Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

                Vescette Delverine wpatrywała się w nocne niebo, nie kryjąc zachwytu. Jej sroga twarz, z której zazwyczaj nie dało się odczytać żadnych emocji, była całkowicie rozluźniona. Usta, zwykle zaciśnięte tak mocno, że układały się w ledwie widoczną linię, tym razem lekko się rozchyliły. Przez całe swoje długie życie nie widziała równie pięknego nocnego nieba. Nie przypuszczała, że może być ono tak pełne różnorodnych barw, od kruczej czerni, przez granat przywodzący na myśl morskie głębiny, aż po królewski fiolet, który miejscami, tam, gdzie niebo nosiło jeszcze ślady zachodzącego Słońca, płynnie zmieniał się w niemowlęcy róż. Gwiazdy wieńczyły ten niezwykły obraz niczym klejnoty; srebrzyste i jaśniejsze niż kiedykolwiek. Blade twarze trzech księżyców zostały zdegradowane do roli obserwatorów. A choć przez większość roku to właśnie błękitny Semayawi, srebrzystoszary Invi oraz ciemnopomarańczowy Isati skupiały wokół siebie ludzką uwagę, podczas Nocy Gwiazdozbioru Gryfa posłusznie usuwały się w cień.

Dotychczas Vescette była świadkiem jednej Nocy Gwiazd. To wówczas niezwykłym blaskiem rozgorzał gwiazdozbiór pawia, uświetniając przyjście na świat obecnego króla Arwii. Była jeszcze wtedy młodą dziewczyną i zdołała zapamiętać tylko silne emocje, które jej towarzyszyły. Obraz nieba zdążył okryć się szarą mgłą zapomnienia. Noce Gwiazd poszczególnych gwiazdozbiorów różnią się od siebie bardziej, niż można by przypuszczać. Vescette próbowała w myślach porównać dwa obrazy; jeden, ledwie dostrzegalny, zatarty, widziany oczami dziewczyny, którą kiedyś była. Drugi, widoczny tuż przed nią, oceniany z odmiennej perspektywy mniej beztroskiej osoby. Kilka chwil skupienia wystarczyło, by zdała sobie sprawę, że nie uda jej się porównać momentów swojego życia, które dzieli tak duży odstęp czasu. Westchnęła cicho. Aż trudno uwierzyć, że to zapewne ostatnia widziana przez nią Noc Gwiazd. Kolejna będzie miała miejsce dopiero, gdy młode gałęzie jej Drzewa będą wyciągać swe długie palce ku niebu, wspomagane przez ludzi, którzy kiedyś byli jej bliscy.

Zimny podmuch wiatru przywołał ją do rzeczywistości. Wzdrygnęła się i otuliła ciaśniej kremowym szalem, którym swoim kolorem manifestował jej pochodzenie. Na starość robię się sentymentalna, pomyślała ze zgrozą. Nie chciała upodabniać się do Ingi Marine, matki żony jej syna, której otwartością szczerze pogardzała. Vescette miała swoją złotą zasadę: nie wracać do przeszłości. Gdyby tak kurczowo się jej nie trzymała, świat kobiety mógłby stracić wszelkie barwy. Jak każdy w Sinnei miała swoje sekrety, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego.

Oparła się o barierkę tarasu i jeszcze raz rzuciła okiem na gwiazdozbiór Gryfa. Najjaśniejsze gwiazdy w konstelacji; Wielka Łowczyni, Orchidea, Nefryt i Verity, tej nocy nie miały konkurencji. Następnym razem tak piękne będą dopiero za sto jeden lat. Gdyby Vescette potrafiła malować, natychmiast porzuciłaby wszystkie zajęcia, chwyciła płótno, pędzle oraz farby i zajęłaby się uwiecznianiem tego widoku.

- Pani... - cichy głos przerwał jej rozmyślania.

Vescette odwróciła się w kierunku źródła dźwięku. W otwartych drzwiach tarasu stała młoda, chuda dziewczyna o opalonej skórze, ciemnych, długich włosach zaplecionych w ciasny warkocz i prawie czarnych oczach niespotykanych wśród przedstawicieli rodów. Kiedyś musiała mieszkać na obrzeżach Wiecznego Pustkowia, być może od strony Midire Wedy. Vescette skrzywiła się na tę myśl. Jeśli dziewczyna rzeczywiście była Midiranką, musiała wychować się w Arwii. Ludy zamieszkujące tamten obszar były bowiem nieokiełznane, a ich przedstawiciele mieli opinię osób, które prędzej zginą, niż będą wykonywać czyjeś rozkazy. Stanowiło to jedną z przyczyn złej sytuacji w Midire Wedzie, gdzie rzucał się w oczy brak monarchy, który sprawowałby władzę zwierzchnią nad porozrzucanymi po całym kraju klanami. Nie przeszkodziło im to jednak w tym, by wzniecić powstanie, pomyślała z pogardą Vescette, obrzucając służącą nieprzychylnym spojrzeniem. Nie pałała szczególną sympatią do Midirańczyków, odkąd jej brat ucierpiał z ich rąk podczas tłumienia rebelii, która rozkwitła wśród piasków Wiecznego Pustkowia niczym pokryty kolcami, suchy i ledwie żywy trujący kwiat.

- Słucham – powiedziała mocnym głosem Vescette, otrząsnąwszy się z zamyślenia.

Dziewczyna uniosła głowę, wcześniej pochyloną w ukłonie.

- Pan Nikolaj mówi, że już czas – oznajmiła. W jej głosie można było wyczuć ślad szorstkiego wschodniego akcentu.

- Jesteś pewna? – zapytała groźnym głosem Vescette. Była w szoku, ale ze wszystkich sił starała się to ukryć. Nie mogła uwierzyć, że akurat dziś... Czy los mógłby być równie przewrotny?

- Tak. Pan Nikolaj kazał jak najszybciej cię sprowadzić, pani – potwierdziła kruczowłosa Midiranka.

Vescette zebrała fałdy sukni i ruszyła w kierunku wyjścia. Dziewczyna posłusznie usunęła się jej z drogi.

- Sprowadź Ingę Phoenix – rzuciła w kierunku służącej. Kątem oka zauważyła pospieszny ukłon Midiranki. – I na razie nie wspominaj o tym nikomu więcej.

Dobrze, że pomyślała o powiadomieniu Ingi. Nikolaj zawsze o niej zapominał.

Szybkim krokiem ruszyła w kierunku komnaty Isabelli Lawiskiej z Phoenixów, żony jej syna. Wciąż nie mogła dać wiary informacji, którą przez Midirańską służącą kazał przekazać Nikolaj. Los zadrwił z niej w dwójnasób. Czyżby rzeczywiście to dziecko miało urodzić się w jedną z najbardziej niezwykłych nocy ostatnich lat? Pokręciła głową, zła i podenerwowana jednocześnie. Zdecydowanie nie tak to miało wyglądać.

W połowie drogi do sypialni Isabelli przystanęła, łapiąc się za bok. Miała już swoje lata, a ostatnio zdecydowanie zaniedbała kondycję, więc szybki marsz bardzo ją zmęczył. Oparła się o ścianę, by choć przez chwilę odpocząć. Nagle w ciszę korytarza wdał się odgłos kroków. Vescette w ostatniej chwili stanęła prosto, więc Inga Phoenix, która wyłoniła się zza załomu korytarza, nie dostrzegła jej słabości.

- Co się stało? – spytała energicznie. Mimo szybkiego kroku nie było po niej widać zmęczenia.

Inga była znacznie młodsza od Vescette, czego ta podświadomie jej zazdrościła. Cechowała się zadziwiającą jak na szlachciankę otwartością i nadzwyczaj często okazywała emocje, które dla jej dobra powinny pozostać ukryte. To właśnie przez te cechy charakteru, tak niepożądane na dworze, nigdy nie traktowano jej poważnie. Babcia Isabelli, Evelyn Solasse, nie kryła niezadowolenia na wieść o zaręczynach jej syna z ''wątpliwej reputacji" dziewczyną Marinów. Jednak Marcus był nieugięty. Mimo sprzeciwu matki poślubił Ingę, która dała mu troje dzieci. Piękna Isabella Phoenix wiele lat później skradła serce syna Vescette. Tym razem jednak obyło się bez kłótni, gdyż ojciec dziewczyny był spadkobiercą jednego z najbardziej wpływowych rodów.

- Nikolaj właśnie przekazał mi przez służącą, że nadszedł już czas – odpowiedziała niechętnie.

Wyraz twarzy Ingi natychmiast się zmienił.

- Akurat teraz... - wyszeptała z zachwytem przepełnionym czcią.

Vescette poczuła ogarniające ją zniecierpliwienie.

- Jestem... Jesteśmy tam potrzebne. Nie możemy marnować czasu na zachwyty i plotki.

Inga spuściła oczy i lekko się zaczerwieniła, ale nic nie powiedziała. Przyzwyczaiła się już do takiego traktowania, pomyślała z pewną dozą zadowolenia Vescette. Na dworze przetrwają tylko najsilniejsi oraz ci, którzy potrafią im się podporządkować. Matka Isabelli zdecydowanie należała do drugiej kategorii.

- Oczywiście – zgodziła się wreszcie. Wciąż nie podnosiła wzroku.

Vescette ruszyła zamaszystym krokiem przed siebie. Inga, nieco nieśmiało, poszła za nią.

Gdy dwie kobiety dotarły wreszcie do drzwi komnaty Isabelli Lawiskiej, starsza z nich zatrzymała się gwałtownie.

- Zbyt cicho... - wyszeptała zaniepokojona.

Słysząc słowa wypowiedziane przez towarzyszkę, Inga natychmiast pobladła.

Vescette otworzyła rzeźbione drzwi gwałtownym ruchem. Przed oczami miała scenę jakby zastygłą w bezruchu. Na łóżku leżała wyczerpana młoda dziewczyna. Jej ciemnorude włosy były rozrzucone w nieładzie na poduszce, a na czole perlił się pot. Bladozielone oczy wpatrywały się w przestrzeń z lekkim przestrachem. Szczupłą rękę dziewczyny ściskał mężczyzna w średnim wieku, którego ciemnoniebieskie oczy wypełniał niepokój. Nieco dalej stała opadła z sił starsza kobieta i trzy pokojówki. Jedna z nich trzymała w ramionach zawiniątko, w którym utkwili wzrok wszyscy obecni w pokoju.

Vescette postąpiła krok naprzód. Spoglądała z przerażeniem podszytym niezdrowym wyczekiwaniem na zastygłych w bezruchu ludzi. Inga przeszła obok niej, ale nie odważyła się podejść do dziewczyny z zawiniątkiem.

- Czy ono... - zaczęła drżącym głosem dziecka. – Czy... Czy on nie żyje?

Wszyscy zwrócili oczy ku niej. Wreszcie Nikolaj przełamał ciszę. Jego słowa przecięły ją niczym naostrzony nóż.

- Gorzej – wyszeptał głosem pełnym zgrozy. – To dziewczynka.

Isabella załkała cicho, ukrywszy twarz w dłoniach. Nikolaj objął ją opiekuńczo ramieniem. Inga wpatrywała się w dziecko z wyrazem przerażenia w turkusowych oczach. Vescette poczuła, że świat usuwa jej się spod nóg. 


~*~ 

Witajcie! 

To pierwsze opublikowana przeze mnie na Wattpadzie obszerniejsza opowieść. Mam nadzieję, że zostaniecie z nią na dłużej. Pisanie jest ciągłą nauką, dlatego jeśli popełniam błędy, nie bójcie się ich wskazać. Grzecznego zwrócenia uwagi nigdy nie uznam za hejt. 

Akcja Śmierci Słońca dzieje się kilkanaście lat po wydarzeniach przedstawionych w prologu. Osoba Vescette na dłuższy czas zniknie z jego kart, jednak podpowiem, że warto ją zapamiętać ;-) Podobnie rzecz się ma z przerażeniem wywołanym narodzinami dziewczynki.  

Rozdziały będą miały od ok. 2000 do ok. 5000 słów. Jeżeli ŚS Ci się spodoba, zostaw po sobie ślad w postaci gwiazdki lub komentarza :-) 

EDIT: To powtórna publikacja ŚS, już po ukończeniu przeze mnie pracy. Mam napisane wszystkie rozdziały, teraz jedynie będę je poprawiać przed opublikowaniem.  Występują niewielkie zmiany w treści, ale główne wątki pozostają te same, jak i zdecydowana większość wydarzeń. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro