31. Dziecko Słońca

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                Następnego dnia wjechali do Sinnei. W zamku król Aaron osobiście przeprosił Indię za dokonaną pomyłkę, choć jego szare oczy pozostały czujne i zimne jak lód. Wkrótce rudowłosą szlachciankę odwieziono do rodowej rezydencji, wraz z zaproszeniem na egzekucję Dziecka Słońca, która miała odbyć się za trzy dni. Na widok Indii w oczach ojca odmalowała się niezgłębiona ulga, przytłaczająca swoim ogromem sam wszechświat. Matka pozostała spokojna. Otaksowała ją czujnym spojrzeniem, po czym odesłała pod opiekę pokojówek, które miały doprowadzić dziewczynę do stanu używalności przed tym, jak dopuszczą ją do spotkania z narzeczonym. Przez cały ten czas India czuła się jak we śnie. Wydarzenia, których oczekiwała przez długie tygodnie, wreszcie nadeszły, a ona nie była w stanie pozbyć się z umysłu przeraźliwego uczucia pustki. Widok domu wywołał chwilowe wzruszenie, ale wkrótce odkryła, że nic nie wygląda już tak samo. Po wszystkim, czego doświadczyła, łaknęła czułości, dotyku, ciepłych słów. Tymczasem otrzymała zimne spojrzenie matki i roztargnienie ojca, który, pomimo ulgi, nie był w stanie w jakikolwiek sposób okazać córce miłości. Monumentalność niezliczonych korytarzy pogłębiała tylko przeraźliwe uczucie pustki. Inaczej zapamiętała ten dom, inaczej wyglądał w jej wyobraźni. Nie był tak ogromny, pełen wspomnień, które, jak nigdy wcześniej, nie chciały zaniknąć w mrokach przeszłości. Nie był pełen tak wielu ograniczeń, czasami subtelnych, innym razem całkiem jawnych. Teraz inaczej patrzyła też na służących. Zauważyła setki oznak, na które wcześniej nie zwracała uwagi; skrzywienie warg, smutek w oczach, zrezygnowaną postawę. W uszach co rusz rozbrzmiewały jej słowa Josha, gorycz pobrzmiewająca w jego głosie. Nie, po takim czasie i takich doświadczeniach nic już nie mogło wyglądać tak samo, jak kiedyś.

Siedząc nieruchomo w wannie, dziewczyna pozwalała, by służące rozczesywały jej mokre włosy i wcierały w nie mokre olejki, ale miała wrażenie, że własne ciało należy do kogoś zupełnie innego. Po chwili bezwiednie zauważyła płynące po policzkach łzy. W otępieniu obserwowała kroplę, która, niczym w zwolnionym tempie, zsunęła się z jej podbródka i wpadła do wypełniającej balię wody. Czy to możliwe, by cały czas się oszukiwała? Że uda jej się zapomnieć o wszystkim, czego się dowiedziała i żyć tak, jakby nic się nie wydarzyło. Przymknęła oczy. Nie miała wyjścia, musiała to zrobić. Choć zimne powitanie rodziców jeszcze bardziej rozkruszyło jej pełne rozterek serce, wciąż czekało ją spotkanie z Daanem. Tego bała się chyba najbardziej ze wszystkich. Czy w sferze możliwości pozostawało, by postrzegała go tak, jak niegdyś i by on traktował ją w taki sam sposób? Wolała o tym nie myśleć. Szybko zdecydowała się odrzucić roztrząsanie rzeczywistości na rzecz poddania się nurtowi wydarzeń.

Po kilku godzinach przygotowań i spotkaniu z doktorem o posępnej twarzy, wywodzącym się z linii Zamierów pochodzącej od jednego z młodszych braci niegdysiejszego dziedzica, który w nieprzyjemny i nadzwyczaj zawstydzający sposób osądził, że panna Lawiska nadal jest dziewicą, pozwolono jej na spotkanie z Daanem. Matka stała u boku Indii, obserwując każdy ruch dziewczyny, jednak nie okazała żadnego gestu wsparcia. Rudowłosa szlachcianka siedziała nieruchomo na obitej jedwabiem, wyjątkowo niewygodnej sofie, dłonie zaciskając nerwowo na brzegach sukni. Dostrzegła, że jej palce zbielały, więc spróbowała je rozluźnić. Skrzywiła się lekko, dostrzegając, jak zniszczone są jej paznokcie. Choć służące zrobiły wszystko, by dłonie dziewczyny wyglądały tak, jak dawniej, nie były w stanie sprawić, by połamane płytki odrosły. Kątem oka dostrzegła czujne, pełne dezaprobaty spojrzenie matki. Chociaż tyle było pożytku z przyszłego ślubu; miała wreszcie wyrwać się spod nieustannej kontroli Isabelli Lawiskiej.

Po kilku minutach oczekiwania drzwi wreszcie się otworzyły, a do pomieszczenia wkroczył Daan. Wyglądał na zmęczonego. Elegancko przycięte włosy opanował nieład, a szaroniebieskie tęczówki przesłoniła mgła. Na widok Indii na jego ustach pojawił się pełen niedowierzania uśmiech, a twarz chłopaka przybrała wyraz pełen ulgi.

Pani i panna Lawiskie podniosły się równocześnie, gdy dziedzic Cellów wkroczył do pomieszczenia. Dygnęły elegancko, a on ledwie odwzajemnił ukłon, wyraźnie przejęty. Podszedł do narzeczonej i przyklęknął na jedno kolano, muskając ustami pierścienie na dłoni dziewczyny.

- Bałem się, że już nigdy się nie zobaczymy, kuzynko – rzekł, ze spojrzeniem rozpalonym uczuciami.

Serce Indii zadygotało. Patrzyła na chłopaka, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. Dopiero po chwili udało jej się otrząsnąć. Uśmiechnęła się nerwowo.

- Ja również, kuzynie – odparła, usiłując panować nad głosem.

Wstał. Był wyższy i postawniejszy od Josha, lepiej zbudowany i starszy, niż zapamiętała. Teraz dopiero dostrzegła subtelność jego idealnie wyrzeźbionych rysów i niemal niezgrabny sposób poruszania się, tak inny od ostrożnego kroku mieszańca, z którym spędziła ostatnie tygodnie. I zapach. Ciężkie perfumy zamiast żywej woni lasu i dziwnych, nieznanych jej ziół.

- Jesteś równie piękna, jak dawniej, kuzynko – rzekł z aprobatą. – Cieszę się, że znów jesteś wśród nas.

Skłoniła głowę, z całych sił starając się powstrzymać drżenie. Przecież nie miała się czego obawiać. To był młody mężczyzna, który towarzyszył jej w dziecinnych latach, niemal od początku pewny, że w nieokreślonej przyszłości zostanie jej mężem. W lesie myślała o nim wielokrotnie, marząc, by znów znalazł się przy niej. Dlaczego więc teraz, gdy wreszcie powróciła do rezydencji Lawiskich, była w jego towarzystwie tak onieśmielona? Dlaczego miała wrażenie, że tak naprawdę wcale go nie zna? Odetchnęła, zdając sobie sprawę, że zna odpowiedź na to pytanie. Była ona jednak bolesna, zbyt bolesna, by zastanawiać się nad nią w jego towarzystwie. Pozwoliła więc, by ujął ją delikatnie pod ramię i poprowadził dobrze znanymi korytarzami, pilnując, by ich skóra się nie zetknęła. Podążała za nim, czując się trochę jak w obcym świecie, jednak ze wszystkich sił próbowała przekonać samą siebie, że jest właśnie tak, jak być powinno. I niemal jej się to udało.

~*~

India siedziała w komnacie, nerwowo przygryzając wnętrze policzka. Była ubrana w najszykowniejszą ze wszystkich sukien, wykonaną z Letylu barwy kości słoniowej, z gorsecikiem wyszywanym złotą nicią w kwiaty, uczesana w misterną fryzurę, będącą połączeniem wielu warkoczy, a ręce aż do łokci okrywały jej haftowane satynowe rękawiczki. Denerwowała się. To miał być bal na jej cześć, bal powitalny, na którym miała zostać po raz pierwszy oficjalnie przedstawiona jako narzeczona Daana Cello. Zorganizowano go w przyspieszonym tempie, z uwagi na to, że ślub miał odbyć się za kilka dni, a etykieta wymagała, by dziewczyna pojawiła się publicznie wraz z narzeczonym co najmniej dwa razy, nim złożona zostanie przysięga. Sinnejscy szlachcice nie mogli zatem narzekać na brak wrażeń. Egzekucja Dziecka Słońca miała odbyć się za dwa dni, wkrótce po niej zaś ślub dziedziców dwóch wpływowych rodów. India starała się nie myśleć o tym, co ją czekało, ale zdecydowanie jej się to nie udawało. Na egzekucję zostali zaproszeni przedstawiciele wszystkich rodzin szlacheckich, by słowa przepowiedni wypełniły się bez żadnych wątpliwości. „Na oczach ludzi niebiosom podarowana". Panna Lawiska nie chciała tam być. Nie chciała być świadkiem śmierci osoby, która uratowała jej życie i przeprowadziła ją przez leśną głusz. Nie chciała widzieć kogoś na własnym miejscu. Kogoś, kogo obraziła w niewybaczalny sposób, próbując zrobić wszystko, by nie myśleć o własnych problemach. Nie chciała tam być, bo nie miała pewności, czy zdoła zachować spokój.

Drgnęła, gdy do pokoju wkroczył Daan, gwałtownie wyrywając ją z rozmyślań.

- Jesteś gotowa? – spytał. Nie czekając na odpowiedź dziewczyny podszedł do niej i wziął ją pod ramię. Jego szaroniebieskie oczy lśniły. – Wyglądasz olśniewająco, pani.

Milczała. Bezwiednie zauważyła, że zrezygnował z poufałego określenia „kuzynko" na rzecz bardziej oficjalnego i dorosłego. Od damy nie wymagano, by reagowała na komplementy, jednak mimo wszystko poczuła się źle ze świadomością, że dotychczas Daan ani razu nie poczekał na jej odpowiedź.

Wkrótce w towarzystwie rodziców wkroczyli do Wielkiej Sali Balowej, olbrzymiej owalnej komnaty zwieńczonej sufitem pokrytym pozłacanymi kasetonami. W drugim końcu pokoju, na niewielkim podeście kilkoro muzyków stroiło swoje instrumenty. Przy ścianach stały zgrabne, obite jedwabiem sofki w towarzystwie etażerek udekorowanych bukietami świeżych, wiosennych kwiatów, hodowanych w specjalnych szklarniach na obrzeżach terenów otaczających rezydencję. Po wejściu przyszłych małżonków i ich rodziców szmery wypełniły salę. Później do Indii i Daana podchodziło wiele znakomitości, lecz dziewczyna ledwie zwracała uwagę na twarze. Wymieniała obowiązkowe grzeczności i uśmiechy, ale jej myśli znajdowały się w zupełnie innym miejscu. Z otępienia otrząsnęła się dopiero, gdy zbliżył się do nich Ephraim Marine, kuzyn drugiego stopnia zarówno jej, jak i Daana. U jego boku kroczyła drobna, młodziutka dziewczyna, której dziecięca twarz nie wyglądała doroślej nawet dzięki klasycznemu kokowi, ułożonemu z długich kruczych włosów. India natychmiast rozpoznała w niej Seraphine Ottrett, najmłodszą córkę starego lorda Cassiusa, dobrodusznego człowieka, który wiele lat wcześniej, gdy była jeszcze małą dziewczynką, nazywał ją płomykiem.

- Daanie, lady Indio. – Ephraim ukłonił się dwornie, wcześniej obrzucając parę kpiącym spojrzeniem czarnych jak węgiel tęczówek. Seraphine dygnęła zgrabnie, opuszczając skromnie zawstydzone oczy trudnej do określenia barwy.

- Ephraimie, lady Seraphine. Dobrze widzieć w rezydencji Cellów tak znamienitych gości – powitał ich chłodnym tonem przyszły lord.

Kuzyni wymienili pomiędzy sobą kilka tchnących zimnem słów, po czym, nie udzielając głosu swoim narzeczonym, spiesznie opuścili własne towarzystwo. India zmarszczyła brwi w zastanowieniu. Nie tak to zapamiętała. Tęskniła do domu, lecz nie do ograniczeń, które nie pozwalały wyrzec słowa bez pozwolenia mężczyzny.

Reszta wieczoru upłynęła w podobnym sposób. Powitania, składanie wyrazów uszanowania, tańce, odpoczynek na sofach. Przez cały ten czas Daan nie odstępował narzeczonej nawet na krok. India usiłowała wytłumaczyć mu, że doskonale się czuje i nie potrzebuje jego ciągłej opieki, ale zbył jej wyjaśnienia machnięciem ręki, tłumacząc, że to dla niego żaden problem. Zdawał się nie dostrzegać irytacji i coraz wyraźniejszej paniki, podobnej tej, która opanowuje zamknięte w klatce zwierzę, która stopniowo obezwładniały spojrzenie panny Lawiskiej.

Po godzinie balu nadarzyła się wreszcie okazja, by porozmawiać z Rillą. Jasnowłosa potomkini Yellowriverów poślubiła Zake'a Willow w czasie nieobecności Indii. Gdy panna Lawiska zobaczyła ją po raz pierwszy od tego czasu, nie mogła wyjść ze zdumienia. Nowa lady Willow zdawała się być przygaszona, przygnębiona i pozbawiona chęci do życia.

- Wszystko w porządku? – zapytała India przyciszonym głosem, w pełni świadoma, że dwa kroki za nią stoi Daan.

Rilla podniosła na nią zmęczone spojrzenie błękitnych oczu.

- Oczywiście. Spodziewam się dziecka, lady Indio – odparła pokornie.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

- Jesteśmy same, na ile to tutaj możliwe. Możesz mówić mi po imieniu.

Rilla nie odpowiedziała.

- Co się dzieje? To nie może być jedyny powód, przecież kochasz dzieci. A teraz nie będziesz się zajmować cudzymi, ale własnym.

Pani Willow spojrzała na nią oczyma zaszklonymi od łez.

- Nie – odparła cicho, chwytając przyjaciółkę kurczowo za rękę. – To będzie jego dziecko, Indio. To on nada mu imię, zaplanuje jego edukację, wybierze mu opiekunkę i zdecyduje, w jaki sposób mam się nim zajmować. To on da mu swoje nazwisko i, jeśli zechce, będzie mógł mi je odebrać. To nie będzie moje dziecko, Indio, chociaż wydam je na świat. Tak samo, jak jego dom nigdy nie będzie moim domem. Moje serce zostało w Słonecznej Rzece, z braćmi i siostrami, i nigdy jej nie opuści.

- Pani. – Niski, ochrypły głos zabrzmiał tuż obok nich. Rilla zadrżała i puściła rękę Indii. Nad nimi górował Zake Willow, z ponurą twarzą i czarnymi jak węgiel, niewzruszonymi oczyma. Przyjaciółka panny Lawiskiej chwyciła wyciągniętą w jej stronę jedyną dłoń. Lord rodu Wierzby pochylił głowę w geście szacunku dla rudowłosej szlachcianki, po czym oddalił się, prowadząc za sobą białą jak duch Rillę. Pobladła India z oczyma zaszklonymi łzami zadrżała.

- Nieprzyjemny człowiek – wyszeptała do Daana, który natychmiast znalazł się u jej boku.

Przyszły lord Cello zmarszczył brwi.

- Nie możesz tak mówić, pani – rzekł stanowczo, wyraźnie zbulwersowany. – To nie przystoi wysoko urodzonej damie. Lord Willow jest mężczyzną cieszącym się na dworze zasłużonym szacunkiem – pouczył narzeczoną w sposób, w jaki mówi się do niesfornego, ale w gruncie rzeczy dobrego dziecka.

Nim India zdążył odpowiedzieć, poprowadził ją ku grupce starszych kobiet ubranych w obszerne, szalenie modne przed laty suknie, a ona, całkowicie zrezygnowana, bez protestu podążyła za nim. Rilla miała rację, pomyślała jeszcze. Teraz nawet słowa, które wypowiadam, nie należą już do mnie.

~*~

Kryty powóz toczył się powoli w kierunku miasta. India zza odciągniętej zasłonki obserwowała królewski pałac, górujący nad arwijską stolicą niczym korona utkana z obłoków, zwieńczona złotem przez promienie słońca. Konie szły gładko, a pojazd, choć niespiesznie, nieubłaganie przybliżał się do Sinnei. Dziewczyna westchnęła cicho i zaciągnęła zasłonę. W powozie panował półmrok, lecz mimo to dostrzegła czujne, poważne, chłodne spojrzenie matki i rozbiegany wzrok ojca. Od czasu pojmania córki Nikolaj Lawiski nie zdołał odzyskać spokoju ducha. India, przypomniawszy sobie ostatni sen, natychmiast zrozumiała dlaczego. Bał się, że nie dopełnił przysięgi danej przez Vescette z Delverinów córkom Jaggjada pewnej pogodnej nocy. Podczas dni spędzonych w rezydencji panna Lawiska miała wiele czasu na rozmyślania. Można by powiedzieć, że nawet zbyt wiele. Poskładawszy wszystkie informacje, przemyślenia, rozmowy i sny, którymi nieświadomie dzielił się z nią Josh, w jedną całość, wreszcie dogłębnie zrozumiała motywy kierujące ojcem i babką. Nikolaj Lawiski nie martwił się o dziewczynę jako Dziecko Słońca, córkę, czy nawet jedyną dziedziczkę. Martwił się o nią jako o gwarancję swojego przeznaczenia, bo to decyzję o jej losie zastawiła Vescette z Delverinów za życie swego ostatniego syna, urodzonego zbyt późno, by pozostawała nadzieja na kolejne dzieci. Te wnioski pogrążyły ją tylko w większej rozterce, gdyż z bólem serca zrozumiała, że ojciec nigdy nie kochał jej tak bardzo, jak to sobie wyobrażała. Z pewnością żywił dla niej żywsze i gorętsze uczucie niż matka, emanująca chłodem i obojętnością. Jego miłość nie była jednak tak szczera i bezinteresowna, jak ta, którą panna Lawiska miała okazję obserwować poza światem arwijskich szlachciców.

W powozie panowała cisza. Matka i ojciec siedzieli blisko siebie, ale nie stykali się żadną częścią ciała. India wyczuwała napięcie, jakie kryło się w ich milczeniu. Przymknęła oczy. Bardzo się zmieniła, dostrzegła to z łatwością. Widziała więcej, czuła więcej, rozumiała więcej. Kiedyś zauważyłaby tylko ciszę. Teraz wyczuwała także emocje, które się za nią kryły, zwracała uwagę na ukradkowe spojrzenia, subtelne gesty. Już nic nie mogło być takie samo jak wcześniej.

Strażnicy tylko pobieżnie skontrolowali powóz, ozdobiony godłem rodu i wyraźnie oznaczony jego niebieską barwą. India żałowała, że nie trwało to dłużej. Ostatnim, czego pragnęła, było oglądanie śmierci, którą spowodowała samym swoim istnieniem. Śmierci osoby, dzięki której po raz pierwszy otworzyła oczy. Śmierci osoby, której za uratowanie życia podziękowała nienawiścią.

Rodzina Lawiskich wkroczyła do zamku, prowadzona przez królewskiego gwardzistę w szafirowym płaszczu. Każdy krok wewnątrz pałacu przypominał Indii sytuację sprzed kilku tygodni, kiedy przemierzała te korytarze, prowadzona przed oblicze księżniczki Chattie i księcia Assiana. W siedzibie króla Aarona Abrascana nie czuła się komfortowo ani bezpiecznie, a cel, ku jakiemu się kierowała, jeszcze pogłębiał paraliżujący stres.

Po kilku minutach marszu znaleźli się w sali tronowej. Ściany tego ogromnego pomieszczenia pokrywała pozłacana boazeria, a w licznych niszach stały marmurowe rzeźby. Dzienne światło dostawało się do środka przez olbrzymi, szklany świetlik w pokrytym plafonem suficie. Sala była wypełniona szlachcicami. Większości towarzyszyły rodziny, służący i nianie, trzymające pieczę nad młodszymi dziećmi. Z Lawiskimi przyjechała Erin oraz dwie pokojowe Isabelli. Każdej rodzinie został przydzielony także gwardzista w szafirowym płaszczu. W jednym z nich India po chwili zdumienia rozpoznała Iiseńczyka, który pomagał w uwolnieniu jej z lochów.

Wszyscy przedstawiciele rodów stali, jako że nikomu, prócz najstarszych i niepełnosprawnych szlachciców, nie wolno było siedzieć, gdy król zajmował swe miejsce na tronie. Jednakże władca jeszcze do nich nie dołączył; dostojne siedzisko pozostawało puste, podobnie jak miejsca przeznaczone doradcom i rodzinie Aarona Abrascana.

Gwardzista poprowadził rodzinę Lawiskich ku Cellom, stojącym nieopodal podwyższenia, po prawej stronie sali. Dearen ukłonił się niedbale, Ismena dygnęła sztywno, a Daan posłał Indii słaby uśmiech. Przynajmniej to się zgadzało. Daan nigdy nie lubował się w przelewaniu krwi. Po wymianie obowiązkowych uprzejmości dziewczyna odetchnęła ciężko, a następnie nerwowo wygładziła suknię. Teraz pozostawało tylko czekanie.

Gdy salę tronową wypełnili wystrojeni szlachcice, a gwar podnieconych głosów osiągnął zenit, odezwały się fanfary. Wszyscy gwałtownie ucichli. Kobiety przygięły się w zgrabnych dygnięciach, mężczyźni dwornie pochylili głowy, służący zgięli się w pas. Do pomieszczenia wkroczył król Aaron Abrascan. Z ramion władcy spływał obszyty sobolowym futrem płaszcz, spięty okazałą broszką w kształcie pawia, a czoło zdobiła mu ciężka korona wysadzana drogocennymi kamieniami. India uniosła na chwilę oczy, by zaraz cofnąć je trwożliwie pod ostrym, przenikliwym spojrzeniem szarych oczu króla. Wzdrygnęła się. Zmierzona tym wzrokiem poczuła się naga, ogołocona ze wszystkich zasłon. Miała wrażenie, że przed nim nie zdoła nic ukryć i ogarnęła ją niespodziewanie silna ochota, by wybiec z sali i schronić się gdziekolwiek, byle tylko nie sięgały tam palce Aarona Abrascana. Kilka kroków za władcą kroczyła rzadko widywana przez poddanych królowa Cornelie w towarzystwie pokojówki trzymającej w ramionach wiercącego się Aetherleda. Tuż za nią szła przygaszona księżniczka Chattie, której dumny smutek chwytał za serce pomimo przeciętnej jak na arwijską szlachciankę urody. Podążały za nią cztery bardzo podobne do siebie dziewczynki, każda kolejna młodsza od poprzedniej, których łagodnych twarzy nie naznaczyła jeszcze brutalność królewskiego dworu. Dalej kroczył stary, choć wciąż wysoki mężczyzna, wspierający się na ramieniu młodej kobiety obdarzonej ciemnobrązowymi włosami i granatowymi oczami, barwą pięknie współgrającymi z oprawionym w srebro kamieniem zwieszającym się z jej szyi. To właśnie tę nietypową parę India widziała przy księżniczce, gdy oskarżono ją o bycie Gryfim Dzieckiem. Prócz nich w świcie króla znajdował się także tajemniczy mężczyzna o szczurzej twarzy, którego India widziała po raz pierwszy w życiu. Między tymi ludźmi brakowało księcia Assiana, niedysponowanego z powodu jakiejś ciężkiej choroby. Żaden lord nie wróżył mu więcej niż kilku dni życia, lecz każdy bał się wypowiedzenia na głos podejrzeń, które żywili wszyscy. Grupę otaczało piętnastu gwardzistów w szafirowych płaszczach.

Król i królowa usiedli, a przedstawiciele rodów podnieśli się z ukłonów. Księżniczka Chattie stanęła tuż przy tronie ojca, wcześniej obrzuciwszy zgromadzenie ponurym, niemal pogardliwym spojrzeniem. Uwagę Indii zwróciła młoda kobieta o granatowych oczach, która zdawała się być skupiona i zdenerwowana, nieustannie lustrując tłum. Jej oczy w odcieniu głębin oceanu z takiej odległości wydawały się niemal czarne, zupełnie jak u midirańskich służących.

- Witam – zaczął król, a jego mocny, niski głos wypełnił całe pomieszczenie – świadków chwili, która zapisze się w historii Arwii. Dziś tworzymy przyszłość i budujemy potęgę kraju naszych przodków, kraju czystości, który dzięki nam przetrwa wieki.

Rozległy się oklaski. Król uniósł rękę.

- Ta śmierć to symbol. Symbol naszej potęgi, symbol potęgi nieskażonej krwi. Dziś położymy kres bluźnierstwom tworów Jaggjada, dziś, dumnie kontynuując starania naszych przodków, dokończymy dzieła zniszczenia magicznych ras. Niech kobiety nie ronią łez nad przelaną dzisiaj krwią, bo ta krew podleje żyzną ziemię, na której wzrośnie przyszłość naszych dzieci, ich siła i nieskończoność panowania dzieci Allyary i Quintusa.

India się wzdrygnęła. Słowa króla ją przeraziły. Jak przez te wszystkie lata mogła nie dostrzegać jego brutalności, błysku okrucieństwa w nieprzejednanych, stalowoszarych oczach? Ponownie rozległy się oklaski. Tym razem władca poczekał, aż samoistnie ucichną.

- Wprowadzić – rzekł, gdy ponownie zaległa grobowa cisza.

Ogromne wrota prowadzące do sali powoli się otwarły. Najpierw wkroczyło przez nie dwóch strażników w szafirowych płaszczach, którzy pewnym krokiem skierowali się przez pusty środek pomieszczenia ku tronowi. Przed podwyższeniem zatrzymali się i przyklęknęli. India nie poświęciła im zbyt wiele uwagi. To nie dla nich zgromadzili się tutaj przedstawiciele wszystkich rodów czystej krwi. Gdy wstali, do Sali wkroczyła kolejna dwójka. Prowadzili pomiędzy sobą osobę, na której widok w Indii zamarło serce.

Nadgarstki i kostki Josha skute były ciężkimi łańcuchami, które znacznie ograniczały mu swobodę ruchów. Chłopak miał problem, by utrzymać się na nogach, lecz mimo to głowę unosił dumnie, stalowy wzrok wbijając w obserwującego go w skupieniu króla. Postrzępione ubranie i skołtunione włosy Josha pokrywała zaschnięta krew. Miał podbite oko i rozcięty łuk brwiowy, a przeguby obdarte do żywego mięsa.

Na chwilę oderwał wzrok od króla, a jego spojrzenie spoczęło na Indii. Panna Lawiska miała łzy w oczach. Dlaczego ten świat musiał być taki okrutny? Nigdy tego nie chciała, by stała mu się krzywda. Nie tak naprawdę. Teraz, gdy widziała go w takim stanie, pragnęła tylko uratować życie człowiekowi, który zrobił dla niej to samo. Także po raz pierwszy w życiu równie silnie żałowała wypowiedzianych niegdyś słów. Owoc nienaturalnego związku.

Zobaczył szklistą powłokę pokrywającą oczy dziewczyny, obrzucił pobieżnym spojrzeniem otaczających ją ludzi, a kącik jego ust lekko zadrżał. India zrozumiała, że stracił wszystko. Dlatego nie wahał się poświęcić siebie.

- Dziecko Słońca – rzekł król Aaron Abrascan z niezdrowym błyskiem w oku – dzisiaj zginiesz.

Josh uniósł dumny wzrok, po czym, wciąż patrząc na władcę, splunął krwią. Rozległo się kilka damskich okrzyków obrzydzenia, a usta Aarona Abrascana wykrzywił pogardliwy grymas. Josh zerknął na Indię. Tymczasem dziewczyna biła się z myślami.

- Czas dokonać egzekucji – rzekł król – i po raz pierwszy przelać w tej sali krew.

Panna Lawiska poczuła, że zaczyna brakować jej oddechu. Nie mógł zginąć. Tak po prostu. Jedno uderzenie i odejdzie na zawsze. Przez umysł przemknęły jej wszystkie wspomnienia ze wspólnej wędrówki. Choroba. Walka z Ybertionem. Śmierć Rhiannon. Jak można tak łatwo, tak szybko, tak beznamiętnie zakończyć czyjeś życie?

- To ja jestem Dzieckiem Słońca – powiedziała głośno, po raz pierwszy podnosząc wzrok i napotykając dziesiątki zaszokowanych spojrzeń.

Przepraszam, Theo, Edricku, Sylvie, Jassie. Rhiannon.

Przepraszam, Josh. 



~*~

How I wish, how I wish you were here.
We're just two lost souls
Swimming in a fish bowl...

             ~Pink Floyd, Wish You Were Here

Witajcie! 

India zaskoczyła? ;)

Tak sobie pomyślałam, że skoro zbliżamy się do końca, a wszyscy usychają w domach, to dodam rozdział teraz. Wiecie, jak długo czekałam na moment, w którym tu dojdziemy? Jestem strasznie podekscytowana, że wreszcie ktoś przeczyta zakończenie Śmierci Słońca. Jeszcze tylko jeden rozdział i epilog. Przykro będzie żegnać się z tą opowieścią, ale może da mi to energię do pracy nad następną :)

Wierzę, że wszyscy jakoś poradzimy sobie z tą sytuacją. Ja jeszcze jakoś żyję dzięki temu, że mogę wychodzić na indywidualne treningi. Nawet po dzisiejszym rozporządzeniu to wciąż możliwe :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro