nawet bóstwo mogłoby być w poważnych tarapatach.

Dziewczyna, zainteresowana naturą tego ataku, przyglądała się wyrządzonym przez niego szkodom jeszcze przez chwilę, zauważając drobne strumienie wody, które zlewały się ze sobą i tworzyły kałużę w miejscu uderzenia. Zaniepokojona spojrzała w niebo i zauważyła dwie kobiety, obie o ponadprzeciętnej urodzie. Jedna z nich miała włosy w kolorze spalonej ziemi i białą suknię, za którą ciągnął się jedwabny welon. Za rękę mocno trzymała tę, którą Eilis miała okazje spotkać i która najpewniej była właścicielem pocisku — Vanorę.

— Więc ta druga to Helium... — powiedziała pod nosem, bardziej do siebie niż do kogoś z jej otoczenia. — Jeden bóg to wystarczająco, ale teraz przyjdzie nam się mierzyć z trójką.

Vanora puściła się i zaczęła spadać na ziemię. Wiatr rozwiewał jej brązowe włosy i sprawiał, że materiał sukni zaczął mocno przylegać do ciała. Po chwili całkiem się rozpłynął, a bogini zebrała z niego swój element i cisnęła nim prosto w blondynkę. Widząc to, Vin drgnął, chcąc zablokować strumień pod wysokim ciśnieniem, jednak w ostatniej chwili zrezygnował z tego pomysłu.

Zamiast tego Zeno osłonił dziewczynę własnym ciałem. Jego płaszcz ze skóry Sheridana zaabsorbował część energii, ale wciąż nie mógł oprzeć się aż tak przytłaczającej sile. W miejscu uderzenia powstała dziura, raniąc poważnie byłego praktykanta Causamalii.

Vanora wylądowała tuż obok Vina, a po chwili dołączyła do nich Helium. Stali teraz naprzeciwko mężczyzny podpierającego się dłońmi o ziemię i dziewczyny w białym płaszczu z sowich piór, która nawet nie zamierzała pomóc mu wstać.

Baronowa Pelagialu zmarszczyła gniewnie brwi i ruszyła w stronę nieznajomej. Zaraz za nią ciągnęły się niewielkie strumienie wody, które wpływały po jej nagiej skórze do góry i jak najszybciej próbowały uszyć na nowo jej błękitną suknię.

— To białe światło... To byłaś ty — powiedziała pewna swego. — Jesteś niebezpieczna.

Eilis uśmiechnęła się nieznacznie i sięgnęła dłońmi za włosy, rozwiązując wisiorek z czarnym, owalnym kamieniem. Nie miała już w sobie ani odrobiny białej magii, tym bardziej nie była w stanie czerpać mocy z Nigdzie, bo za bardzo obciążało to jej ciało. Znaczyło to mniej więcej tyle, że została jej już tylko jedna deska ratunku.

— Czarna Magia... — zaczęła, wyciągając przed siebie rękę, w której za rzemyk trzymała wisiorek. — "Trzydziestoletnia Ciemność".

I właśnie wtedy powietrze od razu stało się cięższe, a klimat znacząco się ochłodził. Nad dziewczyną, tuż za jej plecami, pojawiła się kobieta. Jej oczy były zupełnie puste, a niestabilne ciało, zbudowane z substancji przypominającej mgłę lub czarny dym, zaginało i absorbowało światło w najbliższej okolicy.

— Helium! — krzyknęła Vanora, doskonale wiedząc, co się zaraz stanie. Ruszyła biegiem przed siebie, gotowa nawet odciąć obie ręce dziewczynie w bieli, byleby tylko odzyskać czarny kamień. Gniew na jej twarzy zdawał się nie mieć granic.

— Rozkaz: "Drugie słońce" — odparła bogini, a między jej palcami zaczęły tańczyć iskry. Cisnęła promieniem światła za plecy przeciwnika, gdzie w jednej chwili powstała ogromna kula ognia jarząca się białym światłem.

Vanora, widząc to, skupiła cały swój element w prawej dłoni. Jeszcze nigdy wcześniej nie miała tak ogromnej swobody w jego kontroli. Cząsteczki wody uderzały w siebie z taką siłą, że powstały w ten sposób rozszalały rapier mógłby z łatwością przeciąć górę... A mimo to zatrzymał się, zablokowany przez falę następującej na niego ciemności, która zaczęła przybierać materialną formę. Drobinki czarnej magii unosiły się w powietrzu i migotały w słońcu jak kurz, jednak nie znikały. Nawet Helium nie miała pojęcia, dlaczego jej Boskie Światło nie było w stanie ich wypalić. W tamtej jednej chwili wszystko było dziwne.

Cienista postać klasnęła w dłonie, a po okolicy rozniosła się fala dźwięku, wyznaczając strefę, w której będzie szaleć jej zaklęcie. Następnie rozłożyła ręce i przesunęła je tak, jakby chciała zatrzasnąć wrota otwarte na oścież. Kotara opadła i zapanowała ciemność. Całe miasto w jednej chwili zostało zupełnie odizolowane od reszty świata. Nikt nie mógł dostrzec, co dzieje się w środku, łącznie z tymi, którzy się tam znaleźli. Bogowie i ludzie w tamtym momencie utracili jeden ze swoich zmysłów. Stali się niewidomi. Pozostało im przestać polegać na wzroku i nauczyć się poruszać w całkowitych ciemnościach, ale dla kogoś, kto z podobnym problemem spotyka się po raz pierwszy, nie było to łatwym zadaniem.

Helium próbowała aktywować któryś ze swoich Rozkazów, ale głęboka ciemność niemalże od razu pochłaniała wszystko, co tylko udało jej się stworzyć. W najlepszym wypadku przez chwilę mogła zobaczyć miasto tak, jak gdyby w mglistą noc ruszyła do lasu jedynie ze świecą. 

Vanora utraciła w zupełności kontrolę nad boskim elementem i, mimo że krzyczała oraz przeklinała, nic nie mogła z tym zrobić. Woda, która ją otaczała, przestała słuchać jej Rozkazów.

Tylko Vin stał w milczeniu, ze spuszczonymi ramionami. Był za bardzo zszokowany, aby zareagować. Zewsząd dobiegały go głosy, ale ten jeden, ten najbliżej niego, wydawał się wtedy najważniejszy.

— Przepraszam — szepnęła Eilis, wtulając się w jego tors. Trwała tak przez moment, dzieląc się ciepłem swojego ciała i spokojnym biciem serca, które swym rytmem zdołało zarazić nawet szatyna. — Od dawna chciałam to zrobić, ale nigdy mi na to nie pozwoliłeś.

Vin nie reagował. Na chwilę uniósł o centymetr dłoń, jakby i on chciał ją objąć, jednak szybko zrezygnował z tego pomysłu. Pozwolił jej się odsunąć i odejść. A razem z nią odeszła Ciemność i mężczyzna w czarnym płaszczu.

Vanora, gdy tylko odzyskała władzę nad swoim elementem, była gotowa rozszarpać dziewczynę, ale nigdzie nie mogła jej znaleźć. Nie wiedziała, jakim cudem zniknęła tak szybko ani gdzie się udała. Spojrzała na Helium, która z przerażeniem oglądała swoje dłonie. Dawniej delikatne i jasne, teraz stały się szare, z widoczną siateczką czarnych żył pod skórą. Starała się użyć słabego Rozkazu, jednak w tej samej chwili skażenie się powiększyło.

— Jak wiele... Jak wiele modyfikacji Tara zdążyła wykonać w swoim elemencie, zanim odeszła na zawsze? — pytała, nie mogąc uwierzyć w sytuację, przed którą została postawiona. — Ona... Czarna Magia... Wdarła się do mojego ciała.

— Kto to był?! — Vanora ruszyła gniewnym krokiem w stronę Vina, jakby wyczuwała, że tylko ten chłopak jest w stanie jej wyjawić tożsamość kobiety w płaszczu z sowich piór. — Kim ona była? Bogiem? Magiem?

— Ja... Nie wiem — powiedział bez emocji. Wciąż patrzył w dal i nie reagował, nawet gdy Baronowa chwyciła go mocno za ramiona.

— Widziałeś, czego użyła! Miała Rowenę! Ten cień, który się za nią pojawił, to była Rowena, rozumiesz?! Nasza Rowena! Musisz nam powiedzieć, kim ona jest!

— Ale ja naprawdę... — mówił, wreszcie patrząc Baronowej prosto w oczy. — Naprawdę nie znam tej dziewczyny.

------Notatka od Autora------

Bonus!

Zeno padł na ziemię, nie mogąc uwierzyć, że dał się namówić na coś podobnego. Z jego ręki płynęły strumienie krwi i czuł, jak powoli mdleje od ilości, którą stracił... A mimo to się uśmiechał. Spojrzał na dziewczynę z ciekawością w oczach.

— Co to było? Ten kamień?

— Rowena — Czarna Magia o cudzej świadomości. Ten przedmiot to jedna trzecia boskiego elementu Tary.

— Mogę to zjeść?

Koniec Epizodu: Ornora.

Następny Epizod: Epilog.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro