Rozdział Pierwszy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zima nigdy nie wydawała mi się piękna, dopóki nie zobaczyłem jej. Była zwieńczeniem całego krajobrazu, wróżką zwiastującą opady śniegu i Królową Zimy w całej swej okazałości.

Ale zanim przykuła mój wzrok, z niezadowoloną miną walczyłem z ochotą wykrzyczenia całemu światu, jak bardzo nienawidzę zimy, śniegu, chłodu i uczucia przemokniętych butów. Powstrzymywałem się jednak, mając na uwadze, że znajduję się w szkole, a tutaj trzeba wykazywać choć odrobinę obycia i kultury.

Przeszedłem do kolejnej klasy, niemalże ciągnąc po podłodze ciężki plecak. Przysięgam, że jeszcze rok, a mój kręgosłup nie wytrzyma tej wagi.

— Marcin, uważaj, jak chodzisz! — krzyknął na mnie Wojtek, uśmiechając się zadziornie. Uniósł rękę, a ja przybiłem mu piątkę.

— Czemu nie było cię na polskim? — zapytałem, chociaż doskonale znałem odpowiedź.

— Daj spokój, nie będę się użerał z tym głupim babskiem — prychnął, mając na myśli nauczycielkę. Musiałem przyznać, że kobieta była nieco nawiedzona, ale jeżeli siedziałeś cicho i nie wychylałeś się poza resztę, nic ci nie groziło.

— Rozumiem.

Zajęliśmy miejsce w ostatniej ławce, tak jak zwykle. Miejsce największych łobuzów. O ile kiedyś naprawdę tak myślałem, to teraz po prostu wiedziałem, że ci najgorsi siadają bliżej, aby celowo prowokować, pokazując puste zeszyty i obnosząc się z tym, jak to oni nic nie robią.

Ja z Wojtkiem byliśmy raczej normalni. Zwyczajni chłopcy w szkole średniej, którzy od czasu do czasu zapalili fajka i wypili piwo, kiedy nikt nie patrzył. Jednak odkąd skończyłem wymarzone osiemnaście lat, nie musiałem się z niczym kryć i nikt nie mógł mi niczego zabronić. Wtedy mogłem powołać się na wiek i powiedzieć, że skoro wymagają ode mnie bycia dorosłym, to mogę robić to samo, co dorośli. Zawsze działało i wskazywało niejako hipokryzję rozmówców.

Nie potrafiłem jednak zdać się na odwagę, aby urwać się z lekcji, jak to robił Wojtek. Moja mama zawsze była dumna z mojego bardzo dobrego i wzorowego zachowania, dlatego gdybym spadł poniżej dobrego, byłaby bardzo zawiedziona. Łączyła mnie z nią niesamowita więź, odkąd odszedł ojciec.

Przesiedzieliśmy grzecznie matmę, mając nadzieję, że nie zostaniemy poproszeni do tablicy. To było najgorsze uczucie wszechświata – trzymasz już kredę w ręku, ale nie wiesz, co masz napisać. Czujesz na sobie spojrzenia całej klasy, zacinasz się pocić. Nie należałem do osób rozumiejących matmę, dlatego chodziłem na polski mimo Smoczycy.

Na naszej ławce wylądował samolocik.

Ściągnąłem brwi, rozglądając się po klasie i szukając tego, kto był tak odważny. Tomek, klasowy podrywacz i mój sąsiad, a zarazem jeden z najlepszych kumpli, szczerzył zęby jak mysz do sera.

Rozłożyłem karteczkę.

Widziałeś tę nową? Jest całkiem ładna, w twoim typie.

Przewróciłem oczami. Tomek już od dłuższego czasu próbował znaleźć mi dziewczynę. Po zerwaniu z Anią nie czułem się najlepiej. To ona mnie zostawiła, bo znalazła sobie ciekawszy obiekt westchnień, chłopaka, który był taki, jaki ja nie byłem. Miałem wtedy załamanie swojej pewności siebie, ale Tomek uświadomił mi, że niewierna dziewczyna nie jest warta żadnego faceta i że tamtego też zapewne zdradzi i będzie cierpiał bardziej niż ja.

Ania była moją pierwszą dziewczyną. Byliśmy razem przez ponad półtora roku, poszedłem nawet za nią do liceum, chociaż tak bardzo się przed tym wzbraniałem. Mieliśmy wzloty i upadki, ale z drugiej strony wspieraliśmy się nawzajem. Było mi z nią bardzo dobrze, nie tylko na stopie uczuciowej, ale również i fizycznej bliskości. Brakowało mi szczerych rozmów, pocałunków, dotyku.

Tęskniłem za byciem z kimś tak blisko, jak byłem z nią.

Jednakże żadna dziewczyna nie była tak interesująca jak Ania. I nie wiedziałem, czy kiedykolwiek pojawi się przede mną ktoś taki.

Pokręciłem głową, na co otrzymałem kolejny samolocik.

No mówię ci! Tym razem musi się udać. Tylko się postaraj.

On naprawdę miał nadzieję, że się zakocham. Szkoda, że straciłem nadzieję.

— Uwierz mi! Jak ją zobaczysz, szczęka ci opadnie. Słyszałem, że przeprowadziła się z rodzicami. Jest jedynaczką, ponoć jakaś artystka, chyba maluje, bo starała się na plastyka do innego liceum, ale zabrakło jej kilka punktów, więc przyszła tutaj na humana. Niezwykle urocza pierwszoklasistka — nawijał Tomek, gdy szliśmy na parter do sklepiku, a jego zielone oczy nie przestawały się uśmiechać. Nie miałem serca mu przerywać, tak bardzo się starał.

— Powinieneś spróbować, wiesz? — przytaknął mu Wojtek. — Jakiś romans dobrze ci zrobi, a nuż znajdziesz swoją nową miłość.

To Wojtek był tym, który pierwszy zaczął podejrzewać Anię o to, że mnie zdradza. Ponoć widywał ją z jakimś innym facetem i wcale nie zachowywali się jak rodzeństwo. Nie chciałem mu jednak wierzyć, bezgranicznie będąc pochłonięty miłością. Dużo się wówczas kłóciliśmy, czego żałowałem, kiedy prawda wyszła na jaw. Poszedłem do niego wtedy niemalże na kolanach, aby mi wybaczył.

Nie byłem super miękkim facetem, ale serca z kamienia też nie miałem. A co jak co, ale zdrada boli najbardziej.

— Nie będę się przepychał, weźmiesz mi zapiekankę? — wyciągnąłem do Tomka portfel.

— Tak, jasne. A ty w tym tłumie wypatruj ślicznotki, Marcinku. — Puścił oczko w moja stronę i zniknął.

Oparłem się o ścianę.

Nie mogłem wejść w nowy związek, nie mając pewności, że druga osoba ma szczere intencje. Jak więc mogłem wypatrywać dziewczyny, skoro wolałem z nią najpierw porozmawiać? Tomkowi wszystko przychodziło tak łatwo. Był z Dominiką dopiero trzy miesiące, ale wyglądali na szczęśliwych i na takich, co znają się już jak łyse konie. No i jeżeli Tomek wspominał coś o wynajęciu mieszkania po szkole, to musiało być poważnie. Wojtek też radził sobie tak średnio z dziewczynami, ale wydawał się szczęśliwy.

— Tomek, a może znajdziemy kogoś dla Wojtka? — rzuciłem, kiedy wracaliśmy na piętro. Miałem nadzieję, że podłapie ten temat i że uda mi się uwolnić od natarczywej, acz miłej, pomocy.

— Pewnie! Zaczniemy chodzić na grupowe randki i zostaniemy najlepszymi związkami w historii tej szkoły!

Uśmiechnęliśmy się. Fajnie było mieć takich dziwnych kumpli jak ty sam.

***

Padał śnieg. Znowu. Robiło się coraz ciemniej i zimniej. Szedłem do domu, trzymając ręce w kieszeniach. Nawet jeżeli miałem rękawiczki, wciąż okropnie marzłem. Było zimno i brzydko, chociaż wszystko otulała neutralna biel.

Zapaliły się wszystkie latarnie i wtedy zobaczyłem ją.

Stała obok oblodzonej ławki, tuż przed znakiem informującym o przystanku autobusowym i dmuchała na swoje ręce. Widziałem tylko jej profil, ale wiedziałem, że musi być niezwykle piękna. Jej krótkie włosy powiewały na delikatnym wietrze, a okulary zsuwały się z nosa.

Miała gołe palce.

— Trzymaj — rzuciłem, czując, jak się rumienię.

Odwróciła się i spojrzała na moją wyciągniętą dłoń, w której trzymałem rękawiczki. Jej ciemne oczy, których koloru nie potrafiłem rozpoznać przez panujący wokół mrok, uśmiechnęły się, tak samo jak jej malutkie usta.

— Dziękuję. — Wsunęła palce w materiał. Robiła to tak powoli, jakby się bała, że zaraz coś popsuję. — Och, teraz ty zmarzniesz! Przepraszam...

Pokręciłem głową.

— Nie, nie zmarznę.

— Komu mam je oddać? — Starała się nie patrzeć w moją stronę, jakbym ją onieśmielał.

— Marcin Góral, druga c, Mickiewicz. — Wysunąłem rękę. Zawahała się.

Była delikatna jak płatek śniegu. Kiedy uścisnęła mi dłoń, bałem się, że lada moment roztopi się pod wpływem mojego ciepła.

— Laura... Laura Ferenc, pierwsza c, Mickiewicz.

Właśnie wtedy, wraz z jej uśmiechem, pokochałem zimę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro