1. Nauka trafiania

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Jeszcze raz – powtórzył po raz kolejny Daan.

India westchnęła cicho, po czym nałożyła strzałę na cięciwę. Skupiła się na celu, tak, że cały otaczający ją świat zniknął. Gdy ustabilizowała ramiona, wypuściła strzałę. Ta przecięła powietrze w towarzystwie charakterystycznego dźwięku, wydawanego przez pióra bażanta królewskiego muskane wiatrem. Dziewczyna uśmiechnęła się z niedowierzaniem, widząc, że grot utkwił w środku tarczy. Gdy służący pobiegł wyjąć strzałę, zerknęła na Daana.

- Nie podejrzewałam, że kiedykolwiek uda mi się trafić z takiej odległości – powiedziała.

Chłopak uniósł brew.

- Nie wierzyłaś, że nauczę cię strzelać?

Opuściła wzrok z zakłopotaniem.

- Strzelać nauczył mnie ojciec – odparła cicho. - Ty miałeś tylko nauczyć mnie trafiać. – Czuła, że to stwierdzenie balansowało na granicy grzeczności, ale mimo wszystko je wypowiedziała. Nauka posługiwania się bronią była pomysłem jej ojca i India w żaden sposób nie chciała uznawać za pomysłodawcę tego procederu także Daana.

Daan roześmiał się szczerze, wzbudzając w dziewczynie spore zakłopotanie, po czym spojrzał na nią z namysłem.

- Trafiać też już potrafiłaś. Brakowało ci tylko pewności siebie. Uczysz się tak szybko, że właściwie nie jestem ci do niczego potrzebny – rzekł. Choć jego słowa teoretycznie miały pochlebny charakter, sposób, w jaki, je wypowiedział, nie pozostawiał wątpliwości, iż nie były komplementem.

India poczuła wstępujący na policzki rumieniec. Odwróciła głowę, by Daan go nie zauważył. Rozumiała jego potrzebę, by w jakiś sposób wyrazić niezadowolenia. W niej samej także pomysł, by nauczyła się władać bronią, wzbudzał zakłopotanie. Taka umiejętność nie była typowa dla damy z dobrego domu i niejeden mężczyzna mógłby zakwestionować dobre wychowanie panny posługującej się łukiem.

- Jeszcze raz? – zapytała, by przerwać kłopotliwą sytuację.

Gdy nałożyła strzałę na cięciwę, Daan złapał ją za ramię, zmuszając do opuszczenia łuku. Dziewczyna spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Tym razem zwiększymy dystans, droga kuzynko – wyjaśnił.

Gdy odsunęli się od tarczy tak, że wydawała mi się nie większa od zaciśniętej w pięść dłoni, chłopak odciągnął Indię jeszcze kilka kroków w prawo. Ten strzał miał być znacznie trudniejszy; zwiększona odległość oraz fakt, że nie stała dokładnie naprzeciw celu wymagały większych umiejętności niż te, które do tej pory posiadła. Daan chwycił swój długi łuk z czarnego drewna Shavi, poznaczonego jasnymi słojami. Wykończony był masą perłową i wyglądał na nieco zbyt wyszukany i delikatny, by dobrze spełniać swoją funkcję, ale choć dziewczyna strzelała z niego tylko raz, od razu zrozumiała, że nigdy wcześniej nie trzymała równie śmiercionośnej broni. Był lekki i poręczny, a wypuszczone z niego pociski osiągały ogromną prędkość. India nie miała pojęcia, gdzie zdobył taki łuk. Podejrzewała, że dostał go od kogoś z rodziny jego ojca. Cellowie znani byli z zamiłowania do drzew Shavi, które swego czasu ocalili od całkowitej zagłady, i których różowym kwiatom zawdzięczali barwę swego rodu.

Daan wypuścił strzałę, która poszybowała wysokim łukiem, po czym z szelestem łabędzich piór trafiła wprost w cel. Uśmiechnął się z dumą. Zrzucił na ziemię umocowany wcześniej u jego szyi płaszcz, po czym ułożył na nim delikatnie łuk.

- Podejdź, pani – zawołał.

Zawołana dziewczyna ruszyła w jego kierunku, ściskając w dłoni własną broń. Daan zbliżył się do niej i powiedział:

- Ustaw się w pozycji do strzału, kuzynko.

Posłusznie wykonała jego polecenie. Daan przybliżył się. Oparł swoje ciepłe dłonie na tych należących do dziewczyny, dużo drobniejszych, ściskających kurczowo jasny łuk z drewna drzewa łez, Nateli. Wstrzymała oddech, czując jego bliskość. Rzadko miała okazję, by pomiędzy nią a mężczyzną była tak niewielka odległość. Każde zbliżenie wydawało jej się nienaturalne, niewłaściwe i balansujące na granicy dobrego smaku.

- Odrobinę bardziej w prawo – powiedział, równocześnie korygując jej ustawienie. – Skup się na celu, ale nie ignoruj otoczenia. Przy takiej odległości wiatr ma spore znaczenie, pani. Z której strony wieje?

Zerknęła na kołyszące się gałęzie drzew, marszcząc czoło.

- Z prawej...? – jej głos brzmiał nieco zbyt niepewnie.

- Pytasz czy odpowiadasz, kuzyneczko? – odparł zaczepnie.

Tym razem zanim dała mu odpowiedź, zerknęła na słońce i luźne kosmyki włosów opadające jej na twarz.

- Z zachodu – odpowiedziała, pozbywając się wszelkich wątpliwości.

- Świetnie panna sobie radzi – powiedział z zadowoleniem w głosie. – A gdzie znajduje się nasz cel?

- Na północny zachód – tym razem w głosie Indii nie było nawet śladu wahania.

- Przy dużych odległościach musisz zauważać te szczegóły, kuzynko. Jeśli uda ci się wykorzystać wiatr do własnych celów – przesunął łuk lekko w lewo – twoje strzały będą dokładniejsze.

W tym momencie razem puścili cięciwę. Dziewczyna uwolniła wstrzymywane powietrze. Strzała przecięła przestrzeń dzielącą ją od tarczy z prędkością błyskawicy, po czym trafiła prosto w cel. Początkująca łuczniczka wpatrywała się w nią z niedowierzaniem.

Daan odsunął się od niej z uśmiechem.

- Widzisz? To wcale nie takie trudne, pani. Gdy ojciec dowie się o twoich postępach, z pewnością nie będzie zmuszał cię do dalszych ćwiczeń – odparł z czymś na kształt pocieszenia w głosie.

Pokręciła głową.

- Wątpię – odpowiedziała z żalem, potrząsając głową. Jej długie, starannie uczesane rude włosy zawirowały wokół twarzy. – Ojcu bardzo na tym zależy. Jego wpływ zniknie dopiero, gdy stanę się panią innej szlacheckiej rezydencji.

- Być może stanie się to wcześniej, niż podejrzewasz, droga krewniaczko – rzekł z nieśmiałym uśmiechem.

Wciągnęła gwałtownie powietrze. Czyli to prawda! Wszystko wskazywało na to, że dobrze odczytała znaki. Już od dawna podejrzewała, iż ojciec obiecał jej rękę Daanowi Cello. Skoro jednak chłopak sam o tym wspominał, decyzja musiała już zapaść. India wiedziała, że ma niesamowite szczęście. Mimo że młody szlachcic był jej kuzynem, mogła trafić znacznie gorzej. Aranżowane małżeństwa często łączyły ludzi, między którymi była ogromna różnica wieku. Rodzina dziewczyny nie była wyjątkiem. Jej matka była prawie dwanaście lat młodsza od ojca, a babcia wyszła za mężczyznę dwadzieścia trzy lata starszego od niej. Panna Lawiska bała się, że i w jej przypadku może mieć miejsce taka sytuacja. Poczuła wielką ulgę na wieść o tym, że jej narzeczonym zostanie chłopak pamiętający zaledwie dwie wiosny więcej niż ona, do którego w dodatku była bardzo przywiązana. Fakt, że należał do jej rodziny nie miał dla niej w tym przypadku aż tak dużego znaczenia. Planowane małżeństwo z pewnością przyniesie pewne korzyści. Rodzina Lawiskich od lat była skłócona z rodem Cellów, choć oficjalnie panowała między nimi zgoda. Rodzina dziewczyny wciąż nie mogła wybaczyć Cellom jakichś przewinień z przeszłości, o których nikt nie chciał jej opowiedzieć. Nowo zaaranżowane małżeństwo między dziedzicami dwóch skłóconych rodów doprowadziłoby do zażegnania waśni i połączenia majątku. Choć India wiedziała, że jej rodzice starają się o jeszcze jedno dziecko, tym razem chłopca, który przedłużyłby linię rodową i przekazał nazwisko ojca swoim dzieciom, na razie to ona pozostawała jedyną dziedziczką ich majątku, który po ślubie stanie się własnością jej męża.

- Pani? – jego głos sprowadził dziewczynę z powrotem na ziemię.

- Ach... - zorientowała się, że przez chwilę stała, patrząc się tępo w przestrzeń i nie wydając z siebie żadnego dźwięku. – Wybacz mi, kuzynie, zamyśliłam się.

Daan uśmiechnął się. Zerknął w kierunku wejścia na arenę i zmrużył oczy.

- Oho – mruknął. Obrócił się w kierunku swojej kuzynki. Skłonił elegancko głowę. – Panienko Indio, czy zechciałaby panienka udać się wraz ze mną z powrotem do rezydencji?

- Z wielką chęcią – odparła.

- Służę ramieniem, kuzynko – powiedział, wyciągając do niej rękę.

Oddała łuk czekającemu w pogotowiu służącemu, który przyjął go z niskim ukłonem, by następnie odnieść go do zbrojowni, po czym wsparła się na ramieniu przyszłego narzeczonego, jak wymagała tego etykieta. W połowie drogi do rezydencji należącej do jej rodu, którego gościem był Daan, dostrzegła powód jego oficjalnego zachowania. Na strzelnicę wkraczał właśnie Dearen Cello, ojciec kuzyna rudowłosej szlachcianki, mąż siostry jej matki. Towarzyszyła mu babka panny, Inga Marine. Mina Dearena była tak nieprzenikniona jak zwykle, ale irytacji wypełniającej jego oczy nie sposób było nie dostrzec. Jej powód był dość oczywisty; wielu wysoko postawionych, bardzo poważnie traktujących swoją pozycję ludzi nie przepadało za towarzystwem Ingi Marine. Powszechnie uznawano ją za nieobytą w towarzystwie, nieokiełznaną i na domiar złego nieco wulgarną kobietę. W dodatku nie szanowano otwartości, z jaką traktowała wszystkich ludzi i szczerości niezmienne dominującej wszystkie wypowiedzi damy. Do przebywania w jej towarzystwie zmuszało ich pokrewieństwo kobiety z kilkoma wpływowymi rodami: Marinów, Phoenixów, a przede wszystkim Lawiskich i Cellów. Zmuszeni byli traktować ją z uprzejmością, ale z ich oczu można było łatwo wyczytać prawdziwe uczucia.

Dziewczynie często szkoda było babci, która właściwie nigdy nie wyrządziła nikomu celowo żadnej krzywdy. Komplikowała życie jedynie sobie i panna Lawiska usiłowała delikatnie przekonywać ludzi, by traktowali kobietę z należnym jej szacunkiem. Dziewczyna była jednak zbyt ostrożna i zachowawcza, by odnieść jakikolwiek sukces. Zresztą, jako panna z dobrego domu, nie powinna wtrącać się w sprawy starszych i mądrzejszych od niej ludzi.

Gdy kuzynostwo zrównało się z Ingą i Dearenem, India ukłoniła się uprzejmie. Daan powtórzył ten gest.

- Ojcze... Babciu... - powitał ich.

Dearen Cello zdobył się na lekkie skinienie głowy w kierunku syna.

- Witaj Indio – zwrócił się do dziewczyny. – Czyżby Nikolaj znów przekonał Daana, by męczył tak piękną i delikatną damę łucznictwem?

- Trenowanie z twoim synem, panie, bynajmniej nie przypomina męczarni – zaprzeczyła z nieśmiałym uśmiechem, spuszczając wzrok z zakłopotaniem.

Gdy Dearen uniósł brew, zaskoczyło ją jego wyraźne podobieństwo do syna. Na co dzień było dobrze skrywane przez odmienne wyrazy twarzy mężczyzn, ale ten ulubiony przez Daana gest, który wykonał wujek córki gospodarza, uwidocznił łączące ich szczegóły.

- Cieszę się, że Daan potrafi uczynić nawet tak monotonne zadanie znośnym, pani – odparł wreszcie.

- Dearenie, nie zajmujmy więcej czasu młodym – wtrąciła się Inga Marine. Skłoniła lekko głowę, po czym pociągnęła mężczyznę w głąb areny.

Dearen skłonił się i powiedział:

- Wybacz mi, panno Indio.

Dziewczyna dygnęła zgrabnie w odpowiedzi, z zainteresowaniem przyglądając się jego wyrazowi twarzy. Chyba jeszcze nikt nie ośmielił się przerwać uprzejmej konwersacji, jaką prowadził senior rodu Cello z przedstawicielem innego rodu. Musiał być wściekły, szczególnie, że etykieta wymagała wyjątkowego traktowania córki gospodarza.

- Babcia wytrąciła go z równowagi – potwierdził przypuszczenia Indii z błyskiem w oku Daan.

Tym razem dziewczyna pozwoliła sobie na nieznaczny, nieco pobłażliwy uśmiech.

- Jest taka szczera, że wprowadza wszystkich w konsternację – wyjaśniła. – Wciąż zastanawiam się, po kim odziedziczyła taki charakter. I jak udało jej się go zachować przez te wszystkie lata, kiedy mieszkała na dworze.

Daan wzruszył ramionami.

- Ona niespecjalnie przejmuje się innymi ludźmi – powiedział. – W dodatku jest kobietą, która nigdy nie miała szans na odziedziczenie majątku ojca, więc nie musiała się niczym przejmować.

Dziewczyna odpowiedziała mu westchnieniem. Wśród rodów kobiety dziedziczyły majątek ojca tylko w sytuacji, gdy nie miał on syna z prawego łoża, ani brata, który nosiłby jego nazwisko.

Gdy wkroczyli do rezydencji, Daan spojrzał na Indię i powiedział:

- Odprowadzę cię do pokoju, pani. Zbliża się pora kolacji i zapewne chciałabyś się przygotować.

- Tak, dziękuję – odparła z delikatnym uśmiechem.

Midirański służący otworzył przed nią drzwi należącej do niej komnaty. Gdy wkroczyła do środka, pierwszym, co rzuciło jej się w oczy, był pospieszny ukłon służącej, szczupłej młodej kobiety o niespokojnym spojrzeniu. Dziewczyna była niewiele starsza od swojej pani, i, sądząc po jasnoblond włosach, szarych oczach i bladej cerze poznaczonej drobnymi piegami, pochodziła z Iis. Były to jednak tylko przypuszczenia, ponieważ Erin nie chciała mówić o swojej przeszłości.

- Erin, co tu robisz? – zapytała India z ledwie wyczuwalnym zdziwieniem. Dziewczynę naprawdę łatwo było przestraszyć, więc zawsze starała się powściągać negatywne emocje, gdy zadawała jej pytania lub rozkazywała. Było to nieco irytujące, ale India zdawała sobie sprawę z tego, iż ciężko znaleźć osobę, która czesałaby równie dobrze jak Erin.

- Pani Isabella wysłała mnie do panienki już dwadzieścia minut temu. Bardzo się wystraszyłam, gdy panienki nie zastałam. Mam panienkę przygotować do kolacji i...

Córka rodu Lawiskich zmarszczyła brwi z namysłem.

- Ostatnimi czasy do zwykłych kolacji matka pozwalała mi szykować się jedynie z towarzystwem pokojówki – wyraziła na głos wątpliwość. Nie lubiła, gdy Erin pomagała jej w przygotowaniach do posiłków, gdyż jasnowłosa służąca wszystko robiła bardzo chaotycznie, co wyprowadzało dziewczynę z równowagi. Pokojówka, choć mniej wykwalifikowana, pozostawała spokojna bez względu na okoliczności i zwykle milczała.

- Pokojówka też przyjdzie, panienko. Panienki matka powiedziała, że po ostatnim panienki występku musi być przy panience ktoś, kto będzie kontrolował przygotowania.

India skrzywiła się. Ostatnio przyszła na kolację spóźniona, lekko zadyszana i nieuczesana. Tego dnia nadarzyła się okazja, by wymknąć się na arenę i poćwiczyć szermierkę z ojcem. To on właśnie skłonił dziewczynę do rozpoczęcia nauki posługiwania się bronią i zachęcał do zwiększania swoich umiejętności w walce mieczem, kuszą i długim łukiem. Sama nie interesowała się żadnym z tych narzędzi, które potrafiły jedynie zadawać ból. Zresztą władanie nimi powinno być rolą mężczyzn, nie kobiet. Jednak nie potrafiła, a nawet nie mogła odmówić ojcu. Miała wrażenie, że po prostu brakowało mu syna, którego mógłby tego wszystkiego uczyć. Ostatnio Nikolaj Lawiski tak zaangażował się w ćwiczenia z nią, iż całkowicie stracił rachubę czasu. Był to naprawdę ogromny pech, ponieważ dziewczyna starała się utrzymać swoje działania w tajemnicy przed matką – to była prośba jej ojca.

- Dobrze – westchnęła, zrezygnowana, choć wciąż niezadowolona. – Rób, co do ciebie należy, Erin.

Jasnowłosa służąca pochyliła głowę w geście szacunku, po czym zajęła się przygotowaniami. Wkrótce dołączyła do niej pokojówka. Pomogły Indii założyć długą suknię z błękitnego jak bezchmurne niebo Letylu pokrytego złotymi wzorami, z ładnie wykrojonym, dużym dekoltem oraz ogromną ilością koronek. Spięły też jej ciemnorude włosy w misterny warkocz iiseński. Na ten widok przymrużyła oczy w zamyśleniu. Taki rodzaj fryzury symbolizował młodość i piękno. Dziewczyna zastanawiała się czy był to celowy zabieg.

W Wielkiej Sali Jadalnej ojciec wyznaczył córce miejsce przy ciężkim, mahoniowym stole obok jej matki i naprzeciw ciotki, Ismeny. Obydwie kobiety mogły poszczycić się gęstymi, płomiennie czerwonymi włosami, barwą przywodzącymi na myśl rozszalały pożar, ale turkusowe oczy siostry matki, spokojne jak płynąca w Brassi woda, zdradzały pokrewieństwo z rodem Marine. Po prawej stronie Ismeny zasiadł jej syn, Daan, urodą dorównujący ojcu siedzącemu z drugiej strony swojej żony. Chłopak odcień szaroniebieskich oczu niewątpliwie odziedziczył po Dearenie, jednak kolor włosów zdecydowanie przekazała mu w swoistym spadku babcia; półdługie kosmyki miały odcień platynowego blondu, podczas gdy jego ojciec mógł poszczycić się włosami czarnymi jak skrzydła kruka. Wysoko urodzone dzieci zwykle dziedziczyły kolor włosów i oczu po jednym ze swoich przodków, jednak jeszcze nigdy w historii Arwii nie zdarzyło się, by barwy uległy zmieszaniu. Jeśli rodzice młodego lorda lub damy mieli odpowiednio czarne i jasne włosy, nie istniała możliwość, by ich dziecko mogło poszczycić się rudymi lub brązowymi. Mieszanie było uznawane za brudne, nieszlachetne, bezczeszczące piękno. Tylko to, co czyste, miało jakąś wartość.

W urodzie Daana nie było nic zaskakującego; przez całe życie India nie spotkała jeszcze brzydkiego czysto krwistego człowieka. Nawet wiek nie naruszał urody osób należących do rodów, czego żywym dowodem była siedząca po lewej stronie swojej potomkini Inga Marine. Mimo iż miała dorosłą córkę i prawie siedemnastoletnią wnuczkę, w jej jasnych włosach kryło się zaledwie kilka siwych pasm, a twarz przecinały odosobnione, niewyróżniające się bruzdy.

Nikolaj Lawiski podniósł się z krzesła i donośnym głosem zaczął tradycyjną przemowę:

- Witam was przy moim stole w drugim dniu waszego pobytu, lordzie Cello, lady Ismeno, Daanie – przerwał na chwilę, by obrzucić spojrzeniem twarze zebranych. – Jak bogowie przykazali, dopóki przebywacie w tym domu, na mocy prawa goszczenia, jesteście mymi braćmi i to, co moje, podczas pobytu w tym domu będzie należało i do was.

Usiadł.

- Wybaczcie, że dopiero dziś zatwierdziłem formułę, ale wcześniej nie mieliśmy okazji, by zebrać się w pełnym składzie.

Siedzący po prawicy Nikolaja Dearen skinął przyzwalająco głową.

- To w pełni zrozumiałe – odparł.

Wszystkie te słowa zostały dokładnie zaplanowane. Także to, jak obecni na uczcie siedzieli przy stole, nie było dziełem przypadku. Ojciec Indii, jako pan domu, siedział u jego szczytu. Po jego prawicy, jako najbardziej utytułowany gość, zajmował miejsce Dearen Cello, a dalej rodzina lorda. Po lewicy Nikolaja zasiadała jego żona, córka oraz matka ukochanej. Rodzina zawsze znajdowała się po lewej stronie gospodarza, tak, jak po lewej stronie piersi biło niestrudzenie serce, które poświęcił i przysiągł zachować na zawsze wierne najdroższej mu kobiecie.

Pomimo wymienionych uprzejmości atmosfera była napięta. Ognistowłose siostry pogrążyły się milczeniu, wciąż rzucając zaniepokojone spojrzenia swoim mężom, którzy siedzieli sztywno, nienaturalnie wyprostowani, spoglądając na siebie czujnie spod opuszczonych brwi. Gdy podano potrawy, a pierwsze z nich zostały zaniesione przez służących do Nikolaja Lawiskiego, nozdrza Dearena niepokojąco się rozszerzyły. Istniał zwyczaj oddawania pierwszeństwa gościowi, którego gospodarz darzył wyjątkowym szacunkiem. Oczywiście możliwość tą można było wykorzystać jedynie w przypadku, gdy ów przybysz był wysoko urodzony. W innych wypadkach zakrawało to o brak szacunku dla pozostałych biesiadników.

Ten gest, a raczej jego brak, spowodował, że India zaczęła się zastanawiać nad przyczynami sporu głów rodów. Nie mogło to być nic błahego; z zasłyszanych przez nią informacji wynikało, że wszystko zaczęło się jeszcze w czasach, gdy to jej dziadek, Nathaniel Lawiski pełnił funkcję głowy rodu.

Atmosfera nieco się rozluźniła, gdy Isabella, żona pana domu, zdobyła się na odwagę i neutralnym tonem zaczęła uprzejmą pogawędkę z siostrą. Podczas jedzenia India z zainteresowaniem przysłuchiwała się ich rozmowie, do której wkrótce włączyła się babcia, a także milczący dotąd mężczyźni.

- W Midire Wedzie zamordowano przywódcę kolejnego klanu – oznajmił Dearen.

Rudowłosa spadkobierczyni Lawiskich bardziej skupiłam się na rozmowie. Rzadko miała okazję do słuchania wieści z Arwii, a jeszcze rzadziej dowiadywała się czegoś o sytuacji w innych krajach.

- Gdy myślę o tym, że czyści ludzie mogą dopuszczać się czegoś takiego... - Isabella pokręciła głową z miną wyrażającą niesmak.

- Myślę, że wszyscy, zarówno w Midire Wedzie jak i w Arwii, już dawno stracili nadzieję na zorganizowanie się tamtejszych ludów – dodał Dearen.

- Tym lepiej dla nas – odrzekł Nikolaj Lawiski.

India spojrzała na ojca ze zdziwieniem, ale nikt inny nie wydawał się zaskoczony jego słowami.

Dearen skinął głową w aprobacie.

- To znacznie ułatwia pracę Ytrim – przerwał, by upić łyk z trzymanego w dłoni kielicha. – Ich działania są dzięki temu pozbawione większego ryzyka.

Przysłuchująca się tej wymianie zdań dziewczyna zmarszczyła brwi w zamyśleniu. Po raz pierwszy słyszała to słowo.

- I całe szczęście – dodał jej ojciec. – W innym wypadku nikt nie chciałby się tego podjąć.

- To mi o czymś przypomniało... - wtrąciła jego żona, pacyfikując męża wzrokiem. Mężczyzna wzruszył ramionami. – Rozmawiałam wczoraj z Ranią Yellowriver. Złapano kolejnego mieszańca.

India uniosła głowę znad talerza z wyrazem niekłamanego zdziwienia na twarzy. Ismena skrzywiła się nieznacznie, Daanowi drgnęło skrzydełko nosa, jakby usilnie się przed czymś powstrzymywał, a pozostali wyglądali, jakby ktoś postawił przed nimi na stole coś nieświeżego.

- Ktoś mi o tym wspominał, ale nie znam szczegółów – przyznał niechętnie Dearen.

- Od kogo pochodzi? – dopytywała się wyraźnie podniecona babcia.

Wszyscy wpatrywali się w Isabellę żądni informacji. Jedynie pan domu zachował spokój.

- Prawdopodobnie od Artystki.

Nikolaj machnął ręką z lekceważeniem.

- Tacy często się zdarzają.

India posiadła strzępy informacji o wszystkich rasach zamieszkujących Arwię i wiedziała, że Artyści należą do najliczniej występujących.

- Często? – prychnęła Isabella, prostując się wyniośle. – Raz na dekadę to tak często?

- Częściej niż ci pochodzący od wróżek czy innych... - Znów machnął ręką.

- Niedługo i tak wszystkiego się dowiemy – podsumowała Isabella, ignorując zachowanie męża. – Już trafiło do lochów.

India wzdrygnęła się w odpowiedzi na słowa matki. W lochach mieszańców czekał los gorszy od śmierci.

Gdy podano deser, rozmowa zeszła na koligacje rodzinne. Wtedy głos zabrał milczący dotąd Nikolaj.

- Myślę, że to dobry moment, by oficjalnie oznajmić pewną nowinę – rzekł, przerywając prowadzoną przez kobiety konwersację. - Dearenie.

Mężczyzna odchrząknął.

- Nikolaj zaoferował Daanowi rękę Indii. Wyraziłem zgodę na to małżeństwo, tak samo postąpił mój syn.

- Indio, czy masz coś przeciwko tym zaręczynom? – zapytał z groźnym błyskiem w oku jej ojciec.

- Nie – odpowiedziała potulnie, choć doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że decyzja została już podjęta, a jej zdanie nic nie znaczy.

Nikolaj oraz Ismena Cello wstali. Dziewczyna niepewnie podeszła do swojej ciotki, która wkrótce miała stać się dla niej także matką. Kątem oka zauważyła, że jej kuzyn energicznym krokiem ruszył w kierunku swego przyszłego ojca.

Kobieta chwyciła dłoń dziewczyny i powiedziała uroczystym głosem:

- Przyjmuję cię jako narzeczoną mojego syna, wyrażam zgodę na wasz ślub i daję ci moje błogosławieństwo.

Wkrótce podobną formułkę wypowiedział ojciec.

Wszyscy przez całe życie Indii opowiadali o tej chwili, której niecierpliwie wyczekiwała każda panna. Miała być przełomowym momentem jej istnienia i prowadzić do ustabilizowania beztroskiej egzystencji młodej dziewczyny. Rudowłosa panna Lawiska bardzo lubiła Daana i wiedziała, że on czuje do niej coś więcej niż tylko przyjaźń, ale nie była pewna, czy jest się gotowa na małżeństwo. Gdy ponownie zasiadała do stołu, czuła niepokojący ucisk w brzuchu. Udało jej się zignorować nieprzyjemne uczucie.

- Mam nadzieję, że położy to kres waśni naszych rodów – rzekł Dearen. W jego głosie można było wyczuć ostrzeżenie.

Te słowa i widok zaciśniętych ust jej ojca nie poprawiły Indii nastroju. Lecz wbrew rozsądkowi wreszcie poczuła radość. Nawet gdyby sama miała to zrobić, nie znalazłaby sobie lepszego męża. W dodatku Daana cechowała troskliwość, jakiego próżno szukać u innych młodych szlachciców. Zdenerwowanie natychmiast gdzieś się ulotniło, zastąpione nerwowym podnieceniem. Już nie mogła się doczekać, aż zostanie panią własnego domu i wreszcie będzie miała możliwość zarządzania służbą, decydowania o podawanych daniach czy organizowania balów w wybranych przez siebie terminach.

Gdy powróciła do komnaty, natychmiast dostrzegła czekającą na nią Erin.

- Czy coś się stało, panienko? – zapytała na widok radosnej miny swojej pani, z zaciekawieniem podszytym strachem, jakby bała się, że nie powinna o to pytać.

- Nie... Tak, Erin – odpowiedziała z uśmiechem dziewczyna. – Jestem zaręczona z Daanem. – Nie powinna tak chętnie dzielić się informacjami ze służącą, ale rozpierało ją całe grono emocji, którymi pragnęła się z kimś podzielić.

Iisenka uśmiechnęła się nerwowo.

- Wiedziałam, że panienka znajdzie kiedyś swojego księcia. Zaniepokojenie ślubem wkrótce zniknie, a czas ujawni, jak ogromne miała szczęście.

Służąca zwróciła na Indię smutne, szare oczy, jednak szybko odwróciła wzrok, jakby zdała sobie sprawę, że robi coś niewłaściwego.

- Nie każdemu się to zdarza. A panienka bardzo go lubi. I nie straci panienka kontaktu z rodziną – wyszeptała.

Spojrzała na swoją panią po raz drugi. W jej oczach lśniły łzy. Ognistowłosa dziewczyna również czuła pod powiekami nieproszone słone krople, których przyszłością i celem istnienia było spłynięcie po jej policzkach.

- Erin... - zaczęła, nie bardzo wiedząc, co właściwie chciała powiedzieć.

- Lepiej będzie, jak już pójdę, panienko. – powiedziała drżącym głosem. - To dla panienki szczęśliwy dzień, nie powinnam... - przerwała.

Dygnęła. Podczas ukłonu całe jej ciało drżało. Jak spłoszona sarenka umknęła z pokoju. India nie próbowała zatrzymać dziewczyny.

Jasnowłosa Iisenka zawsze była niespokojna, zdenerwowana. Można było odnieść wrażenie, że natrętne palce strachu nigdy nie rozluźniały chwytu, w jakim zacisnęły jej wrażliwe serce. Jednak Erin doskonale ukrywała pozostałe emocje. Nie chciała mówić o swojej przeszłości. Pierwszy raz otworzyła się przed swoją panią na tyle, że z misy pełnej doświadczeń i skumulowanych emocji uroniła coś na kształt... zwierzenia? Dziewczyna sama nie była tego pewna. Westchnęła. Coś takiego było w przemowie Erin, że poczuła wkradające się do mojego serca wzruszenie. Teraz nie mogła zapomnieć o jej słowach i oczach kryjących w sobie szare otchłanie smutku. Powiedziała jej, że ma ogromne szczęście. A jednak nie potrafiła się cieszyć tak, jak jeszcze kilka minut temu. India przetarła oczy ze złością. Nie powinna była wchodzić w dysputy ze służącymi. Matka na pewno by tego nie pochwaliła. W tym czasie jednak coś sobie uświadomiła, choć jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy. Do jej duszy wkradł się cień niepewności, który zadomowił się tam na dobre.


~*~

Witajcie!

Oto pierwszy rozdział, a w nim kilka ważnych postaci i faktów. Pojawia się także główna bohaterka. Zdaję sobie sprawę, że India na początku może być nieco irytująca, ale jej zachowanie wynika w głównej mierze z wychowania i pod wpływem wydarzeń może ulec zmianie ;-) Tradycyjnie zachęcam do wyrażenia swojej opinii.

A oto mapka Arwii, państwa, w którym rozgrywa się akcja opowiadania, a także sąsiadujących z nim krajów, wykonana na stronie internetowej www.inkarnate.com:

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro