9. Ta, która dała im życie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                Josh i Edrick poprowadzili Indię przez labirynt ulic, placów, podwórzy i zaułków, które zdawali się znać doskonale. Dziewczyna, zgodnie z radą starszego z chłopaków, ukryła twarz i włosy w cieniu kaptura. Szybko zrozumiała, że Josh miał rację, a Edrick nie kłamał, mówiąc, iż nie widział jeszcze nikogo o włosach podobnych odcieniem jej kosmykom. Choć wśród przygarbionych, zniszczonych trudami życia mieszkańców Sinnei dostrzegała z rzadka rude postaci, kolor ich włosów był bardziej zbliżony do marchewkowego pomarańczu niż głębokiej, niemal fioletowawej czerwieni, jaka cechowała fryzurę Indii. Dziewczyna nie mogła także wypatrzeć śmietankowego blondu Rilli, czy platyny Daana, za to nader często trafiały się różne odcienie brązu, głównie jasnego, przywodzącego na myśl tort orzechowy. Kilka razy spostrzegła także głęboką jak bezgwiezdna noc czerń, włosy tak jasne, iż można było pomylić je ze śnieżną bielą oraz odcienie blondu podobne kłosom zboża. W oczy rzuciła jej się także tak rzadko spotykana wśród przedstawicieli rodów srebrzysta szarość, spośród której przebłyskiwały kosmyki w kolorze, jaki cechował ich właściciela w latach młodości.

India wyróżniała się wśród brudnych ludzi, niewielkich ilości Iiseńczyków, Midirańczyków, Shawnijczyków oraz ukrytych w ich tłumie pojedynczych przedstawicieli magicznych ras także bladą, nienaruszoną porcelanową cerą. Choć Josh w porównaniu do swoich pobratymców miał jasną, niemal trupią karnację, w zestawieniu z nią mógł uchodzić prawie za opalonego. Większość mieszkańców Sinnei miała ogorzałą skórę, spalone słońcem twarze i zniszczone dłonie, które w przypadku Indii były idealnie wypielęgnowane, bez choćby najmniejszej skazy. Dlatego dziewczyna chętnie ukryła się w cieniu rzucanym przez kaptur, pod płaszczem chowając także swoją suknię, która mimo odniesionych zniszczeń wciąż była piękna dla niektórych oczu, a tym piękniejsza, im więcej warta dzięki prawdziwym perłom i zachowanym, ręcznie tkanym koronkom. Dziewczyna nie zapomniała także o mieszku pełnym monet, wciąż dzwoniących cicho, które na modłę Sinnejskich dam ukryła w dekolcie.

Gdy po kilkunastu minutach wreszcie się zatrzymali, India jednogłośnie uznała Sinneę za ogromne miasto. Oglądając je z zewnątrz czy też od strony zamku i lordowskich rezydencji nawet nie podejrzewała, jak wielką przestrzeń zajmuje. Szczególnie jego najbiedniejsza część była najbardziej rozbudowana; przestawała mieścić się w murach miasta i nawet pomimo regularnego przeganiania przez gwardię królewską żebrających tłumów, one wciąż powracały, coraz liczniejsze, żerujące na ciężkiej pracy innych – to zawsze powtarzał Nikolaj Lawiski. Część biedaków założyła obozowiska za murami Sinnei, tworząc nietrwałe, rozsypujące się konstrukcje, które doprowadzały do szału króla i szlachciców. Ale niewiele można było zrobić; mimo ich ciągłego niszczenia, slumsy wciąż wracały.

Dom, do którego doprowadzili ją Josh i Edrick, nie wyglądał bynajmniej na prowizoryczną chatkę, którą mógłby zniszczyć silniejszy podmuch wiatru. Był solidnym, choć naruszonym przez czas budynkiem, jakich brakowało w sypiącej się okolicy. Drzwi znajdowały się z tyłu, od strony podwórka, a chociaż były odrapane, wydawały się solidne. Dom nie był duży, choć w porównaniu do niektórych budynków w innych częściach Sinnei mógł wydać się olbrzymem, India jednak natychmiast zauważyła, że ktoś dbał o niego przynajmniej w podstawowym stopniu. Na podwórku trawa nie przypominała buszu, a w niektórych miejscach rosły dobrane kolorystycznie kwiaty, które zdawały się być dziwnie nie na miejscu w ogrodzie, gdzie wśród zielonych źdźbeł ukrywały się zardzewiałe grabie i zgniecione wiaderko z cienkiej blachy, które zazieleniło się od mchu.

Josh zastukał do drzwi. Dwa razy szybko. Trzy wolno. Ostatni, szósty, prawie niedosłyszalnie.

Wrota uchyliły się powoli, odkrywając sylwetkę kobiety o nieufnym spojrzeniu, które natychmiast rozświetliło się, gdy napotkało oczy brązowowłosego chłopaka, by zaraz powlec się zaniepokojeniem.

- Josh! Tak wcześnie, czy coś się... Edrick! Przecież miałeś iść na targ, ty naprawdę... - Gdy piwne oczy kobiety o pięknym, melodyjnym głosie napotkały wzrok Indii, natychmiast umilkła.

Edrick, zmieszany jej ostrym spojrzeniem, zaczął:

- Sylvie, to jest... - zakłopotał się na chwilę. – No, właściwie to nie wiem, jak się nazywa, ale...

India postanowiła uprościć sprawę. Zrzuciła kaptur z głowy i spojrzała śmiało prosto na kobietę, której źrenice natychmiast rozszerzyły się z zaskoczenia. Nabrały także dziwnego wyrazu, którego rudowłosa dziewczyna nie potrafiła zinterpretować.

- Potrzebuję pomocy... - zaczęła rozkazująco, nieświadomie takim tonem, jakim zwracała się do służących, ale natychmiast zamilkła, gdy zobaczyła groźny wzrok Sylvie.

Kobieta szybko rozejrzała się wokół, po czym rzuciła zduszonym głosem:

- Do środka. Natychmiast.

Edrick i Josh wykonali jej polecenie bez chwili wahania. India, z sekundowym opóźnieniem, ruszyła ich śladem.

Sylvie zatrzasnęła za nimi ciężkie drzwi i sprawnie je zaryglowała. Odwróciła się ku trójce młodych ludzi, a panna Lawiska po raz pierwszy miała okazję zobaczyć ją w pełnej krasie.

Kobieta była wysoka, smukła i bardzo szczupła, o idealnie wyprostowanej sylwetce. W jednej ręce ściskała naładowaną kuszę, teraz wycelowaną w podłogę. Wyglądała na starszą, niż w pierwszej chwili oceniła ją India; musiała mieć ponad pięćdziesiąt kilka lat. Niegdyś czarne jak bezdenna otchłań włosy teraz były poprzetykane licznymi pasemkami siwizny. Surowa twarz zachowała w sobie resztki dawnego piękna, choć zdradzała nieubłagany upływ czasu. Tylko jej piwne, hipnotyzujące oczy zdawały się bezwieczne; jarzyły się delikatnie w mroku zalegającym korytarzyk i zupełnie nie pasowały do całej reszty jej osoby.

- Czy wy całkiem oszaleliście? – zapytała kobieta groźnym, choć niezbyt natarczywym głosem. – Bez żadnego uprzedzenia sprowadzać tutaj arwijską szlachciankę? Wyobrażacie sobie, co by się stało, gdyby ktoś was śledził? Mam nadzieję, że macie dobre wytłumaczenie...

Ostre spojrzenie jej oczu przeniosło się na twarz Indii. Dziewczyna wyczuła w Sylvie coś dziwnego. Nie mogła tego zidentyfikować ani wskazać żadnego dowodu potwierdzającego jej przypuszczenia, ale podświadomie czuła, że piwnooka kobieta nie jest zwyczajnym człowiekiem.

Zmieszany Edrick spojrzał niepewnie na Josha, ale starszy chłopak nie zamierzał się tłumaczyć. Zachował nieprzenikniony wyraz twarzy i nawet nie spojrzał na zestresowanego iluzjonistę.

- To wszystko moja wina – zaczął młodszy chłopiec. Krótko streścił, jak doszło do ich spotkania, ale pominął fragment o uratowaniu dziewczyny przed Daxem i Finnleyem.

- Sylvie, wiem, że mówiłaś, iż należy pozostawiać sprawy ich biegowi, ale ona chciała iść do dzielnicy terr – powiedział bez cienia zawstydzenia. Łatwo było wyczuć, iż miał pewność, że zachował się właściwie. – A jeśli Josh rzeczywiście...

- Dość, Edrick. Rozumiem – przerwała mu kobieta. India żałowała, iż tak się stało, ponieważ odniosła wrażenie, że jasnowłosy iluzjonista miał do powiedzenia o swoim towarzyszu coś, co ta dziwna grupka chciała przed nią ukryć.

- Ricky, zaprowadź ją do mojej izby i tam z nią poczekaj. Muszę porozmawiać z Joshem – powiedziała Sylvie, wskazując ostro zakończonym podbródkiem Indię.

Brązowowłosy chłopiec skinął ochoczo głową. Poprowadził dziewczynę przez ciemny, wąski korytarzyk, mijając po drodze parę drzwi, zza których dochodziły odgłosy rozmowy i stukania naczyń, do równie ciasnej klatki schodowej, gdzie wykonane ze starego drewna stopnie trzeszczały przy każdym stąpnięciu. India zastanowiła się, kim właściwie była Sylvie i skąd w jej domu wzięły się spotkane i słyszane przez dziewczynę osoby. Edrick i Josh z pewnością nie byli spokrewnieni ze sobą i istniało bardzo nikłe prawdopodobieństwo, by więzy pokrewieństwa łączyły ich z kobietą, którą traktowali jak najwyższy autorytet.

Tymczasem iluzjonista otworzył przed nią drzwi maleńkiego, zagraconego pokoju, który, choć utrzymany we względnym porządku, wypełniało tyle rzeczy, iż można było odnieść wrażenie, że panuje w nim chaos. Edrick przysiadł na pospiesznie zaścielonym łóżku i wskazał dziewczynie drewniane krzesło stojące przed skleconym z kilku rodzajów podniszczonego drewna biurkiem. India ostrożnie zdjęła i odłożyła na podłogę zalegający na nim stos przyborów do szycia i haftowania, po czym przysiadła na jego brzegu, gotowa zerwać się z miejsca w każdej chwili. Zerknęła na chłopca, który był tak rozluźniony, jakby znajdował się w swojej własnej sypialni. Zastanawiała się, kiedy ona powtórnie poczuje się w jakimś miejscu tak bezpieczna, jak Edrick w tym domu. Zdawała sobie sprawę z tego, że błądzi we mgle; nie miała pojęcia co robić, nikt nie uczył jej nigdy rozwiązywania problemów podobnych do zaistniałych. India umiała śpiewać, tańczyć walce i elandry, wyszywać. Perfekcyjnie opanowała sztukę uprzejmej konwersacji. Miała idealny, kaligraficzny charakter pisma. Robiła wszystko to, czego oczekiwano od młodej panny o wysokim pochodzeniu, potomkini jednego z najstarszych i najbogatszych rodów czystej krwi. Powoli zaczynała jednak rozumieć, że nikt nie przygotował jej do spotkania ze światem, który istniał tuż obok jej rzeczywistości i stanowił dom dla tysięcy osób, którymi nauczono ją pogardzać. Nie powiedziano jej, jak radzić sobie bez niczyjej pomocy, jak podejmować wybory. A przede wszystkim nie nauczono jej, jak przetrwać. Czuła się jak dziecko, maleństwo zagubione w nazbyt skomplikowanej rzeczywistości, której nie mogło zrozumieć. Wciąż wierzyła w słowa rodziców, nauczycielek i piastunek, którzy wpajali jej, że jest lepsza od brudnych ludzi, ale powoli zaczęła uświadamiać sobie, że każdy z nich jest człowiekiem. Chociaż dla większości takie stwierdzenie stanowił oczywistość, dla niej było to odkrycie, które w pewnym momencie miało diametralnie zmienić jej sposób myślenia.

Edrick przyglądał się szlachciance zaciekawiony, jakby zdawał sobie sprawę, jaka gonitwa myśli toczy się w jej głowie.

- Nie martw się – powiedział wreszcie. – Sylvie na pewno coś wymyśli. Ona zawsze umie znaleźć rozwiązanie.

India uśmiechnęła się nerwowo. Aby powstrzymać natarczywe myśli, które sugerowały jej, by jak najszybciej opuściła ten dom i spróbowała odnaleźć wskazane przez ojca miejsce samodzielnie, postanowiła skupić się na wspomnianej przez Edricka kobiecie.

- Kim ona właściwie jest? – zapytała rudowłosa dziewczyna.

Chłopiec wzruszył ramionami.

- Ja ci tego nie powiem. Sylvie rzadko mówi o sobie. Ale jest najmądrzejszą osobą, jaką znam – dodał po chwili zastanowienia.

- Nie jesteś spokrewniony z Joshem, prawda? – drążyła India. – A ona nie może być waszą matką.

Edrick spojrzał na nią poważnie.

- Nie. Ale to właśnie ona dała nam życie.

Drzwi do pokoju gwałtownie się otworzyły. Mały iluzjonista i India natychmiast poderwali się z miejsc. Chłopiec uśmiechnął się do dziewczyny i szybko opuścił pomieszczenie. Do pokoju wkroczyła lekko zarumieniona Sylvie. Jej dziwne, niemal magnetyczne oczy wpatrywały się intensywnie w rudowłosą szlachciankę. Kobieta obeszła biurko i zajęła miejsce po jego przeciwnej stronie. India wpatrywała się w nią, nie bardzo wiedząc, co powinna zrobić. Sylvie w jakiś sposób ją onieśmielała, choć dziewczyna nie potrafiła wyjaśnić dlaczego.

- Usiądź – zwróciła się do niej kobieta.

Panna Lawiska z powrotem opadła na krzesło, które niebezpiecznie zaskrzypiało pod jej ciężarem. Sylvie jeszcze przez chwilę milczała, przypatrując się badawczo dziewczynie. Westchnęła, kierując wzrok na swoje złączone na blacie biurka, pokryte siecią prześwitujących spod skóry niebieskawych żyłek, zgrabne dłonie o smukłych palcach. Nagle stała się w oczach Indii bardzo krucha, tak delikatna, że przez nieuwagę można by ją potłuc. Wrażenie zniknęło równie szybko, jak się pojawiło, gdy kobieta ponownie zwróciła ku niej swój wzrok.

- Rozmawiałam z Joshem – zaczęła powoli, ważąc słowa. – Wyjaśnił mi, jak doszło do waszego spotkania. Opowiedział mi też o twoim problemie. – Przerwała na chwilę. – Chcesz dotrzeć do dzielnicy terr. Możesz mi wierzyć lub nie, ale jedyne, co cię tam czeka, to śmierć.

India słuchała słów kobiety z napięciem. Sama już nie wiedziała, w co ma wierzyć. Pragnęła posłuchać słów ojca, któremu zawsze ufała, ale jej pewność naruszyło wahanie. Skoro kłamał wcześniej, opowiadając o świecie poza murami rezydencji, dlaczego nie miałby nie powiedzieć jej prawdy także wtedy, gdy mówił o bezpiecznym miejscu?

- Możemy zawrzeć pewien układ – kontynuowała Sylvie. – Ufam, iż charakteryzujesz się choć podstawową inteligencją, mimo prania mózgu, jakiego doświadczyłaś w swoim idealnym świecie – dodała bezwzględnie. Indię zszokowała jej wypowiedź.

- Jaki układ? – zapytała słabym głosem. Do Sylvie nie potrafiła zwracać się jak do służącej. Kobieta bardziej przypominała surową matkę niż wystraszoną Erin, a w dodatku ani trochę nie krępowało jej wysokie urodzenie dziewczyny.

- Informacja za informację. Ty opowiesz mi o tym, jak się tu znalazłaś, co właściwie robiłaś w czternastej dzielnicy i dlaczego tak bardzo chcesz dostać się do terr, a ja opowiem ci, dlaczego równie mocno tego nie polecam i, jeśli zdecydujesz się dotrzeć tam na własną rękę, dostarczę ci wskazówek, jak zrobić to jak najszybciej.

India spojrzała w poważne oczy Sylvie, szybko analizując jej słowa. Zastanawiała się, czy powinna zdradzać informacje o sobie tej nieznajomej kobiecie. Ale z drugiej strony, czy miała coś do stracenia? Odetchnęła więc głęboko i zaczęła opowiadać. Mówiła o tym, jak pojmano ją podczas kolacji, postawiono przed obliczem księżniczki i księcia, oskarżono o bycie Gryfim Dzieckiem, zamknięto w lochu. Opowiadała o uwolnieniu przez Jassa, rozmowie z ojcem i potwierdzeniu, że rzeczywiście urodziła się pod Wielką Łowczynią, Verity, Nefrytem i Orchideą. Skończyła na błąkaniu się po ulicach miasta, taktownie unikając tematu spotkania z Daxem i Finnleyem, tak, jak prosił ją brązowodwłosy iluzjonista.

Słuchając, Sylvie wpatrywała się w nią intensywnie, przez większość czasu nie okazując nawet nikłego śladu zdziwienia. W kilku momentach nieznacznie uniosła brwi, ale poza tym jej twarz pozostała całkowicie niewzruszona. Gdy India skończyła, zapadła niezręczna cisza, którą przerwało dopiero westchnienie Sylvie. Kobieta osunęła się na oparcie krzesła, nieznacznie przymykając oczy. Wydawała się znużona, znacznie bardziej zmęczona, niż była jeszcze kilka minut wcześniej.

- A więc Josh miał rację – powiedziała bardzo cicho. – Wierzę ci – dodała głośniej. - Nie powiedziałaś mi wszystkiego, ale wystarczająco, bym nie podejrzewała cię o krętactwo.

Ponownie westchnęła. Żołądek Indii zacisnął się w ciasny supeł. Bała się tego, co Sylvie miała powiedzieć o celu jej wędrówki.

- Dzielnica terr to najniebezpieczniejsze miejsce w Sinnei – zaczęła. – Znajduje się tam jedno z największych skupisk przedstawicieli magicznych ras w całej Arwii i zdecydowanie największa grupa tych, którzy oddali swoje światło. Zabiliby cię lub oddali królowi, jeśli tylko mieliby z tego większy zysk. Wszyscy obdarzeni przez Jaggjada mają w sobie światło, które definiuje ich tożsamość – dodała, widząc zdziwienie na twarzy dziewczyny. - To swoisty znak rozpoznawczy, źródło mocy i niełatwa do okiełznania siła. „Oddanie światła" to stwierdzenie potoczne. W rzeczywistości jest to odebranie go innej magicznej lub pół-magicznej istocie i przejęcie jej mocy, co skutkuje powiększeniem własnej. O „oddaniu" lub „stracie światła" mówi się dlatego, że jasność jest utożsamiana z dobrem, a tylko osoba o duszy czarnej jak węgiel jest w stanie zrobić coś takiego. Bo dla magicznej istoty życie bez światła jest istnieniem w ciągłym bólu, bez tożsamości, bez przynależności. Teraz chyba sama rozumiesz, dlaczego dzielnica terr jest tak niebezpieczna.

- Ale... - zaczęła zdezorientowana India. Z wypowiedzi kobiety zrozumiała niewiele. Szczególnie zdziwiły ją słowa o skupiskach przedstawicieli magicznych ras i tych, którzy oddali swoje światło. – Jak to możliwe? Przecież mój ojciec... - urwała. Czuła, że jeśli wypowie choć jedno słowo więcej, z jej oczu popłyną łzy, a na to nie mogła pozwolić.

W spojrzeniu Sylvie na chwilę pojawiło się coś na kształt współczucia.

- Obawiam się, że on sam mógł o tym nie wiedzieć – odparła niemal delikatnie. – Jak nazywa się twój ojciec?

- Nikolaj. Lord Nikolaj Victor Lawiski.

India była pewna, że gdy wspomniała imię ojca, oczy Sylvie dziwnie zabłysły.

- A więc ty jesteś dziedziczką Lawiskich. India Neilla Lawiska, czyż nie? – zapytała kobieta.

Dziewczyna uniosła wzrok zaskoczona.

- Tak... Ale skąd...

Sylvie spojrzała na nią twardo.

- Właściwie nie powinnam w żaden sposób z tobą współpracować. Najwłaściwszym rozwiązaniem byłoby wyrzucenie cię za drzwi z dokładną mapą dostania się do dzielnicy terr. Zbyt dużo wycierpieliśmy z rąk arwijskich rodów, bym teraz ci pomagała. Ale podczas rozmowy z tobą szybko zrozumiałam, że zupełnie jak wszyscy moi podopieczni, jesteś jeszcze tylko dzieckiem, któremu ktoś wypchał głowę bredniami. W dodatku... - nagle urwała, jakby powiedziała za dużo.

India zwróciła uwagę na to, że w swojej emocjonalnej wypowiedzi Sylvie użyła liczby mnogiej.

- Ty też należysz do dzieci Jaggjada? – zapytała nieśmiało.

Sylvie otworzyła usta, wydobywając z nich melodyjny dźwięk, który przypominał śpiew. Dopiero po chwili India zorientowała się, że kobieta się śmieje. Nagle brunetka wydała jej się istotą z innego świata; piękną mimo mijających lat, wewnętrznie strzaskaną, pomimo prezentowanej światu stalowej powłoki.

- Dzieci Jaggjada. Wy też tak nas nazywacie? – pokręciła głową. – Kiedyś byłam wróżką, Indio Neillo Lawiska. Gdy tracisz niemal wszystko, co definiuje to, kim jesteś, zaczynasz gubić poczucie własnej tożsamości. Czy starzejąca się wróżka bez skrzydeł, niemal w całości pozbawiona jakiejkolwiek mocy, może wciąż uważać się za przedstawicielkę magicznej rasy? Wątpię.

Nagle cała otoczka niezwykłości opadła i Sylvie znów była dla niej zwyczajną kobietą. India słuchała jej z zapartym tchem, bojąc się przerwać tę niezwykłą chwilę zajęciem tak prozaicznym, jak chwytanie oddechu.

- Wybili nas. Jednych po drugich. Część, by zyskać moc, dzięki której mogliby się obronić, oddała swoje światła. Choć przeżyli, nie zostało wiele z tego, kim byli kiedyś. – Magnetyczne oczy Sylvie patrzyły na coś, czego India nie miała szansy dostrzec; przeszłość, nękającą kobietę bardziej niż najuciążliwsza rana, która nie może się zagoić. – Na polecenie arwijskich rodów bądź za ich cichym przyzwoleniem wymordowano rodziny moich wychowanków. Arwijska szlachta jest winna śmierci tysięcy moich sióstr i setek moich braci. Wśród wróżek chłopcy rodzili się znacznie rzadziej, na tyle rzadko, że gdy wieki temu rozpoczęto polowania, zginęli jako pierwsi – kontynuowała kobieta cichym, melodyjnym głosem, wyrwanym jakby z innego świata. – Zaszczute, zmuszone do szukania coraz to nowych kryjówek, błąkałyśmy się po Arwii, usiłując uciec poza jej granice. Ale żadna wróżka nie przepłynie wpław Morza Zapomnianych Dni, nie przebędzie Wiecznego Pustkowia i kryjących się za nim Wielkich Gór Kontynentalnych, żadna wróżka nie odnajdzie godnego życia wśród zlodowaciałych równin na iiseńskich wyżynach. A tylko tam byłyśmy bezpieczne, bo tylko tam nie było ludzi, którzy sami siebie nazywają czystymi. Miejsca te nazwałyśmy w języku natury, naszym języku, Cil halae, rubieżami trupów. Bo każda, która się tam udawała, w jakiś sposób umierała. – Wzrok Sylvie napotkał rozszerzone źrenice Indii. Kobieta patrzyła na nią twardo, choć jej spojrzenie było pełne tajonej melancholii. – Indio Neillo Lawiska, chodzę po tym padole łez już setki lat i widziałam w życiu więcej śmierci, niż ty przelatujących ptaków. Powinnam była wysłać cię na stracenie. Ale prawda jest taka, że niczym nie różnisz się od dziewczynek, które przygarniałam płaczące, spryskane krwią umierających rodziców, błąkające się po świecie i nie mogące znaleźć w nim swojego miejsca. Prawda jest taka, że choć niegdyś ze wszystkich sił pragnęłam się zemścić, teraz ten ogień wygasł. A skrzywdzenie ciebie nie przywróci życia moim siostrom i matce. Starzeję się, Indio Neillo Lawiska. Chcę wykonać swój ostatni obowiązek wobec magicznych istot. A jeśli z jakiegoś powodu król pragnie twojej śmierci, zrobię wszystko, by uratować ci życie. – Wzrok miała zdeterminowany.

India osłupiała. Spodziewała się wszystkiego, ale nie tego.

- Ale... - zaczęła. – Mój ojciec...

- Jestem przekonana, że twój ojciec został poddany daleko idącej manipulacji. – Sylvie się zamyśliła. – Ktoś jeszcze pragnie twojej śmierci i to na tyle mocno, by wpłynąć na lorda Nikolaja Lawiskiego.

India rozmyślała intensywnie. Czy powinna ufać tej kobiecie? Osobie, która sama zadeklarowała, że jest wrogiem arwijskich rodów? Dziewczyna czuła jednak, że zachowanie ojca było irracjonalne. Wiedziała, że skoro szczycił się dostatecznymi wpływami, by wydobyć ją z pałacowych lochów, byłby w stanie ukryć ją przed wzrokiem króla nawet w głównej rezydencji Lawiskich. Mógłby wykorzystać choćby i letnie wille. Dlaczego więc wypuścił ją samą w serce najgorszej części Sinnei? Dlaczego pozwolił delikatnej szlachciance, swojej jedynej dziedziczce, tak bardzo ryzykować życie? Czy istniało inne wytłumaczenie niż dalekosiężna manipulacja? Ojciec nie mógł przecież świadomie skazać jej na niemal pewną śmierć. Pomijając dzielnicę terr, reszta miasta też była dla niej ogromnie niebezpieczna. Być może został w jakiś sposób zmuszony do podjęcia takiej decyzji. Tak, to wydawało się najbardziej prawdopodobne. Dziewczyna zaczynała coraz bardziej ufać słowom Sylvie. Tylko z jakiego powodu ktoś mógłby pragnąć jej śmierci?

- Jak mogłabyś mi pomóc? – zapytała, zanim zdążyła się rozmyślić. – Mój ojciec z pewnością sowicie cię wynagrodzi – dodała szybko. – Jest bardzo bogaty, może zapłacić w kruszcu, drogich kamieniach, złotych arwijskich diellach....

Sylvie wpatrywała się w nią z dziwnym wyrazem twarzy.

- Zgadzam się – powiedziała niespodziewanie. - Wspominałaś, iż Nikolaj Lawiski mówił ci, iż musisz ukrywać się do czasu, aż pewna kwestia zostanie ostatecznie rozstrzygnięta – wróciła do tematu. – Domyślam się, jaki jest to problem. Ukryję cię do czasu jego rozwiązania.

Bez ostrzeżenia drzwi do izby gwałtownie się otworzyły, nie dając Indii czasu na reakcję na słowa kobiety. Ukazała się w nich na oko dwunastoletnia dziewczynka z kasztanowymi warkoczami sięgającymi jej do pasa. Jej duże oczy były lekko rozszerzone ze strachu.

- Sylvie – zapiszczała. - Znaleźli nas. 


~*~

Witajcie! 

Trochę wyjaśnień i dramatycznych opowieści z historii Arwii, nowi bohaterowie, a także, tradycyjnie, kolejne tajemnice ;-) Macie już jakieś teorie?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro