25. Dla siostry i rasy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następne dni Josh spędził w pocie czoła. Prawie nie spał, wciąż czuwając nad chorą Indią, która czuła się coraz gorzej. Nie pomagały ani wywary z Puchawki, ani jego amulety, a wszystko zdawało się dążyć do zakończenia najgorszego z możliwych. Rhiannon i Aidan nie odzywali się wiele. Zmiennokształtna co jakiś czas obrzucała ciemnowłosego chłopaka spojrzeniami pełnymi wymuszonej, przynajmniej w jego mniemaniu, dezaprobaty, ale on starał się tego nie dostrzegać. Ostatecznie, pomimo braku poparcia ze strony dziewczyny, Rhia go nie opuściła, a czasami nawet, na jego prośbę, wybierała się do lasu po wodę, jakieś zioło, czy kwiat. W pewnym momencie nadszedł jednak moment przełomowy i wtedy chłopak naprawdę się bał, chyba po raz pierwszy w życiu odczuwając taki rodzaj bezsilnego lęku. India była rozpalona, wciąż drżała spazmatycznie, majaczyła i nie dawała się uspokoić. Gorzej już być nie mogło, jedynymi możliwościami pozostawały śmierć i poprawa. Tamtej nocy nie zmrużył oka.

Rankiem jednak oddech dziewczyny się ustabilizował, a na jej bladą, wymizerowaną twarz, powróciły kolory. Wyczerpany chłopak odetchnął z ulgą, widząc tak wyraźną poprawę. A więc wszystko zmierzało ku dobremu.

Zauważając spokój na obliczu Josha, Rhiannon spojrzała na niego z trudnym do rozszyfrowania wyrazem twarzy.

- A więc udało się – wyszeptała. – Jesteś zadowolony? Jedno niebezpieczeństwo minęło. Ale to, które pozostało, jest znacznie, znacznie groźniejsze... - dodała, przyglądając mu się uważnie.

- Mówiłem ci już, Rhia – odpowiedział stanowczo Josh. – Nie możemy zniżać się do ich poziomu.

Zmiennokształtna nie skomentowała jego słów, jednak wyraźnie nie przypadły jej do gustu.

- Połóż się, Josh – poleciła mu tylko, prawdopodobnie uznając dalsze dyskusje za bezcelowe wobec jego przekonań. – Nie spałeś trzy noce z rzędu, ledwie trzymasz się na nogach. A nieregularne drzemki się nie liczą – dodała szybko, widząc, że chłopak chce zaprotestować. - Ja jej popilnuję.

Zerknął na nią czujnie, a dziewczyna w odpowiedzi przewróciła oczami.

- Nie zrobię jej krzywdy. Nie jestem aż taką sadystką, za jaką mnie uważasz.

- Nie myślę o tobie w ten sposób – mruknął.

Zaśmiała się ponuro.

- Oczywiście, że myślisz. Bo nie potrafisz zaakceptować tego, że ważniejsze jest dla mnie przetrwanie mojej rasy, niż życie arwijskiej szlachcianki. Ale teraz już się kładź. Masz moje słowo, że naprawdę nic jej nie zrobię.

Nie chciał, by go zastępowała, ale czuł, że nie ma innego wyjścia. Gdy tylko India odzyska siły, będą musieli natychmiast wyruszyć, a on nie był w stanie maszerować, nie odpoczywając. Skinął więc tylko głową i ułożył się obok ogniska, wreszcie pozwalając sobie na sen.

~*~

Indię, podczas chwil, gdy co rusz traciła i zyskiwała świadomość, nawiedzały rozmaite sny, ale żaden z nich nie trwał zbyt długo. W ostatnim, chyba najdziwniejszym i zarazem tym, który jako jedyny nie został gwałtownie przerwany, nim cokolwiek zdążyło się wydarzyć, zobaczyła trzy kobiety. Siedziały na kamiennej podłodze, twarzami zwrócone do siebie, tworząc nieregularny trójkąt. Ich ciała okrywały powłóczyste szaty, zakrywające cieniem także oblicza. Płci istot India domyśliła się tylko dzięki ich głosom, klasyfikującym je jako niewątpliwe przedstawicielki płci pięknej.

- Co zobaczyłaś, Ivelle? – zapytała łagodnie najniższa z grupki, biorąc dłonie towarzyszki w swoje ręce.

- Kres i początek – wyszeptała tamta w odpowiedzi. Przez chwilę panowało milczenie. Potem, gdy pannie Lawiskiej zdawało się, że nie powiedzą już nic więcej, w ciemnym pomieszczeniu o kamiennym podłożu, ścianach i sklepieniu, pozbawionym jakichkolwiek mebli, rozbrzmiał głos Ivelle. Kobieta wygłosiła przepowiednię, proroctwo o spotkaniu dwóch Słońc i następującym po nim końcu Arwii, które India słyszała kiedyś, mieszkając w rodowej rezydencji. To był dziwny sen, bo nigdy nie połączyłaby tych słów, przez przedstawicieli rodów przypisywanych natchnionej przez bogów królewnie Maelys, z trójką okutanych w powłóczyste szaty kobiet. Doszła więc do wniosku, że umysł dręczony chorobą ciała potrafi wykreować nawet najbardziej nierealne obrazy.

Gdy co jakiś czas na chwilę odzyskiwała świadomość, zawsze w zasięgu jej wzroku znajdował się Josh. Czasami siedział przygarbiony nieopodal ogniska, w dłoniach ściskając nieodłączny amulet z piórkami, innym razem gniótł w palcach jakieś rośliny, emanujące silną, drażniącą wonią. Niekiedy opierał się o pień wierzby z przymkniętymi oczami, ale nigdy nie spał. Zawsze, gdy się budziła, był blisko, świadomy i gotowy udzielić jej pomocy. Lecz gdy tym razem odzyskała przytomność umysłu, nie ujrzała znajomej twarzy chłopaka. Jej wzrok napotkał za to chmurne spojrzenie Rhiannon, polerującej trzymaną na kolanach włócznię. Zmiennokształtna zerknęła na nią spod opuszczonej brwi.

- A więc lisiczka się obudziła – mruknęła, powracając do wykonywanej czynności. – Będziemy mogli wreszcie ruszyć się z tego przeklętego miejsca.

India oblizała obeschnięte wargi.

- Jak długo byłam nieprzytomna? – zapytała, trochę bojąc się odpowiedzi.

- Trzy dni – odparła Rhia, przyglądając się uważnie wyciętemu w kształt liścia ostrzu. – A właściwie cztery, bo północ dawno już minęła.

Cztery dni?! Indii wprost nie mieściło się to w głowie. Rhiannon dostrzegła jej zdumienie. Wzruszyła ramionami.

- Cóż, możemy mówić o niebywałym szczęściu, stwierdzając, że w tym czasie nie dopadły nas grasujące w okolicy bandy Shawnijczyków – powiedziała lekkim tonem, nie patrząc na Indię. Panna Lawiska zbladła, jednocześnie wyczuwając w tonie starszej dziewczyny ukrytą kpinę.

- Shawnijczycy? W Arwii? – jęknęła, pełna niedowierzania.

- Oczywiście, lisiczko – odparła Rhiannon, przewracając oczami. – Na terenach podmokłych czują się pewnie, a my coraz bardziej zbliżamy się do Mgławiska. Zresztą są na tyle zdeterminowani, by mieć odwagę walczyć o swój kraj. – Wzruszyła ramionami.

- A inni? – zapytała zaniepokojona India.

- Midirańczycy są niezorganizowani. Plemiona Pustyni szczycą się ognistym temperamentem, ale wyniszczają się wzajemnie wewnętrznymi sporami. Jeszcze nigdy się nie zdarzyło, by zbrojnie wkroczyli w głąb Arwii. Iiseńczycy natomiast mają bierność we krwi. Zresztą ich kraj od twojej ojczyzny oddzielają Góry Javrona. Żeby próbować walczyć na terenie Arwii, musieliby najpierw przeprawić się przez którąś z przełęczy, silnie obstawionych przez królewskie wojsko – wyjaśniła. – Ale ty wybrałaś najlepsze miejsce na chorobę – jedyne w całym kraju, gdzie możemy natknąć się na żądne krwi, partyzanckie oddziały Niepodległości Shawnu! – wyjaśniła kpiąco.

India była zbyt słaba, by się z nią kłócić.

- Skąd to wszystko wiesz? – zapytała więc tylko, obiecując sobie, że kiedyś odegra się na zmiennokształtnej za jej zuchwałość.

Jasnowłosa dziewczyna prychnęła.

- Ty naprawdę zadajesz za wiele pytań. Nikt cię nie nauczył, kiedy warto przestać? – Jednak nim India zdążyła w pełni odczuć ogarniającą ją złość, Rhiannon kontynuowała. – Kiedyś z Aidanem próbowaliśmy przedostać się do Iis. Ma ono całkiem wyraźną autonomię i jego mieszkańcom wcale nie żyje się źle, więc uznałam, że może tam będzie nam łatwiej. Co prawda przez góry przeprawiliśmy się pod postacią zwierząt, ale wiele wtedy zobaczyłam. Dobrze pamiętam, że wszystkie najwygodniejsze przełęcze były doskonale obstawione.

Panna Lawiska już miała zapytać, dlaczego nie zostali w Iis, gdy zrezygnowała ze swego zamiaru. Nie chciała doświadczać ze strony Rhiannon kolejnych upokorzeń, szczególnie, że wciąż nie czuła się najlepiej i brakowało jej sił, by odpowiednio się bronić. Zmiennokształtna także zdawała się to dostrzegać.

- Idź spać, lisiczko – poleciła prawie łagodnym tonem, uważnie obserwując pobladłą twarz dziewczyny i pot na jej mlecznobiałym czole. – Niebawem będziemy musieli wyruszyć. Nie możesz znów się rozchorować.

India nie protestowała. Otuliła się dwoma cienkimi kocami, po czym ponownie zapadła w sen, tym razem głęboki, długi, regenerujący siły i pełen światła, światła, którego nie mogła dotknąć ani kształtować, światła tak jasnego, że bledło przy nim nawet samo Słońce.

~*~

Indii na odpoczynek po przebytej chorobie musiał wystarczyć jeden dzień. Niebawem znów wyruszyli w drogę, choć tym razem przemieszczali się znacznie wolniej, ze względu na osłabienie dziewczyny. Panna Lawiska wciąż rzucała ukradkowe spojrzenia Joshowi. Domyślała się, że ciemnowłosy chłopak czuwał nad nią przez cały czas, gdy leżała, pozbawiona świadomości. Obawiała się także, że to tylko dzięki niemu powróciła do zdrowia. To podejrzenie napawało ją potężnym niepokojem, gdyż nie chciała niczego mu zawdzięczać. Wkrótce będzie musiała odejść, opuścić Josha na zawsze i zapomnieć o nim oraz wszystkim tym, czego wspólnie doświadczyli. Nie mogła tęsknić za dotykiem jego dłoni, nie mogła pamiętać o szczerości chłopaka, nie mogła mieć wobec niego żadnych długów. A już na pewno nie tak trudnych do odpłacenia, jak uratowanie życia. W otchłani niewyraźnych, zamglonych wspomnień, pochodzących z czasu, kiedy to jej ciało trawiła wysoka gorączka, pamiętała obejmujące ją ramiona. Domyślała się, że to także był on, ale nie powinien tego robić. Nie powinien budować kolejnych mostów, które ona będzie zmuszona zburzyć. Przecież India była arwijską szlachcianką, szczyciła się nieskazitelnie czystą, nieskażoną magią krwią i obszernym drzewem genealogicznym, pełnym znamienitych osobistości. Tymczasem on był nikim. Zwykłym, osieroconym chłopakiem brudnej krwi, który nie potrafił panować nad emocjami. Który nie mógł równać się z wysoko urodzonym Daanem. Który nie był godny tego, by obdarować ją uczuciem. A jednak zrobił to. A ona ze zgrozą uświadomiła sobie, że chłopak także nie jest jej obojętny. Mimo że brzydziło ją jego pochodzenie. Mimo że formalnie nie mógł równać się z czystej krwi arwijskim szlachcicem. Jak mogła być tak głupia? Przecież oboje wiedzieli, że ona w końcu odejdzie, by nigdy nie powrócić. Po co dawać sobie nadzieję na coś, co nigdy nie miało i nie powinno zaistnieć? Nie chciałabyś doświadczyć miłości. Nie chciała, rzeczywiście nie chciała. Bo po co właściwie istniało to uczucie? Tak głupie, tak irracjonalne, niosące ze sobą zniszczenie. Łączące ludzi, między którymi nie powinno pojawić się jakiekolwiek powiązanie. Osoby, które i tak musiały poślubić innych. Po co przeciwdziałać czemuś, co było pewne i nieodwołalne? Małżeństwo z Daanem stanowiło jej przyszłość i przeznaczenie, nie powinna utrudniać sobie chwili, w której zostanie zmuszona powiedzieć „Tak" chłopakowi, do którego nie czuła nic prócz braterskiej przyjaźni. Ale w porównaniu do innych wyswatanych par, i tak to było bardzo wiele. Jednak musiała podziękować Joshowi. Tyle z pewnością była mu winna, szczególnie, że sprawił, iż jej serce nadal biło.

Pierwszego dnia wznowionej wędrówki zbliżyła się do ciemnowłosego chłopaka. Gdy Aidan i Rhiannon odeszli na pewną odległość, zebrała całą swoją odwagę i wyszeptała:

- Dziękuję. – Wypowiedzenie tego jednego słowa okazało się dla niej zadziwiająco trudne.

Chłopak zerknął na nią spod uniesionej brwi.

- Za co? – zapytał. Wyraźnie nie był w najlepszym nastroju. India zastanawiała się, dlaczego.

- Wyleczyłeś mnie – wyszeptała, bardzo cicho. Czuła się ogromnie zakłopotana. Mimo wszystkiego, co się wydarzyło, wciąż działała wbrew naturze, okazując wdzięczność komuś, kto nie mógł równać się z nią pod względem pozycji społecznej.

Nagle zabrakło mu powietrza. Wzruszył ramionami z udawaną obojętnością.

- To nic takiego – odparł szorstko. – Bez mojej pomocy też by ci się udało.

Pokręciła głową, czując, że nie mówi do końca szczerze.

- O co ci chodzi? – zapytała, nie rozumiejąc jego nieprzyjaznej reakcji. – Czyżbym mówiła przez sen? – zażartowała, naśladując przekomarzania Aidana.

Josh zamarł, niczym uderzony jakimś ciężkim przedmiotem. India struchlała.

- Nie – odparł głucho. – Nic nie mówiłaś – dodał, gwałtownie ruszając. Wkrótce zostawił osłupiałą dziewczynę daleko za sobą.

India w pierwszej chwili poczuła się bardzo dotknięta. Przecież, przezwyciężając całą tkwiącą w niej dumę, zdobyła się na to, by mu podziękować. A Josh zdawał się nie tylko tego nie doceniać, ale i mieć do niej pretensje. A może to i dobrze?, pomyślała, ruszając z wolna jego śladem. Może wreszcie zorientował się, że powinni w zarodku dusić każde uczucie, które się między nimi rodziło? A jeśli w końcu, że należało hamować wszystkie niepożądane pragnienia? Dziewczyna westchnęła. Jeżeli te domysły były trafne, wszystko stało się znacznie prostsze. Bo w przypadku takiego obrotu spraw musiała martwić się jedynie własnymi uczuciami.

Kolejne dni spędzili na wędrówce. Teren wciąż opadał, a ziemia z każdym krokiem stawała się coraz bardziej wilgotna. Zanikającą ścieżkę przecinały liczne kałuże i strumienie, a w okolicy zaczęło pojawiać się jeszcze więcej niewielkich zbiorników wodnych. Siódmą noc po opuszczeniu okolic jeziora Aemaq spędzili nad sporym, porośniętym tatarakiem stawem. Wypełniająca go woda przybrała nieprzyjemną, brudną, zielono-brązową barwę, a po jej mętnej powierzchni przemykały zwinne nartniki. W okolicach zbiornika powietrze wypełniał jednostajny żabi rechot, co jakiś czas przerywany głośnym bzyczeniem natrętnych komarów, które wyraźnie upodobały sobie Aidana i Rhiannon. Zmiennokształtna dziewczyna nie miała choćby chwili spokoju; żądne krwi owady wciąż obsiadały jej ciało, próbując zdobyć kropelki drogocennego płynu. Do uszu Indii nieustannie docierały głośne przekleństwa siostry Aidana, która bezskutecznie odganiała od siebie komary, usiłujące pozbawić ją całej krwi. W przypływie wyjątkowej wściekłości, kiedy to jeden z zuchwałych owadów ośmielił się ukąsić ją w zdecydowanie nieodpowiednie miejsce, Rhiannon przemieniła się w opptrysa, niewielkiego ptaka, dla którego komary stanowiły podstawę wyżywienia w okresie wiosennym. India z zaciekawieniem obserwowała przemianę dziewczyny; dotychczas była świadkiem podobnego procesu tylko raz, kiedy to na jej oczach Aidan stał się wilkiem. Rhia uczyniła to sprawniej i szybciej od młodszego brata, choć jako opptrys znacznie odbiegała rozmiarem od rzeczywistej wielkości tego drobnego ptaszka.

Ukryta w cieniu rozłożystych dereni wróciła do swojej postaci. Gdy wyszła spomiędzy krzewów, już ubrana, choć wciąż dysząca ze złości, wyglądała na lekko roztargnioną. Zupełnie jakby zmiana kształtu wpłynęła także na stan jej umysłu.

- Rhia, nie powinnaś... - zaczął brat dziewczyny.

- Daj mi spokój, Aid – odburknęła tylko gniewnie, nerwowym gestem przeczesując włosy.

Josh rzucił zmiennokształtnej ponure spojrzenie, ale nic nie powiedział. Aidan natomiast zbliżył się do Indii i mruknął:

- Zmiana kształtu w chwilach, gdy targają nami silne emocje, potrafi być bardzo niebezpieczna.

Spojrzała na niego, marszcząc brwi.

- Silne emocje? Przecież to były tylko komary.

Zacisnął usta i przez chwilę nie odpowiadał.

- Nie tylko one. – Odetchnął. – Dużo rozmawialiśmy, kiedy byłaś nieprzytomna.

India spojrzała na niego, nie rozumiejąc.

- To chyba normalne.

Chłopak rozejrzał się nerwowo. Zerknął na Rhiannon, opartą o drzewo, z twarzą ukrytą w dłoniach, na Josha, zajętego łamaniem patyków, które miał zamiar dorzucić do ogniska, po czym złapał ją za ramię.

- Chodź – szepnął, ciągnąc ją za rękę.

Dziewczyna, wciąż zdumiona, a jednocześnie zaciekawiona, ruszyła za nim.

Wkroczyli między wierzby, tak charakterystyczne dla terenów podmokłych. Ich gęsto pokryte świeżymi liśćmi gałęzie skutecznie ograniczały światło emanujące od dwóch księżyców, które, w momencie, gdy Invi znajdował się w nowiu, zdawały się blade i osamotnione. India oparła się o korę potężnego drzewa, pod palcami czując szorstką korę. Aidan stanął kilka kroków przed nią. Mimo ciemności dostrzegła, że nerwowo obgryzał paznokcie. Wśród zalegającego mroku niepokojąco lśniły białka jego orzechowych oczu.

- India, pamiętasz, jak opowiadaliśmy ci o świetle? – zaczął przyciszonym głosem, wciąż się rozglądając.

Zmarszczyła brwi, czując ogarniający ją niepokój.

- Oczywiście – odparła, próbując nie okazywać strachu.

Chłopak odetchnął.

- Wiesz o tym, że mają je tylko potomkowie magicznych istot.

Skinęła głową. To wydawało jej się oczywiste. Nie miała pojęcia, do czego dążył chłopak.

- Okazało się, że co do tej reguły jest jeden, jedyny wyjątek, a światło, które ta osoba w sobie nosi, jest najpotężniejszym, jakie widział ten świat, jest jaśniejsze od płomienia. – Przerwał na chwilę, by zaczerpnąć powietrza. Wyraźnie bardzo się stresował, a India czuła coraz większy niepokój opanowujący trzewia. Światło jaśniejsze od płomienia? Chyba już gdzieś słyszała te słowa. – To światło nie może zostać przez nią wykorzystane, ale... - Nagle urwał. Dźwięk pękającej gałązki sprawił, że pobladł tak gwałtownie, iż India dostrzegła to mimo słabego światła. Pochylił się ku niej i zaczął gorączkowo szeptać. – Swoim istnieniem narażasz nas na niebezpieczeństwo, ogromne niebezpieczeństwo... To się musi skończyć, nie możemy doprowadzić do sytuacji, w której życie jednej osoby okaże się ważniejsze od istnienia dzieci Jaggjada...

India czuła coraz większe przerażenie. O czym on mówił? Czy sugerował...

- Zostaw ją, Aid – przerwał mu surowo Josh. – Odsuń się od niej i wróć do obozowiska.

Zmiennokształtny rzucił starszemu chłopakowi spłoszone spojrzenie.

- Josh, ja...

- Potem porozmawiamy – przerwał mu. Był wściekły.

Aidan odszedł pospiesznie, rzucając towarzyszowi przepraszająco-przestraszone spojrzenia. Josh odprowadził go wzrokiem zdolnym ciskać gromy. Gdy młodszy chłopak zniknął z jego pola widzenia, podszedł do Indii, która zamarła w bezruchu, oparta o pień wierzby. Była przestraszona i osłupiała jednocześnie; podświadomie przeczuwała, że Aidan miał w zamiarze coś niezbyt szlachetnego i sparaliżował ją strach.

- Josh – wyszeptała, patrząc na chłopaka, który zdawał się być po brzegi wypełniony gniewem. – On mówił o jakimś świetle u osoby niemagicznej... Twierdził, że narażam ich na niebezpieczeństwo. Czego ode mnie chciał? Myślałam...

Ciemnowłosy chłopak oparł się o pień drzewa tuż obok niej. Wpatrzył się w liściaste sklepienie, a India nawet wśród ciemności dostrzegła blask jego oczu.

- Aidan jest w stanie wiele zrobić dla Rhii. Nawet to, czego ona sama nigdy bym nie uczyniła, mimo licznych deklaracji – powiedział, nie patrząc na dziewczynę.

- Ale co to ma do...

- Nic – przerwał jej stanowczo. – Aidan po prostu się pomylił. Jest taka przepowiednia... Uważa, że ona ma coś wspólnego z tobą. Wybiję mu to z głowy, a tymczasem... Nie odchodź z nim nigdzie, dobrze?

Skinęła głową, blada i wystraszona. Aidan wydawał się być taki dobry, pomocny, ale pod wpływem stresu czy też chęci ochrony siostry stawał się kimś zupełnie innym, rozpaczliwcem, w sposób szalony i chaotyczny próbującym odegnać dobroć oraz wrażliwość i robiącym wszystko, by Rhiannon mogła cieszyć się szczęściem i bezpieczeństwem. India była w stanie zrozumieć zachowanie chłopaka, niemniej jednak napawało ją ono lękiem.

Josh odsunął się od drzewa i podał dziewczynie rękę, pomagając się wyprostować.

- A gdyby coś się wydarzyło... To mnie wołaj, dobrze?

Skinęła głową, trochę zakłopotana. Znowu ją chronił. W taki sposób powstawały kolejne długi, nakładające się na poprzednie, a całość stawała się coraz trudniejsza do odkupienia. Wkrótce wróci do domu, zostawi Josha na bezwzględnych ulicach Sinnei, razem ze wszystkim, co dla niej zrobił, dając mu w zamian jedynie ruiny mostów, które utworzyły się pomiędzy ich skrajnie różnymi duszami. Nie zasługiwał na to, ale cóż mogła począć? Była przecież czysto krwistą szlachcianką, a jej przyszłość stanowiło małżeństwo z Daanem Ivanem Cello, gromadka idealnych dzieci, piękne suknie i bale. Nie brudne ulice zapomnianych fragmentów miasta, leśna głusza, wśród której kryło się fioletowookie, pokryte tatuażami plemię, ani rozsypujący się dom, zamieszkany przez zbyt liczną gromadkę dzieci. Jej przeznaczeniem nie były także królewskie lochy i bezwzględne spojrzenie martwych oczu Poela. Nagle coś ją tknęło. Jakaś myśl, wspomnienie, słowa, dawno wypowiedziane.

- Josh, jaki kolor włosów miała Yala? – to pytanie formowało się w jej umyśle już od dawna, chociaż wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy. Elementy układanki powoli przybierały postać całości, choć ona nie do końca zdawała sobie z tego sprawę.

Chłopak poderwał gwałtownie głowę, zaskoczony.

- Jasny – odparł, a panna Lawiska wyczuła w jego głosie jakąś nową, nostalgiczną nutę. – Ale końcówki farbowała ochrą. – Pomyślał, że choć każdy pragnął pozostać niezauważony, ona mimo wszystko zawsze lubiła się wyróżniać.

India poczuła gwałtowne uderzenie gorąca i następujący po nim zimny dreszcz. Przypomniała sobie korytarz pałacowych lochów i wleczoną nim, zakrwawioną dziewczynę. Wtedy cieszyła się, że nie znajduje się na jej miejscu. Zapamiętała jednak wyraźnie, że włosy osoby, którą wtedy zobaczyła, mimo nasad w odcieniu jasnego blondu, płynnie przechodziły w brązowawy pomarańcz, tak charakterystyczny dla naturalnego barwnika koloru rdzy. Zamknęła oczy, widząc przed sobą kolorowe plamy.

- Josh, ona nie żyje – wyszeptała, bojąc się spojrzeć na chłopaka. – Nie byłeś pewny, ale... Ale ja ją widziałam. Tam, w lochach. Nikt w takim stanie nie przeżyje bez profesjonalnej pomocy, a takiej nie doświadczy żaden z więźniów.

- Wiem – odparł. Cicho, bardzo cicho. Spojrzenie miał lekko nieobecne, jakby pozostało w innych czasach, innym życiu.

- Przykro mi – powiedziała, nie bardzo wiedząc, co innego mogłaby uczynić.

Zagryzł wargę.

- Jest teraz w lepszym świecie – odparł. – Gdzie po raz pierwszy nic jej nie grozi.

India zamilkła. A jeśli kiedyś na miejscu Yali pojawi się Josh? Czy kiedyś dowie się, że schwytano brudnego człowieka należącego do bandy, w której znajdowała się także liczna grupa dzieci Jaggjada? Czy pojedzie kiedyś na zamek królewski, by beznamiętnie obserwować, jak odbierają mu życie?

- Wracajmy już – wyszeptała, udając się w kierunku obozowiska.

Zamknęła oczy, przypominając sobie przeszłość, rozmowę z Joshem, Aidanem i Rhią.

- Kim była Yala?

- Muzyką.

Teraz była stało się pewnością, nie domysłem.



~*~

Witajcie!

Jeszcze tylko jeden przejściowy rozdzialik i akcja wreszcie ruszy z kopyta ;-) 

Spodziewaliście po Aidanie takiego zachowania? 

Spałam dzisiaj 5 godzin, więc ten rozdzialik to jedyny jasny punkt mojego dnia, chociaż akurat niezbyt go lubię. Ale następne należą już do moich wypieszczonych ulubieńców, nie mogę się doczekać Waszego zdania o nich. 

Czy ktoś jeszcze czeka na Wiedźmina Netfliksa?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro