15. Największy i ostatni błąd

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Daan kroczył jednym z korytarzy rezydencji Lawiskich, z całych sił usiłując powstrzymać głębokie ziewnięcie. Przez ostatnie dni odczuwał nieustanne zdenerwowanie. Bardzo martwił się o Indię. Wciąż nie miał o niej żadnych wieści, a jeżeli lordowie Cello i Lawiski jakiekolwiek zdobyli, nie raczyli go o tym poinformować. Od czasu porwania dziewczyny Daan źle sypiał. Wieczorami przewracał się na ogromnym łożu z podtrzymywanym czterema kolumienkami baldachimem, wpatrując się w ciężką tkaninę nad swoją głową, zastanawiając się, gdzie jest jego ukochana i jak spędza tę noc. India nie była dla niego jedynie narzeczoną. Znał ja od dziecka i czuł do niej głębokie przywiązanie, które, gdy przerodziło się w uczucie młodego mężczyzny do pięknej dziewczyny, okazało się znacznie silniejsze od uczuć przedstawionych w historiach miłosnych zawartych w balladach Henriette Solasse, najzdolniejszej poetki, jaka kiedykolwiek urodziła się na arwijskim dworze. Na samą myśl o tym, że pannie Lawiskiej mogło wydarzyć się coś złego, palce chłopaka samoczynnie zaciskały się w pięść. Jednocześnie jego serce wciąż ściskało się z trwogi, a Daan musiał walczyć z dojmującym pragnieniem odrzucenia dumy i uwolnienia wstrzymywanych dzielnie łez. Ale dziedzic rodu Cello nie mógł pozwolić sobie na płacz. A szczególnie w świetle ostatnich wydarzeń.

Ojciec nie rzucał słów na wiatr, grożąc, że zrobi z niego prawdziwego mężczyznę. Daan co prawda już się nim czuł, ale na Dearenie Cello przekonanie syna nie wywarło żadnego wrażenia. Chłopak prychnął i skrzywił się z niesmakiem, przypominając sobie zachowanie ojca w ostatnich dniach. Mężczyzna niemal całą skumulowaną złość wyładował pewnego wieczora na swojej żonie, krzycząc tak głośno, że Daan usłyszał go z sąsiedniego korytarza. Wyraz twarzy rozjuszonego Dearena tak go przeraził, że jedynym, na co się zdobył, było objęcie drżącej i oblanej łzami, ale wciąż dumnie wyprostowanej matki. Wtedy ojciec resztkę złości wyładował na nim i mało brakowało, by podkreślił swoje słowa pięścią. Na szczęście w porę zjawił się Nikolaj Lawiski, który odciągnął na bok rozjuszonego mężczyznę i w przylegającej do pomieszczenia komnacie wyjaśnił mu parę spraw. Daan wyraźnie usłyszał „Nie w moim domu!" i „siostra Isabelli", ale reszta słów została wypowiedziana zbyt cicho, by cokolwiek zrozumiał. Gdy dwaj lordowie opuścili pokój, Ismena osunęła się w ramiona syna. Wyższy od niej chłopak objął ją opiekuńczo, choć czuł, że sam drży. Gdy tulił matkę do siebie, widząc jedynie jej ogniste włosy, przez chwilę miał wrażenie, iż jest to jego ukochana India. Zacisnął zęby, starając się nie myśleć o tym, co się z nią dzieje. Zawsze wiedział, że kiedyś ją poślubi, będą żyli razem w pięknym świecie pozbawionym problemów. Że India wyjdzie za człowieka, który nigdy jej nie skrzywdzi. Wiedział, że jego matka wiele wycierpiała przez gwałtownego, impulsywnego Dearena, choć starała się to przed synem ukrywać. Ale Daan domyślił się już kilka lat wcześniej. Widział złość, która nigdy nie opuszczała oczu ojca, czuł duszący smród alkoholu wydobywający się z jego ust wieczorami, które spędzał bezczynnie w rezydencji. A teraz obiecał synowi, że uczyni z niego mężczyznę. Tylko co to właściwie dla niego oznaczało? Cóż, Daan przekonał się o tym dość szybko i to w wyjątkowo bolesny sposób. Potarł w zamyśleniu posiniaczone ramię, krzywiąc się lekko. Bał się ojca, musiał to przed sobą przyznać. Bardziej niż lorda Cello przypominał delikatną, wrażliwą matkę o dobrym sercu i bezpośrednim podejściu do życia. Tymczasem to Dearen uparł się teraz, by osobiście uczyć go walki, co zdecydowanie nie przypadło chłopakowi do gustu. Jego ojciec nie walczył czysto; w bezpośrednim starciu stosował wszystkie niedozwolone triki, przez co łatwo wygrywał nad trzymającym się zasad Daanem. Chłopak nosił na sobie niezliczone, pulsujące tępym bólem ślady tych potyczek i nie pragnął zdobyć następnych.

Po marszu zdającym się trwać wieczność dziedzic rodu Cello dotarł do drzwi Małej Sali Jadalnej, gdzie Lawiscy zwykli spożywać śniadania. Już z odległości kilku kroków chłopak usłyszał czyjś podniesiony głos. Zmarszczył czoło w zastanowieniu.

Wrotarze otworzyli przed nim rzeźbione, drewniane drzwi, a on wkroczył do pomieszczenia, które tylko arwijski szlachcic mógłby określić mianem małego. W jego centrum znajdował się stół, teraz zastawiony rogalikami, słodkimi bułeczkami, talerzami pełnymi świeżych owoców, maślanymi ciastami, puszystymi bułkami, złocistym miodem, niemal nienaturalnie dużymi warzywami, ugotowanymi przepiórczymi jajami i białym jak śnieg serem. O krawędź mebla opierał się Nikolaj Lawiski, którego twarz przypominała kamienną maskę. Tuż przy nim stała jak zwykle poważna Isabella w dziennej, choć wciąż niezwykle eleganckiej grafitowej sukni, trzymając szczupłą dłoń na ramieniu męża. Na jednym z krzeseł przysiadła lekko struchlała Ismena, która jako jedyna zauważyła wejście syna, a odwrócony plecami do Daana stał jego ojciec, czyniący rękami masę nerwowych gestów.

- ...wiedziałem, że postawiłeś na złą kartę – mówił Dearen głosem przepełnionym gniewem. – To ja miałem rację i byłem o tym przekonany na długo przed tym, nim okazało się to prawdą.

- Postawiłem na jedyną kartę – odparł Nikolaj przez zaciśnięte zęby. Wydawał się z trudem powstrzymywać wściekłość. – Nigdy nie słyszałeś, co przytrafiło się Phoebe Neireen z domu Jawów? To nie jest szeroko znana historia, ale akurat ty, który od lat nienawidzisz mnie po części z tego powodu, powinieneś... Isabello?

Nagle przerwał, patrząc z zaskoczeniem na żonę. Kobieta zaciskała palce na jego ramieniu z ogromną siłą, kierując wzrok prosto na zmieszanego Daana.

Nikolaj odetchnął głęboko, próbując się uspokoić, po czym ułożył usta w wyrazie, który chyba w założeniu miał być sympatycznym uśmiechem.

- Daan! – krzyknął z nieco wymuszonym entuzjazmem. Objął chłopaka ramieniem, prowadząc go do stołu. – Usiądź, chłopcze, i tak już kończyliśmy. - Rzucił zabójcze spojrzenie Dearenowi, który zmrużył groźnie oczy.

- Możesz niszczyć życie własnej córce – rzucił lord Cello drżącym od gniewu głosem. – Ale syna nie będziesz wychowywał za mnie.

Odwrócił się i odszedł, a duża część napięcia uleciała wraz z nim. Nikolaj westchnął ciężko, siadając na jednym z krzeseł. Daan miał silną ochotę, by zapytać, co się dzieje, uzyskać choć szczątkowe informacje o losach Indii, ale patrząc na kamienną twarz wujka nie potrafił się na to zdobyć. Zapytam później, pomyślał. Gdy będziemy sami.

- Usiądź, Isabello – mruknął do wciąż stojącej żony lord Lawiski. Kobieta drgnęła, po czym zajęła miejsce u jego boku.

Daan uniósł wzrok, by napotkać nad stołem spojrzenie turkusowych oczu matki, wpatrujących się w niego intensywnie. Zerknął na Ismenę pytająco, ale ona tylko pokręciła głową.

Tutaj niczego się nie dowiem, nawet od matki, pomyślał gorzko Daan, czując maślanego rogalika rozpływającego się na języku. Będę zatem musiał zdobyć informacje na własną rękę, dodał z ponurą determinacją.

~*~

Wszystkie godziny spędzone w drodze wydawały się takie same. Jako że to Josh prowadził, India nie miała wiele do roboty. Ot, stawiane stóp w tym samym monotonnym rytmie, nieustanne parcie na przód, bez względu na zmęczenie. Około południa monotonia została na chwilę przerwana, gdyż napotkali kilka krzaczków obsypanych obficie poziomkami, które, mogłoby się zdawać, dojrzały zaledwie chwilę wcześniej. Choć owoce smakowały zaskakująco dobrze, nie poprawiły Indii nastroju. Dziewczyna z niezadowoleniem zerknęła na paznokcie, pod którymi kryła się teraz gruba warstwa soku. Westchnęła cicho. Spróbuje domyć je na następnym postoju, ale może się to okazać trudne. Nadepnąwszy na kamień, skrzywiła się boleśnie. Po kilku dniach ciągłej wędrówki jej nieprzywykłe do trudów podróży stopy pokryły pulsujące odciski, które groziły zerwaniem w najmniej odpowiednim momencie.

Zerknęła na Josha z zazdrością. On wydawał się całkowicie nieporuszony wszelkimi nieprzyjaznymi warunkami. Szedł uparcie naprzód, bez choćby słowa skargi, milcząco znosząc niewygody. W jakimś stopniu chciała nie przejmować się tym wszystkim; niszczeniem idealnych paznokci, delikatnej skóry stóp, kołtunieniem zapuszczanych i pielęgnowanych latami włosów. Ale jeszcze bardziej pragnęła tego, by ta podróż po prostu się skończyła. India chciała wrócić do domu i na zawsze zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło: o Joshu, z jego krzywym uśmieszkiem, pięknymi tęczówkami, połączeniem dzikości i całkowitego spokoju w spojrzeniu, o magicznych rasach, które okazały się wcale nie być czystym, wcielonym złem, o gromadce dzieci otaczającej Sylvie z ufnością w oczach, o małym Edricku ratującym jej życie, o Jassie wyprowadzającym ją z lochów, mówiącym o starej magii w podziemiach zamku... Tak, pragnęła zapomnieć o tym wszystkim. Bo nie wyobrażała sobie powrotu do rezydencji ze świadomością tego, ile cierpienia kryje się poza królewskim dworem. Próbowała wytłumaczyć sobie, że ci wszyscy ludzie zasłużyli na to, co ich spotkało. I prawie udało jej się przekonać samą siebie. Prawie. Bo choć nadal czuła się lepsza od pobratymców Josha, posiadaczy brudnej, skalanej magią krwi, nie potrafiła powstrzymać się od współczucia. A takie niepożądane uczucie mogło doprowadzić ją tylko i wyłącznie do zguby. Pozostało jej więc tylko jedno – zapomnieć. Gdy wróci do swojego świata, nie pomyśli więcej o tym, w którym schroniła się na ten, jak miała nadzieję, krótki czas. Pragnęła być szczęśliwa, u boku Daana, bez jakichkolwiek zmartwień. A taki stan rzeczy mogło jej zagwarantować jedynie zapomnienie.

- Umiesz się tym posługiwać? – niespodziewanie wyrwał ją z zamyślenia Josh, wskazując na jej łuk. Wydawał się być szczerze zainteresowany.

- Tak... - odpowiedziała niepewnie. – Oczywiście jeżeli cel nie jest zbyt daleko. I się nie rusza – dodała po chwili zastanowienia.

Chłopak uniósł brew, ale tego nie skomentował. Choć o nic nie zapytał, dziewczyna czuła, że powinna wyjaśnić mu, jak to się stało, że potrafi posługiwać się tą bronią. Czuła się niezręcznie ze świadomością, iż chłopak może dopowiedzieć sobie własną historię i pomyśleć, że robiła coś niewłaściwego, niegodnego damy.

- Ojciec nauczył mnie walczyć – wyjaśniła szybko. – Ćwiczyliśmy głównie z mieczem, płatnerz zrobił jeden specjalnie dla mnie, lżejszy od normalnego, bardzo dobrze wyważony. – Chłopak słuchał w milczeniu, nie zdradzając żadnych oznak zdziwienia. – Umiem jeszcze strzelać z kuszy, ale nigdy nie doszłam w tym do wprawy. Jestem jedynym dzieckiem swoich rodziców. Myślę, że ojcu po prostu brakowało syna. Na pewno, gdybym miała brata, osobiście prowadziłby jego ćwiczenia – oznajmiła, lekko się rumieniąc.

- A ja myślę – odparł poważnie Josh. – Że twój ojciec wiedział znacznie więcej, niż chciał przyznać.

India zerknęła na niego zdumiona.

- Co... Co ty próbujesz powiedzieć? – zapytała z zaniepokojeniem w głosie.

Chłopak wzruszył ramionami.

- Który lord uczyłby swoją córkę walki, nawet jeżeli nie miałby syna? – zapytał z wieloznacznym uśmiechem, który był właściwie jedynie lekkim wykrzywieniem warg.

India popatrzyła na niego spod rzęs, przygryzając wargę. Nie musiała odpowiadać. Oboje wiedzieli, że żaden. A jednak Nikolaj Lawiski to zrobił. Dlaczego? India przełknęła ślinę.

- Myślisz, że wiedział? – zapytała zduszonym głosem. Jęknęła. – Musiał wiedzieć. Znał przecież moją datę urodzenia. Domyślał się, że kiedyś wyjdzie na jaw.

- I próbował cię na to przygotować – dodał Josh.

Jęknęła.

- To dlatego matce tak zależało, bym wydała na świat potomka.

Zdziwiony Josh zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, do czego dąży dziewczyna.

- DZIECKO gryfa – podkreśliła, zauważając tę reakcję. – W naszej kulturze dziewczyna przestaje być dzieckiem dopiero po urodzeniu zaślubionemu mężczyźnie dziedzica. To wynika z tradycji i dawnej arwijskiej mowy, w której słowo „dziecko" było używane także dla określania panny, zamężnej, lecz bezdzietnej kobiety, lub damy, która nie wydała na świat męskiego potomka. Jeżeli miałabym syna, nikt nie śmiałby posądzić mnie o urodzenie pod tym gwiazdozbiorem.

- Masz już męża? – zapytał nagle Josh.

- Nie – odparła zdziwiona dziewczyna. – Narzeczonego. Mieliśmy pobrać się za miesiąc.

India ukryła twarz w dłoniach, czując napływające do oczu łzy. Po chwili poczuła dłoń na swoim ramieniu. Rozchyliła palce, by zobaczyć, że Josh klepie ją delikatnie, z dziwną, zaciętą miną. Zadrżała, ale po chwili poddała się jego dotykowi. Tak rzadko miała okazję choćby zetknąć się z kimś ramieniem! Jedyne wyjątki stanowiło trzymanie pod rękę przez mężczyznę pragnącego popisać się galanterią. Całą siłą woli zmusiła się do przypomnienia sobie, że to przecież brudny człowiek, którym powinna gardzić. A z którym z pewnością nie powinna się zaprzyjaźniać.

Josh zdjął rękę z jej ramienia z taką miną, jakby był zły na siebie. India była zaskoczona jego reakcją, ale jednocześnie czuła zadowolenie. Teraz łatwiej będzie jej wciąż czuć do niego... nienawiść? Nie, to zbyt mocne słowo. Bezpieczniejszy będzie niechętny szacunek, pomyślała, zdecydowana realizować swój plan. Żeby zapomnieć, nie powinna nawiązywać żadnych relacji. A już na pewno nie ze zwykłym brudnym człowiekiem, który przecież, wedle wszystkich nauk, jakie odebrała, nie zasługiwał na równe traktowanie.

Gdy Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a jego złoto-szkarłatne promienie przeświecały pomiędzy liśćmi, tworząc na leśnym podłożu skomplikowany wzór, ułożony z nakładających się na siebie plam światła, dotarli do miejsca, w którym mieli nocować. Najpierw natrafili na fragment częściowo zawalonego, gęsto pokrytego bluszczem muru. Natarczywe korzenie wypchnęły resztki zaprawy spomiędzy nadkruszonych kamieni, a liściaste sploty pokryły malownicze resztki misternym, zielonym kobiercem. Josh sprawnie przeskoczył przeszkodę, a następnie pomógł przejść przez nią Indii. Za murem rozciągała się zarośnięta, dzika przestrzeń. Gdyby panna Lawiska o tym nie wiedziała, zapewne nie domyśliłaby się, że w tym miejscu istniał kiedyś zadbany ogród. Świadczyły o tym ledwie wystające spod gęstej trawy drobne kamyczki, którymi wyłożona była dawna alejka, kilka uschniętych, egzotycznych drzew, tak obrośniętych bluszczem, iż ledwie było widać ich pnie, oraz pewna schematyczność w układzie roślin, której udało się przetrwać tyle lat. Te wszystkie znaki były dostrzegalne jedynie dla wprawnego oka lub osoby, która zdawała sobie sprawę z dawnego przeznaczenia obecnie tak zniszczonego, zarośniętego bluszczem i mchem miejsca. W przeciwnym wypadku teren ten wydałby się przeciętnemu obserwatorowi jedynie dość specyficznym fragmentem lasu.

Zarośnięta dróżka, na której wciąż pozostały resztki żwiru, dawniej zapewne pełniąca funkcję głównej alejki, doprowadziła ich wkrótce do czegoś, co według słów Josha kiedyś musiało być letnią rezydencją. I to nie byle jaką, albowiem należącą do rodu Willow. Jedynie ta szlachecka rodzina odważyłaby się wybudować letnią rezydencję w samym sercu lasu. Niestety wszystko wskazywało na to, że nie korzystano z niej zbyt długo.

Po niegdyś okazałej posiadłości pozostały tylko nagie mury. Częściowo zburzone, w zacienionych miejscach obrośnięte dywanem ciemnozielonego mchu, w tych, gdzie docierało więcej światła pokryte starym, na poły uschniętym bluszczem, ściany sprawiały nieco przytłaczające wrażenie. Na brzegach potężnej wyrwy w murze, do której prowadziła niegdysiejsza alejka, sterczały osmalone, zardzewiałe zawiasy , podtrzymujące żałosne resztki zbutwiałego drewna. Tu kiedyś musiały być główne wrota, pomyślała India. Ostrożnie przekroczyła próg, w ślad za Joshem, który uważnie przyglądał się ruinom. „Wewnątrz" podłoże pokrywały kamienie pochodzące z zawalonego piętra i dachu, odłamki szkła z okien, tak wygładzone przez deszcz i wiatr, że przypominały przezroczyste kamienie oraz ostatnie, powoli dogorywające resztki drewnianych mebli. Panna Lawiska wzdrygnęła się, widząc to wszystko. Przed jej oczami rozpościerał się obraz śmierci i rozkładu. Pełnego zapomnienia.

Josh szybko i sprawnie rozłożył obozowisko w najlepiej zachowanej sali. Gdy wesoło trzaskający ogień objął stosik drewna, rzucając na ściany długie, drgające cienie, dziewczyna poczuła się bardzo nieswojo. Przybliżyła się do płomieni i usiadła, obejmując kolana dłońmi.

- Co tu się stało? – zapytała siedzącego nieopodal Josha. – Dlaczego Willowowie opuścili tę rezydencję?

- Mówi się, że to był gniew – zaczął cicho chłopak, wpatrując się w ogień. W jego oczach odbijał się blask ogniska. – Ród Willow pozwolił sobie na za dużo. Wdarł się brutalnie do miejsca, którego nie powinien naruszać. A las się zemścił. I pewnego lata nie było już do czego wracać – zakończył.

Indii zjeżyły się włoski na karku, ale Josh tylko wzruszył ramionami.

- To nic więcej, niż tylko legenda – dodał, psując atmosferę tajemniczości. Westchnął i podniósł się z ziemi. – Idę po więcej drewna – mruknął.

Panna Lawiska zerknęła na ognisko. Rzeczywiście, szybko się wypalało, a w rezydencji wszystko, co teoretycznie można by wykorzystać jako podpałkę, było zbutwiałe, mokre, bądź pokryte mchem. Chłopak ruszył w kierunku pogrążonego w mroku przejścia. Jednak na granicy zasięgu jej wzroku gwałtownie się zatrzymał. Już miała zapytać, co się stało, gdy z mroku dobiegły do wypowiedziane zachrypniętym, niewątpliwie męskim głosem słowa.

- Kto by się spodziewał... - ton miał pełen zadowolenia.

Jakiś inny, wysoki i piskliwy, niemal kobiecy głos się zaśmiał.

- Kim jesteście? – zapytał groźnie Josh, jednocześnie sięgając do pasa. India struchlała. Wiedziała, że jej towarzysz niczego tam nie znajdzie. Wyraźnie widziała dwa długie noże, starannie owinięte w wyświechtany materiał, które leżały zaledwie kilka kroków od niej, tuż przy ognisku.

- Kim jesteśmy? – powtórzył jak echo piskliwy głos.

- Twoją śmiercią – odparł niedbale trzeci człowiek.

Josh niewątpliwie ich widział, jednak India ze swojego miejsca mogła dostrzec jedynie jego naprężoną sylwetkę i poszukującą noży dłoń, która zacisnęła się w pięść w próżni, zdając sobie sprawę z tego, że nie znajdzie rzeczy, której szuka.

- A z jakiego powodu chcecie mnie zabić? – zapytał Josh bez śladu strachu. Gra na czas, pomyślała India. Z pewnością gra na czas. Tylko co robić?, zastanawiała się gorączkowo dziewczyna, jednak w głowie czuła pustkę.

Piskliwy głos znów się zaśmiał.

- Dość już tego – huknął ten, który odezwał się jako pierwszy. – Nie chcemy ciebie, tylko dziewczyny. Czekaliśmy, aż zostanie sama, ale ty, idąc po drewno, wpakowałeś się prosto na nas. Dlaczego by nie załatwić sprawy... pokojowo? Chyba tak to się mówi. – Donośnie splunął. – Zabierzemy damulkę, a jeśli ty nie będziesz się wtrącał, to nie sprawimy, że szybciej trafisz do piachu.

- A potem weźmiemy sobie nagrodę – dodał rozradowany piskliwy głos.

- Przymknij się, Jin! – warknął do tej pory najcichszy z mężczyzn. – Nie muszą o tym wiedzieć wszyscy dookoła.

- Powiedzmy, że przystaję na waszą propozycję – powiedział powoli Josh. India znieruchomiała, zapominając nawet o oddychaniu. Co takiego?! – Co z tego będę miał?

- Życie – odparł mężczyzna o zachrypniętym głosie, pojawiając się w zasięgu wzroku Indii. – Więcej czasu na przyjemności i znalezienie sobie innej, mniej poszukiwanej dziewki, możliwość dalszego łażenia po świecie, może nawet sprawienia jakiejś dziewczynie dzieciaka, nie wiem, wybierz sobie sam. My po prostu cię nie zabijemy...

W którymś momencie Josh wykonał nadludzko szybki ruch nadgarstkiem, a mężczyzna nagle urwał. Opuścił oniemiały wzrok, by dostrzec nożyk do rzucania, który aż po rękojeść utkwił w jego masywnej piersi.

- Bogowie, zabiłeś mnie – rzucił niedowierzająco. Spojrzał na Josha z wyrzutem w oczach, po czym zwalił się ciężko na ziemię. Na reakcję jego towarzyszy nie trzeba było długo czekać.

- Bierz go od lewej, Jin! – krzyknął ciemnowłosy mężczyzna ze złotym kolczykiem, który wyłonił się z cienia po prawej stronie chłopaka. W ręku ściskał paskudnie wyglądający miecz. Josh nie zdążył wyciągnąć z ciała martwego mężczyzny swojej broni, gdy rzucił się na niego chudy młodzieniec o marchewkowych włosach. Zamachnął się długim nożem, a chłopak ledwo zdążył się uchylić.

India poderwała się gorączkowo i podbiegła do zawiniętych w tkaninę sztyletów. Szybko wyciągnęła jeden z nich i ślizgiem rzuciła w kierunku Josha. Schylenie się po broń omal nie kosztowało go głowy. Miecz mężczyzny z koczykiem minął jego twarz o milimetry. Koniec zahaczył jednak o ucho chłopaka, z którego natychmiast buchnęła krew.

Jin był szybki jak łasica i Josh ledwie opierał się jego atakom. India patrzyła w przerażeniu, jak czubek noża rudego młodzieńca muska ramię chłopaka. W ograniczonej przestrzeni ciężko było atakować we dwóch, więc ten z kolczykiem na razie się wycofał, jedynie kontrolując sytuację. Kilka szybkich ruchów noża. Odbicie, kolejny szybki atak. Krew na twarzy rudzielca, wypływająca z rozbitego łuku brwiowego. Miarkowane kopnięcie, na które nie dał się zwieść Josh. Jego błyskawiczna odpowiedź, nie dość jednak szybka, by zaskoczyć Jina. Uskok, atak, zgrabne wywinięcie. Kilka szybkich cięć, po których towarzysz Indii musiał szybko się wycofać, by sztylet przeciwnika nie rozpłatał mu gardła. Pot na czole Josha. Zginie, jeśli mu nie pomogę, pomyślała gorączkowo dziewczyna, widząc, jak ledwie uskakuje przed brutalnym cięciem, które w założeniu miało rozorać mu brzuch. Nie mogła rzucić mu jednak drugiego noża. To nie skończyłoby się dobrze, na pewno by się rozproszył. Zerknęła na łuk. Spróbować?

W podjęciu decyzji pomógł jej krzyk Josha, którego niespodziewanie zaatakował drugi z mężczyzn. Krew, tyle krwi. Pokrywała ich wszystkich. Uspokój się, uspokój, powtarzała w myślach India, nakładając strzałę na cięciwę. Tylko spokojnie. Odetchnęła i... puściła cięciwę, natychmiast zamykając oczy. Bolesny krzyk uświadomił ją w tym, że rzeczywiście trafiła... Jednak nie tam, gdzie celowała. Josh z grymasem na twarzy spojrzał na lotki wystające mu z ramienia i osunął się na ziemię, a Jin odwrócił się w jej kierunku zaskoczony. To był jego największy i ostatni błąd. Wkrótce potem padł na ziemię z zaskoczeniem na nieruchomej twarzy. Gdy ostatni z mężczyzn z rykiem rzucił się na Josha, a strzała Indii minęła go o ponad metr, chłopak ostatnim wysiłkiem rzucił w niego swym długim nożem. Tego tamten nie mógł się spodziewać. Nim zdążył opuścić miecz, by się nim osłonić, sztylet sterczał już z jego gardła. Josh z jękiem opadł na ziemię. India natychmiast do niego pobiegła, starając się nie patrzeć na dogorywającego Jina. Nie miała odwagi, by ukrócić jego cierpienia, skierowała się więc prosto do swojego towarzysza. W jej oczach lśniły łzy.

- Bogowie, przepraszam! Mówiłam, że mam problem z trafianiem, jeżeli cel się rusza, bogowie, nie powinnam była strzelać! – zaczęła histerycznie.

Groteskowo blady Josh z sykiem wypuścił powietrze przez zaciśnięte zęby.

- Ależ trafiłaś – powiedział z trudem. – Szkoda tylko, że mnie.

- Ale Josh! – krzyknęła, a po jej policzku spłynęła łza. – Ja naprawdę...

- Dobrze, już dobrze – mruknął, ostrożnie wyjmując sobie strzałę z prawego ramienia. Na jego twarzy odmalował się ból. – Sam nie załatwiłbym wszystkich trzech.

Z rany zaczęła wypływać ciemna krew, brudząc Joshowi ubranie.

- Bogowie, co ja narobiłam – mruknęła. – A jeśli... Jeśli umrzesz przeze mnie?

Chłopak westchnął zrezygnowany.

- To nic poważnego – odparł ciężko. – Wychodziłem z gorszych rzeczy, uwierz.

India ukryła twarz w dłoniach. Czuła rozlewającą się w ciele ulgę.

- Co teraz zrobimy, Josh? – zapytała.

Chłopak nie mógł jej jednak odpowiedzieć. Kilka sekund wcześniej tracił przytomność.

~*~

Witajcie!
Nie mogłam się doczekać opublikowania tego rozdziału :) To moja pierwsza próba napisania sceny walki (i w ogóle bardziej dynamicznej akcji), więc mam nadzieję, że wyszła w miarę znośnie. Teraz zaczyna się moja ulubiona cześć ŚS, liczę na to, że spełni także Wasze oczekiwania ;)
PS. Przyjęto zgłoszenie ŚS do Splątanych Nici, jestem strasznie ciekawa, co z tego wyniknie 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro