19. Nie będziemy już tymi samymi ludźmi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 - Daan, natychmiast się uspokój! – krzyknęła Ismena Cello do swojego syna, który nerwowo przechadzał się po pokoju. – Nie zostałeś jeszcze lordem i jesteś winny swemu ojcu posłuszeństwo.

- Wiem, matko – odparł przez zaciśnięte zęby. – Ale on nic mi nie mówi, absolutnie nic! India jest moją narzeczoną, a ja nie mam pojęcia, co się z nią dzieje. – Odetchnął głęboko, potężnie zirytowany. – Matko, ty z pewnością coś wiesz. Powiedz mi, proszę, gdzie ona teraz jest. Czy nic jej nie grozi? Jest bezpieczna? – pytał natarczywie, wyczerpany ciągłym brakiem odpowiedzi.

Turkusowe niczym morze tęczówki Ismeny przysłoniła na chwilę szklana zasłona łez. Nagle w oczach syna kobieta stała się krucha i zmęczona, przytłoczona życiem, które nie spełniło jej dziecięcych oczekiwań.

- Ależ synku, nie mogę, naprawdę nie mogę! – odpowiedziała, po raz pierwszy doprowadzona na skraj wytrzymałości. Daana zdumiał lekko jej ton, który gwałtownie przywołał w jego pamięci lata dzieciństwa. – Nic nie rozumiesz. Nikolaj i Dearen nie chcieli, by ktokolwiek prócz nas się dowiedział – dodała, ściszając głos. Zbliżyła się do syna. Chwyciła jego ręce w swoje drobne dłonie, patrząc mu prosto w oczy i zmuszając do pochylenia się. – Daan, musisz zrozumieć, że nie chodzi tylko o Indię – wyjaśniła natarczywym szeptem. – Ani o nią, ani tym bardziej o ciebie. To jest coś większego, coś, w co nie powinieneś się mieszać. Jesteś wszak moim jedynym synem. – Zamilkła na chwilę, opuszczając spojrzenie. Gdy nie widział koloru jej oczu, przysłoniętych gęstymi rzęsami, bardzo przypominała mu Indię, dojrzalszą, taką, jaką widział w marzeniach o ich wspólnej przyszłości. Przyszłości, która z każdym dniem spędzonym osobno zdawała się coraz mniej realna do spełnienia. – Przestań pytać. Przestań szukać – kontynuowała natarczywym szeptem jego matka. – Wszystko się wyjaśni, obiecuję. Zaufaj mi. Czekaj. India do ciebie wróci. Każde z nas zrobi wszystko, by do tego doszło, z różnych przyczyn, to prawda, ale ani my, ani Isabella i Nikolaj nie dopuścimy, by stała się jej krzywda, rozumiesz? – zapytała poważnym tonem, patrząc mu głęboko w oczy.

- Tak, matko – odparł niechętnie.

- Obiecaj mi, że nie zrobisz niczego głupiego – przykazała mu surowo kobieta. – Obiecaj. Obiecaj, że przestaniesz dociekać, że nie będziesz jej szukać.

- Ale...

- Nie mam nikogo prócz ciebie. Nie może stać ci się krzywda. W taki sposób nie pomożesz Indii. Obiecaj – przykazała natarczywie, ściskając jego dłonie. Jej rozżalony wzrok sprawił, że poczuł się niezręcznie. Zwrócił oczy w inną stronę.

- Obiecuję, matko – powiedział cicho.

Z Ismeny gwałtownie uleciało napięcie. Wspięła się na palce i ucałowała syna w czoło, tak, jak czyniła to przed laty, a jednocześnie na zupełnie nowy sposób, z większym namaszczeniem, jakby po raz pierwszy ujrzała w nim w pełni dojrzałego mężczyznę.

- Mój synu – wyszeptała. – Nikt nie jest w stanie ofiarować mi skarbu cenniejszego od ciebie.

Po wypowiedzeniu tych słów wypuściła jego dłonie ze swojego uścisku, odwróciła się i opuściła pomieszczenie. Gdy skraj jej jasnobłękitnej sukni zniknął za drzwiami, Daan przysiadł ciężko na twardej, obitej aksamitem sofie. Nerwowym gestem przeczesał palcami platynowe włosy, czując, jak wraz ze słowami matki na dnie jego serca osiadło coś ciężkiego. Podrapał okrytą haftowaną tkaniną pierś, zastanawiając się nad jej słowami. Powiedziała mu dużo, a jednocześnie właściwie nic. Zrozumiał, że sprawa, w którą uwikłana została India, była na tyle poważna, by zagrozić jego bezpieczeństwu. Tylko taka sytuacja mogła skłonić Ismenę do równie gwałtownej reakcji. Podparł czoło dłońmi, gorączkowo rozmyślając. Nie dotarły do niego żadne konkretne informacje o Indii. Wiedział tylko, że uciekła z królewskich lochów. Sam nie był pewien, czy powinien uznać tę wiadomość za pomyślną. Nie świadczyło o tym na pewno zachowanie jego ojca i wuja. Od czasu pamiętnego wieczoru ich twarze wciąż obejmowały chmury, a wyładowania elektryczne zdawały się trzaskać sucho, przeskakując pomiędzy ich oczami łudząco podobnymi burzowemu niebu. Tegoż ranka zastał ich podczas gwałtownej kłótni. Nie miał pojęcia, co było jej przyczyną, jednak wynik starcia poważnie go niepokoił. Nikolaj Lawiski z dnia na dzień wydawał się coraz bardziej zdenerwowany, roztrojony nerwowo i skory do gwałtownych reakcji, ojciec Daana zaś odwrotnie; zdawał się zamieniać w nieruchomą skałę, tym mocniejszą, im więcej srogich podmuchów ją chłostało. Odzywał się coraz mniej, lecz jego słowa były tym bardziej nasączone jadem. Isabella, podobnie jak on, coraz bardziej zamykała się w sobie, choć raczej nie spowodowała tego tęsknota za córką. Natomiast Daan miotał się między nimi, nie wiedząc, co właściwie czynić, pozbawiony wszelkich informacji, wewnątrz czując się bliski wybuchu. A teraz jeszcze ta obietnica. Nie mogło być nic gorszego od niemożności działania. Pokręcił głową. Kiedy India wreszcie się odnajdzie, zadbam o to, by już nigdy nie znalazła się w niebezpieczeństwie, pomyślał, bawiąc się wyrwanym kosmykiem jasnych włosów.

***

Las był cichy, a całkowita ciemność obejmowała go powoli swymi łapczywymi palcami, pozostawiając jedynie szczątkowe światło bladego Invi nad ich głowami. Mrok jednak nie stanowił dla Rhiannon większej przeszkody. Jako zmiennokształtna nie widziała nic tylko w absolutnej ciemności. W przeciwieństwie do Indii Lawiskiej, która wciąż potykała się o korzenie, sięgała wzrokiem daleko naprzód i potrafiła rozróżnić kształty czające się między drzewami. U jej boku szedł milczący Josh; znała go wystarczająco długo, by domyślać się, że ma wzrok co najmniej tak dobry, jak ona i jej brat. Wiedziała, że dostrzegł ciemną postać o ledwo widocznych wśród cieni opalizujących fioletowych oczach, która przypatrywała im się przez chwilę, kryjąc się wśród krzewów. Nie było jednak obawy; siewcy snów nigdy nie atakowali innych dzieci Jaggjada, tym samym wyrażając milczącą zgodę na podróżowanie po ich terenie. Zastanawiała się, o czym myśli Josh, będąc w tym lesie. Z jego twarzy nie dało się nic wyczytać. Widok chłopaka zawsze sprawiał, że na chwilę wstrzymywała oddech. Miał w sobie tyle do odkrycia; tajone emocje, ciszę i myśli, których nikt nie jest w stanie zrozumieć. Na swój sposób kiedyś go kochała, szczenięcą, głupią, niedojrzałą miłością, nim zdała sobie sprawę, że widzi tylko to, co on pozwala jej zobaczyć, a tego nigdy nie było zbyt wiele. Później poznała go lepiej, musnęła jego wnętrze, wreszcie rozumiejąc, że on nigdy nie będzie jej, bo ta niespokojna dusza nie jest w stanie należeć do nikogo. Zresztą jego serce zawsze pozostawało we władaniu Yali. A Yala była od niej tak różna jak woda od ognia i Rhiannon nie potrafiła jej polubić. Po prostu przy każdym spotkaniu obie zmieniały się w parę.

- Josh, co u Yali? – zapytała jak najbardziej neutralnym tonem. Ze zdziwieniem zauważyła, że chłopak zesztywniał. Jego spojrzeniem objął mrok tak gęsty, że żadne światło nie byłoby w stanie go przebić. Zacisnął nerwowo palce.

- Odeszła w miejsce, z którego nikt nie wraca– powiedział bardzo cicho. Na jego twarzy nie było smutku, tylko straszliwe zmęczenie.

Rhiannon zamilkła na chwilę.

- Przykro mi – odparła szorstko, choć naprawdę starała się zabrzmieć delikatnie. – Nie wiedziałam – dodała głucho.

- Ja też nie – włączył się Aidan, znacznie łagodniejszym tonem.

- Kim właściwie była Yala? – zapytała India Lawiska. Rhiannon syknęła, słysząc czas przeszły. Miała ochotę uderzyć pannę Lawiską za ten brak taktu. Kto jak kto, ale arwijska szlachcianka powinna wiedzieć, kiedy należało milczeć. Jednak wyraz twarzy Josha nie uległ choćby najdrobniejszej zmianie.

- Muzyką – odparł prosto.

Rhiannon odetchnęła z ulgą, gdy rudowłosa dziewczyna nic nie powiedziała. Sprawę Yali można by z powodzeniem określić jako bardzo delikatną, a Josh w gniewie bywał straszny.

Yala była artystką, a przynajmniej tak o niej mówiono, gdyż zmiennokształtna dziewczyna miała na ten temat nieco odmienne zdanie. Bardzo bliskie oficjalnej wersji, a jednak znacząco różne. Westchnęła. Tak naprawdę Yala była dla Josha siostrą, której nigdy nie miał, jedyną powierniczką, najdroższą przyjaciółką. Rhiannon sama nie miała pewności, czy nie kryło się za tym coś więcej. Jednak nawet jeśli miała rację, to wszystko należało już do przeszłości. Nagle siostrę Aidana wypełniło trudne do zidentyfikowania uczucie. Yala zawsze stała pomiędzy nią a Joshem, niczym niewidzialny mur. A Rhia wiedziała, że przy wędrownym trybie życia, jaki prowadziła, niezwykle trudno było znaleźć drugiego chłopaka takiego jak on. Potrząsnęła nieznacznie głową. Nie powinna myśleć o głupstwach. Na pewno nie po tym, w jakich nastrojach rozstali się z Joshem ostatnim razem. Na pewno nie po jego chłodnym powitaniu. Zdawała sobie jednak sprawę, że wynikało to w głównej mierze z jej dystansu i nieprzystępnego zachowania. Całe życie spędziła tylko z Aidanem, nie licząc pierwszych kilku lat, gdy jeszcze wychowywała ich matka. I zawsze to ona była tą silną. Nie mogła więc myśleć o rzeczach tak trywialnych, jak zauroczenie chłopakiem, którego tak naprawdę nigdy nie poznała w wystarczającym stopniu, by nazwać to tlące się uczucie zakochaniem. Zresztą nie dopuszczała do siebie myśli, że jej twardą duszę, jak sama ją nazywała, mogło opanować tak ciepłe, właściwe damom uczucie. Ona nie przypominała panien pokroju Indii Lawiskiej, którymi szczerze gardziła. Arwijskie szlachcianki miały czas na takie bzdety. Rhiannon nie. Ale mimo wszystko było coś magnetyzującego w mrocznym spojrzeniu chłopaka, jego sprężystych ruchach i aurze tajemniczości, którą roztaczał wokół siebie. Wzdrygnęła się. Nie było czasu na takie myśli. Powinna być silna. Od tego zależało jej przetrwanie.

Tymczasem kroczyli leśną ścieżką w niemal całkowitej ciszy, przerywanej tylko wypowiadanymi szeptem wskazówkami Aidana, który pomagał Indii poruszać się w ciemności, w znacznym stopniu ograniczającej jej pole widzenia. Rhiannon nachmurzyła się. On był niemożliwy! Nie rozumiała, jak mógł się tak zachowywać, być przyjaznym dla tej arwijskiej panny, która nie zasługiwała nawet na to, by wytrzeć mu buty... gdyby je miał. Chociaż dziewczyna podejrzewała, kim była India Lawiska, nie sprawiało to, by miała wobec niej większy szacunek. Ale jej brat posiadał dobre serce. Zbyt dobre jak na czasy, w których cieniu przyszedł na świat.

Dokładnie tak, jak mówił Josh, jakieś pół godziny drogi od rozstaju, gdy droga skręciła łagodnie do rozległej, płytkiej doliny, zajmującej przestrzeń tak dużą, że aby ją przebyć nie wystarczyłyby dwa dni niespiesznego marszu, skręcili w las, by kilkanaście metrów od ścieżki natrafić na doskonale osłonięte wyrobisko. Stanowiło idealną kryjówkę, z trzech stron otoczone gęstwiną owocowych krzewów, z góry zamknięte gęstym baldachimem złożonym z gałęzi i liści potężnych, kilkusetletnich buków. Rhiannon bezwiednie zauważyła runiczne znaki wyryte na jednym z drzew. Przesunęła po nich dłońmi. Wyglądały na stare, bardzo stare, a choć wydrążono je płytko, nie uszkadzając niczego prócz kory, w niepojęty sposób zachowały się w nienaruszonym stanie.

- Asshae mivenium silarentia – przeczytała szeptem, akcentując śpiewnie każde słowo.

Josh zerknął na nią z dziwnym wyrazem twarzy, ale Aidan i India, zajęci sobą, nie zwrócili na dziewczynę uwagi.

- To język natury – powiedziała głośniej, gładząc napisy opuszkiem palca. – Miejsce chronione przez siewców snów – zrozumiała.

- Tak – odparł Josh.

- Wiedziałam o tej kryjówce, ale nie miałam pojęcia, że Śniący zostawili tutaj cząstkę swojej magii – wyjaśniła. – Nie będą nas niepokoić? – zapytała, zerkając na chłopaka spod opuszczonych brwi.

- Nigdy wcześniej tego nie robili – odrzekł, kładąc dłoń na dłoni Rhiannon, opartej o drzewo. Napisy zalśniły dziwnym blaskiem.

- Wtedy bywałeś sam – zaoponowała, z fascynacją przyglądając się runom, które w świetle Invi emanowały mdłą poświatą.

- Tak – odparł zwyczajnie. – Ale wiedzą znacznie więcej, niż myślisz – wyjaśnił cicho.

Spojrzała na niego czujnie, zabierając rękę.

- Wiedzą o niej?

Przekrzywił głowę.

- Ja wiem – odparł, opuszczając oczy.

- Tylko ona sama nie ma o tym pojęcia – zrozumiała, wypowiadając tę myśl tonem pełnym pogardy.

Zacisnął usta.

- Na razie nie może się dowiedzieć. Nie może usłyszeć, że nosi w sobie światło – powiedział twardo. - Jest na to zbyt wcześnie.

- Jesteś pewien? – zapytała natarczywie.

Skinął głową.

- Widziałem.

Nie chciał wyjaśnić więcej. Rhia zagryzła wargę.

- Bogowie, Josh, co ty właściwie robisz? – wybuchła niespodziewanie.

Usilnie unikał jej wzroku. W jego spojrzeniu było coś twardego, coś, co niepokojąco przypominało zapamiętanie.

- Pokazuję jej wolność.

Zaklęła brzydko.

- Wiesz, ty jednak naprawdę jesteś straszliwie głupi – powiedziała bez złości, prawie łagodnie i pieszczotliwie, biorąc pod uwagę twardy charakter, stanowiący znak rozpoznawczy dziewczyny. – Obaj powinniście jej nienawidzić, zarówno ty, jak i Aidan, a tymczasem on skacze wokół niej jak służący-wielbiciel, a ty, chociaż próbujesz sprawiać wrażenie takiego nieprzystępnego twardziela, ryzykujesz własnym życiem, by chronić arwijską szlachciankę, której nic nie jesteś winien. Dlaczego? – zapytała natarczywie, usiłując ukryć smutek.

Odetchnął.

- A dlaczego ty wciąż troszczysz się o Aidana? – zapytał spokojnie, wzrok kierując w dal.

- Jest moim bratem – odparła szybko, szorstko. Uważała to pytanie za niedorzeczne i zdecydowanie nie na miejscu.

- Po odejściu Yali coś się zmieniło – powiedział cicho. Rhiannon zamarła, bojąc się choćby drgnąć, by mu nie przerwać, by nie zmienił zdania, nie przestał mówić. Miała wrażenie, że po raz pierwszy obnaża przed nią część siebie. – Nie ma już nikogo. Nie ma już niczego, prócz snów.

Rhiannon zamarła. Gdyby była w większym stopniu wrażliwa i kobieca, być może by go objęła. Ale ją opanowało odrętwienie, a ból, o którym przypominała jej postać Josha, nagle niespodziewanie wrócił.
- Mimo wszystkiego, co się wydarzyło – zaczęła poważnie, przełykając ślinę ze zdenerwowania – nigdy tak naprawdę nie odeszliśmy, Josh.

- Wiem – odparł, a choć wyraz twarzy ciemnowłosego chłopaka pozostał niewzruszony, w jego głosie pojawiła się niespodziewana, krucha i delikatna jak wiosenne tchnienie, pełna rozpaczy nadzieja. – Wiem, Rhia.

***

India sama nie wiedziała, co się z nią działo. W towarzystwie Aidana całkowicie się rozluźniła. Zdobyła się nawet na nieśmiały żart, który sprawił, że na twarz chłopaka wypłynął nieznaczny uśmiech. Kiedy wreszcie dotarli do miejsca, w którym mieli spędzić noc, razem udali się na poszukiwanie gałęzi na ognisko, choć właściwie India niewiele zrobiła; to Aidan wybierał suche drewno i dźwigał je, sprawiając wrażenie znacznie silniejszego i potężniejszego, niż w pierwszym momencie oceniła go dziewczyna. Gdy wrócili do obozowiska z naręczem suchych patyków i konarów, chłopak rzucił je na ziemię i zaczął formować ognisko. Panna Lawiska przyglądała się, jak w skupieniu układa drwa i w wolne przestrzenie pomiędzy nimi wsuwa cienkie płatki białej, brzozowej kory. Kilka sekund później zgrabny stosik objęły jasne płomienie, podsycane ciepłym, wiosennym wiatrem.

- Gotowe – mruknął.

Podniósł jeden z pozostałych patyków, których nie umieścił w ognisku, po czym drugą ręką chwycił nóż. Zaczął ostrożnie odkrawać od niego długie drzazgi, formując koniec cienkiej gałęzi w szpikulec. Kiedy skończył, obejrzał uważnie swoje dzieło, aprobując je skinieniem głowy. Położył sobie patyk na kolanach i wyjął z tobołka przedmiot zawinięty w szorstkie płótno. Po rozwinięciu materiału oczom Indii ukazało się obrane ze skóry mięso. Dziewczyna skrzywiła się potężnie, patrząc na coś, co zapewne jeszcze kilkanaście godzin wcześniej wesoło hasało po lesie. Nawet nie pomyślała o tym, że przecież nie raz jadała dziczyznę upolowaną przez któregoś z mężczyzn z jej rodziny i otoczenia; tyle że wtedy nigdy nie miała okazji, by zobaczyć zwierzę nieprzyrządzone, martwe i ociekające krwią. Jednak Aidan opatrznie zrozumiał jej pełne niechęci spojrzenie.

- Jest świeże – zapewnił, nabijając mięso na patyk. – Upolowane jakąś godzinę przed naszym spotkaniem – wyjaśnił, pieczołowicie umieszczając w ziemi powstałe narzędzie, na którego końcu zwisało smętnie zwierzęce truchło. – Dawno nie udało mi się zabić tak dorodnego gladwina. Zwykle poza lasami przybrzeżnymi nie osiągają zbyt wielkich rozmiarów.

- To jest gladwin? – zapytała zdumiona India. Jakoś trudno było jej skojarzyć ten zakrwawiony ochłap z aksamitnym, kremowobiałym mięsem podawanym ze śmietaną i szparagami, jakie jadła w domowej rezydencji.

- Owszem – odparł chłopak. – Nie tak łatwo je upolować, bo chociaż są większe od zajęcy, w przeciwieństwie do nich świetnie się maskują i potrafią wspinać się na drzewa. Ale mamy z Rhią wprawę. Od lat jesteśmy zdani sami tylko na siebie – wyjaśnił cicho. – Od czasu śmierci naszej matki błąkamy się po Arwii i okolicznych krajach, ale najczęściej zatrzymujemy się w lesie Tańczących Cieni.

- Co się z nią stało? – zapytała cicho India. Czuła, że nie powinna była zadawać tego pytania, ale pokusa okazała się silniejsza.

Aidan westchnął.

- Byłem dzieckiem, gdy odeszła, ledwie ją pamiętam. Podczas pewnej wyjątkowo srogiej zimy, gdy Rhia złapała chrwiąż, ukryliśmy się w Andragomie.

Panna Lawiska wzdrygnęła się. Chrwiąż należał do jednej z najcięższych chorób, jakie mogły dotknąć małe dziecko. Gdy w czasach młodości jej dziadków wybuchła jego epidemia, zginęły dziesiątki potomków czysto krwistych rodów, w tym także trzy młodsze siostry króla Aarona Abrascana, dwóch braci jej ojca i najstarsze rodzeństwo matki, urodzone w czasach, gdy ona sama nie przyszła jeszcze na świat. W tamtych latach nie było rezydencji, w której nie zawitałby Dorchadas, najbardziej nieproszony z gości. Bóg śmierci, niedostatku i nieszczęścia.

- Choć zawsze przestrzegała nas przed odwiedzaniem większych miast, wtedy zrobiła wyjątek. Na pewno domyślała się, że może nie wyjść z tego cało. Gdy Rhia była już niemal zupełnie zdrowa, znaleźli nas ludzie w szafirowych płaszczach. – Głos Aiadana był przerażająco wyprany z emocji. India jak zahipnotyzowana spijała każde słowo z warg chłopaka, zmrożona opowieścią. – Wtedy widzieliśmy ją po raz ostatni – mówił dalej, jakby otrząsnąwszy się z przygnębienia. Rhia nadal uważa, że to jej wina, ale tak naprawdę wiele osób ma za sobą podobną historię. Nie jesteśmy wyjątkiem.

Wpatrzył się w ogień, a w jego orzechowych oczach zamigotały pomarańczowo-złote płomienie, upodabniając go do istoty nie z tego świata. W przeciągu chwil, które spędzili ze sobą, India zdążyła zapomnieć, że ma do czynienia ze zmiennokształtnym. Wymuszona nienawiść wymagała zbyt wielkiego wysiłku, by bezwiednie ją utrzymywać, szczególnie, gdy słyszała z ust chłopaka takie słowa, z których każde uderzało ją na podobieństwo ciosu sztyletem. Bo przecież szafirowe płaszcze nosili tylko królewscy gwardziści. Dziewczynie zaczynało już brakować sił na walkę ze sobą; wszystko wyglądało inaczej w rodowej rezydencji, gdzie wystarczyło mieć na podorędziu puste frazesy, których należało używać w odpowiednich sytuacjach. Tam nikt o nic nie pytał, wszystko było prostsze, nie napotykała żadnych większych wyzwań, z którymi musiałaby się zmierzyć. Tam żaden zmiennokształtny nie opowiadał jej o krzywdach, jakich doznał z rąk arwijskich szlachciców. Zresztą łatwiej jest czuć niechęć do czegoś, czego nie spotkało się na własne oczy, szczególnie, gdy nie pochodzi ona z wnętrza lecz jest narzucona przez panujące standardy. Tymczasem India była już zmęczona, potwornie zmęczona. Wymuszaniem emocji, zachowywaniem nienaturalnej postawy, gdy nikt tego od niej nie wymagał, walką z naturalnymi instynktami, które znacznie łatwiej było opanować, kiedy robili to wszyscy wokół. To było trudne, bardzo trudne, szczególnie, gdy dom wydawał jej się tak daleki. Po zaledwie kilku? dniach (sama już nie wiedziała, ile ich właściwie było), miała wrażenie, że jej dawne życie było tylko snem, bajecznym marzeniem, tak nieosiągalnym, jak wieczne trwanie. Potrząsnęła głową. Nie chciała już walczyć. Nie teraz, gdy nikogo nie było u jej boku, a ta batalia sprawiała wrażenie całkowicie bezcelowej. Rozejrzała się, a widząc, że Rhiannon i Josha nie ma w ich okolicy, delikatnie zagadnęła Aidana:

- Opowiedz mi o magicznych rasach.

Chłopak spojrzał na nią spod uniesionej brwi. Blask ognia rozświetlił część jego twarzy, resztę pozostawiając w głębokim cieniu, tak, że prócz ust i nosa widziała wyraźnie tylko białka jego oczu.

- A co mówił ci Josh? – zapytał.

India zmarszczyła czoło, nie bardzo rozumiejąc cel tego pytania.

- Raczej niewiele – odrzekła w końcu. – Zresztą, jakie to ma znaczenie? – dodała głośniej. – Przecież znacznie więcej dowiem się od zmiennokształtnego niż od człowieka, czyż nie? – zapytała, usiłując wymówić bez drżenia w głosie nazwę rasy, której przedstawicielem był chłopak.

Aidan drgnął.

- Skoro tak... - mruknął. – Cóż, nie ma nas już na świecie zbyt wiele – zaczął, opierając się plecami o drzewo. By zająć czymś ręce, zaczął bawić się podniesionym z ziemi liściem. - W tym momencie najliczniejsi są artyści. Jako małe dzieci przechodzą ceremonię, podczas której przelewają część duszy do swojego instrumentu. Zniszczenie go jest dla nich równoznaczne ze śmiercią – wyjaśnił. – Szkoda, że nigdy nie słyszałaś ich gry – powiedział z większym ożywieniem. – Nikt nie jest w stanie im dorównać. Podobno jednak ich muzyka obezwładnia, a czasem nawet za jej pomocą potrafią zmącić umysł i opanować wolną wolę. – Wzruszył ramionami. – Ciężko stwierdzić, ile w tym prawdy. Następni są iluzjoniści.

- Dwóch poznałam – wtrąciła szybko India.

- Więc sama rozumiesz, że w ich przypadku nazwa mówi sama za siebie.

Dziewczyna skinęła głową.

- O mniszki pytałam Josha, a o wróżka trochę mówiła mi kobieta, u której mieszkał, ale nadal nie rozumiem, na czym polega ich magia.

Aidan westchnął.

- Wróżki były silnie związane z naturą, jednak miały bardzo różnorodne zdolności. Niełatwo wyodrębnić w ich przypadku jakąś ogólną cechę. Z przedstawicieli magicznych ras pozostali w Arwii jeszcze siewcy snów. – Zamilkł na chwilę. – Większość Reve, którzy wciąż żyją, zamieszkuje Las Tańczących Cieni. Są niscy, fioloetowoocy, pokryci charakterystycznymi tatuażami, które wraz z osiągnięciem odpowiedniego wieku pojawiają się na ich ciałach. Ciekawe z nich plemię, bardzo skryte. Znają wiele sekretów, ale rzadko się nimi dzielą. Nic zresztą dziwnego, przecież śnią przeszłość. Im silniejszy siewca, tym odleglejsze i bardziej sekretne wydarzenia potrafi wyśnić. Jeśli chce, może się tymi snami podzielić. Są też najlepszymi uzdrowicielami wśród przedstawicieli wszystkich magicznych ras. – Rzucił strzępki liścia w ogień. India przysłuchiwała się mu, zafascynowana. – No i zmiennokształtni. Nie ma nas już zbyt wiele, a Rhia mówi, że być może jesteśmy ostatni. Kto wie? – wzruszył ramionami. – Ja tam wciąż wierzę, że gdzieś na świecie są tacy, jak my. Ukrywają się, czekając na lepsze czasy.

India nagle poczuła się okropnie zakłopotana. Świadomość, że to jej przodkowie byli w głównej mierze odpowiedzialni za wyginięcie współplemieńców Aidana uderzyła w nią jak grom. By ukryć zakłopotanie, jakie nią owładnęło, a także szkarłatny rumieniec zawstydzenia rozprzestrzeniający się w niepokojąco szybkim tempie po jej policzkach, zadała następne pytanie.

- Skąd wiecie, że nadejdą? – zapytała, trochę spięta. Zbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, że lepsze czasy dla zmiennokształtnych oznaczają gorsze dla czystko krwistych rodów.

Wzruszył ramionami.

- Była kiedyś taka przepowiednia... Nastąpi kres świata, jaki był nam znany... Różnie się to interpretuje, ale my wciąż mamy nadzieję, że świat się nie skończy, ale zmieni, tak, że znów będziemy mogli żyć według własnych zasad, bez strachu poruszać się po Arwii i nie musieć zastanawiać się, co przyniesie następny dzień. – Przeczesał ręką włosy. – Zresztą Rhia mówi, że podobne marzenia mają Midirańczycy, Shawnijczycy i Iiseńczycy.

India zmarszczyła brwi.

- Dlaczego? Przecież Iis, Midire Weda i Shawn to biedne, nieokrzesane państewka, które nigdy nie przetrwałyby bez wsparcia Arwii. Tysiące ich mieszkańców żyje tylko dzięki pomocy szlachciców – powiedziała głosem pełnym niekrytego zdumienia. Sąsiedzi kraju, w którym się urodziła, zawsze byli jej przedstawiani jako biedne państwa nie potrafiące istnieć samodzielnie, uzależnione od arwijskiej potęgi, czczące ją tak, jak biedny, nieuczony lud czci swego podobnego bogom króla. – Mnóstwo ludzi przyjeżdża do Arwii, by móc przeżyć. Na co mogą czekać?

Aidan otworzył szeroko oczy, nie kryjąc zdziwienia, które zdawało się wcale nie być mniejsze od tego odczuwanego przez Indię.

- Czy ty naprawdę nie masz o niczym pojęcia? – zapytał podniesionym z emocji głosem. W reakcji na jego słowa India poczuła bolesne ukłucie w sercu. – Przecież Arwia od lat terroryzuje mniejsze państewka, żąda od nich ogromnych danin i nie pozwala na stworzenie przez nie sprawnej armii. Wiesz chociaż, kim są Ytri? – zapytał.

Speszona gwałtownością jego reakcji i wciąż niezmiernie zdziwiona India pokręciła powoli głową.

- Chyba kiedyś słyszałam to słowo... - powiedziała tylko, czując bolesny ucisk w żołądku. Czy możliwym było, by opowieść Aidana okazały się prawdziwa? To oznaczałoby, że okłamywano ją na znacznie większą skalę, niż wcześniej myślała.

Chłopak westchnął, znacznie się uspokajając.

- Przepraszam, ja... Zapomniałem, że właściwie nigdy nic ci nie mówiono – powiedział, zauważając jej speszenie. – Ale żeby aż tak... - Pokręcił głową. – No, w każdym razie Ytri zajmują się sprowadzaniem do Arwii niewolników z graniczących z nią krajów.

India zaniemówiła.

- Niemożliwe – zaprotestowała gwałtownie. – To jest już zwykłe oczernianie czysto krwistych rodów. My przecież nie mamy niewolników. Nikogo nie zmusza się do pracy – dodała dumnie, przekonana, że Aidan posunął się o krok za daleko w swoich domysłach.

Chłopak jednak tylko potrząsnął głową.

- Macie – odparł. – Naprawdę myślisz, że wszyscy Midirańczycy, Iiseńczycy i Shawnijczycy przybywają do Arwii z własnej woli?

Gdy zmiennokształtny zauważył, że obrażona dziewczyna znów chce zaprotestować, pierwszy zabrał głos.

- Nieważne. I tak mi nie uwierzysz. Musiałabyś się sama o tym przekonać. Na razie zostawmy ten temat.

Westchnął ciężko, a wciąż obrażona India na chwilę zamilkła. Cisza szybko jednak zaczęła jej przeszkadzać, gdyż sprzyjała niepożądanym rozmyślaniom, więc wróciła do przerwanego wcześniej tematu.

- A jak działa magia zmiennokształtnych? Wciąż mi tego nie powiedziałeś.

Aidan uśmiechnął się szeroko. Nagle cały jego dobry humor niespodziewanie powrócił.

- Najlepiej jest to pokazać.

Rozebrał się szybko, obwiązując się w pasie jakąś chustką. Policzki Indii zapłonęły wściekłą czerwienią. Jeszcze nigdy nie znalazła się w tak kłopotliwej sytuacji! Chłopak jednak nie zamierzał długo trzymać jej w zawstydzeniu. Przeciągnął się, a jego twarz w błyskawicznym, prawie niemożliwym dla uchwycenia tempie się wydłużyła, włosy zmieniły kolor, uszy kształt i położenie, a po ułamku sekundy stał przed nią olbrzymi, porośnięty szarobrązową sierścią wilk. Dziewczyna zesztywniała, z twarzą zastygłą w wyrazie szoku. Obecność dużego, niebezpiecznego zwierzęcia tak blisko niej, w pierwszej chwili dogłębnie ją przeraziła, mimo iż w teorii doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż jest to Aidan, tylko w innej postaci. Gdy wilk zbliżył się do niej, odruchowo się cofnęła. On jednak opuścił i przekrzywił głowę, patrząc na nią tymi samymi orzechowymi oczami. Wyciągnęła drżącą rękę, by zanurzyć ją w jego szorstkiej, gęstej sierści. Zaśmiała się nerwowo, gdy dotknął zimnym, mokrym nosem jej dłoni.

- Aidan, to... to jest niesamowite – wyjąkała. I nagle, nie wiedząc czemu, z jej oczu popłynęły łzy. Otarła je ramieniem, ale ich potok zdawał się być nieskończony, a przynajmniej niemożliwy do zatrzymania. A choć z całych sił starała się go powstrzymać, łzy płynęły coraz obfitszym strumieniem, zraszając dekolt jej sukni srebrzystymi kroplami, z których każda zdawała się być drogocennym klejnotem, pięknym niczym ucieleśnienie blasku gwiazd. Wilk zbliżył się do niej, a ona wciąż płakała, wtulona w jego sierść, na chwilę zapominając, że jest on chłopakiem w jej wieku. Drżała, wstrząsana spazmami szlochu, który wypełnił całe jej wnętrze. W tym momencie coś się zmieniło, coś w niej pękło.

- Bogowie, przepraszam cię Aidan, tak bardzo przepraszam – wyszeptała, niepewna, za co właściwie próbuje przeprosić. Za swój wybuch, czy, być może, za coś więcej?

W takim stanie zastali ich Josh i Rhiannon. Smukła dziewczyna odciągnęła brata, by zwymyślać go za bezcelowe zmienianie kształtu. Josh natomiast podszedł do Indii, pomógł jej wstać, a następnie bez słowa zaprowadził nad strumień, który towarzyszył im wiernie od początku wędrówki, biegnąc równolegle do ścieżki. India przyklękła i obmyła sobie twarz, a on stał obok niej bez słowa, przyglądając się jej drobnej postaci.

- Dlaczego nic nie mówisz? – zapytała, nie kryjąc złości.

- Nie muszę – odparł cicho, patrząc na nią uważnie.

- Na Dorchadasa! – krzyknęła, uderzając pięścią o drzewo. – Co wy ze mną zrobiliście? – popatrzyła na niego zaczerwienionymi oczyma, z takimi emocjami w oczach, że bardziej bojaźliwi od niego z pewnością by się cofnęli. Ale on tylko na nią patrzył. Czasami brakowało właściwych słów, by odpowiedzieć tak, jak należało.

- Nie patrz tak! Powiedz coś wreszcie! – krzyknęła z desperacją wyraźnie wyczuwalną w głosie. Po jej policzku spłynęła łza.

A on, kierowany nagłym, zupełnie niespodziewanym odruchem, podszedł do niej i przygarnął ją do piersi. Rozpłakała się znów, ale go nie odsunęła, wczepiając się gwałtownie w jego ubranie. Schował twarz w jej włosach, które przesiąkły zapachami lasu i ogniska, płomieni, tak ogniście czerwonych jak jej gęste włosy, świeżych, wiosennych liści, tak zielonych jak jej migdałowe oczy, tyle razy widywane w snach. Teraz pachniała tak, jak oni, jak mieszkańcy lasu, jak jego życie, jak świat, który powoli odchodził w zapomnienie. Sam nie wiedział, dlaczego pozwolił sobie na taką bliskość. Chyba oboje bardzo jej potrzebowali.

- Teraz już wszystko rozumiem – wyszeptała, wtulona w jego ubranie. – Rozumiem, dlaczego lepiej jest wiedzieć mniej.

Westchnął, słysząc te słowa. Tego się właśnie spodziewał. Bo Arwijczyków nie mogło spotkać nic gorszego od prawdy. 


~*~

Witajcie! 

Cóż, zacznijmy od tego, że żyję! I naprawdę, naprawdę przepraszam za tak długą nieobecność, ale mam tak dużo pracy, że ledwie udaje mi się wygospodarować choć chwilę dla siebie. 

Kolejna informacja jest nieco bardziej pozytywna. "Śmierć Słońca" została nagrodzona wyróżnieniem w "Splątanych Niciach"! Nie spodziewałam się tego i strasznie się cieszę, że zostałam doceniona :D

A co do rozdziału... Zaczyna trochę iskrzyć i, jeśli czytacie między wierszami, to pojawiło się tu kilka ciekawych wskazówek i nawiązań ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro