7. Drugie oblicze świata

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

 - Ojcze! – zawołała India zdławionym głosem. Po jej policzku popłynęła pojedyncza łza, jednak dziewczyna nie zwróciła na nią uwagi. Potykając się, podbiegła do stojącego nieopodal Nikolaja Lawiskiego. Objęła go mocno, wtuliła twarz w materiał pokrywającego jego pierś wamsu i zaczęła gorączkowo szlochać. Wszystkie emocje, które magazynowały się w niej przez ostatnie kilka godzin, teraz odnalazły ujście. Gdyby znajdowała się w rezydencji Lawiskich, a okoliczności nie byłyby tak niezwykłe, z pewnością nie odważyłaby się zachować równie spontanicznie. Teraz jednak było jej wszystko jedno – pragnęła jedynie poczuć się na powrót bezpieczna w ramionach osoby, której ufała. Przylgnęła więc ściśle do ojca i wraz ze łzami wyrzuciła z siebie nawarstwiające się w niej negatywne emocje. Po chwili poczuła klepiącą ją po plecach dłoń.

- Ciii... Indio... Musisz się uspokoić... - Silne ręce ojca złapały ją za przedramiona i delikatnie, acz pewnie, odsunęły. Mężczyzna pochylił się i spojrzał w jej załzawione oczy.

- Ciszej, Indio, nikt nie może nas usłyszeć – wyszeptał bardzo spokojnym głosem. – Mam ci wiele do wyjaśnienia, a świt jest już bliski. Uspokój się. Otrzyj łzy, są niegodne damy. No, już. Spójrz na mnie.

Dziewczyna posłusznie uniosła wzrok. Napotkała poważne spojrzenie niebieskich oczu, które zdawało się przewiercać ją na wylot.

- Wysłuchasz uważnie wszystkiego, co ci zaraz powiem. Na razie wyrównaj oddech i się uspokój. Za chwilę do ciebie wrócę – rzekł.

Puścił ją i podszedł do Jassa opierającego się o murek otaczający ''studnię". Powiedział coś do niego, na tyle cicho, by India nie usłyszała, po czym wcisnął mu do rąk zawiniątko. Jass pochylił nieznacznie głowę w geście szacunku. Zerknął w kierunku rudowłosej dziewczyny, ukłonił się i, zadziwiająco zgrabnie jak na tak ogromnego mężczyznę, przeskoczył murek, by zaraz zniknąć w prowadzącym do podzamkowych tuneli szybie.

Zanim ojciec do niej powrócił, India rozejrzała się szybko. Znajdowała się na niewielkim, obudowanym podwórzu, w którego centrum stała zaniedbana, rozsypująca się ''studnia". Szare, kamienne, pozbawione jakichkolwiek okien i mocno pochylone ku sobie ściany zniszczonych przez czas budynków, ograniczały zawalony gruzem teren, stykając się ze sobą w okolicy drugiego piętra, pozostawiając niewielką, pustą przestrzeń z widokiem na niebo. Kwestią miesięcy pozostawało, kiedy poddadzą się ostatecznie i runą, grzebiąc pod swoim ciężarem zaniedbane, pokryte brudem i ptasimi odchodami, zamieszkane przez włochatych właścicieli świecących w ciemności oczu podwórze.

Kałuża brudnej wody rozprysnęła się po stopami powracającego do niej ojca. Mężczyzna przybliżył się i bardzo cicho zaczął:

- Mamy zbyt mało czasu, bym mógł wyjaśnić ci wszystko, co powinienem. Wysłuchaj mnie uważnie, a ja spróbuję streścić to, co powinnaś wiedzieć. Tylko skup się, nie zdążę tego powtórzyć.

India skinęła głową, patrząc oczyma o rozszerzonych źrenicach w poważne oblicze ojca.

- Urodziłaś się szóstej nocy miesiąca Il Fleille, miesiąca kwiatów, gdy na niebie górował Gwiazdozbiór Gryfa. Kiedy okazało się, że jesteś dziewczynką, zdecydowaliśmy się ukryć prawdziwą datę twoich narodzin i chronić cię tak długo, jak będziemy w stanie. Moja matka sfałszowała dokument nadania imienia, a Inga Phoenix i Ismena Cello, które wówczas były obecne w rezydencji, miały w razie wątpliwości poświadczyć, że przyszłaś na świat już po świtaniu.

Serce Indii zabiło szybciej w reakcji na wzmiankę o babci. Matka ojca niezwykle ją fascynowała, ale dziewczyna nie miała okazji poznać jej bliżej; kobieta umarła niedługo po obchodach szóstej rocznicy dnia narodzin swojej wnuczki. India zapamiętała ją jako surową damę o idealnej, wyprostowanej postawie i szlachetnej, choć naruszonej przez mijające lata twarzy obdarzonej pięknymi, ciemnoniebieskimi oczami.

- Ale ktoś musiał zdradzić – kontynuował ojciec. Jego spojrzenie nachmurzyło się. – Znajdę go i wypatroszę, choćbym miał za to sczeznąć w ogniach Aganaru – mruknął. Na chwilę opadła cała maska spokoju, pod którą się ukrywał. India, widząc wściekłość w jego oczach, natychmiast zrozumiała, że nie cofnie się przed niczym, by dopaść i odpowiednio ukarać osobę odpowiedzialną za wydarzenia ostatniej nocy. Zadrżała.

- Jednak sam fakt, że jesteś gryfim dzieckiem płci żeńskiej, nie byłby wystarczającym powodem, by zaaresztować jedyną spadkobierczynię ogromnego majątku jednego z najbogatszych rodów czystej krwi – kontynuował ojciec. Indię zadziwiły jego słowa. Jednocześnie powróciła obawa, że być może rzeczywiście była czemuś winna. Rytm wybijany przez jej serce przyspieszył w reakcji na zdenerwowanie dziewczyny. W napięciu czekała na dalsze słowa ojca.

Nikolaj Lawiski przymknął oczy.

- Sprawa jest niezwykle zawiła, a ta wiedza nie jest ci niezbędna. Nie mamy czasu na obszerne wyjaśnienia. Wiedz, że nim pewna, hmmm... delikatna kwestia nie zostanie ostatecznie rozstrzygnięta, a niektóre osoby odnalezione i unieszkodliwione... Nim to się nie dokona, nie możesz wrócić do domu.

India pobladła. Poczuła, że robi jej się słabo, więc oparła się o kamienną ścianę za plecami ojca. Była tak oszołomiona, że nawet nie zauważyła, jak brudna była podpora. Jass ostrzegał ją, że zapewne nie wróci do domu, ale po tym, jak zobaczyła Nikolaja, była przekonana, że wszystko się jakoś ułoży. Tymczasem spotkała ją przykra niespodzianka.

Lord Lawiski nie czekał, aż jego córka się uspokoi. Złapał ją za ramiona i spojrzał nagląco w jej jasnozielone oczy.

- A teraz posłuchaj mnie uważnie. Pójdziesz do bezpiecznego miejsca, gdzie przeczekasz nadciągające wydarzenia. Musisz dotrzeć tam sama, to bardzo ważne. – Mówiąc to, wcisnął jej w ręce kołczan pełen strzał i biały łuk z drewna drzewa łez, który otrzymała w dziesiątą rocznicę dnia swoich narodzin. – Na ulicach Sinnei nie jest bezpiecznie. Weź go, ale nie obnoś się z bronią. Użyj go tylko w ostateczności. – Odszedł na chwilę, a gdy wrócił, narzucił jej na ramiona niepozorny płaszcz. – Schowaj łuk pod nim – poradził, zapinając sprzączkę pod szyją córki. Po chwili w wolną rękę wcisnął jej ciężką od monet sakiewkę. – Nie zgub – dodał, wskazując na wypchany po brzegi mieszek. – I schowaj dobrze, tutaj nie brakuje ludzi gotowych okraść innych choćby z butów i pończoch, nie wspominając o arwijskich złotych diellach.

India miała łzy w oczach. Jeszcze nigdy, nie licząc krótkiego pobytu w lochu, nie została zupełnie sama. Teraz ojciec wysyłał ją bez jakiegokolwiek towarzystwa do miasta pełnego... India sama nie była pewna czego. Gdy w tamtej chwili się nad tym zastanowiła, odkryła, że w rzeczywistości nie ma pojęcia o Sinnei. Słyszała tylko niejasne pogłoski, które nie napawały jej optymizmem. Wiedziała, że niektóre dzielnice stolicy, szczególnie te w pobliżu murów oddzielających ją od rodowych rezydencji, są zadbane, a czyści ludzie niższego sortu oraz potomkowie sprowadzanych z Shawnu, Iis i Midire Wedy służących prowadzą tam sklepy i niewielkie gospody, nierzadko zatrudniając lepiej usytuowanych pracowników brudnej krwi. Ale gdy po chwili ojciec objaśnił jej trasę, którą miała się kierować, India nabrała podejrzeń, że jej droga nie przebiegnie uliczkami, które niegdyś widziała, przy okazji odwiedzin w zamku królewskim. Otuliła się ciaśniej płaszczem, nagle aż w kościach czując wczesnowiosenny chłód. Jednak takich dreszczy nie mogło wywołać zewnętrzne zimno, a jedynie takie, które narodziło się w jej sercu i wysyłało igiełki strachu i bólu do wszystkich komórek ciała.

- Uważaj na siebie, Indio. Bardzo wiele od tego zależy – pożegnał ją poważnie ojciec. Nie liczyła na czułości, bo też nigdy wcześniej ich nie doświadczyła, ale takie pożegnanie sprawiło, że poczuła się jeszcze mniejsza i bardziej zagubiona, przytłoczona wydarzeniami, które ją przerastały. Niejasno przeczuwała, że właśnie została wciągnięta w grę, w której miała być tylko pozbawionym własnej woli pionkiem, nierozumiejącym zdarzeń, na które mogłaby mieć wpływ, gdyby tylko inaczej pokierowano jej losami. Ale India była przyzwyczajona właśnie do takiej roli; bezwolnej, podporządkowanej zasadom i podatnej na wszelką manipulację.

Ojciec wyprowadził ją z zamkniętego podwórza iście mistrzowsko zamaskowanym przejściem. Otworzył ciężkie, stare drzwi, jednak one nawet nie zaskrzypiały. India wyszła na zewnątrz, a jej wzrok napotkał zniszczony, pokryty wiekowym brudem, nadszarpnięty zębem czasu bruk. Zdobiące nocne niebo księżyce powoli bladły pod naporem nieustępliwego słońca, ale rychły świt nie dał Indii nadziei. Dziewczyna odwróciła się, by jeszcze raz spojrzeć w spokojne oczy ojca, lecz drzwi za jej plecami były zamknięte i nikt, nawet ona sama, nie mógłby uwierzyć, że jeszcze kilka sekund wcześniej stały otworem.

~*~

Nikolaj Lawiski ukrył twarz w dłoniach, jednak po chwili smutek przekształcił się w szaleńczą wściekłość. Mężczyzna z całej siły uderzył dłonią o kamienny mur. A potem jeszcze raz. I jeszcze. Przestał dopiero, gdy poczuł, że po nadgarstku płynie mu stróżka krwi. Spojrzał z obrzydzeniem na pękniętą skórę z boku dłoni. Westchnął. Oparł się o umazaną czerwoną posoką ścianę i pokręcił głową. Nie mógł uwierzyć, że właśnie wysłał swoją szesnastoletnią córkę samą na ulicę gorszej części Sinnei. Córkę, która była jego jedyną dziedziczką, nadzieją na porozumienie z rodem Cello, a także... nie, wolał nawet o tym nie myśleć. Przecież właśnie przed tym starał się chronić ją i... siebie, prawda? Mężczyzna okrył się płaszczem z ciemnoszarej wełny, po czym opuścił ukryte podwórze. Dzięki kilku sprytnym skrótom wkrótce znalazł się poza Sinneą. Odnalazł swojego gniadego wałacha i ruszył galopem ku rezydencji, która była dla niego domem przez większość roku. Cieszył się, że okazał na tyle inteligentny, by już lata wcześniej przewidzieć wydarzenia ostatniej nocy. Cieszył się, że nauczył niechętną temu pomysłowi córkę posługiwania się bronią białą, ignorując aluzje Isabelli i jawne zniesmaczenie służących mu zbrojnych. Cieszył się, że podjął odpowiednie kroki, by móc wyprowadzić Indię z zamku. Cieszył się, że wpadł na pomysł dogadania się z iluzjonistą, przedstawicielem nacji, której czyści ludzie nie tylko się brzydzili, ale którą pogardzali, a co za tym idzie, nie doceniali... Teraz, po latach, uczynienie z Jassa swojego agenta wydało mu się istnym błogosławieństwem. Nikolaj, gdyby mógł, także pogardzałby magicznymi rasami. Jednak, choć nie wiedział o tym niemal nikt z żyjących, nie miał w tej kwestii zbyt wielkiego wyboru. Mężczyzna westchnął, chyba po raz tysięczny tego dnia. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że gdyby tylko mógł, byłby w stanie wyprowadzić Indię niepostrzeżenie z miasta i sprowadzić ją do rezydencji Lawiskich. Choć ukrycie jej tam mogłoby sprawić mu nieznaczny kłopot, nic nie było dla niego niemożliwe do wykonania. Wiedział, że dałby radę uczynić ją niedostrzegalną dla oczu króla Aarona Abrascana. Był tego pewien. Jednak ostatniej nocy Nikolaj Lawiski miał sen. Sen tak przejrzysty, jak czysty kryształ. A Nikolaj Lawiski wiedział, że takiego snu nie mógł zlekceważyć. Bo ciężar obietnicy spoczywa na człowieku aż do końca, bez względu na to, jak dawno została złożona i jak bardzo chciałby zmienić przeszłość.

~*~

India westchnęła ciężko. Dopiero świtało, dlatego ulice miasta wciąż były puste i ciche. Dziewczyna otuliła się ciaśniej płaszczem, chociaż nie doskwierało jej zimno i powoli ruszyła przed siebie, stąpając blisko ścian budynków. Czuła się bardzo niepewnie, a kroczenie środkiem niemal pustej drogi potęgowało to uczucie. India miała ogromną nadzieję, że pozostanie niezauważona. Wystarczyło przecież odnaleźć właściwy budynek i w odpowiedniej kolejności zapukać do drzwi: dwa razy wolno, potem siedem szybko, a następnie trzy bardzo delikatnie. Próbowała dodać sobie odwagi i pewności, powtarzając w myślach instrukcje ojca. Za każdym razem, gdy traciła nad sobą panowanie i była bliska paniki, powtarzała w myślach, że jest damą wysokiego urodzenia i musi sobie poradzić, by powrócić do domu. Takie myśli nie przegnały jednak w pełni paraliżującego strachu, który przejmował kontrolę nad zmysłami dziewczyny i zaciskał jej żołądek w niemożliwy do rozplątania supeł. Gdy India po raz pierwszy zobaczyła mijającego ją człowieka, napięła wszystkie mięśnie i minęła niepozorną, pochyloną postać, starając się nie patrzeć jej w oczy. Gdy kobieta zniknęła za zakrętem, nie obdarzając dziewczyny nawet jednym spojrzeniem, India odważyła się głębiej odetchnąć. Wzorem mijanej wcześniej osoby narzuciła kaptur płaszcza na swoje płomiennorude włosy i ukryła twarz w jego cieniu.

Uliczka, którą kroczyła, nie była długa i dziewczyna wkrótce wyszła na znacznie szerszą drogę. Tam odkryła, że jest znacznie później niż wcześniej myślała; Słońce już wstało, a choć wciąż wisiało nisko na niebie, świadczyło o tym, że noc ostatecznie się zakończyła. Choć to stwierdzenie niezupełnie opisywało tę część Sinnei. Jeśli światło było znakiem nadziei, a mrok jej brakiem, to w miejscu, w którym znalazła się dziewczyna, noc nigdy nie ustępowała miejsca dniu. Otaczały ją niszczejące budynki, których, zdaje się, nikt nie próbował ochronić przed ostateczną zagładą. Zaprawa wykruszała się spomiędzy rozsypujących się cegieł i nieociosanych dokładnie kamieni, a zniszczone drzwi ostatkiem sił trzymały się zardzewiałych zawiasów. W lepiej utrzymanych domach puste wykusze okienne przed wścibskimi oczyma kryły niegdyś kolorowe, wyblakłe od słońca prowizoryczne firanki. Jeden z budynków, który po uważniejszej obserwacji okazał się zaledwie ścianą, jedyną pozostałością po zawalonym domu, mógł poszczycić się resztkami potłuczonych szyb. Pozostałe nie mogły liczyć nawet na tak marną namiastkę luksusu. Na stercie szmat przed jednym z budynków leżał śpiący mężczyzna z niemożliwie brudnym bandażem owiniętym wokół dziwnie wykrzywionej nogi. Kilka kroków dalej ziemię zabarwiała plama zakrzepłej, ciemnobrunatnej krwi.

India przyglądała się temu z rosnącym niedowierzaniem. Słyszała o biedzie, ale były to tylko wzmianki, opowiastki dla niegrzecznych dzieci, coś tak odległego i nierealnego, jak zamieszkujące góry na północy Arwii smoki. Zdawała sobie sprawę z tego, że znajduje się w jednej z najgorszych części miasta, ale jej wygląd dogłębnie ją przeraził. W dodatku unoszący się w powietrzu smród stanowił tak obrzydliwą mieszankę zapachu odchodów, zwierząt, niemytych ciał i gnijącego mięsa, że dziewczynie zbierało się na wymioty. India próbowała wmówić sobie, że ci ludzie zapewne zasłużyli na takie warunki. Przecież osoby o czystej krwi nie mogły dopuścić do czegoś takiego... I dlaczego bliscy mieliby ją okłamywać?

Niemal krzyknęła, widząc tłuste zwierzę o długim, łysym ogonie, które, niezrażone jej obecnością, usiłowało wygrzebać spod sterty gruzów martwego ptaka o czarnych, ale pokrytych kurzem piórach. Dziewczyna zadrżała z obrzydzenia.

Tymczasem ulica zaczęła ożywać. Starsza kobieta o twarzy pokrytej siateczką zmarszczek, chwiejnym krokiem zbliżyła się do śpiącego mężczyzny i zaczęła krzyczeć coś do niego gniewnym głosem. Ten otworzył zlepione snem powieki, obrzucił ją nieprzytomnym spojrzeniem, mruknął coś przepraszająco, po czym, podpierając się ściany, podniósł się i mocno utykając poszedł przed siebie w jemu tylko znanym celu. Zadowolona kobieta rozłożyła w wybranym i dzielnie zdobytym miejscu niewielki stolik i wyłożyła na niego swój towar; srebrny pierścionek z dziurą w miejscu, gdzie kiedyś znajdował się kamień, zardzewiały sztylet i kilka innych równie niepowiązanych tematycznie rzeczy. Gdy India ją mijała, kobieta zaczęła skrzeczącym głosem zachwalać jakość przedmiotów, które usiłowała sprzedać. Dziewczyna jednak potrząsnęła tylko głową, nie odzywając się w obawie, że powie coś niewłaściwego i szybko oddaliła się od handlarki.

Przemierzając kolejne ulice, które nie prezentowały się lepiej od poprzednich, India napotykała następne stragany, które zdawały się rosnąć jak kwiaty po pierwszym wiosennym deszczu. Dziewczyna nieopatrznie trafiła w sam środek otwierającego się podrzędnego targu. Młoda kobieta z dzieckiem na rękach usiłowała sprzedać jej kilka garści świeżo zebranych jagód; jasnowłosy, bosy chłopiec w podartych spodniach próbował namówić ją do nabycia pękniętego glinianego dzbanka. Krąg pustki utworzył się wokół ubranej w łachmany nastolatki o ziemistej cerze i bezdennych, czarnych oczach, która przysiadła w pobliżu, opierając się o jedną z kamiennych ścian. Na kolanach trzymała piękną, rzeźbioną harfę, która wibrowała lekko, gdy dziewczyna oczyszczała ją z troską z niewidzialnego brudu. India obrzuciła wzrokiem tę dziwną scenę, po czym, tak jak pozostali, na wszelki wypadek szerokim łukiem ominęła obszarpaną postać. Gdy lawirowała pomiędzy ludźmi, starając się nie dotknąć nikogo choćby przez ubranie, chudy mężczyzna o podkrążonych oczach podszedł do niej, mamrocząc w dziwnym języku i wciskając jej do ręki butelkę z podejrzanie wyglądającym napojem. Dziewczyna odmówiła, najpierw po arwijsku, a następnie łamanym iiseńskim, a gdy i to nie przyniosło skutku, podwinęła fałdy sukni i zwyczajnie uciekła. Obecność tylu nieprzyjaźnie nastawionych ludzi przerażała ją bardziej, niż perspektywa całkowitej samotności, więc nawet gdy mężczyzna został daleko za nią, wciąż się nie zatrzymywała. Stanęła dopiero kilka uliczek dalej, jednocześnie orientując się, że właściwie nie ma pojęcia gdzie jest. Szybko zrozumiała, że przegapiła jeden z zakrętów, a gdy próbowała wrócić po własnych śladach, trafiała tyko w kolejne nieznane uliczki. Zaczęła coraz bardziej panikować, szczególnie, że dostrzegła za sobą dwóch ubranych na czarno mężczyzn, którzy podążali w ślad za nią, obojętnie, ile razy zakręciła. Przyspieszyła, ale mężczyźni wciąż się zbliżali. W końcu jeden z nich złapał ją za szczupłe ramię i siłą przycisnął do ściany. Śmierdział potem, a jego oddech sprawił, że dziewczyna po raz pierwszy poważnie zastanowiła się, co właściwie jedzą mieszkańcy najgorszej części miasta. India skrzywiła się, a mężczyzna uśmiechnął się diabolicznie. Jego zęby były połamane, jak od uderzenia pięścią, i miały taki odcień, jakiego dziewczyna jeszcze nigdy nie widziała. Spojrzał na nią z wyrazem dzikiej satysfakcji w niebieskoszarych oczach. Jego przypominający tura towarzysz przybliżył się i zrzucił Indii kaptur z głowy. Długie włosy rozsypały jej się na ramiona, a cień przestał osłaniać twarz, która wyrażała czyste przerażenie.

- Dax, zobac jaka nam się trafilla ślicnotka – mruknął ten o połamanych zębach. Mówiąc, lekko seplenił. – Spokojnie, goląbecko, nie zrobimy ci kssywdy – zagruchał prześmiewczo.

- Ale Finnley, po co w takim razie za nią szliśmy? – zapytał mężczyzna o wyglądzie tura.

Finnley wypuścił powietrze przez zęby.

- To, że tak powiedzialem, nie znacy, że tak się stanie, kletynie – odpowiedział głośniej, jeszcze bardziej sepleniąc.

Dax wzruszył tylko ramionami.

- Skoro tak... - mruknął nieprzekonany.

Finnley odwrócił się z powrotem ku Indii.

- A wlacając do ciebie, moja sllodziutka – wyszeptał złowieszczo. – Myslę, że mas palę rzecy, któle moglyby nam się psydać.

Ujął w dwa palce kosmyk włosów dziewczyny.

- Taki piękny kolor... Baldzo rzadko spotykany... Jak myslis, Dax, czy coś się stanie, jesli lepiej sposytkujemy takie malnujące się bogactwo?

Mężczyzna mruknął coś niewyraźnie w odpowiedzi. Finnley sięgnął po nóż.

- Co plawda twoja suknia jest zniscona, goląbecko, ale pelły nadal da się wykosystać. Mimo to weśmiemy ją calą – uśmiechnął się paskudnie. – A potem... - zaczął, przykładając jej nóż do nasady włosów.

India zamknęła oczy, drżąca i blada z przerażenia, ale Finnley nigdy nie dokończył zaczętego zdania. Jego wypowiedź przerwał inny głos, który przybliżył się w akompaniamencie odgłosu kroków.

- Zostawcie ją, jeżeli chcecie ujść z życiem. 

~*~

Witajcie! 

Mam nadzieję, że coś niecoś zaczyna się rozjaśniać, mimo iż jednocześnie pojawiają się kolejne zagadki ;) Jak myślicie, kto przybył Indii na ratunek? I czym tak naprawdę martwi się Nikolaj Lawiski? 

Jeśli widzicie jakieś błędy, koniecznie o nich wspomnijcie, bo właściwie na Śmierci Słońca uczę się pisać. 

PS: W mediach mój ukochany Tiersen <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro