11. Wieści (nie)spodziewane

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                Goniec przybył tuż po południu. Długie włosy potargał mu wiatr, który także za sprawą swoich podmuchów nadał policzkom mężczyzny różowawy odcień. Na pokrytym pianą siwym koniu dotarł niemal pod główne drzwi wejściowe rezydencji Lawiskich. Daan obserwował go uważnie z okna swojej tymczasowej komnaty, zdziwiony tym, że zachował się z taką zuchwałością. Nieszlachetnie urodzeni ludzie na ogół zsiadali z koni przed przekroczeniem bramy. Musiało zatem wydarzyć się coś ważnego. Daan usiłował wyczytać jakąś wskazówkę z ruchu warg mężczyzny, gdy ten porozumiewał się ze zbrojnym strzegącym głównych wrót rezydencji, jednak bez powodzenia. Wkrótce do rozmawiających mężczyzn podbiegł chłopiec stajenny, człowiek brudnej krwi, i zabrał siwego wierzchowca, prowadząc go za uzdę. Koń jednak musiał mieć nieposkromiony temperament, gdyż chłopiec ledwo utrzymał zwierzę, które chyba pragnęło samodzielnie udać się do stajni. Daan odwrócił wzrok od tej scenki i jeszcze przez dłuższą chwilę obserwował gońca, aż do momentu, gdy ten wszedł do rezydencji, tym samym opuszczając jego pole widzenia. Chłopak jeszcze raz obrzucił spojrzeniem teren przed willą, po czym szybko opuścił wykusz okienny. Przygładził ciemnoszary kaftan wyszywany srebrną nicią, strząsnął z niego nieistniejące pyłki, poprawił świeżo przycięte platynowe włosy, po czym opuścił pomieszczenie, pewien, że wygląda odpowiednio dostojnie i ojciec nie będzie mógł zwrócić mu uwagi. Przemierzył kilka pogrążonych w ciszy korytarzy, by dotrzeć do olbrzymiej klatki schodowej, gdzie stopnie ze szlachetnego drewna przywiezionego aż z wysepek wokół Milczącej Wyspy prowadziły na parter. Daan zszedł po nich raźnym, choć nie nazbyt szybkim krokiem, jednocześnie nadając swojej twarzy kamienny, nieprzenikniony wyraz. Po ostatniej rozmowie z ojcem nie pragnął dać mu żadnego powodu do niezadowolenia. Zaistniała sytuacja doprowadziła nerwowego Dearena Cello do stanu bliskiego wrzenia, a chłopak nie chciał znaleźć się w pobliżu, gdy ojciec ostatecznie wybuchnie, a tym bardziej nie pragnął sam go do tego doprowadzić. Po tym, co usłyszał od niego poprzedniego dnia, spodziewał się wszystkiego. Ojciec właściwie nie zajmował się Daanem, gdy ten był jeszcze dzieckiem. W głównej mierze wychowała go matka, piastunka, babcia, a we wczesnych latach także dziadek, Darius Cello, potężny człowiek, który śmiał się równie głośno, jak krzyczał w chwilach wzburzenia, palił od lat niemodną już fajkę i ku zniesmaczeniu swojej żony klepał służące po nieodpowiednich miejscach, jednak w gruncie rzeczy miał dobre serce. Później częściowo zastąpił go wujek, Nikolaj Lawiski, mężczyzna znacznie łagodniejszy od swojej surowej żony. W takich warunkach, niemal pozbawiony twardej ręki ojca, tylko dzięki istnemu cudowi Daan nie stał się zniewieściałym elegancikiem, zakałą rodu i czarną owcą w rodzinie. Był tylko mniej brutalny i bezwzględny niż przeciętny szlachcic. Ale czy to aż tak wiele, by ojciec rzeczywiście mnie wydziedziczył?, zastanawiał się Daan, zmierzając ku najbliższemu głównym wrotom salonikowi, gdzie zwykle przyjmowano niespodziewanych, niewiele znaczących gości. Groźby Dearena wydały mu się całkiem realne. Chłopak nie rozumiał, skąd wzięło się nagłe zainteresowanie ojca jego osobą. Lord Cello nigdy nie przejawiał go zbyt wiele ani dla swojej żony, ani dla syna, którego zazdrościło mu tak wiele obdarzonych jedynie córkami lub słabowitymi chłopcami małżeństw. Dearen rzadko bywał w ich domowej rezydencji, a jeżeli już się pojawiał, spędzał czas z synem jedynie podczas posiłków i ćwiczeń z bronią. Właśnie biegłością w posługiwaniu się mieczem i długim łukiem Daan nadrabiał brak okrucieństwa. Tylko dlaczego ojcu nagle przestało to wystarczać? Chłopak nie znajdował odpowiedzi na to pytanie.

Jego rozmyślania przerwały głosy płynące z saloniku, do którego zmierzał. Przez ciężkie drzwi z mocnego drewna trudno było zrozumieć, o czym dyskutują znajdujące się w nim osoby, szczególnie, że nie mówiły zbyt głośno, zapewne z obawy przed podsłuchującą służbą. Gdy Daan się zbliżył, wrotarze skłonili głowy w geście szacunku i otworzyli przed nim rzeźbione w sploty winorośli wrota. Głosy wewnątrz ucichły, a Daan dostojnym krokiem, godnym prawdziwego lorda, przekroczył niespiesznie próg.

Drzwi zamknęły się za nim, a on skłonił się w geście szacunku osobom będącym w pomieszczeniu, jednocześnie przypatrując im się w zaciekawieniu. Choć w centrum komnaty znajdował się okrągły stół, nikt nie zajął przy nim miejsca. Nieopodal zamkniętego okna stała Isabella Lawiska, na której bladą twarz, tak podobną do oblicza ukochanej Indii, padały ukośnie promienie słońca, sprawiając, iż niemal jaśniała w zacienionym pomieszczeniu. Miała zaciśnięte usta i z nieodgadnionym wyrazem twarzy wpatrywała się w swojego naprężonego jak struna męża, który, wsparty o jedno z krzeseł z wysokim oparciem, wydawał się rozmyślać nad czymś intensywnie. W jego napiętym ciele dało się wyczuć pewną nerwowość. W pobliżu paleniska niespokojnie podrygiwał goniec, którego Daan wypatrzył wcześniej przez okno swojej komnaty, a nieopodal niego, z kielichem w upierścieniowanej dłoni, sztywno i prosto niczym żołnierz stał Dearen Cello, patrzący na syna ze złością malującą się w oczach.

- Ojcze...Wuju... Ciociu... - wymruczał obowiązkowe uprzejmości.

Nikolaj Lawiski jakby otrząsnął się ze snu.

- Daan... - powiedział ciepło. – Wejdź, proszę. Zasługujesz na to, żeby to słyszeć, w końcu jesteś już dorosłym mężczyzną...

Nozdrza Dearena rozszerzyły się niebezpiecznie, jednak powstrzymał się od komentarza. Daan udał, że niczego nie zauważył.

- Wilfred przyniósł nam wieści, ale wobec pewnych... hmmm... sprzeciwów – tu spojrzał znacząco na Dearena – jeszcze nie zdążył ich wygłosić. Możesz mówić, Wilfredzie! – zwrócił się do gońca.

Ten natychmiast się wyprostował z godnością właściwą dla swojego zawodu zaczął:

- Panna India uciekła tej nocy z królewskich lochów, sir.

Daan wstrzymał oddech z zaskoczenia. Uciekła?! Zastanawiał się, jak jej się to udało. Z jednej strony cieszył się z tej nowiny, ale z drugiej wierzył, że jego ukochana jest niewinna i król prędzej czy później by ją wypuścił. Jak jego delikatna India poradzi sobie sama w tym zbrodniczym świecie, tego nie wiedział i wolał się nad tym nie zastanawiać. Kusiło go, by dosiąść konia i natychmiast udać się w drogę do Sinnei. Jego ukochana nie mogła przecież odejść daleko. Żeby ją odnaleźć, przekopałby każdy rynsztok stolicy, nie bacząc na bezpieczeństwo i swoje dobre imię.

Spojrzał na inne osoby znajdujące się w pokoju, by przekonać się, jakie wrażenie wywołały na nich słowa gońca. Z zaskoczeniem stwierdził, że ciotka odwróciła się ku oknu, zaciskając dłonie na parapecie tak mocno, że jej kostki nabrały barwy śnieżnej bieli, a Dearen bardzo dziwnym, nasiąkniętym jadem wzrokiem wpatrywał się w Nikolaja, który trochę nieudolnie starał się wyglądać na zdziwionego.

- Jak to się stało? – zapytał, usiłując zatuszować brak entuzjazmu, sięgając po dorodną brzoskwinię leżącą na stole w towarzystwie innych owoców.

- Nikt dokładnie nie wie, sir – odparł dumnie goniec. – Wszystko wskazuje na to, że panienka po prostu się rozpłynęła. Król jest wściekły. Przesłuchiwał strażników w lochach, ale nie przypominają sobie niczego niezwykłego. W dodatku okazuje się, iż nikt nie pełnił wtedy służby. Josse zapewnia, że wysłał wiadomości do wybranych strażników, ale każdy z nich twierdzi, że do niego nie dotarły. Sprawa jest bardzo dziwna, sir. Niektórzy podejrzewają, że miała w tym swój udział... - odetchnął głęboko – magia – ostatnie słowo wypowiedział takim tonem, jakby była to rzecz najbardziej niewłaściwa do wspominania w wysoko urodzonym towarzystwie.

- Dziękuję ci, Wilfredzie – odparł Nikolaj Lawiski zmęczonym tonem. – Możesz odejść.

Goniec ukłonił się elegancko i sprawnie opuścił pokój. Po chwili to samo, bez choćby jednego słowa, uczyniła Isabella, szeleszcząc obszerną jasnofioletową suknią. Nikolaj odprowadził ją wzrokiem po czym opadł na krzesło, odkładając na stół ledwie tkniętą brzoskwinię. Ojciec Daana jednym ruchem wychylił trzymany w dłoni kielich, otarł usta i postawił naczynie na półce nad kominkiem. Chłopak patrzył na mężczyzn z rosnącym uczuciem, że wiedzą coś, o czym on sam nie ma pojęcia.

- Na razie wszystko idzie gładko, co? – zagadnął Nikolaja Dearen, całkowicie ignorując obecność syna.

- Mam taką nadzieję – odparł zdawkowo ojciec Indii.

- Nie wierzę, że podjąłeś słuszną decyzję. Wkrótce okaże się, że to ja miałem rację i będziesz miał czego żałować – zakończył złowieszczo.

Odwrócił się od pogrążonego w rozmyślaniach Nikolaja i wyszedł z pokoju.

- Wszystko okaże się tej nocy... - wyszeptał jakby do siebie jasnowłosy mężczyzna.

- Słucham? – zapytał zdziwiony Daan. Nie rozumiał o czym rozmawiali mężczyźni i chciał dowiedzieć się chociaż, co miało wyjaśnić się nocą.

Nikolaj spojrzał na niego nieprzytomnie.

- Wciąż tu jesteś, Daan. Myślałem... - machnął ręką, uznając to, co powiedział, za nieistotne. – Na razie zostaw mnie, synu. Muszę to i owo przemyśleć – zakończył.

Daan już miał wyjść z komnaty, gdy zdecydował się zadać trapiące go od dawna pytanie:

- Co będzie z Indią, wuju?

Nikolaj podniósł na niego spojrzenie niebieskich oczu, podobnych wyrazem oczom jego ukochanej.

- Chciałbym móc odpowiedzieć ci na to pytanie – odparł.

Daan wyszedł z pokoju z ciężkim sercem. Zanim rzeźbione wrota oddzieliły go od Nikolaja Lawiskiego, zauważył jeszcze, jak mężczyzna z całej siły wrzuca nadgryzioną brzoskwinię w przygasający ogień kominka.

~*~

Do gabinetu Sylvie przyszła po nią niepozorna, o prawie głowę niższa od niej dziewczyna, na oko jej równolatka, której blade oczy o nieokreślonym kolorze płochliwie umykały spojrzeniu Indii. Bez słowa poprowadziła szlachciankę ku pokojowi, w którym każdą wolną przestrzeń zajmowały prowizoryczne łóżka. Rudowłosa dziewczyna doliczyła się jedenastu, z czego pięć, choć noszących ślady długotrwałego użytkowania, obecnie wyglądało na niezajęte przez nikogo. Niepozorna mieszkanka Sinnei o niemożliwej do zapamiętania twarzy pozbawionej jakichkolwiek charakterystycznych cech, która ją tu przywiodła, potwierdziła przypuszczenia Indii, cichym głosem informując ją, które łóżka są wolne. Z wciśniętej pomiędzy posłania szafy z trudem wydobyła zatęchły, ale czysty zestaw do spania; twardą jak kamień poduszkę w poszarzałej, wielokrotnie cerowanej poszwie, kilka pozszywanych kawałków materiału służących za prześcieradło i nadjedzony przez mole koc. India bez słowa przyjęła wyposażenie. Przez jej głowę nawet nie przemknęła myśl, by podziękować dziewczynie, która natychmiast po udzieleniu niezbędnej pomocy pannie Lawiskiej, opuściła pokój tak szybko, jak jej na to pozwoliła trochę za długa suknia z szarej wełny. India rzuciła zestaw na najbardziej odseparowane od reszty łóżko, jakie wypatrzyła, po czym opadła ciężko na jego twardą powierzchnię. Nerwowym gestem wytarła dłonie o suknię, zastanawiając się, jak przetrwa noc na wypchanym słomą posłaniu, w pełnej świadomości, że w tym samym pokoju śpi sześć innych dziewcząt. Myśl, że zaledwie ostatniej nocy leżała na kamiennej podłodze, nie trafiła do jej umysłu w obliczu nowych tragedii. Objęła twarz dłońmi, łokcie opierając na udach. Być może właśnie zniszczyła swoją przyszłość. Być może właśnie sprowadziła na siebie wyrok śmierci. Być może właśnie podjęła najgorszą decyzję w swoim życiu... Jedyną samodzielnie podjętą decyzję w życiu, jak uświadomiła sobie po chwili z niemałym zaskoczeniem. Ta nowa myśl całkowicie wytrąciła ją z równowagi. Czy dziewczynie o jej pozycji wypada samej decydować o sobie? Wszyscy zawsze jej powtarzali, że w takich sytuacjach należało zaufać mądrości starszych mężczyzn, lub, w niektórych szczególnych przypadkach, także kobiet takich jak matka czy babka. Tymczasem co począć w sytuacji, gdy tych osób nie było w jej pobliżu? Westchnęła ciężko, stwierdzając, iż na razie nie będzie się nad tym zastanawiać. Kiedyś nadejdzie odpowiedni czas na takie rozmyślania. Na razie była zbyt zmęczona i roztrojona nerwowo.

Po kilkudziesięciu minutach samotnego pobytu w pokoju, martwą ciszę przerwało nieśmiałe pukanie. Zaskoczona India natychmiast poderwała się z łóżka, na którym spędziła w otępieniu czas od wejścia do sypialni dziewcząt. Drzwi pomieszczenia nieznacznie się uchyliły i panna Lawiska dostrzegła przez szparę zawstydzoną twarz niepozornej dziewczyny, która ją tu przyprowadziła.

- Kolacja – wymruczała, patrząc w podłogę. Jej twarz pokryła się lekkim rumieńcem. India jeszcze nigdy nie widziała tak nieśmiałej osoby. Nawet służące, nie wyłączając Erin, były bardziej pewne siebie.

Rudowłosa szlachcianka podniosła się z łóżka, szybko przygładziła niesforne kosmyki, ignorując fakt, że po fryzurze nie pozostał nawet ślad i jej twarz otacza burza ciemnoczerwonych, napuszonych od wilgoci kosmyków. Wyszła z pokoju i ruszyła ciasnym korytarzykiem śladem niskiego dziewczęcia w równie niepozornej jak ono samo sukni, podobnej tym, jakie w rezydencji Lawiskich przywdziewały pokojowe służące. Nieśmiała przewodniczka Indii otworzyła przed nią ledwie trzymające się w zawiasach drzwi, po czym weszła do znajdującego się za nimi pomieszczenia, prowadząc za sobą dziewczynę. Pokój był równie ciasny, jak sypialnia dziewcząt. Spełniał równocześnie funkcję kuchni i jadalni, o czym świadczyło palenisko z zawieszonym nad nim ogromnym, osmalonym garnkiem w jednym rogu i podłużny stół w centrum. Po drugiej stronie pomieszczenia znajdowały się niedomknięte drzwi, przez które India dojrzała półki zastawione przez domowej roboty produkty spożywcze, wśród których przeważały słoiki wypełnione wyrobami z jagód.

Migotliwe światło kilku częściowo stopionych świec oświetlało twarze ludzi siedzących na ławach wokół stołu. U jego szczytu miejsce zajmowała Sylvie. Pozostałe osoby, z których żadna nie miała więcej niż dwadzieścia lat, zdawały się garnąć do niej jak do ogniska w mroźny dzień. Sześć dziewczynek, z których najmłodsza nie miała z pewnością więcej niż trzy lata, a najstarsza wydawała się być w wieku Indii, siedmiu chłopców, od czterolatka bawiącego się swoimi własnymi palcami, przez trzynastoletniego Edricka, aż do wyglądającego na najstarszego z nich Josha – wszyscy wpatrywali się w Indię, choć spojrzenie każdej z tych młodych osób wyrażało coś zupełnie innego. Dopiero gdy zakłopotana dziewczyna przysiadła się do stołu, większość z nich odwróciła od niej wzrok i zabrała się do spożywania posiłku. India zerknęła najpierw na Sylvie, która skinęła głową zachęcająco, a następnie na stojącą przed nią niewielką porcję. Kawałek suchego, niekształtnego chleba, coś, co przypominało jagodową konfiturę i lekko zwiędła rzodkiewka; to wszystko, na co mogła liczyć tego wieczora. Do dyspozycji miała także drewnianą czarkę wypełnioną parującym naparem, z którego unosił się wyraźny zapach nieznanych jej ziół. Odruchowo miała ochotę zaprotestować, jednak powstrzymał ją od tego widok dzieci i nastolatków bez względu na wiek spożywających wszystko bez słowa oraz uporczywe ssanie w żołądku, przypominające o tym, że ostatni raz jadła niemal dwadzieścia cztery godziny wcześniej. Zabrała się więc do jedzenia, z niewielkim trudem przegryzając twardą skórkę pieczywa umoczoną w jagodowej „konfiturze", która okazała się zaskakująco cierpka. Rzodkiewka, którą na początku India bała się ruszyć, wbrew jej obawom miała całkiem znośny, choć zabarwiony goryczką smak, natomiast ziołowy napar ku jej zdziwieniu był lepszy, niż większość gorących napojów pitych przez nią w domowej rezydencji. Posiłek nie zaspokoił jednak w pełni głodu. India spojrzała na Josha i innych starszych chłopców. Doskonale pamiętała, ile jadł Daan, który był przecież równolatkiem brązowowłosego młodzieńca. A przecież jej narzeczonego w żadnym wypadku nie można było nazwać otyłym! Rozumiała już, dlaczego zarówno podopieczni Sylvie jak i ona sama cechowali się taką szczupłością, w przypadku niektórych graniczącą z niedożywieniem. Gdyby wróżka nie była jedną z najszczuplejszych mieszkanek domu, India podejrzewałaby, że brak pożywienia wynika z jej zaniedbania i interesowania się jedynie własnymi potrzebami. Ale skoro ona sama najwyraźniej nie miała dostępu do obfitszych posiłków, dziewczyna nie potrafiła doszukiwać się winy w jej postępowaniu.

Gdy wszyscy skończyli spożywać kolację, Sylvie uniosła się z miejsca.

- Dziękuję wam za ten posiłek. Pamiętajcie o tym, co wam powiedziałam – wszyscy prócz Josha pokiwali głowami z różnym stopniem zaangażowania, a India wreszcie zrozumiała, dlaczego weszła do jadalni dopiero wtedy, gdy wszyscy inni od dawna już w niej byli. – Thea, zostaniesz ze mną na chwilę? – zwróciła się do dziewczynki z kasztanowymi warkoczami, która ochoczo przytaknęła.

- Wiedziałam, że o to poprosi – mruknęła z uśmiechem do siedzącej obok brunetki, czym zarobiła sobie na kuksańca od zajmującej miejsce po jej drugiej stronie nijakiej równolatki Indii.

- Przestań się chwalić, Thea – mruknęła do niej.

W reakcji na te słowa dwunastolatka bezgłośnie zachichotała.

Wszyscy unieśli się z miejsc i grupkami zaczęli opuszczać pokój, mamrocząc podziękowania. Wewnątrz pozostała tylko Sylvie, Thea, jedna z młodszych dziewczynek i ziewający Edrick. Wróżka i kasztanowowłosa dwunastolatka rozpoczęły szeptaną rozmowę w kącie pomieszczenia, natomiast wciąż przecierający zmęczone oczy iluzjonista i jego o kilka lat młodsza towarzyszka zabrali się za zbieranie talerzy. India spojrzała niepewnie na Sylvie, ale ta była tak zaabsorbowana rozmową z Theą, że nie zwróciła na nią uwagi. Rudowłosa szlachcianka ruszyła więc do sypialni w ślad za innymi dziewczynkami opuszczającymi jadalnię, gdzie młode panny natychmiast skierowały się ku swoim posłaniom i zaczęły samodzielnie zmieniać dzienne suknie na nocne koszule. Nie było mowy o innej kąpieli niż pobieżne obmycie się wodą ze stojącej w rogu miednicy, prywatności polegającej choćby na zasłonięciu się przed wzrokiem innych parawanem czy pomocy w zdejmowaniu odzienia. India musiała poradzić sobie sama, w dodatku w obecności tych wszystkich dziewcząt, które obrzucały ją nieufnymi bądź zaciekawionymi spojrzeniami, wstydliwie zasłaniając intymne części kościstych ciał przed wzrokiem towarzyszek. Panna Lawiska odwróciła wzrok, czując, że na jej policzki wstępuje delikatny rumieniec zawstydzenia.

Po chwili poczuła, jak ktoś do niej podchodzi. Tą osobą okazała się Thea, która niepostrzeżenie weszła do pokoju, by po wręczeniu Indii długiej, zacerowanej w wielu miejscach koszuli nocnej na powrót go opuścić. Dziewczyna nie miała jednak zamiaru przebierać się przy wszystkich osobach dzielących z nią sypialnię. Usiadła więc tylko na skraju łóżka, starając się ignorować spojrzenia towarzyszących jej dziewcząt, które zaczęły powoli kierować się na swoje posłania. Niska rówieśniczka Indii wyciągnęła spod łóżka długi, prawdopodobnie wykonany przez nią samą futerał z pozszywanych ze sobą skór, po czym wyjęła z niego pięknie wykonany, rzeźbiony flet. Pogładziła go opiekuńczo po idealnej, lśniącej czystością powierzchni, a uczucie, jakie pojawiło się w jej oczach, na chwilę nadało nijakiej twarzy prawdziwego piękna. Niespodziewanie w pokoju ponownie pojawiła się Thea, tym razem ewidentnie szykując się do snu. Obrzuciła wzrokiem instrument i jego nieśmiałą właścicielkę, po czym powiedziała głosem zaskakująco władczym jak na dwunastolatkę:

- Nie teraz, Trisha.

Dziewczyna z fletem rzuciła jej urażone spojrzenie.

- Nie możesz mi rozkazywać tylko dlatego, że jesteś Widząca. Odkąd nie ma Yali, to ja tu jestem najstarsza, Ti – odpowiedziała bez cienia zawstydzenia. Najwidoczniej w stosunku do dobrze znanych sobie osób przestawała być nieśmiała. Jednak India z zaskoczeniem stwierdziła, że mimo swoich tchnących pewnością siebie słów dziewczyna posłusznie schowała flet z powrotem do futerału, który następnie z ogromną troskliwością umieściła z powrotem pod łóżkiem.

Gdy Thea przebrała się w koszulę nocną, a India wciąż nie przejawiała chęci do wykonania jakiegokolwiek ruchu, Trisha zdmuchnęła po kolei trzy rozświetlające pokój świece. Dopiero wtedy rudowłosa szlachcianka z niemałym trudem nieporadnie zdjęła swoją niegdyś piękną, beżowo-złotą suknię i niezdarnie włożyła koszulę nocną, po raz pierwszy bez czyjejkolwiek pomocy. Łuk i kołczan strzał, które nadal trzymała na ramieniu, wcześniej niewidoczne za sprawą okrywającego je płaszcza, wzorem Trishy umieściła pod posłaniem.

Ułożyła się na łóżku, które niebezpiecznie zatrzeszczało pod jej ciężarem, po czym nakryła się przeżartym przez mole kocem. Zastanawiała się, czy na twardym posłaniu uda jej się przespać choćby godzinę. Teraz jest czas na płacz, pomyślała. Nikt mnie nie widzi, nie muszę udawać silnej. Ale łzy, które tego dnia usilnie powstrzymywała tak wiele razy, jakoś nie chciały popłynąć. Zadowoliła się więc tylko wtuleniem twarzy w twardą poduszkę.

Po kilkunastu minutach bezsennego leżenia wydało jej się, że słyszy chlipnięcie. Na początku była pewna, że tylko jej się przesłyszało, ale gdy dźwięk powtórzył się, nie miała już wątpliwości, że nie był wytworem jej wyobraźni. India ostrożnie uniosła się na łokciu, usiłując wychwycić jego źródło. To płakała najmłodsza z dziewczynek śpiących pokoju, zajmująca posłanie najbliższe temu, na którym spała panna Lawiska. India przez chwilę intensywnie zastanawiała się, co uczynić – zignorować płacz, czy zrobić coś, by ucichł? Ale gdy dźwięki się nasiliły, a żadna inna dziewczyna nie zareagowała, rudowłosa szlachcianka postanowiła działać. Wstała z łóżka i skierowała się ku dziewczynce. Mała wpatrywała się w zalegającą pokój ciemność rozszerzonymi, wypełnionymi łzami oczyma. Wzrok Indii, który przyzwyczaił się już do mroku, zdołał wychwycić także zarys jej drobnej twarzyczki i dłoni kurczowo ściskających oplatający maleńkie ciałko kocyk.

India nigdy nie miała wiele do czynienia z małymi dziećmi, jednak zareagowała instynktownie. Wyszeptała niezręczne Ciiii... i pogładziła dziewczynkę po chudziutkich pleckach. Mała wtuliła się w nią ufnie, wciąż drżąc od powoli wygasającego napadu płaczu. India w pierwszej chwili zesztywniała, czując bliskość dziecka, jakiej jeszcze nigdy nie doświadczyła ze strony żadnego człowieka, ale szybko się rozluźniła. Choć nadal wierzyła w nauki swojej rodziny o ludziach brudnej krwi, potrafiła odnosić je jedynie do dorosłych. Dzieci wydawały jej się zbyt bezbronne i delikatne, by mogły być czemukolwiek winne. Nie potrafiła połączyć przestraszonych oczu tej dziewczynki z opowieściami o nieokiełznanych, okrutnych dzikusach, jakimi mieli być ludzie brudnej krwi. Naturalnym odruchem spróbowała więc uspokoić dziecko, które coraz bardziej cichło w jej ramionach. Gdy wreszcie się uspokoiła, dziewczynka uniosła na Indię spojrzenie swoich ogromnych oczu.

- Miałam zły sen – powiedziała cicho, niezupełnie wyraźnie, ale panna Lawiska bez problemu ją zrozumiała. Słysząc słowa dziecka, India lekko się zakłopotała; nie miała pojęcia, co wypadało dziewczynce odpowiedzieć. Jedna sprawa, głaskać ją uspokajająco po plecach, gdy płakała, a zupełnie inna pocieszać słowami.

- Co ci się śniło? – zapytała więc słabo.

Dziewczynka potrząsnęła głową, a w jej oczach na powrót pojawiły się łzy.

- Źli ludzie. Duzio. Ogień. Mama. Sylli, Ti, Licky i inni. Kzyceli. Baldzo – dodała dziecięcym dialektem. Indii odebrało mowę.

- Ale tak nie bedzię – dodała z pełnym przekonaniem.

- Dlaczego? – zapytała rudowłosa dziewczyna, czując rosnącą jej w gardle gulę.

- Bo nam pomozes – odpowiedziała mała, potwierdzając swoje słowa spojrzeniem ufnych oczu. – Tak powiedziała Sylli.

India czuła, że nie może złapać oddechu.

- Jak? – zapytała ostatnim wysiłkiem. – Jak wam pomogę?

Spojrzenie dziewczynki było pełne powagi.

- Nie umierając – odpowiedziała, po raz pierwszy od początku rozmowy wypowiadając poprawnie „r".

~*~
Witajcie!
Jak wakacje? Ja wreszcie przełamałam impas i wzięłam się za pisanie. Nie ŚS, gdyż skończyłam ją już jakiś czas temu; obecnie wprowadzam tylko kosmetyczne poprawki. Teraz zaczęłam tworzyć zupełnie nową historię, która być może pojawi się tu za jakiś czas😉

Co myślicie o rozdziale? Jak sądzicie, co kombinuje rodzina Indii? I co tak naprawdę znaczył sen małej dziewczynki? Jestem ciekawa waszych teorii🙃

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro