4. Gorzej być nie mogło

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                Gdy wyprowadzono Indię z sali, strażnicy pokierowali ją do znajdującej się nieopodal niewielkiej komnaty. Tam jeden z nich szybkim ruchem wyciągniętego z pochwy miecza przeciął jej więzy. Dziewczyna z ulgą potarła nadgarstki, wreszcie uwolniona od niewygodnego sznura. Miejsce, w którym dłonie stykały się z przedramionami, było zaczerwienione, a gdzieniegdzie przetarte do krwi. Spojrzała z wdzięcznością na mężczyznę, który uwolnił ją z więzów, przekonana, że był to jedynie przejaw dobroci. Została jednak zaskoczona przez innego człowieka, który podszedł do niej od tyłu i unieruchomił je ręce. Syknęła z bólu, gdy dotknął uszkodzonej skóry, a w jej oczach pojawiły się łzy.

- Co... - próbowała zaprotestować. Jednak gdy dostrzegła zmierzającego w ich stronę królewskiego gwardzistę w szafirowym płaszczu, natychmiast umilkła, zrozumiawszy, co miało miejsce.

Zielonooki Shawnijczyk dzierżył pobrzękujące cicho łańcuchy. India pobladła, czując, że robi jej się słabo. Łańcuchami i żelaznymi kajdanami pętano tylko złoczyńców, prawdziwych zbrodniarzy. Czym ona na to zasłużyła? Przecież nawet nie mieli dowodów, że rzeczywiście była Gryfim Dzieckiem.

Gwardzista zakuł jej ręce w ciężkie, połączone łańcuchem o grubych ogniwach kajdany. Pisnęła, gdy zimny metal opadł na zranione nadgarstki, ciągnąc je ku ziemi. Człowiek, który uwolnił ją z więzów, podał zielonookiemu mężczyźnie drugą parę kajdan. Dziewczyna patrzyła z przerażeniem, jak zakuwa jej kostki i długim łańcuchem łączy je z tymi krępującymi jej ręce. Czuła, jak ciężkie jest żelazo i obawiała się, że daleko nie zajdzie z kajdanami ograniczającymi jej ruchy. W dodatku ból, jaki wywoływały metalowe obręcze na jej nadgarstkach, był dla niej prawie nie do zniesienia. Miała wrażenie, że ktoś specjalnie nie wyszlifował dokładnie ich powierzchni, by były jak najbardziej niewygodne. Jednak żaden fizyczny ból nie mógł równać się z tym, jaki przeżywała jej zraniona duma.

Po chwili zebrało się wokół niej kilku królewskich strażników. Jeden z nich popchnął ją, skłaniając do ruszenia przed siebie.

Ponownie przemierzała korytarze pięknej twierdzy o pobielonych ścianach, tym razem z inną obstawą i w nieco odmiennym celu niż zaledwie godzinę wcześniej, w towarzystwie pobrzękiwania łańcuchów, którymi ją skuli. Gdyby przebywała tu z woli swoich rodziców, z pewnością podziwiałaby precyzję, z jaką został wykończony każdy detal zamku, idealny porządek, jaki panował nawet na korytarzach przemierzanych jedynie przez służbę i straże, oraz fakt, że w miejscach, w których mogli natknąć się na nich wysoko urodzeni, nie zostali zatrudnieni żadni ludzie brudnej krwi. Było to chyba jedyne takie miejsce w kraju, gdyż nawet w rezydencji, która należała do rodu Lawiskich, India czasami napotykała takie osoby. Zwykle nie dało się tego uniknąć, ponieważ Arwia miała olbrzymie zapotrzebowanie na służących. W dodatku do najbardziej hańbiących prac nie godziło się zaprzęgać czystych ludzi, nawet takich, których przodkowie nie zostali stworzeni przez Allyarę i Quintusa, matkę i ojca Arwii.

W tamtej chwili rudowłosa dziewczyna była zbyt zrozpaczona, by podziwiać piękno wnętrza sinnejskiego pałacu, które prezentował nawet w najmniej reprezentatywnych miejscach. Nie interesowały jej wyszywane grubą nicią gobeliny, miękkie dywany czy kryształowe świeczniki. Z czasem i one zniknęły ze ścian, a ich migotliwe światło ustąpiło miejsca ciemności, która spowijała królewskie lochy. India była straszliwie zmęczona, a ciężar łańcuchów ciągnął ją ku ziemi. Ubrani w szafirowe płaszcze strażnicy rudowłosej dziewczyny wymienili kilka słów z siedzącymi przy masywnych drzwiach mężczyznami. Ciemnowłosy wartownik, któremu ogromny brzuch, o dziwo, nie przeszkadzał w sprawnym poruszaniu się, wstał i zdjął z kołka wbitego w ścianę za swoimi plecami pęk kluczy. Wybrał jeden z nich, na pozór nieróżniący się od reszty, po czym umieścił go w zamku i przekręcił. Stary mechanizm wydał z siebie żałosny jęk.

- Od lat proszę, żeby ktoś to naoliwił – mruknął drugi z mężczyzn, któremu spomiędzy sumiastych wąsów wystawała prymitywna fajka, z której wnętrza wydostawały się kłęby ciemnoszarego dymu o duszącym zapachu.

- I liczysz na to, że ktoś cię wysłucha – zakpił ciemnowłosy strażnik kluczy, po czym zaśmiał się rubasznie.

Wąsacz wzruszył ramionami, dając mężczyźnie do zrozumienia, że i tak wszystko mu jedno. Zaczął polerować leżący na stole miecz, jakby ostentacyjnie dając do zrozumienia, że ma swojego towarzysza w głębokim poważaniu.

- Z Larry'ego taki wojownik, a nie potrafi sklecić nawet marnej riposty – powiedział z szerokim uśmiechem do jednego ze strażników, który usiłował unieść kącik ust w odpowiedzi.

- Lepiej otwórz już te drzwi, Jass, bo zagadasz ich śmierć, a dziewczyna już wygląda, jakby szła do grobu – mruknął Larry, nie odrywając oczu od broni, którą doprowadzał do perfekcji niemożliwie brudną szmatką.

India zerknęła na mężczyznę, nagle zdając sobie sprawę z tego, jak żałośnie musi się prezentować. Nie poprawiło jej to nastroju.

Jass szarpnął za masywne drzwi, które z okropnym zgrzytem otworzyły się, ujawniając ukryty za nimi prowadzący w dół korytarz. Otrzepał ręce z pyłu, po czym podszedł bliżej. India dostrzegła na jego odsłoniętym na chwilę ramieniu dziwny tatuaż w kształcie słońca.

- Wybaczcie Larry'emu zrzędzenie – mruknął do nich Jass z tym samym uśmiechem przylepionym do twarzy. India zastanawiała się, jak osoba piastująca takie stanowisko może mieć w sobie równie duże pokłady wesołości. – I przekażcie Ivanowi, że na nocnej warcie zmienia go Fedek.

Najwyższy rangą strażnik przyodziany w szafirowy płaszcz skinął głową. Jass poklepał go przyjacielsko po plecach, na co mężczyzna zesztywniał. Ciemnowłosy klucznik zatrzasnął za nimi ciężkie drzwi, wcześniej wręczając im dwie zapalone pochodnie. Królewscy strażnicy poprowadzili Indię schodami w dół ciemnego korytarza. Gdy stopnie ustąpiły miejsca płaskiej podłodze, dziewczyna zauważyła kolejnych dwóch mężczyzn, którzy siedzieli tuż przed zamkniętą kratą. Grali w karty w świetle rzucanym przez trzy wysokie świecie i zawieszoną na ścianie pochodnię. U pasa jednego z nich wisiała lekka szabla, idealna do walki w małych pomieszczeniach. Drugi z nich do biodra przytroczone miał dwa długie sztylety, a u jego stóp o nogę stołu opierała się kusza. Natychmiast porzucili grę, gdy zobaczyli zbliżających się królewskich strażników.

- Ivan, Jass mówił, że jutro zmienia cię Fedek – mruknął do kusznika jeden z mężczyzn w szmaragdowych płaszczach.

Człowiek nazwany Ivanem zrobił lekko zdziwioną minę, po czym wzruszył ramionami. Wyciągnął rękę, w której dzierżył zwitek z nabazgranymi naprędce liczbami, do królewskiego strażnika, po czym mruknął:

- Numer celi.

Jego towarzysz wstał.

- Znacie procedury – powiedział zachrypniętym głosem.

Podniósł coś z podłogi i rzucił jednemu ze strażników. Gdy mężczyzna chwycił lecącą w jego kierunku rzecz, India dostrzegła, że był to ciemny materiał. Mężczyzna dzierżący czarną tkaninę odwrócił się w ku dziewczynie. Gdy się zbliżył, India natychmiast zrozumiała, co chce zrobić. Cofnęła się o krok, jeszcze bardziej wystraszona.

- Nie – zaprotestowała cicho.

Najpierw łańcuchy, teraz to. Cała ta sytuacja przeraziła ją dogłębnie, pozbawienie jej jednego ze zmysłów sprawiłoby, że straciłaby nawet te żałosne resztki dumy, godności i poczucia bezpieczeństwa, którym do tej pory udało się przetrwać. India próbowała cofnąć się jeszcze bardziej, ale oparła się plecami o ciało innego mężczyzny, który przytrzymał ją za ramiona. Spróbowała się szarpnąć, ale nie przyniosło to żadnego skutku. Nienawidziła poczucia bezsilności. Królewski strażnik szybkim ruchem nałożył jej na głowę kaptur, choć próbowała ją odwrócić i tym samym mu to uniemożliwić. Jednak wszystkie wysiłki panny Lawiskiej poszły na marne. Wkrótce ogarnęła ją niezgłębiona ciemność, a nozdrza wypełnił nieprzyjemny zapach, połączenie woni potu, brudu i stęchlizny. Dawno nie miała okazji wąchać czegoś równie obrzydliwego. Poczuła, że się dusi. Częściowo z przerażenia, które obezwładniło ją po utracie jednego ze zmysłów w takiej sytuacji, częściowo przez okropny smród i myśl, kto wcześniej musiał mieć na głowie ten materiał, a częściowo przez rzeczywiste ograniczenie dopływu tlenu. Gwałtownie zaczerpnęła powietrza. Słyszała dźwięk wyciąganych kluczy. Zapewne to miejsca ich ukrycia nie powinna zobaczyć, być może także droga do celi powinna pozostać jej nieznana. Istniała także możliwość, że był to kolejny staroświecki przepis, zachowany jedynie przez wzgląd na tradycję, lub po to, by przestraszyć więźniów. Poczuła, jak sznurek kaptura luźno zaciska się wokół jej drobnej szyi. Gdy zawiązujące go ręce oddaliły się, India odważyła się po raz kolejny głęboko odetchnąć.

Bardziej poczuła niż usłyszała przesuwającą się kratę. W przeciwieństwie do drzwi, których strażnikiem był Jass, ta otwarła się bezszelestnie.

Dziewczynę poprowadzono przez kolejne korytarze, których, jak mogłoby się wydawać, była nieskończona ilość. Cisze przerywał tylko brzęk łańcuchów, odgłos kroków i od czasu do czasu czyjeś ciche jęki, bądź nawoływania więźniów, którzy przez wizjery dostrzegli drgające światło pochodni.

India zamknęła oczy, jako że i tak nic nie widziała. Próbowała uspokoić oddech i skupić się na rytmie kroków, ignorując błagania rezydentów lochu, wypowiadane nie tylko po Arwijsku, ale i po Midirańsku, Iiseńsku czy Shawnijsku. Dosłyszała także kilka słów w przedziwnym, nieznanym jej dialekcie. Nerwowo zaczerpnęła powietrza. Nie mogła uwierzyć, że to ją spotkało.

Nagle grupa się zatrzymała. Rudowłosa dziedziczka rodu Lawiskich przeszła jeszcze kilka chwiejnych kroków, nim zorientowała się, iż zbrojni się stanęli.

Poczuła, że ktoś do niej podchodzi, jeszcze zanim chwycił ją za nadgarstki. Usłyszała dzwonienie kluczy i poczuła nadzieję, że mężczyzna uwolni ją z łańcuchów.

- Zostaw – mruknął szorstki głos. – Król nie ma czasu na cackanie się. Szybciej zmięknie, jeśli zostawisz kajdany. Dla takiej panienki to pewnie wielki dramat, więc szybciej pójdzie na ustępstwa i nie trzeba będzie brudzić sobie rąk.

Człowiek dzierżący klucze odsunął się. India zadrżała, słysząc o „brudzeniu sobie rąk". Co zamierzali z nią zrobić? Usłyszała zgrzyt otwieranych drzwi. Ktoś popchnął ją brutalnie, a ona upadła głową naprzód na zimną podłogę celi, wysłaną skąpą ilością starej, wilgotnej słomy. Próbowała podeprzeć się skrępowanymi rękoma, ale i tak uderzyła czołem o klepisko. Usłyszała śmiech i zatrzaskiwane drzwi. Później przekręcanie klucza w zamku, a potem... nic.

Usiadła na podłodze i ściągnęła kaptur z głowy. Nie sprawiło to jednak, że zobaczyła wiele więcej niż czarną, niegłębioną przestrzeń. W celi było tak ciemno, że ledwie mogła wydobyć wzrokiem kamienne ściany z wszechobecnego mroku. Nie dostrzegła pryczy, jedynie dziurę w jednym rogu i wiadro w drugim. Zakratowany wizjer wpuszczał do środka blade refleksy odległej pochodni. India zrezygnowana oparła się o ścianę maleńkiego pomieszczenia. Ułożyła głowę na kolanach i rozpłakała się w głos.

~*~

Daan krążył niespokojnie po gościnnej komnacie w rezydencji Lawiskich, która na czas jego odwiedzin w tym domu należała do niego. Nie mógł zrozumieć tego, co wydarzyło się przed chwilą. Spożywał spokojnie kolację w towarzystwie rodziców, babci, narzeczonej oraz jej matki i ojca, gdy do komnaty wtargnęli uzbrojeni mężczyźni i porwali jego słodką Indię. Tylko tygodnie dzieliły go od pojęcia dziewczyny za żonę i uczynienia królową swego serca, panią swoich ogrodów i towarzyszką do końca życia. Teraz dzieliło go od tego wszystko.

Po aresztowaniu Indii Daan próbował dowiedzieć się czegoś od ojca, matki i Nikolaja Lawiskiego, ale wściekły Dearen przepędził z sali wszystkich prócz pana domu, po czym rozkazał nieustępliwemu synowi udać się prosto do swojej komnaty. Daan niechętnie wypełnił prośbę swojego rodziciela, mając jednocześnie nadzieję, że ojciec przyjdzie do niego, by wszystko mu wyjaśnić. Bo Daan nie miał wątpliwości, że zarówno lord Cello jak i lord Lawiski wiedzieli o całej sprawie więcej, niż chcieli przyznać. Chłopak wywnioskował to z rzucanych ukradkiem spojrzeń i tego, że tuż przed jej aresztowaniem, Nikolaj przekazał Indii coś, co najwyraźniej ją przeraziło. Gromy, które cisnęły się z oczu Dearena, także mówiły same za siebie.

Daana przepełniała coraz większa złość. Dwaj mężczyźni niewątpliwie zdawali sobie sprawę z czyhającego na Indię niebezpieczeństwa. Chłopak nie rozumiał, jak mogli chociaż nie spróbować mu zapobiec. Dziedzic rodu Cello był pewien, że jego ukochana niczemu nie zawiniła. Dlaczego Nikolaj nie bronił córki żarliwiej? Przecież była jego jedynym dzieckiem, a także dziedziczką majątku. W przyszłości jeden z synów Indii i Daana przejąłby nazwisko Lawiskich i rodowe rezydencje, a Nikolaj mógłby być pewien, że jego ród nie wygaśnie w najbliższej przyszłości. Dlaczego więc pozwolił, by ją zabrali?

Daan niemal podskoczył, gdy drzwi komnaty gwałtownie się otwarły. Wkroczył przez nie Dearen Cello, którego twarz spowiły burzowe chmury złości. Z jego oczu cisnęły się błyskawice, a zachmurzona twarz odstraszyłaby nawet najodważniejszego służącego. Daan jednak zignorował ostrzeżenie ukrywające się w groźnym spojrzeniu szaroniebieskich oczu ojca. W tej chwili nawet sam Dorchadas kroczący w jego stronę z obnażonym mieczem nie sprowadziłby trwogi do serca chłopaka. Wzburzenie odebrało mu wszelką ostrożność.

- Co się stało dziś wieczorem? – wyrzucił z siebie gnębiące go pytanie.

Dearen zrobił taką minę, jakby nie rozumiał, jak ktokolwiek może się do niego odzywać w takim momencie. Uniósł jedną brew i obrzucił Daana szybkim spojrzeniem. Chłopak wyprężył się dumnie, próbując pokazać ojcu, że się go nie boi. Nie odrywał wzroku od twarzy mężczyzny, na którą nagle wstąpił przedziwny grymas.

- Nie czas teraz na zadawanie pytań - powiedział. Rzekł to na pozór lekceważącym tonem, ale Daan od razu wyczuł zagrożenie. Dearen Cello mówił tak tylko w chwilach największego wzburzenia.

- Więc kiedy on nadejdzie? – odparł zdenerwowany Daan. – Muszę wiedzieć, co się stało! Jestem dziedzicem rodu Cello, królewscy żołnierze właśnie pojmali moją narzeczoną, a ty, ojcze, traktujesz mnie jak niedorostka, nie chcąc wyjawić mi, dlaczego to się wydarzyło! A jestem pewien, że wiesz o tym znacznie więcej, niż chcesz przyznać – wygłosił chłopak z twarzą lekko zarumienioną z emocji.

Oblicze Dearena zamieniło się w kamienną maskę. Mężczyzna zbliżył się do Daana.

- Swoim zachowaniem udowadniasz, że nie zasługujesz na tę wiedzę – rzekł zimnym głosem. – Nie masz pojęcia...

- Jak mogę coś o tym wiedzieć, skoro nic mi nie mówisz?! – krzyknął w nagłym przypływie wściekłości Daan.

Dearen wykonał ruch tak szybki, że dla skołowanego chłopaka jego ręka wyglądała raczej jak barwna smuga niż poruszająca się kończyna. Mężczyzna przycisnął Daana do ściany tak mocno, że z jego płuc wydostało się całe przebywające tam powietrze. Twarz jego ojca niepokojąco zbliżyła się do jego twarzy. To, co ujrzał w oczach Dearena zdecydowanie mu się nie spodobało. Chłopak gwałtownie zaczerpnął powietrza, jednocześnie wdychając opary alkoholu wydobywające się z ust lorda Cello.

- Jestem twoim ojcem, nie służącym – warknął Dearen. – Nie nauczyłeś się, czym jest szacunek dla starszych? Matka zrobiła z ciebie żałosnego, wymuskanego chłopaczka, który nie potrafi zrozumieć, kiedy należy się odezwać. Dziś jesteś moim dziedzicem, ale jutro możesz nim nie być. Mam czterech bratanków, którzy nie pogardziliby funkcją lorda. Uważaj na słowa.

Dearen zabrał rękę z piersi syna. Chłopak pochylił się i potarł obolałe żebra. Choć ojciec był niższy od niego, Daan nie mógł się z nim równać pod względem siły.

- Ojcze, wybacz mi proszę zuchwałość – wycedził przez zaciśnięte zęby, starając się zabrzmieć naturalnie, choć w jego wnętrzu szalał prawdziwy huragan.

Dearen niemal niezauważalnie skinął głową. Wyglądał już na nieco bardziej opanowanego.

- Pytania, które zadajesz, nie są bezpieczne. Musisz zmądrzeć, inaczej nie będziesz mógł sprawować funkcji lorda Cello i nigdy nie odzyskasz panny Indii. Życie w Arwii to rozgrywka, którą przetrwają tylko najtwardsi gracze.

Daan wzdrygnął się. Wiedział, że znalazł się w patowej sytuacji. Ślub z dziedziczką lorda Lawiskiego musiał dojść do skutku. Inaczej nigdy nie będzie mógł poślubić żadnej szanującej się dziewczyny. Innym rozwiązaniem byłoby oficjalne unieważnienie zaręczyn, ale dopóki India znajdowała się w rękach króla, nawet tego nie dało się zrobić.

- Uczynię cię prawdziwym mężczyzną, a kiedy sprowadzimy córkę Nikolaja z powrotem, stworzycie wzorowe lordowskie małżeństwo – mruknął, jakby częściowo do siebie.

- Pomożecie Indii? - zapytał z nadzieją w głosie Daan.

Dearen spojrzał na niego, jakby wybudził się ze snu. Na jego twarz powrócił grymas złości.

- Zasada pierwsza: Koniec z niebezpiecznymi pytaniami.

Odwrócił się i wyszedł, zanim Daan zdążył wykonać ruch, by go zatrzymać. Mężczyzna zatrzasnął za sobą ciężkie drzwi, a chwilę potem chłopak usłyszał dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Dopadł do drzwi i spróbował je otworzyć, ale jego próby spełzły na niczym. Skąd ojciec miał klucz? Daan czuł się jak zamknięta za karę w komnacie niesforna księżniczka. Uderzył pięścią w drzwi. Nie wywołało to żadnego efektu. Chłopak oparł czoło o chłodne drewno, zastanawiając się, jak jego życie mogło w kilka godzin tak bardzo się zmienić. Odetchnął ciężko. W jego głowie wciąż odbijały się echem słowa: Koniec z niebezpiecznymi pytaniami.

~*~

Witajcie!
Rozdział krótki, raczej przejściowy, chociaż po raz pierwszy pojawia się perspektywa Daana. Lubicie go? 

Teraz, publikując tak dawno napisane rozdziały, jestem przerażona ich beznadziejnością. Mam nadzieję, że następne okażą się jednak odrobinę lepsze :)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro