***

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy tylko wylądowaliśmy w basenie, natychmiast dopłynąłem z Angeliką do brzegu. Położyłem ją tam i sam wyszedłem z wody. Nadal było mi słabo i czułem się, jakbym miał grypę, ale Angel była ważniejsza. Angel i nasz syn
- Angel... Kochanie - spróbowałem ją obódzić - Angel, złotko... - nic na nią nie działało... Rozpłakałem się - Angel błagam... Nie... David umarł... Nie mogę stracić jeszcze ciebie...
- Mike... - zaczęła odzyskiwać przytomność - Co się stało? Czemu tu jest tak gorąco?
Wziąłem głęboki wdech
- Dom nam się pali - odparłem
- Gdzie będziemy teraz mieszkać? - zapytała siadając
- Ciocia Amanda... Może ona nam pomoże
Ruszyliśmy w stronę domu ciociu.
- Dziwne - stwierdziłem, zauważając uchylone drzwi... - Ciociu? - weszliśmy do domu
- Mike? To ty? - jej słowa mnie uspokoiły, choć brzmiała na słabą
- Ciociu, gdzie jesteś? - czułem się jak głuche dziecko we mgle
- Nazwijmy to salonem
Razem z Angeliką ruszyłem biegiem do wskazanego pokoju.
- Ciociu - krzyknąłem, widząc jak kobieta siedzi na ziemi, oparta o ścianę, trzymając się za ramię
- To nic takiego Mike...
- Krew ci leci między palcami, a ty mówisz, że to nic takiego?!
- Mike... Pomóż mi - spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. Pomogłem jej wstać i usiąść na kanapie. Poczym poszedłem po apteczkę do kuchni. Kiedy wróciłem, opatrzyłem ramię cioci
- Ciociu, mam prośbę
- Słucham
- Czy... Możemy znów u ciebie pomieszkać? Bo... Tak jakby... - nie umiałem tego powiedzieć cioci
- Dom nam się pali - skróciła Angel...
Kilka miesięcy pomieszkaliśmy u cioci, odbudowując nasz dom. Kurde, jakim cudem, drewno się spaliło, a nasze ubrania przetrwały pożar? Metalowe szafy się opłacają... W końcu mogliśmy znów spać u siebie... Pech chciał, że właśnie tej pierwszej nocy w naszym domu, po pożarze, Angelika zaczęła rodzić... Trafiła do szpitala. Byłem przy niej, kiedy nasz synek przyszedł na świat. Jego płacz mnie uspokoił... W końcu, znaczyło to, że żyje... Angel patrzyła na mnie. Widziałem, że była wykończona.
- Omal mi ręki niezłamałaś - zażartowałem, chociaż to była trochę prawda, bo ściskała moją dłoń bardzo mocno, jak na tak drobną dziewczynę... - Prześpij się... Należy Ci się solidny wypoczynek. Byłaś bardzo dzielna
- A ty niby nie? Większość ojców panikuje, gdy matki ich dzieci rodzą, a ty niedość, że utrzymałeś spokój, to jeszcze uspokajałeś mnie
- Prześpij się, bo gadasz od rzeczy. Trzęsłem się jak galaretka. Dobranoc Kochanie - pocałowałem ją w czoło, gdy zasypiała. Ledwie usunęła, a wszedł lekarz. Gestem pokazałem mu, że Angel śpi
- Michael, masz syna. Pozostaje mi, zadać ci jedno pytanie. Jak dasz mu na imię? - zapytał szeptem, żeby nie obódzić mojej Angel
- David. Po moim przyjacielu, który... Który pozwolił, aby... Aby mój ojciec go zabił... Za.... Za nas... - rozkleiłem się
- Przykra historia... Nie płacz. Żona i syn cię teraz potrzebują...
- Wiem... Mogę...? - nawet niedokończyłem zdania, a lekarz spojrzał na mnie z uśmiechem na ustach
- Nie kończ. Jasne. Sam chciałem o to zapytać - odparł i rozłożył ręce. Niewiele myśląc przytuliłem się do niego. Potrzebowałem po prostu wypłakać się komuś w ramię
- Nie przeszkadzam? - głos znajomego z branży, wyrwał mnie z zamyślenia
- Nie - odparłem odsuwając się od lekarza - czego tu szuka lider Queen?
- Przyjaciela, który został ojcem - odparł Mercury wchodząc do sali. Lekarz wyszedł - No, stary, gratuluję. Wujek Freddie będzie miał imiennika? - poczucie humoru Bulsary, zawsze mnie rozbrajało
- Nie. Dostał imię po Davidzie. Przyjacielu moim i Josepha. David dał się zabić mojemu ojcu, w obronie mojego rodzeństwa, matki, Angeliki i mnie...
- Nie rycz, bo niejesteś babą... Ta twoja żona to ładna jest
- No wiesz? Niezauważyłem... - odparłem sarkastycznie
- Wiesz... Tak sobie myślę. Jesteśmy dla siebie konkurencją w branży, ale prywatnie to się chyba możemy przyjaźnić
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo... W jakim sensie przyjaźnić?
- No nielicz. Raczej nie tak jak ja z Jim'em. Bardziej jak... Hmm... Ty i Erms?
- W sensie, tak jakbyśmy byli braćmi?
- No
- To C'est cool [fr. Spoko]
- Ej. Nawet ja znam kilka języków, ale się tym nie chwalę
- Bo jesteś królową?
- A ty królem. I co z tego?
- Nie ważne...
Agel zaczęła się budzić
- Bonjour, mon soleil [fr. Dzień Dobry, moje słońce]
- Hej... Jak nasz mały? - zapytała
- Narazie to muszą go umyć, potem go zbadają i zaraz go dostaniesz na ręce
- Je l'aime [Kocham go] w końcu, to nasze dziecko...
- Nasze... I żyje... W przeciwieństwie do żony i syna David'a i niego samego
- Nie rycz... David się cieszy naszym szczęściem... Ale popatrz na to w ten sposób. David nieżyje, ale czuwa nad nami. Dlatego obudziłeś się w ostatniej chwili gdy nam się dom palił... David uratował nam życie
   – Trzeci raz...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro