27. Szanse niewiele większe od zera

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

             Diane, przebywając w zamku, wyraźnie czuła ludzkie wzburzenie, przenikające nawet jego ściany. Nic zresztą dziwnego; król ogłosił bowiem narodziny swego drugiego syna. Chłopiec otrzymał imię Aetherled, co w wolnym tłumaczeniu ze staroarwijskiego znaczyło „Król". Niezbyt subtelna sugestia, pomyślała Diane, słysząc je po raz pierwszy. Aaron Abrascan nie zamierzał zatem utrzymywać jakichkolwiek pozorów i ofiarował ludziom widomy znak tego, iż to nowonarodzony chłopiec, nie najstarsza córka czy pierworodny syn, zostanie jego spadkobiercą. Co prawda arwjskie prawo mówiło jasno, że tron dziedziczy męski potomek urodzony jako pierwszy, a w przypadku, gdy król nie posiadał syna ani braci z prawego łoża, licząca sobie najwięcej wiosen córka, lecz dla władcy Arwii zdawało się to nieistotną przeszkodą. Diane domyślała się, że w odpowiednim momencie Assian na zawsze opuści widzialny świat w wyniku jakiejś nieznanej choroby, wobec której bezradni będą wszyscy lekarze, po czym Aetherled będzie mógł całkowicie legalnie objąć należny bratu tron. Księżniczka Chattie nie miała już żadnych nadziei na odziedziczenie korony ojca, który, tuż po narodzinach zdrowego syna, najsilniejszego z dotychczasowych potomków, ogłosił zaręczyny najstarszej córki z niepełnosprawnym lordem Coltonem, bezdzietnym dziedzicem ogromnego majątku Delverinów, wdowcem, którego ukochana żona, siostra samej królowej, zginęła w wyniku katastrofy morskiej, podczas której mężczyzna na zawsze stracił pełną sprawność. Od czasu śmierci towarzyszki życia, przez niemal ćwierć wieku, nie zawarł kolejnego związku małżeńskiego. Diane doskonale rozumiała, dlaczego król zdecydował się na taki krok, mimo iż na przyszłego małżonka dla córki wybrał człowieka dobiegającego pięćdziesiątki, podczas gdy jego córka miała zaledwie osiemnaście lat. Inny mężczyzna, młody szlachcic czy mniej zamożny dojrzały lord mógłby wykorzystać pochodzenie Chattie, by zdobyć dla niej tron i kierować nową królową podług własnego zamysłu. Tymczasem Colton Delverine był człowiekiem zmęczonym życiem i okaleczonym przez morską topiel, z której ledwie udało mu się wydostać, nie tylko fizycznie, ale i pod względem emocjonalnym. Nie pragnął władzy, nie angażował się w wielką politykę. Zwykle czas spędzał w swoim olbrzymim, starożytnym dworze, z powodu utrudniającej ruchy niepełnosprawności rzadko opuszczając jego mury. Słowem, był idealnym kandydatem na męża dla niepokornej księżniczki, która za bardzo chciała zostać królową. Diane jednak drżała wewnętrznie, świadoma tego, w jak ogromnym znalazła się niebezpieczeństwie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Chattie nie wybaczała. Nikomu. Nigdy. A pannie Pehrsson to zdecydowanie nie było na rękę.

Odetchnęła głęboko i zawahała się, z ręką zawieszoną nad klamką. W końcu jednak przemogła sprzeczne emocje i otworzyła drzwi. Niemal natychmiast wpadła na Jespera.

- Jesteś wreszcie – mruknął, zamykając za nią wrota. Wyraźnie zniecierpliwiło go oczekiwanie, ale jego spokojna, stanowcza, wyważona natura melancholika sprawiała, że zawsze wyglądał na opanowanego. – Nikt cię nie widział?

Pokręciła głową.

- Dobrze – odpowiedział spokojnie. – Chciałaś rozmawiać.

- Tak – odparła, dużo bardziej niecierpliwie. – Król zaręczył Chattie z Coltonem Delverinem. Czas upływa. Nie możemy czekać z powstaniem.

Mężczyzna zmarszczył jasne brwi. Musnął długim palcem białą szczecinę zarostu, która pokryła jego żuchwę. Musi być bardzo zajęty, skoro nawet się nie ogolił, pomyślała Diane. Zawsze zwracała uwagę na szczegóły.

- To nie takie proste – odparł zamyślony. – Diane, wiesz dobrze, że myślę, iż to nie ma prawa się udać. Ale żeby w ogóle miało szanse powodzenia, musi stać się w odpowiednim momencie.

Zirytowała się.

- Co zatem proponujesz? – warknęła. – Do końca tego świata czekać na armię Iis, która nigdy nie nadejdzie?

Spojrzał na nią tymi jasnymi jak lód oczami, oczami, których nienawidziła, a jednocześnie pragnęła jak niczego innego na świecie. Oczami, w których kryło się jakieś przygnębienie, jakieś zrezygnowanie, które było jej całkowicie obce.

- Nie – odparł. – Ale Diane... Nie masz wystarczająco dużo ludzi. Żyjesz mirażami. Brudni nigdy się do nas nie przyłączą, a magiczne rasy setki lat temu zostały zdziesiątkowane. Zresztą Arwia to nie tylko królewski zamek i Sinnea. W różnych częściach kraju żyje jeszcze dwadzieścia pięć rodzin szlacheckich, z których potężniejsze mają nawet małe armie. Mam wrażenie, że czasem o tym zapominasz. Żyjesz mirażami, Diane – powtórzył łagodnie.

Spojrzała na niego ostro.

- Arwia jeszcze nigdy nie była tak słaba, jak teraz – stwierdziła rzeczowo. – I nigdy już nie będzie. Nie pamiętasz słów przepowiedni mniszki Ivelle? Jeżeli dwa Słońca się spotkają, a krew Dziecka Słońca zostanie przelana, Arwia przetrwa i wkrótce stanie się potężniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej. Mamy tylko jedną szansę, Jesper. – Złapała go za chłodne ramię i spojrzała mu w oczy zaognionym wzrokiem. – Jeśli jej nie wykorzystamy, możemy pożegnać się z marzeniami o wolności.

Mężczyzna zamilkł, a Diane z mieszaniną przeróżnych emocji przyglądała się jego twarzy. Zdawało jej się, że Jesper miał smutek wyrzeźbiony w rysach.

- Diane... Wiem, że bez względu na mnie, zrobisz wszystko, co zamierzałaś, ale... Poczekaj. Pozwól toczyć się zdarzeniom. Daj sobie czas. Tylko kilka dni. Zbliża się jakieś ważne wydarzenie. Król przygotowuje doborowy, niewielki oddział najbardziej wykwalifikowanych zbrojnych. Wkrótce stanie się coś, co może wiele zmienić. I nie mówię bynajmniej o zaślubinach księżniczki Chattie czy poświęceniu Aetherleda bogom w Wielkiej Sinnejskiej Katedrze.

Przekrzywiła głowę, przyglądając mu się uważnie. Nie kłamał, to mogła stwierdzić z całą pewnością.

- Dobrze – odparła w końcu. – Zaczekam. Ale jeśli zostanę przyparta do muru, obiecuję, że zrobię sama wszystko to, co miałam w zamiarze.

Skinął głową.

- Dobrze, Diane – odparł, trochę zrezygnowany.

Zacisnęła usta. Miała ogromną nadzieję, że się nie mylił.

~*~

Ybertion. To słowo zadźwięczało w uszach Indii na podobieństwo wyroku. Nie miała nawet czasu, by zastanowić się nad tym, co właściwie powinna zrobić, gdy powietrze wypełnił ten straszliwy ryk. Wciąż trwał, głuchy, niczym żałosne westchnienie, a jednocześnie mrożący krew płynącą w żyłach.

- Josh! – krzyknęła rozdzierająco India, czując, że atramentowo czarna macka ze straszliwą siłą zaciska się na jej kostce, powoli wciągając dziewczynę w mętne głębiny.

Chłopak nie czekał dłużej. Ledwie panna Lawiska otworzyła usta, mały nożyk do rzucania tkwił już w oślizgłym odnóżu stwora, który wciąż krył się pod powierzchnią wody. Polała się brudno-brązowa krew, a podrażniona istota na chwilę poluzowała chwyt. India wykorzystała sytuację, gwałtownym, rozpaczliwym szarpnięciem wyswobadzając własną kończynę. Podbiegła do Josha, po czym kurczowym chwytem objęła jego ramię. Jej serce biło tak gorączkowo, że chłopak pewnie nawet przez ubranie czuł jego uderzenia.

Tymczasem odnóże stwora zniknęło pod wodą, zabierając ze sobą nóż Josha. Ten zdawał się nie zwracać na to uwagi, w całkowitym skupieniu obserwując mętną powierzchnię bagna.

- Odpłynął? – zapytała nerwowo India, wciąż uczepiona jego ręki. Przyspieszony oddech dziewczyny zdawał się być niebywale głośny wśród nienaturalnej ciszy, która nagle otuliła Mgławisko.

- Ybertion nigdy nie porzuci ofiary, która odważyła się go ukąsić – odparł bardzo cicho, powoli oddalając się od miejsca, w którym wcześniej stworzenie złapało Indię za kostkę.

Dziewczyna spojrzała na niego z rozpaczą w oczach.

- Co to znaczy? – wyszeptała, sparaliżowana strachem.

- To znaczy – zaczął, ważąc w dłoni jeden ze swoich długich noży, jednocześnie wciąż się przemieszczając – że czeka nas walka o życie. Ybertion próbuje nas zmylić. Słyszałem, że są potwornie inteligentne. Bierz łuk. Musisz być gotowa, kiedy wyjdzie z wody. Uważaj, by nie zejść ze ścieżki. Wpadnięcie do wody to pewna śmierć.

Złapała broń i drżącymi rękoma usiłowała nałożyć strzałę na cięciwę. Podczas wędrówki niemal zapomniała o tym, że ma ze sobą łuk. Noszenie go stało się właściwie rutyną, na którą w ogóle nie zwracała uwagi. Tymczasem teraz od jego wprawnego użycia mogło zależeć jej życie.

- Jakie mamy szanse? – zapytała, bojąc się odpowiedzi.

- Niewiele większe od zera – przyznała szczerze Josh, po raz pierwszy ujawniając lekką panikę. – Ale lepsze to niż nic.

Nagle, zupełnie niespodziewanie, z wody wystrzeliło odnóże. Teraz już nie przypominało macki. Choć jego koniec był gładki, reszta kończyny pokrywała sztywna, brązowawa szczecina. India wrzasnęła. Pierwsza wypuszczona przez nią strzała minęła Ybertiona o dobry metr. Gdy z wody wyłonił się niekształtny łeb pokryty obwisłą skórą, z którego sterczały olbrzymie, zakrzywione rogi, serce dziewczyny zamarło. Jej nogi drżały niczym pnie osiki, lecz mimo to ogromnym wysiłkiem woli zdołała się opanować. Choć panika wzięła w posiadanie wnętrze panny Lawiskiej, dziewczynie udało się wypuścić kolejną strzałę. Choć utkwiła w bezkształtnym pysku bestii, ta w żaden sposób nie zareagowała. Spod zielono-brunatnej powierzchni wystrzeliło za to kolejne odnóże, tym razem pokryte łuszczącą się, zielonkawą łuską. Dziewczyna wrzasnęła i odskoczyła. Josh w ostatniej chwili uchronił ją przed wpadnięciem do wody. W tym samym czasie trzecia kończyna wystrzeliła ze zgniłej toni wprost ku niemu. Spróbował się uchylić, ale nie zrobił tego dość szybko. Ociekająca czarną mazią noga musnęła bok chłopaka, który wydał z siebie ciężkie stęknięcie.

- Uważaj! – wrzasnęła India, jednocześnie wypuszczając kolejną strzałę. Stwór burknął potężnie, jednocześnie, jakby niedbale, atakując ich machnięciem dwóch długich na kilka metrów nóg w tym samym czasie. India pochyliła się ku ziemi, pociągając za sobą Josha, który, trzymając się za żebra, stał zgięty wpół, oszołomiony bólem, nie będąc w stanie wykonać choćby szczątkowego ruchu. Tak blisko bagiennego podłoża ich spłoszone spojrzenia na chwilę się spotkały. Nie mieli jednak czasu na myślenie. Niemal natychmiast w ich stronę został wycelowany gadzi ogon, który także znajdował się w posiadaniu bestii. India, napędzana dziką adrenaliną, uskoczyła, a przed upadkiem uchroniło ją tylko stojące tuż przy ścieżce drzewo. Josh zgrabnie uchylił się przed trzema kończynami, a ostre pazury ostatniej z nich niemal go zahaczyły. Były o włos od jego boku i omal nie pozostawiły na nim trzech głębokich pręg. Wykorzystał bliskość szponów, by gwałtownym ruchem odrąbać najdłuższy i najbardziej bezkształtny z nich. India wypuściła kolejną strzałę, która tylko rozwścieczyła bestię.

- Co to jest?! – wrzasnęła spanikowana i ogarnięta dziką adrenaliną, jednocześnie uskakując przez broczącą brązową mazią łapą. – To nie ma prawa istnieć! – krzyknęła rozpaczliwie.

Po chwili wrzasnęła, gdy nogi podciął jej pokryty łuską ogon.

- Ybertion! – odkrzyknął tylko chłopak, odbijając dwoma nożami ataki trzech łap naraz.

India zyskała chwilę oddechu, więc miała szansę, by zerknąć na potwora. Ten wyłonił się z zielono-brunatnej toni już niemal całkowicie. Przypominał groteskową kreaturę, pozszywaną z niepasujących do siebie elementów. Szorstkie włosie w nieregularny sposób łączyło się z suchymi łuskami, spomiędzy których wystawała gładka, czarna jak atrament skóra, pokryta gromadzącą się, jak mogłoby się zdawać, przez całe wieki warstwą śluzu. Stworzenie było olbrzymie, zwaliste, ale niezwykle długie odnóża, których India naliczyła aż sześć, a także ogon, sprawiały, że utrzymywał równowagę na niepewnym podłożu i nie dopuszczał napastników do obwisłego, pokrytego grubymi warstwami skóry kadłuba. Rogi nadawały stworzeniu monumentalności, ale zdawały się nie pełnić żadnej istotnie funkcji na bezkształtnej głowie, w której tkwiło siedmioro mętnych oczu, osłoniętych zbyt ciężkimi, guzowatymi powiekami.

India drogo zapłaciła jednak za chwilę, podczas której bezczynnie, opanowana mieszanką przerażenia i obrzydzenia, przyglądała się stworowi. Josh niespodziewanie przestał sobie radzić z walką, a stwór nagle zainteresował się także dziewczyną. Chłopak milcząco wpadł do wody, nim panna Lawiska zdążyła zareagować. Na chwilę zamarła. Widziała długi nóż, który wypadł z dłoni Josha i leżał na ścieżce, pokryty grubą warstwą gęstej mazi. Widziała półprzytomne spojrzenie chłopaka, ogłuszonego uderzeniem jednej z łap. Zobaczyła rozpryskującą się wodę, gdy jego ciało uderzyło o powierzchnię. Ostatnim wysiłkiem woli przyklęknęła na ścieżce i z rozpaczą w oczach wystrzeliła kolejną strzałę. Nie zrobiło to jednak żadnego wrażenia na Ybertionie, który, całkowicie ignorując dziewczynę, ruszył leniwie w kierunku Josha, z całych sił próbującego powrócić na brzeg. Niespodziewanie została powalona na ziemię ruchem pokrytego łuskami ogona, przez co częściowo znalazła się w wodzie, Szybko jednak udało jej się wydostać. Ostatnim, rozpaczliwym wysiłkiem ściskaną w dłoni strzałą usiłowała ugodzić potwora w jedną z łap. Trafiła jednak w twardą łuskę; Ybertion nawet się nie zatrzymał, a drzewce złamały się w połowie, raniąc Indię.

Dziewczyna z krzykiem cofnęła dłoń, pokaleczoną przez rozszczepione drewno. Nie ma ratunku, pomyślała z paniką, patrząc za oddalającym się potworem. Już widziała długie odnóże, leniwie sunące ku Joshowi, zaciskające się na pasie chłopaka, jego rozpaczliwą walkę, by wyswobodzić się z objęć bestii.... Widziała to wszystko i nie mogła nic zrobić. Jej strzały nie były w stanie pomóc.

Zakrwawionymi palcami nałożyła na cięciwę ostatni pocisk. Wycelowała i... Jej strzała odbiła się od pokrytego grubą skórą kadłuba poczwary.

- Uciekaj! – wrzasnął Josh, wbijając w kończynę stwora swój długi nóż aż po rękojeść.

India nie była jednak w stanie wykonać jego polecenia. Niczym w amoku zaczęła posuwać się w kierunku Ybertiona. Przysługa za przysługę, pomyślała półprzytomnie. W jej żyłach buzowała adrenalina, jakiej nie czuła jeszcze nigdy w życiu, całkowicie przejmując kontrolę nad ciałem dziewczyny. Chwyciła kolejną strzałę, ale nie rzuciła się na bagienną bestię. Zresztą zapewne i tak nie udałoby się jej tego dokonać. Znieruchomiała, wytężonym wzrokiem patrząc między drzewa.

Pomiędzy starymi pniami przemieszczało się różowawe światełko. Co chwilę niknęło, zasłonięte drzewami, ale potem znów powracało, by swoim rozedrganym blaskiem rozjaśnić okoliczne rośliny. Wkrótce światełek pojawiło się znacznie więcej. Były ich setki; przedstawiały sobą przeróżne barwy; od krwistej czerwieni, przez malachitową zieleń, aż po lazurowe błękity. India znieruchomiała w niemym zachwycie, całkowicie oniemiała, tymczasem światełka wciąż się przybliżały. Po chwili Ybertion także zamarł. Gdy bagiennego potwora dotknęły pierwsze refleksy kolorowych świateł, wydał z siebie mrożący krew w żyłach ryk, po czym zadziwiająco zwinnie i nieprawdopodobnie wręcz szybko zanurkował w mętną otchłań, wcześniej wypuszczając ze swych objęć wyczerpanego Josha, pokrytego paskudną warstwą krwią, szlamu, mazi i śluzu, wydzielanego przez potwora. Chłopak opadł na ziemię bezwładnie niczym szmaciana lalka. India zbliżyła się do niego ostrożnie, nie spuszczając z oczu dziwacznych światełek. Uklęknęła przy towarzyszu, jednak warstwa brudu, jaką był pokryty, skutecznie zniechęciła ją przed dotknięciem chłopaka. Ograniczyła się więc do obrzucenia go uważnym spojrzeniem, nie zauważając, że jest niemal tak samo brudna jak on, po czym, stwierdziwszy, że oddycha, postanowiła przyjrzeć się dziwacznym światłom, które przepędziły samego Ybertiona.

Najbliższe z nich znajdowało się w odległości zaledwie kilku kroków. Świeciło tak jasno, że dziewczyna musiała zmrużyć oczy, by widzieć cokolwiek poza jego blaskiem. Jednak gdy się przybliżyło, ze zdumieniem odkryła, że nie była to jedynie bezkształtna kula barwnej jasności. Coś, co wcześniej wzięła za frunące światełko, okazało się maleńką i niezwykle drobną istotką nieokreślonej płci. Miniaturowa twarz, maleńkie dłonie, filigranowe stopy, a nawet owadzie skrzydła, wystające z pleców; każda część ciała stworzenia pokryta była przezroczystą skórą o perłowym połysku, spod której prześwitywała siateczka emanujących niezwykłym, błękitnym blaskiem żył. Istotka była zupełnie naga, a rysy jej twarzy, choć niewątpliwie ludzkie, nie przypominały żadnego znanego Indii człowieka. Skośne oczy o uderzająco niebieskiej barwie, ostry podbródek, szpiczaste uszy. Całość wieńczyła kaskada ''włosów", które wyglądały niczym utkane z błękitnego światła. Maleńki, skrzydlaty człowieczek przysiadł na pokaleczonej dłoni Indii. Dziewczyna miała ochotę cofnąć rękę, jednak była tak sparaliżowana zaskoczeniem, iż nie zdążyła tego uczynić. Istotka położyła miniaturową dłoń na jej ranach, a India poczuła ciepło i niespodziewane mrowienie. Po chwili z ręki panny Laiwskiej przestała cieknąć krew, mniejsze skaleczenia zniknęły, pozostawiając po sobie ledwie widoczne blizny, a większe oczyściły się i zaczęły powoli zasklepiać. Rudowłosa szlachcianka spojrzała z zachwytem na swoją dłoń.

- Dziękuję – wyszeptała, czując, że właśnie doświadczyła czegoś absolutnie niezwykłego, charakterystycznego dla świata, który już dawno przeminął i odszedł w zapomnienie.

Istotka wdzięcznie skłoniła głowę, po czym zeskoczyła z dłoni dziewczyny i odleciała między drzewa. Jednak wokół Indii wciąż krążyło wiele innych maleńkich osób, emanujących różnobarwnym światłem. Jedna z nich, szmaragdowozielona, przysiadła na ramieniu nieprzytomnego Josha.

- Kim jesteście? – zapytała zafascynowana India, z zachwytem obserwując szybujące dookoła niej maleńkie postaci, tak podobne do ludzkich, a zarazem diametralnie od nich różne.

- To błędne ogniki – odpowiedział na wpół przytomnie Josh, którego wybudziła zielonkawa istotka. – A przynajmniej tak mi się wydaje. Niewielu żywych miało okazję je zobaczyć.

Panna Lawiska krzyknęła cicho, słysząc jego głos. Kilka przestraszonych dźwiękiem jej głosu błędnych ogników uleciało między drzewa, jednak wciąż otaczała ich spora gromadka.

- Bogowie! Bałam się, że już się nie obudzisz... - wyszeptała. Pod powiekami czuła nieproszone łzy. I nie chodziło tu już nawet tylko o Josha, chociaż sama nie była pewna, czy tylko się nie łudziła. Co zrobiłaby sama w środku Mgławiska?

Chłopak stęknął i uniósł się na łokciu. Niektóre istotki cofnęły się, spłoszone jego ruchem, ale kilka, świecących w różnych odcieniach żółci, przysiadło mu na ramionach.

- Mało brakowało – przyznał, krzywiąc się z bólu.

India posłała mu pytające spojrzenie.

- Żebro – wyjaśnił krótko, zaciskając zęby.

Istotka barwy indygo podfrunęła i dotknęła dłonią jego boku, ale on tylko stęknął głucho.

- Tego nie naprawisz – mruknął do błędnego ognika, który niechętnie się oddalił.

- Przepłoszyły Ybertiona? – zapytała India, wskazując maleńkie stworzonka ruchem głowy.

- Na to wygląda – odparł Josh, usiłując mówić normalnym głosem, mimo iż wyraźnie walczył z bólem. – Myślę, że już nie wróci.

Dziewczyna wreszcie odważyła się odetchnąć z ulgą.

- Co one tu robią? – zapytała więc, z całych sił próbując odpędzić myśli o straszliwym potworze, których nieomal pozbawił ich życia.

- Mogę się tylko domyślać – przyznał niechętnie Josh, ostrożnie wstając. Był blady i wyglądał, jakby zaraz miał opaść z powrotem na ziemię. – Ale sądzę, że zbierają się wokół Arianthe. Przy silnych wróżkach zawsze tworzyły się skupiska różnorodnych magicznych stworzeń z których większość zniknęła z Arwii już całe setki lat temu, razem z większością swoich mistrzyń. Myślę, że nas do niej zaprowadzą.

Istotki nagle zabłysnęły jaśniej, jakby w ramach potwierdzenia.

- Zawdzięczamy wam życie – zwrócił się bezpośrednio do nich Josh. – Co możemy zrobić?

Przez chwilę milczał, po czym gwałtownie pobladł.

- Aville Alleae a vie la yis – wyszeptał.

India spojrzała na niego z zaskoczeniem.

- Co im powiedziałeś? – zapytała podejrzliwie.

- Nic takiego – odmruknął. – Zwykła wymiana uprzejmości.

Skrzywiła się, ale nie odpowiedziała. Była całkowicie pewna, że Josh ją okłamał, jednak wiedziała, że i tak nie powie jej prawdy. Zaczynały ją męczyć te ciągłe uniki i to, że miała wrażenie, iż coś przed nią ukrywał. Westchnęła.

- Chodźmy więc – powiedziała tylko, trochę zrezygnowana. – Nie ma co tracić czasu. Nie chcę natknąć się na kolejnego Ybertiona, z błędnymi ognikami czy tym bardziej bez nich.

~*~
Nawet nie wiem, co tu napisać. Chyba tylko to, że teraz jestem chaosem.
Ale bardzo lubię ten rozdział i jestem ciekawa Waszych wrażeń.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro