1. Pożegnanie - złe wieści

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Świat rozdarty na dwoje, miedzy diabłem, a aniołem,

Gdzie dziewięć królestw rządzi światem wraz  Księżycem – swoim bratem.    



Rozdział I

Pożegnanie


Wiosna rozkwitła w pełni i nawet teraz, w nocy, w blasku olbrzymiej, jasnej tarczy księżyca, czuć było jej zapach sycący i świeży, radujący serca obietnicą nowego życia. W ciągu pary dni, tu w dolinie życie wprost eksplodowało feerią barw i zapachów. Oszałamiało swą różnorodnością i intensywnością, ukazując swą siłę i moc przetrwania po długiej i srogiej zimie. Wdzierało się w każdy zakamarek i przedzierało się nawet do dużej osady, okalanej wysoką, drewnianą palisadą, która broniła mieszkańców przed niespodziewanym nieszczęściem. Pomiędzy szeregami licznych domów, życie zatrzymało się na chwilę w progu stajni, przyległej do największej z chat i z ciekawością spoglądało na młodą kobietę siedzącą na sianie z pochylona głową. Jasne włosy spadały jej na twarz, ale spoglądała przez nie, to na siodło leżące obok, to na torby podróżne z brązowej, szorstkiej skóry. Owinięta w ciepły koc rozmyślała o swoim życiu. Życiu dobrym, radosnym i szczęśliwym, które wiodła w tej dolinie ze swoimi przybranymi rodzicami i ich synem, który był jej mężem.

Otarła spływającą po opuchniętym policzku łzę, wstała, podeszła do Taurusa. Koń wrócił wczoraj rano sam, bez niego. Przytuliła się na chwilę do potężnej szyi zwierzęcia i delikatnie go poklepała. Rozpacz targała jej sercem, a myśli biegły do tego jedynego na świecie mężczyzny, którego kochała. Kochała go ponad wszystko i miała go już nigdy więcej nie zobaczyć? Gdzie teraz mógł być? Co się z nim stało?

W pierwszej chwili, gdy się o wszystkim dowiedziała, przybiegła tu, do stajni i chciała pędem jechać i go szukać. Ratować swoje szczęście i wszystko wyjaśnić. Nie wierzyła w to, co usłyszała. Nie lubiła niejasnych sytuacji i zawsze dążyła do wyjaśnienia wszelkich niepewności. Nie wierzyła, że coś się mogło stać, a tym bardziej nie wierzyła w jego śmierć, jak sugerowali krewniacy. Czuła, że musi wyjaśnić tą tajemnicę. Szykowała się do podróży, gdy do stajni wszedł ojciec i zatrzymał ją siłą.

– Myśliwi wracają. Strażnik na wieży już ich wypatrzył – powiedział swoim silnym i zdecydowanym głosem.

Wyrwał ją tymi słowami z histerii, w którą popadała z każdą upływająca chwilą, po tym jak zatrzymała ją tu siłą. Pozwoliła szaleć rozpaczy i swym uczuciom, bo nie wyobrażała sobie, aby mogła tu zostać i nic nie robić.

– Wyjdziemy na ich spotkanie – dodał po chwili, gdy przytomniej na niego spojrzała. – Może go odnaleźli i wiozą z sobą mojego syna, a twojego męża – dodał spokojniej.

Młoda kobieta nie zobaczyła w jego oczach radości, ani nadziei i uczucie wielkiego zawodu ogarnęło jej umysł. Oczy tego przybranego ojca nigdy jej nie okłamały. Zdała sobie sprawę z tego, że i tym razem nie kłamią i że mężczyźni wracają do osady sami. Skinęła jednak głową i
poszli na spotkanie powracających z wyprawy myśliwych. Ledwo stała na nogach i prawie całym ciężarem ciała opierała się o ojca. Zawsze był jej ostoją i wsparciem. I teraz też był bardziej opanowany niż ona. Szła ze spuszczoną głową i słyszała głosy ludzi, którzy zgromadzili się już wszędzie dookoła. Słyszała ich szepty, a najcześciej słyszanym słowem, było powtarzane wokół : Lata Turia. Tak ją tu przezywali, tak mówili o niej za jej plecami. Lata Turia, czyli córka księżyca, ale w tym negatywnym, złowrogim i mrocznym znaczeniu, a przecież taka nie była. Zdecydowanie wolała, gdy mówili do niej po prostu Turia.

Zatrzymali się na placu przed bramą, której wrota były otwarte na oścież. Nie potrafiła patrzeć na tych wszystkich ludzi i na zsiadających przed nimi z koni mężczyzn, na ich ukłony i poważne miny. Trudno było jej się skupić i dopiero, gdy padły pierwsze słowa podniosła na nich wzrok.

Było ich jedenastu. Na środek wystąpił potężny człowiek w średnim wieku i ze współczuciem ukłonił się im. Miał lekko siwiejące włosy spięte na karku w kucyk i gęstą brodę tegoż samego koloru. Jego potężna postać potrafiła przytłoczyć nie jednego człowieka. Gdy się kłaniał, na moment jego długi płaszcz dotknął ubitej ziemi placu, ale mężczyzna szybko się wyprostował.

– Panie naszej doliny – zwrócił się do jej ojca – wybacz, że przywożę ci złe wieści. Muszę przekazać ci, że twój syn zaginał w czasie polowania – powiedział na wstępie, aby nikt nie miał już wątpliwości z jakimi wieściami przybywają. Nigdy z resztą nie potrafił być delikatny, więc i tym razem jego oschły ton nikogo nie zdziwił. Przebił wprawdzie tymi słowami serca dwojga ludzi stojących przed nim, ale mężczyzna nie zwracał na to uwagi i mówił dalej. – Podczas pogoni za jeleniem, nabił się na wystającą gałąź, a Taurus spłoszył się i poniósł go gdzieś w nieznane. Szukaliśmy go przez dwa dni po lesie, ale na próżno.

Tłum zgromadzony na placu pochwycił jego słowa i szmer przerażonych głosów poniósł tragiczną wieść dalej i dalej. Słyszeli żal i zawodzenie. Nie spodziewali się tego.
Lata Turia była zrozpaczona i pełna żalu. Nie wierzyła im. Nie wierzyła w to, co od nich usłyszała. Jej oczy rozbiegane i pełne łez przyglądały się człowiekowi, którzy tak spokojnie mówili o śmierci jej męża. Nie wierzyła w zapewnienia, że go szukali. Może, gdyby potwierdził to któryś z jej kuzynów, pewnie by uwierzyła, ale nikogo z jej bliskich tam nie było. Nie zaproszono ich. Słowa ludzi z klanu Wielkich Tarcz, były jak trucizna. Teraz też postanowili rozedrzeć jeszcze mocniej ranę i potężny mężczyzna podszedł bliżej do jej ojca i oznajmił.

– Dla dobra całej osady i zapewnienia ciągłości dynastii, wdowa powinna jak najprędzej wziąć sobie nowego męża, najlepiej mego syna.

Lata Turia podniosła opuszczoną głowę i swymi zapłakanymi, jasnymi oczami spojrzała na głowę rodu Wielkich Tarcz. Jak śmiał mówić coś takiego w takiej chwili! Serce w niej załomotało i poczuła ziarenka piasku, które poderwały się z ziemi i przywarły do jej palców. W chwilach silnego wzburzenia potrafiła podrywać w niewyjaśniony sposób pył z ziemi. Gdy tylko poczuła ziarna między palcami, zrozumiała, że coś się dzieje i powinna się opanować, ale nie potrafiła. To było od niej silniejsze. Zgnębione i rozdarte uczucia zawładnęły jej sercem i umysłem. Kłębiły się i burzyły w jej całym ciele.

Puściła ramie ojca i podeszła chwiejnym krokiem do przedstawiciela rodu Wielkich Tarcz. Wzrok wszystkich ludzi zebranych na placu koncentrował się na niej. Wyciągali szyje, aby lepiej widzieć i czekali, kiedy upadnie.

Jednak ona spojrzała w ciemne oczy mężczyzny, który wiekiem i doświadczeniem górował nad nią zdecydowanie. Widziała w nich tylko chciwość i zachłanność. Nie znalazła w nich współczucia i nawet odrobiny żalu za to, co się stało. Sama nie wiedziała skąd znalazła w sobie tyle siły, że w jednej chwili spięła mięśnie i całą swoją gorycz, złość i żal przelała w cios, który powalił wielkiego mężczyznę na ziemię.

– Nigdy nie będę wasza, wy kłamcy! – krzyknęła, gdy ciało mężczyzny osunęło się na kolana, a potem na ziemię. – Nigdy! Rozumiecie?!

Pozostali ludzie z klanu Wielkich Tarcz podbiegli do niej z jednej strony, a ojciec, kuzyni z drugiej i szybko odciągnęli ją na bok. Szarpała się i krzyczała. Wpadła w histerię i z trudem sobie z nią radzili. Nie umieli jej utrzymać, uspokoić i doprowadzić do domu. W jej szczupłym ciele szalały żywioły. Energia ją rozpierała i czuła, jak promienieje na wszystkie strony. Krzyczała, a gdy otwierała oczy, widziała, że cały plac zniknął w pyle unoszonym przez szalejący wiatr, który nagle nadciągnął wprost z nikąd.

Matka podbiegła do niej i ujęła jej twarz w swoje dłonie. Patrzyły sobie w oczy i oddychały tym samym powietrzem, aż jej serce zwolniło, a widok matki ukoił rozbiegane myśli. Kobieta ucałowała ściekające po policzkach łzy. Uspokoiła łkającą i słaniającą się na nogach córkę. Weszły razem do domu.

Teraz, siedząc tutaj w stajni, chciała dalej wyć i krzyczeć do księżyca, ale wiedziała, że on nie rozumie jej bólu. Wiedziała, że to do niczego nie prowadzi. Musiała w końcu wszystko przemyśleć, opanować się i zdecydować, co dalej zrobi ze swoim życiem, bo teraz to ona znalazła się w niebezpieczeństwie. Jeżeli zostanie żoną jednego z kandydatów do jej ręki, jej dni będą policzone. Po tym, co pokazała dzisiaj na placu głównym, wszyscy będą się jej bali jeszcze bardziej niż dotychczas. Miała przejąć po ojcu władzę w osadzie i tylko dlatego się nią interesowali. Wiedziała, że gdy stanie się bezużyteczna, rodzina jej przyszłego męża pozbędzie się jej.

Podeszła do okna i wyjrzała przez nie. Noc okrywała wszystko. Wspaniały i olbrzymi księżyc wisiał nad ziemią i błyszczał swą srebrną, jasną poświatą. Dokładnie widziała jego tarczę zawieszoną nisko nad ziemią. Widziała również jego uśmiech. Cieniutka linia była dokładnie widoczna w dolnej części tarczy. Błyszczący, metaliczny uśmiech księżyca, zawsze był taki sam: drwiący i niezmienny, kpiący i nienaturalny. Patrzyła w twarz księżyca i ogarniała ją bezsilna złość. Nigdy nie był tak blisko ziemi, a teraz wyglądał, jakby się nachylał i próbował zobaczyć, co dzieje się w jej życiu. Zaglądał w jej okno, jak ciekawski sąsiad, rządny sensacji. Odwróciła się do niego plecami. Nie potrafiła znieść tego widoku. Księżyc jej zawsze towarzyszył, ale to przez niego miała tyle kłopotów i to swoje dziwne, mrożące krew w żyłach przezwisko. Sama nie wiedziała, czy był jej sprzymierzeńcem, czy złym duchem krzyżującym jej plany. Odgarnęła z twarzy spadające jasne włosy i zacisnęła powieki. Wszystko byłoby takie idealne, gdyby nie żądza władzy, której nie rozumiała i której nie akceptowała. Gdyby nie siła perswazji ojca, pewnie już dawno zniszczyłaby Wielkie Tarcze i wspierające ich rody. Nie zrobiła tego, a teraz, za swe posłuszeństwo i ustępstwa zapłaciła najwyższą cenę. Teraz to oni zabili jej wsparcie i ostoję, jedynego człowieka na ziemi, który ją kochał, rozumiał i w pełni akceptował.

*

Z hukiem otwarły się drzwi wejściowe i do wnętrza izby wpadł chłodny, przenikliwy wiatr wraz, z którym wleciały strzępki trawy. Tańczyły w kółko na drewnianej podłodze. Opadły, gdy starszy mężczyzna zamknął za sobą drzwi. Stał przy nich jeszcze przez chwilę. Myślał intensywnie. Jego ogorzała twarz była smutna, brwi ściągnięte, a oczy jakby czegoś szukały. Spojrzał wreszcie na stojącą przy stole żonę.

– I co? – zapytała cicho.
Mężczyzna podszedł i usiadł naprzeciw niej na długiej drewnianej ławie, która skrzypnęła cicho i delikatnie ugięła się pod jego ciężarem.

– Byłem u wróża – odezwał się wreszcie. – Powiedział, że musimy oddać to dziecko światu, do którego należy. Gdy tu zostanie, poleje się krew. Jeśli odejdzie, przeżyje – dokończył i z trudem spojrzał na żonę.

Kobieta załkała. Niegdyś czarne, a dzisiaj posrebrzane warkocze opadły do przodu, gdy pochyliła głowę, aby otrzeć łzy.

– Straciliśmy już jedno dziecko – zaczął po chwili. – Niech przynajmniej to drugie ocaleje. Dajmy jej wszystko, co posiada i niech ucieka stąd. Oby bogowie jej sprzyjali, a jeżeli jej się uda, to pamięć o nas przeżyje w jej sercu i nie zginiemy na marne – mówił pewnie, jakby wcześniej przygotował sobie tą przemowę.

Kobieta spojrzała na męża. Jej oczy były duże, przerażone i pełne łez. Jakże miała się z tym wszystkim pogodzić? Jak miała dalej żyć w miejscu pełnym wspomnień, sama i bez dzieci?

Górska dolina była olbrzymia i piękna. Tu ich ojcowie zbudowali dom. Tą ziemię kochali za przepastne przestrzenie, lasy i pola, które uprawiali oraz za piękne i niedostępne góry na południu, których białe szczyty, dawały chłodną bryzę latem, a źródła rzek, które łączyły się w tą jedyną, dużą matkę rzekę Cyrbak, rzekę, która stamtąd brała początek i niosła swe przejrzyste wody w stronę ludzkich siedzib. Tutaj żyli, tą ziemie znali. Prawie w środku doliny na jedynym wzniesieniu w tej okolicy, zbudowali osadę, okalali potężnym, drewnianym ogrodzeniem i zorganizowali sobie życie.

– A jak wróż poradzi sobie bez jej talentów? – zapytała kobieta, jakby nagle sobie o czymś przypominając. – Ona tak doskonale potrafi rozmawiać z bogami.

– Wróż poradzi sobie z tym doskonale. Radził sobie, gdy jej tu nie było i poradzi sobie, gdy ona znów odejdzie. Wiesz, że tak musi być. Nie możemy jej tu zatrzymać – odpowiedział, a kobieta skinęła tylko głową na znak zgody.

– Wiem – wyszeptała cicho.

Małżeństwo nie miało wyjścia i podjęło decyzję zgodną z poleceniem wróża. Nawet, gdyby się go nie radzili, decyzja byłaby taka sama. Musieli za wszelką cenę ocalić dziecko, które pozostało przy życiu. Oboje to rozumieli. Przez cały dzień w osadzie i wokół ich domu krążyli ludzie z klanu Wielkich Tarcz. Mieli plan, który szybko i zręcznie realizowali. Nie tylko ich bacznie obserwowali, ale i siedzieli w karczmach i na targowisku i opowiadali wszystkim o niezrównoważonej i niebezpiecznej Lata Turi, która może objąć już niedługo po ojcu władzę w osadzie. Wykorzystywali incydent na placyku, aby wszystkim uzmysłowić, jak niebezpieczna jest ta młoda kobieta i jej dziwne, niewyjaśnione moce, że potrafiła powalić na kolana ich ziomka. Ktoś musiał nad nią zapanować, a najlepiej do tego nadawał się właśnie syn nestora rodu Wielkich Tarcz. Wielu ludzi z trwogą przysłuchiwało się ich słowom i wielu z nich szło z tymi troskami prosto do ojca Lata Turi, aby go ostrzec lub zapytać o to, jaka jest prawda.

Mężczyzna doskonale ich rozumiał, ale i rozumiał żal jaki targał przybraną córką. On straciła kolejnego syna, a ona męża. Czy żal i rozpacz w takiej sytuacji były nie na miejscu? Wielkie Tarcze chciały odebrać jej nie tylko prawo do żałoby, ale i wolność. Musiał z tym coś zrobić. Wstał ze swego miejsca i poszedł do izby po prawej stronie od wejścia. Zamknął za sobą grube drewniane drzwi i dość długo tam czegoś szukał. Słychać było szuranie mebli po deskach podłogi i uderzenia w ściany.

W tym czasie kobieta poszła do przeciwległej izby. Drzwi zostawiła otwarte. Odsłoniła okno i podeszła do łóżka, gdzie pod stertą ciepłych zimowych koc spała jej córka.

– Wstań kochanie skoro już nie śpisz. Mamy duży problem i musimy porozmawiać. – powiedziała dynamiczne, aby ukryć żal, który ją przepełniał. Chwilę później skierowała się do wyjścia. – Będę czekała na ciebie w kuchni – dodała stając jeszcze w progu.

– Zaraz przyjdę – zabrzmiał w ciemności izby młody, kobiecy głos.

Kobieta krzątała się w kuchni. Uprzątnęła stół, zagotowała na piecu wodę, rozłożyła lniany obrus i postawiła na nim dzbanek z ciepłą herbatą. Dopiero wtedy, może wyczuwając zapach ziołowego naparu, weszła do kuchni młoda dziewczyna o oliwkowej cerze i jasnych włosach. Oczy miała zapłakane i zapuchnięte, nos czerwony od ciągłego wycierania. Usiadła przy stole. Matka nalała jej herbaty do kubka i pogładziła po jasnych włosach.

– Poczekamy na ojca – szepnęła i ucałowała ją w skroń.

– Wrócił już od wróża? – zapytała zachrypniętym głosem i spojrzała na zamknięte drzwi sypialni, zza których, co jakiś czas dobiegały różne dźwięki. W końcu usłyszały potężne szurnięcie, a po chwili drzwi się otworzyły i do kuchni z wielkim workiem na plecach wszedł ojciec. Podszedł do nich, zrzucił worek przy ścianie i usiadł obok przy córce. Ława znów zaskrzypiała delikatnie, pod jego ciężarem.

– Miło cię widzieć, dziecko – powiedział wielce wzruszony i ucałował ja w głowę w jej jasne włosy. – Dobrze, że wstałaś, bo mam ci tyle do powiedzenia, a czas nagli. – Gestem przywołał żonę i poprosił, aby przy nim usiadła. – Ta sprawa dotyczy nas wszystkich i powinniśmy być razem.

Dziewczyna nie miała siły mówić i tylko skinęła głową i cicho załkała. Pozwolili jej płakać. Sami też byli w żałobie i dzielili ten sam ból.

– Pamiętasz, jak cię znaleźliśmy? – zapytał łagodnie i spojrzał na córkę.

– Pamiętam – szepnęła cicho i znów spuściła wzrok. Nie miała pojęcia dlaczego ojciec akurat teraz, dzisiaj poruszył sprawy, o których prawie nigdy nie rozmawiali? Przed oczami stanęła jej tamta chwila, jak słaniając się na nogach, tracąc resztki sił i nadziei zobaczyła ludzi wyłaniających się w blasku księżyca, który świecił jasno za jej plecami. Padła na ziemię i płakała wołając – Mamo! Mamo! – Ludzie podbiegli do niej i mówili coś w niezrozumiałym języku, języku, który dzisiaj doskonale znała. Dzisiaj wiedziała, że przeklinali ją wtedy, jak złego, dziwnego ducha. Brali za córkę księżyca i od razu chcieli wygnać z powrotem w góry, a była przecież dzieckiem. Miała wtedy niespełna dziesięć lat, a teraz po kolejnych ośmiu latach jednak znowu musi ruszyć w góry i uciekać.

– Szukaliśmy wtedy naszego starszego syna, a znaleźliśmy ciebie, naszą nową córkę – mówił dalej mężczyzna. – Dobrze, że się wtedy zjawiłaś i ukoiłaś nasz ból. – przerwał i głośno przełknął ślinę.

Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że ojciec nigdy nie odżałował straty pierworodnego, ale jej pojawienie się potraktował, jako wolę bogów, wole najpotężniejszego, dzikiego, księżycowego boga, który w jakimś celu zabrał mu syna i obdarzył córką. Mimo wielu sprzeciwów rady i starszyzny, przygarnął ją i wprowadził do swojej rodziny. Adoptował i wychowywał razem ze swoim młodszym synem.

– Jesteś nasza radością i nadzieją – dodała kobieta widząc, że mąż traci ze wzruszenia głos. – Marzyłam zawsze o córce i wiem, że jesteś tą wymarzoną córeczką, którą zesłali mi bogowie. Zawsze będę im za to wdzięczna, mimo tylu ran, które zadali memu sercu – dodała patrząc w nią z miłością.

– Dzięki tobie przetrwaliśmy tamte trudne chwile – odezwał się drżącym głosem mężczyzna. – Nie wiem, czy ci o tym mówiłem, ale gdy zostałaś żoną naszego drugiego syna, spałem już spokojnie. Wiedziałem, że gdy odejdę, nasza osada pozostanie w dobrych rękach. Miała po mnie zostać para moich dzieci, w które wierzę i którym ufam... – znów przerwał, a łzy napłynęły mu do oczu i spływały jedna po drugiej po policzku. Dziewczyna przesunęła się bliżej i mocno się do niego przytuliła. Mężczyzna zacisnął zęby i szybko się opanował. Po chwili oderwał córkę od siebie i spojrzał w jej zapłakane niebieskie oczy, tak inne od oczów jego i oczów jego żony. – Nie mamy czasu kochanie – zaczął. – Widzisz... boli mnie to, że ludzie, których znam, których cenę i uważam za przyjaciół – mówił powoli i z rozmysłem – zamiast szukać mojego syna, a swego towarzysza z lat dziecięcych... zjechali się tutaj i chcą walczyć między sobą o ciebie. Widzisz, co się dzieje na ulicach? – ciągnął dalej – Widzisz jak się zachowują? Wyszło z nich to, co najgorsze. Zachłanność.

Dziewczyna skinęła głową. Ojciec miał rację. Widziała znajome twarze, przyjaciół i przedstawicieli wielu rodzin, jak kłócili się, kto z nich bardziej zasługuje na nią. A wszystko sprowadzało się do tego, że teraz to ona dziedziczyła po swoich rodzicach przywództwo w osadzie. Wprawdzie była dzieckiem adoptowanym, ale wszyscy tą adopcję od lat uznawali. Ona była teraz jedynym dziedzicem. W obecnej chwili władza była najbardziej pożądaną rzeczą wśród ludzi, którzy zgromadzili się przed ich domem i żądali od jej ojca, aby zdecydował, któremu z nich odda rękę swej świeżo owdowiałej, prawdopodobnie córki.

– Wiesz, że nie oddam cię żadnemu z nich – powiedział wpatrując się w nią z powagą i miłością – Nie zasługują na ciebie i na to by przewodzić naszej osadzie.

– Ale nasza rodzina jest nieliczna. Nie damy rady się im przeciwstawić – odezwała się w końcu. – Wielkie Tarcze i Czarne Wilki są tak zawzięci i mściwi jak mało kto – mówiła z przejęciem, ściskając rękę ojca. Znała wszystkie rody i ludzi z osady. Wiedziała, czego można się spodziewać po nich i nie zdziwiła się, gdy to akurat członkowie tych dwóch rodów upomnieli się o nią. Znała ich doskonale z codziennego życia, z polowań, na które jeździła z ojcem lub mężem, ale najbardziej poznała ich w jaskimi wróża. Ich ofiary, mimo bogactwa były nader skromne, prośby do bogów były zawsze żądaniem, a nie prośbą, czy błaganiem. – Wybiorę z czasem kogoś spoza tych rodzin, ale potrzebuję czasu...

– Najgorsze w tym wszystkim jest to, że właśnie czasu nie mamy. Póki będę mógł, będę rządził w dolinie, ale nie pozwolę cię skrzywdzić, rozumiesz?

– Dam sobie radę.

– Nie dasz sobie rady – podkreślił.

Chciała coś powiedzieć, ale zamilkła, a wichura myśli przeleciała przez jej umysł. Zrozumiała, o co będą chcieli prosić ją rodzice.

– Nie zostawię was! – powiedziała zdecydowanie.

– Zostawisz – odpowiedział spokojnie, mimo że córka kręciła przecząco głową. – Chcę, abyś przeżyła. Wiedz, że dla mnie i dla matki jest to teraz najważniejsze. Wróż powiedział, że tylko w ten sposób ocalisz życie i my się z nim zgadzamy. Powiedział również, coś dla mnie niezrozumiałego. Twierdzi, że w swoich wizjach widział, że to właśnie ty przyczynisz się do przedłużenia panowanie rodu z naszej krwi, ale musisz odejść. Nasz ród pozostanie przy władzy tylko wtedy, jeżeli stąd odejdziesz.

– Nie zależy mi już na moim życiu – wtrąciła. – Już nie...

– Ale nam zależy – odparł ojciec.

– Jeżeli nie wyjedziesz – wtrąciła kobieta – poleje się krew naszego ludu. Tak powiedział wróż, a nie chcemy tego. Przypuszczam, że Wielkie Tarcze nie odpuszczą i rozpocznie się walka. Tego właśnie musimy uniknąć – zamilkła i spoglądała na córkę, która siedziała przy jej mężu ze spuszczoną głową.

Mężczyzna wziął głęboki wdech i dodał:

– Być może zaczną od naszego domu i ... I dlatego musisz wyjechać, aby ocalić siebie, ludzi z osady i całą ich przyszłość. Rozumiesz?

– Rozumiem – odpowiedziała chociaż w żaden sposób się z nim nie zgadzała. Była posłuszna woli swego ojca i władcy tej osady. Znała go na tyle, że wiedziała, że jego decyzje, czasem niezrozumiałe, okazywały się trafne i słuszne. Postanowiła poddać się jego woli i tym razem. Nie miała innego wyjścia.

– Nie wiem, co sobie myśleli bogowie oddając nam ciebie pod opiekę. Nie wiem, co robią teraz z naszym życiem karząc nas tak straszliwie i zabierając nam również ciebie? – stwierdziła kobieta, gdy odezwało się w niej znów matczyne serce. – Mam nadzieję, że jest w tym wszystkim, jakiś sens i jakaś prawda, o której nie mamy pojęcia.

– Już dobrze, kochanie. – uciszył ją mąż i zwrócił się wprost do dziewczyny. – Musisz iść prosto na najwyższy szczyt naszych gór, na Orapurę.

– Mam iść w góry? – Zdziwiła się i spoglądała swymi niebieskimi oczami na ojca. Był w nich blask innych krain i innych słońc. – Przecież tam jest jeszcze zima! – dodała i po raz pierwszy w czasie tej rozmowy zagrały w jej sercu inne odczucia niż żal i rozpacz. Zaczęła logicznie myśleć. Jednak ojciec był stanowczy i mówił dalej.

– Tak powiedział wróż. Jest tam podobno przejście do innego świata. Chyba wiesz, do jakiego? – Zapytał, a ona, obudzona jakby z jakiegoś snu, skinęła tylko głową. – Musisz odnaleźć to przejście. Będziesz szła tak długo starym traktem, aż zniknie. Orapurę miej potem zawsze po swej prawej stronie i szukaj kamiennego łuku – ściszył głos i dodał. – Podobno przechodząc pod nim budzisz naszych bogów. To oni dają zgodę na przejście. Jeżeli przyszłaś z tamtego świata, to może oni cię tu wpuścili, a teraz może wypuszczą. Musisz znaleźć odpowiednie miejsce i umieścić tam ten klucz – dodał i wyciągnął z kieszeni piękny połyskujący srebrną poświatą medalion.

Był okrągły, ciężki i zakrywał prawie całą ojcowska dłoń. Wszyscy troje nachylili się i spoglądali na cudo, którego nie był w stanie stworzyć żaden mistrz z ich osady i dalszych lub bliższych okolic. Medalion był podzielony na dwie części. Jedna miała kształt sierpu księżyca, a druga była jego dopełnieniem. Linie i wzory mieszały się na jego powierzchni i dziwnie tańczyły, plącząc się między sobą. Pięć niebieskich kamieni o różnej intensywności barwy połyskiwało bajecznie. Kamienie były wypukłe i tylko z jednej strony oszlifowane. Z drugiej strony były naturalne. Były jeszcze na medalionie dwa otwory. Przez jeden z nich ojciec przeciągnął rzemień i zawiesił córce na szyi klucz.

– Gdy się uruchomi, zabierz go, zaopiekuj się nim i idź wzdłuż wyznaczonej drogi.

– Wyznaczonej drogi? – zapytała godząc się z nieuniknionym przeznaczeniem. Musiała się czegoś dowiedzieć, o tym, co ją czeka, skoro nie było szans na to, aby uniknąć tej podróży.

– Tego nie wiem. Wróż powiedział, że klucz służy do przejścia w obie strony i jest w naszej wiosce od niepamiętnych czasów.

– Jedź dziecko i nie wracaj – wtrąciła matka.


***********************************************************

Tym pierwszym rozdziałem zapraszam Was na barwną i pełną przygód  podróż do świata dziewięciu królestw. 

Nawet nie wyobrażacie sobie, dokąd zmierzamy! Jedno jest pewne, przygody i spiski czekają na Was, a na  końcu tej drogi czeka najpotężniejsze królestwo tego świata Monte Ro. Czy jest gotowe sprostać złu, które nadciąga?

IIF

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro