14. Zderzenie z przeszłością

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Królowa Oliwia

Królowa Oliwia poderwała się na równe nogi, gdy włączył się alarm. Zastanawiała się, po co tak głośno wyje i czy ktoś go w końcu wyłączy? Nim jednak zdążyła poprosić, aby to zrobili, do jej gabinetu wbiegła Maria dowódca jej gwardii przyboczne wraz z żołnierzami. Jednak, gdy zobaczyła zbliżającą się szybkim krokiem Karen, swoją przyjaciółkę i głównodowodzącą wojsk Delgady, przeraziła się. Alarm przestał być dla niej natrętną muchą, którą należy odganiać, a stał się bodźcem do działania. Obudził w niej niepokój. Jeszcze nigdy, żaden alarm nie poruszył sal pałacu. Dlatego królowa momentalnie zapytała:

– Karen, co się dzieje? – Jako osoba zaprawiona w bojach potrafiła opanować nadmiar adrenaliny. Jednak milczenie przyjaciółki było dziwne. – Co się dzieje? – powtórzyła. Oczy Karen były szklące, a jej przymrużone i czujne.

– Pamiętasz jak przed laty kazałaś mi wrzucić w system wszystkie dane, które mogłyby doprowadzić nas do odnalezienia Irin.

– Do Irin... – zdziwiła się królowa unosząc lekko brwi. Podeszła bliżej.

– ... pamiętasz ją jeszcze? – Zapytała Karen jakby z wyrzutem.

Oczywiście królowa Oliwia pamiętała to cudowne dziecko Delgady. Jej radosny śmiech, ciągłe męczące pytania o wszystko, ufne oczy, malinowe usta i jasne włosy. Pamiętała radość, która gościła w pałacu, pamiętała ciszę, która nastała po jej zniknięciu. Były z niej takie dumne. Z jej wiedzy i osiągnięć. Tak szybko się uczyła, łapała w lot to, co mówili do niej nauczyciele. Wyprzedzała swe rówieśnice i konkurowała z każdym, z kim tylko mogła. Łapczywie i zachłannie chwytała życie. Nie wiedziała, co to granice i ograniczenia. Wszystko było dla niej możliwe. Zdominowała swoje otoczenia nim skończyła dziesięć lat i wiedziały, że temu dziecku nic się nie oprze, że szturmem zdobędzie świat Delgady.

Tak, królowa dobrze ją pamiętała. Skinęła, więc głową. Może nie pamiętała swego rozkazu, o którym wspomniała Karen, ale pamiętała to dziecko.

– Irin właśnie wraca do nas – oznajmiła Karen. – Ona, albo sprzęt, który posiadała – dodała jeszcze. Musiały wziąć pod uwagę, że ktoś w końcu odgadł przeznaczenie przedmiotów, które posiadała Irin.

– Wraca ...? – dopytała królowa, a serce łomotało jej w piersi, nogi miała, jak z waty. – To dobrze. – dodała, ale poczuła, jak niebo wali jej się na głowę. Jak spojrzy w oczy temu dziecku, które zapłaciło tak wysoką cenę?

– Niestety sygnał pochodzi spod granicy z Basfą – dokończyła Karen sprowadzając myśli i nadzieje królowej na ziemię. Oliwia skupiła swoją uwagę na słowach Karen, która nadal referowała – Nie wiemy niestety, co Irin robiła przez te wszystkie lata. Gdzie była, z kim się kontaktowała? Kto miał wpływ na jej wychowanie?

– Może po prostu chce wrócić do domu.

– Może... – zastanowiła się Karen, ale zaraz dodała – problem w tym, że nie wraca sama. Prowadzi kogoś jeszcze.

– Kogo?

– Nie wiem. Przez teleport przeszły tylko jej dane.

– W takim razie biegnij tam – poleciła królowa i sama ruszyła, jakby do drzwi, aby pośpieszyć Karen. – Nie stój tak. Idź już i wyjaśnij całą sprawę. Musimy być pewne, czy to faktycznie ona i z kim mamy do czynienia. Maria pójdzie z tobą, a jej ludzie zostaną ze mną.

Karen jakby na to czekała. Skłoniła przed królową głowę i pobiegła z grupą wyznaczoną do tego zadania do teleportu przy sali audiencyjnej, aby szybciej dotrzeć do koszar. Przez chwilę królowa zobaczyła w przyjaciółce zatroskaną matkę, a nie generała swojej armii. Ulżyło jej. Tego właśnie oczekiwała od Karen.
Stare, stłumione uczucia odżyły w królowej. Eksplodowały w niej i w Karen, budząc nadzieję. Już od wielu lat nie rozmawiały o tamtej nocy, o tamtej stracie. Nie rozmawiały o dziecku, które straciły i które dla trzech przyjaciółek było największym skarbem na świecie. Wszystkie jej matkowały i wszystkie ją kochały całym sercem. Przed oczami królowej stanęła, jak żywa dziewczynka o roześmianej twarzy, wielkim i dobrym sercu. Ufne oczy pełne radości chłonęły świat. Kochała to dziecko ponad wszystko na świecie.

Opuściła gabinet i przeszła do swojego apartamentu. Krążyła po pokojach i rozmyślała o niej. Nie chciała przed innymi ujawniać swej słabości, ale tu za drzwiami swej komnaty zdała sobie sprawę, że płacze. Podeszła do lustra. Przeraził ją obraz, który zobaczyła. Nagłe starcie z przeszłością wywarło na niej większe wrażenie niż jej się wydawało. Patrzyła na swoje oblicze w lustrze i zauważyła, że i ona nie jest już tą samą osobą, którą była kiedyś. Zmieniło ją życie, zmieniły ją obowiązki i upływający czas. Przede wszystkim zauważyła na swej twarzy troskę o swój kraj, a teraz o to, z kim się znów spotka, czy dziewczynka ją pozna, czy padnie jej w ramiona. Zastanawiała się, jak wygląda Irin? 

– Więc minęło już tyle czasu? – zapytała sama siebie i zrozumiała, że tamto dziecko odeszło na zawsze, wiele lat temu, i że już nigdy nie wróci. Do Delgady przybywa właśnie nowa, dorosła kobieta. Inna niż ta, za którą tęskniła. Wychowana w obcym świecie, przez nieznanych i obcych ludzi. Prawdopodobnie z doświadczeniami, jakich nie są w stanie sobie wyobrazić i z umiejętnościami, których mogą nie zrozumieć. Nie wiedziała tylko, co z dawnej dziewczynki w niej zostało i co z sobą przyniesie ta nowa osoba, która puka do drzwi domu? Miłość czy wojnę?

*

Alarm rozbrzmiewał dopiero od paru chwil, ale od dawna wszyscy byli już na stanowiskach i czekali na rozkazy i na to, co miało się wydarzyć. Przybysz był już w drodze, gdyż paliło się nad teleportem czerwone światło.

Sala głównego teleportu w koszarach była bardzo duża. Wielkie stalowe drzwi były zamknięte, aby nie przepuścić przybysza w głąb koszar i do samego miasta. Nad nimi w dyżurce, ekipa dowodząca czekała w napięci na wieści i wpatrywała się w teleport na końcu sali. Miał on kształt podkowy. Wchodziło się do niego przez ramiona, prawe i lewe, całe przeszklone, aby lepiej kontrolować ruch w teleporcie. Na środku było podwyższenie i cztery koła. To z tych miejsc się startowało, a w tej chwili czekali na nowych, niezapowiedzianych wcześniej gości.

Dostały wiadomość, że przez teleport towarowy przeszedł koń. Duży i w pełni osiodłany. Na dodatek tak agresywny, że nie pozwolił się nikomu dotknąć. Ekipa towarowa musiała sama poradzić sobie z tym problemem. Tutaj spodziewały się ludzi. Dokładnie, kogo, wiedziała tylko obsługa dyżurki, gdyż wyświetliły się wszystkie dane osoby, która uruchomiła pod granicą z Bassfą teleport. Alarm załączył się automatycznie. Dowódca zmiany, Miriam, znała te dane i z niepokojem spoglądała to na teleport, to na dane personalne w nadziei, że może to błąd w systemie, albo po prostu ćwiczenia. W ciągu paru chwil musiała podjąć parę ważnych decyzji, które mogły zaważyć na jej dotychczasowym życiu i karierze. Nie po to pracowała tu od tylu lat, aby w tak ważnym momencie wszystko zniszczyć. Serce waliło jej tak głośno, że bała się, iż ktoś je usłyszy. Odgarnęła na bok spadające pasemka ciemnych włosów. Przymrużyła oczy i zmarszczyła brwi. Musiała się wykazać.

Najgorsze, że jak dotąd nie było w Delgadzie takiego alarmu, gdy to ktoś obcy szedł w ich kierunku. Jak dotąd alarm lub pełna gotowość polegały na szybkim odbieraniu ludzi z teleportu, aby zrobić miejsce dla następnych powracających z misji żołnierzy. Zależnie od tego, czy wojsko wracało, czy wyruszało, ruch był jedno lub dwu kierunkowy. Delgada szybko wykonywała swoje zadania w terenie i jeszcze szybciej wycofywała się z miejsca starcia, gdzie nikt nie powinien się nawet domyślać o ich ingerencji. One miały pozwolenie na szybkie reagowanie w sytuacji zagrożenia światowego ładu. Właśnie, dlatego teleport był tu inny niż wszystkie teleporty na świecie. Nie wchodziło się do niego na wprost, tylko z boków. Na wprost była przezroczysta osłona. Widziano dzięki temu, kto wchodzi, a kto wychodzi z teleportu. Przepływ boczny był bardzo wygodny i obrazowy. Jednak teraz w obliczu zagrożenia z zewnątrz, osłona główna miała swój wielki minus. Gdyby nie ona, mogłyby od razu zaatakować przybyszów. Właśnie tego chciała Miriam.
– Strzelamy, gdy tylko się pojawią – wydała rozkaz!

– Teleport wytrzyma uderzenia paru impulsów, ale potem może zakłócić to jego pracę – ostrzegła kobieta siedząca przy pulpicie sterowniczym – Może lepiej przesunąć osłonę.

– Można to zrobić? – zapytała z nadzieją i zachwytem w głosie Miriam. To by rozwiązało wszystkie jej problemy.

– Oczywiście – odparła tamta. Wspierała dowódcę na dzisiejszym dyżurze swoją wiedzą w zakresie metod i procedur działania teleportu. – Wystarczy zgoda jednego z generałów, którzy posiadają specjalne kody.

– A bez tego... – zapytała Miriam – Damy radę?

Kobieta zaprzeczyła, ale i tak było już za późno na jakiekolwiek działania. Najpierw na jednym stanowisku teleportu pojawiła się ciemnowłosa kobieta i od razu runęła na ziemię, jakby coś ją przewróciło. Na dodatek wyglądała jakoś nie za ciekawie. W cywilnych obdartych ciuchach robiła wrażenie ofiary. Może dlatego nie padł żaden strzał. Natomiast zaraz za nią, na drugim stanowisku pojawiła się postać żołnierza Delgady. Chwilę później do wszystkich zgromadzonych w sali dotarło, że to nie tylko ktoś z Delgady, ale ktoś w błękitnym kombinezonie. 

W królestwie wszyscy mieli takie kombinezony, jak nowo przybyła postać, ale nie niebieskie, nie błękitne, jak niebo. Niebieski i granat był tutaj symbolem władzy, a czym był ten jasny błękit?

Przybysz stał prosto, jakby czekał, na to co się stanie. 

Miriam była pewna, że ta nowa kobieta zauważyła osłonę, a potem powiedziała coś do tej leżącej na podłodze teleportu. Obrona teleportu zgromadzona po bokach i w głębi sali również czekała. Zdawali sobie sprawę z niecodzienności tego wydarzenia.

Miriam zażenowana brakiem reakcji u żołnierzy, zbiegła na dół po schodach, wyrwała broń jednemu z żołnierzy i ze sporej odległości oddała pierwszy strzał. Trafił w osłonę. Posypały się iskry i momentalnie rozpętało się piekło.

*

Salo, która właśnie miała się podnieść, znów runęła na ziemię, gdy impuls uderzył w teleport. Irin zachwiała się i szybko zeskoczyła z podestu kryjąc się za niego i ściągając na dół za sobą Salo.

– Do licha, gdzie ty mnie przywiozłaś? – krzyknęła przerażona Salo, gdy chwilę później następne impulsy uderzyły w teleport.

– Leż póki ci nie pozwolę wstać – zawołała tylko Irin.

– Oczywiście, że będę leżała! – odparła gniewnie Salo. – Nikt mnie stąd nie ruszy! Rany, co to za jedni?! – krzyknęła znów i zakryła rękami głowę, gdy kolejny impuls uderzył w osłony. – Chcą rozwalić własny teleport? Mają ich zbyt wiele? – i obie, jak na komendę wystawiły głowy zza krawędzi, aby zobaczyć, co się dzieje. – Zrób coś... – szepnęła Salo.

– A co.. – spytała Irin ogarniając wzrokiem cały teleport i salę. – Mam tylko miecz przeciwko całemu ich sprzętowi.

– Masz miecz!? – zdziwiła się Salo. – I nic mi o tym nie powiedziałaś! Ściągnij ten kask, bo głupio mi się patrzy w tą twoją czarną szybkę.

– Zwariowałaś... to mnie chroni.

– Pięknie – oburzyła się Salo i z dezaprobatą przewróciła swoimi zielonymi oczami. – A co mnie chroni? Nic! I na dodatek jestem tu chyba jedyną bezbronną osobą w całej tej twojej Delgadzie.

– Dlatego przeżyjesz – stwierdziła Irin. – Ich broń nie wypali do człowieka bezbronnego.

– I to ma mnie pocieszyć?

– Pyskata jesteś – stwierdziła Irin, a w jej głosie Salo usłyszała rozbawienie.

– Tak, ty sobie żartujesz, a ja tu umieram ze strachu. Mów, co robimy, nie będę tu tak siedziała.

– Nic nie robimy, czekamy na cud.

– Na cud! – oburzyła się Salo, a jej oczy zrobiły się wielkie ze zdziwienia. – Nie masz pomysłu jak się z tego wplątać, czy co? To twoi znajomi, czego mogą chcieć od ciebie?

– Mojej śmierci – odparła cicho Irin, gdy Salo nie mogła usłyszeć jej w zgiełku uderzeń kolejnych impulsów. Nie sądziła, że powie to na głos. Słowa te, nawet po cichu powiedziane wydały jej się straszne. Uświadomiła sobie, że chyba od początku wiedziała, co ją czeka po powrocie. Jak mogła liczyć na to, że nikt nie zapyta gdzie była i co robiła przez te wszystkie lata? Czy uwierzą w jej opowieść? Czy pozwolą się wytłumaczyć? Nie, raczej potraktują jak intruza i zagrożenie, które lepiej unicestwić.

– Zaraz tu wejdą! – krzyknęła Salo i skuliła się.

– Nie wejdą – stwierdziła spokojnie Irin, wstając i wchodząc na podest. Stanęła na środku między dwoma kołami, twarzą do wielkiej sali, która znajdowała się za osłoną i bokiem do korytarzy. Spojrzała dookoła i zauważyła, że żołnierze się zatrzymali. Strzały osłabły. Nie umieli do niej strzelić z tych pozycji, gdyż korytarze zakrzywiały się, jak ramiona podkowy. Przyjrzała się osłonie. Była w kilku miejscach przypieczona, ale powinna wytrzymać jeszcze trochę. 

Zauważyła ruch. Znów zaczęli podchodzić, ale szybko się zatrzymali widząc jak wyciąga miecz i wypuszcza z niego ostrze. To nie były przelewki. Początkowo łatwe zadanie zaczęło się komplikować. Ustawiła się odpowiednio i ogarnęła wzrokiem nadchodzących żołnierzy. Zrozumieli, że ma tylko miecz. Jedyne, co ją niepokoiło to to, że tak bardzo chcą ją zabić. Nie przysłali negocjatora, nie poprosili, aby się poddała i nie próbowali nawiązać żadnego dialogu. Mogli przynajmniej spróbować. Czy faktycznie była dla nich takim wrogiem, że należało go zabić, bez ostrzeżenia lub próby porozumienia. – Trudno, jakoś to będzie – pomyślała sobie. 

Nagle zaczęły rozsuwać się główne drzwi umieszczone pod salą, w której dowodzono na co dzień ruchem na teleporcie. Cienka stróżka jasnego światła rozjaśniła pomieszczenie. Przez powstałą szczelinę zaczęli przeciskać się ludzie.

– Stop! Stop! – usłyszeli. – Odejdźcie od teleportu! To rozkaz! – powiedziała zdecydowanie kobieta w granatowym kombinezonie, bez kasku na głowie. Była jedyną poza Salo nieosłoniętą postacią. Miała opaloną twarz, szlachetne i mądre oczy i zaczesane do tyłu w warkocz ciemne włosy. Szybko i dynamicznie przemierzała odległość do teleportu, rozkazując wszystkim dookoła. Za nią wchodzili już jej ludzie. Mieli kombinezony ciemniejsze niż ludzie z obrony. Irin przyglądała im się z zaciekawieniem.

– Generale! – zawołał ktoś i kolejna kobieta w pełnym mundurze podbiegła do niej – Proszę uważać, to niebezpieczna osoba.
Jednak ta nie zwróciła jakoś szczególnie uwagi na to ostrzeżenia.

– Odsuńcie się na drugi koniec sali – powiedziała do obrony teleportu. – Nie jesteście już tu potrzebne. Ja załatwię tą sprawę. – powiedziała i spojrzała na teleport. Jej ludzie zaczęli wycofywać wszystkich innych do tyłu. 

Kobieta w granatowym kombinezonie odkąd spojrzała na teleport nie umiała oderwać od niego wzroku. Z ufnością podchodziła teraz do teleportu i spoglądała na postać stojącą na podeście. Tak bardzo chciała wierzyć, że to jej córka. Tak marzyła o tym. Teraz, gdy na nią patrzyła budziły się w niej sile emocje i targały nią sprzeczne uczucia. Jakaś pewność w nią wstąpiła. Postać na teleporcie była w kombinezonie, a kombinezon rozpoznawał właściciela. Obcego zabijał.

– Irin – zawołała niepewnie drżącym głosem, bo od dawna nie wymawiała jej imienia, a dzisiaj zrobiła to już tyle razy. 

Postać na podeście drgnęła i zwróciła głowę w jej stronę. 

– To ja, Karen. Poznajesz mnie? Mogę podejść? – zapytała. Milczenie wydawało się nie mieć końca. Czyżby jej nie pamiętała? Czyżby to nie była ona?

– Podejdź – usłyszała po dłuższej chwili i zobaczyła, jak zaprasza ją do środka gestem dłoni, w której nie trzymała miecza.

Karen wybrała lewy korytarz. Wiedziała, że Irin jest praworęczna, więc ta strona wydała jej się bezpieczniejsza, na wypadek, gdyby też musiała wyciągnąć swój miecz, ale nie miała takiego zamiaru. Powoli, krok po kroku zbliżała się do niej. Stanęła w pewnej odległości. Zauważyła swoje odbicie w osłonie kasku. Przestraszyła się i wstrzymała oddech, gdy nieznajoma przystawiła jej ostrze swego miecza do piersi. Pozwoliła jej na to. Znała ten miecz i ten kombinezon. Pomyślała, że prawdziwa Irin nie zrobi jej krzywdy, a jeżeli będzie to ktoś inny, to wolała umrzeć, niż żyć z rozbudzoną dzisiaj nadzieją.

– Zmieniłaś się – usłyszała ciche słowa i zobaczyła, jak ostrze chowa się do rękojeści.

– Obie się zmieniłyśmy – dodała Karen, ale nadal nie była całkowicie pewna, z kim ma do czynienia. 

Nagle zaczęła znikać osłona kasku. Serce Karen załomotało. Odsłoniła się część twarzowa i przybyła teleportem kobieta ściągnęła kask. Miecz przypięty do uda złożył się i wtopił w kombinezon. Stała przed nią cudowna istota. Karen wciągnęła głośno powietrze, a oczy zaszkliły się jej gwałtownie. Uśmiechnęły się nie tylko jej usta, ale całe jej ciało. Piękna młoda kobieta o jasnych włosach i oczach tak ufnych, jak kiedyś i podobnych do oczów matki, odwzajemniła uśmiech.

– Karen... – wyszeptała dziewczyna, a ona nie potrafiła wydobyć z siebie słowa. Przed nią stała utracona przed laty córka. Padły sobie w ramiona i wtedy Karen nie potrafiła już powstrzymać łez i tuliła do siebie zachłannie odzyskane przed chwilą dziecko.

Świat przestał istnieć. Teraz były tylko one dwie. Życie znów złączyło ich ścieżki i splotło mocnymi więzami. Karen z trudem oderwała się od córki i wpatrywała się w jej twarz, gładząc jasne włosy. Wpatrywała się w skarb, który odzyskała, tak samo radośnie, jak córka wpatrywała się w nią i obdarowywała ją promiennym, szczęśliwym uśmiechem. Znów padły sobie w ramiona i próbowały nasycić się tym spotkaniem. 

*
Im bardziej Irin zbliżała się do Delgady, tym bardziej pragnęła tego spotkania. Myślała o nim i o tym, czy pozna matkę. Nie przypuszczała tylko, że jej radość będzie tak wielka. Widziała wreszcie Karen! Jak mogła przez tyle lat o niej nie pamiętać? Wracały teraz do niej stare wspomnienia i uczucia. A może po prostu stłumiła to w sobie? Ściskała matkę najmocniej, jak umiała. Ocierała jej łzy, wstrzymywała własne. W końcu obie płakały ze szczęścia, a Salo z nimi.

– I co ja teraz z tobą zrobię? – pytała Karen 

– Z nami dwiema, bo przyprowadziłam z sobą... przyjaciółkę – sprecyzowała Irin i pomogła Salo wejść na podest. – Karem... to jest Salo, Azalka, którą poznałam po drodze do domu.

Karem przywitała się z dziewczyną i jeszcze raz ogarnęła je wzrokiem.

– Z takim hukiem tu wtargnęłyście, że wszyscy są w szoku. Chyba całe miasto będzie za chwilę komentowało dzisiejszą akcje i ten powrót. A niech tam! – dodała dynamiczniej. – Niech wszyscy wiedzą, że odzyskałam córkę! – krzyknęła i ściskała Irin, jak tylko umiała najmocniej. 

– Tylko... co teraz? – zmartwiła się Irin.

– Może byś chciała zamieszkać u mnie, zanim cała sprawa się nie wyjaśni i zanim wszyscy się nie uspokoją?

Cokolwiek Karen by nie zaproponowała, Irin i tak by się zgodziła. Tylko ją tutaj znała i pamiętała. O innych sprawach nie chciała teraz myśleć. Przede wszystkim koncentrowała się na matce, ale obserwowała zwyczajem starego myśliwego również otaczającą ją rzeczywistość Delgady. Otoczona ludźmi Karen czuła się bezpiecznie. Gdzieś dookoła pozostali inni, którzy wcześniej próbowali ją zabić. Ciekawe, co teraz myśleli. 

Karen na chwilę odeszła i wydawała wszystkim rozkazy. Zadawała szybkie, krótkie pytania i wyjaśniała, co mają dalej robić. Potem poprowadziła je do wyjścia.

Za rozsuwanymi stalowymi drzwiami było jasno. Jakoś Irin nie pamiętała tego kolorytu piaskowych ścian, kremowych szyb w oknach i tylu ludzi, kobiet w kombinezonach głównie zielonych.

– To część wojskowa, koszary – wyjaśniła Karen. – Nawet ja jestem tu rzadkim gościem.

– Może dlatego tak się nam przyglądają? – zagadnęła Irin. 

Karen szła w środku, a one z Salo po bokach. Reszta ludzi za nimi. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak wielu ludzi przyprowadziła z sobą Karen, jakby miała tu stoczyć bitwę o nią.

– Życie tutaj biegnie ustalonym rytmem, a my ten rytm dzisiaj zakłóciłyśmy i ludzie się zastanawiają, co się dzieje? Są przyzwyczajeni do szybkich akcji, odpraw, masowej podróży teleportem, ale dzisiejsza strzelanina odbije się echem po całej Delgadzie. Będą mówili o tobie do upadłego.

– Nabroiłam? – zapytała z zadowoleniem Irin, bo wcale nie czuła się winna. Zaczęła się bardziej rozglądać dookoła i próbowała zapamiętać, którędy podążają.  Nadal musiała być czujna. Zdawała sobie sprawę, że odnalazła jakimś cudem matkę, ale to był dopiero początek jej kłopotów. Karen potrafiła powstrzymać tu wszystko, nawet najgorszą zawieruchę, a mimo to do niej strzelali, chociaż wiedzieli kim była. Nie wiedziała tylko dlaczego chcieli ją zabić.

– Nie wiem, kto nabroił? – odparła Karen. – Przypuszczam, że będzie szczegółowe śledztwo. Ale ludzie i tak będą gadać. Widzą ciebie i Salo. Jesteście inne na ich tle. Nie wiedzą, co o was myśleć, kim jesteście i skąd przybywacie, a słyszeli przecież alarm. 

– Widok dla wszystkich ciekawy i bardzo interesujący. Obcy ludzie w ścisłym centrum koszar. To coś niebywałego.

– Co jeszcze widzą ludzie, których mijamy? – zapytała poważnie Salo, gdy znów przechodziły przez kolejny wielki hol.

– Widzą dwie dziwnie ubrane dziewczyny w towarzystwie generała i gwardii królewskiej – wyjaśniła Karen.

Irin pomyślała, że przede wszystkim są brudne i obdarte. Salo w kilku szmatkach, a ona miała inny kombinezon niż pozostałe i nie wyglądała tak schludnie jak one. Ale inna rzecz bardzo ją zaabsorbowała.

– Jesteś generałem? – zdziwiła się i dodała smutno. – Jakoś nie pamiętałam o tym. 

– Może byłaś zbyt mała, aby pamiętać o takich rzeczach – stwierdziła Karen i spojrzała na córkę uśmiechając się z miłością. 

Tymczasem Salo z ciekawością zerknęła na pozostałą asystę. Dwie pierwsze kobiety, które szły za nimi były eleganckie w trochę innych kombinezonach, błyszczących jak srebro i z większymi naramiennikami. Przepasane fioletową szarfą. Pod pachą niosły swoje kaski. Nie skryły ich tak jak inni, którzy byli za nimi.

– Co wspólnego z nami ma gwardia królewska? – szepnęła Salo, nachylając się w stronę Karen.

– Królowa oddała je do pomocy - wyjaśniła. Poza tym, chodziły z Irin do szkoły.

Irin zdziwiła się. Nie wiedziała, co powiedzieć i wolała się nie rozglądać. Nie poznawała tych wszystkich twarzy, a nie chciała nikogo zawieść. Pewnie myślały, że je rozpozna, a ona po prostu nie pamiętała tak wielu rzeczy.

Pamiętała natomiast, co to winda, gdy nią jechały gdzieś wysoko i rozglądała się potem po plątaninie przejść i korytarzy. 

– Zaprowadzę was do mojego mieszkania, tam będziecie mogły odpocząć i będziecie bezpieczne. 

*

Mieszkanie Karen było nieprzyzwoicie duże. Irin i Salo aż zachłystnęły się na jego widok, wchodząc do pomieszczenia, gdzie na środku stał piękny, jasny stół z gładko wypolerowanym, kamiennym blatem. Mieścił dwanaście osób, co Irin skrupulatnie odnotowała. Na stole stał szklany wazon z nieznanymi jej kwiatami.

Były zupełnie zaskoczone tym co zobaczyły. Salo na początku po prostu usiadła na eleganckim krześle, zakryła dłońmi twarz i zaczęła płakać. Irin od razu do niej podbiegła. Mogła tylko się domyślać, co siedzi w tej dziewczynie po tym wszystkim, co przeżyła w lasach, skazana na niewolę. Pogładziła ją po plecach, uścisnęła i dopiero po dłuższej chwili, gdy się uspokoiła wstały i zaczęły zwiedzać mieszkanie Karen.

Następnym pomieszczeniem była kuchnia. Salo aż się roześmiała na jej widok i zaczęła wszystkiego dotykać, ale dla Irin pomieszczenie to zupełnie nie przypominało kuchni jakie znała do tej pory. Wszystko było białe i szklane. Zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć. Nie zauważyła pieca, ale w szafkach były filiżanki i talerze. Na blacie stały komplety dużych noży.

– Będę musiała nauczyć się wszystkiego od nowa – stwierdziła tylko.

– Przyjdzie na to czas – pocieszyła ją Karen. 

Poszły dalej zwiedzać. Za kuchnią był wielki salon wyposażony w meble, jakie Irin pamiętała tylko ze snów. Myślała, że to urojenia, wymysł jej dziecięcej fantazji i że takie rzeczy nie istnieją, a jednak istniały. 

– Mam tu dwa dodatkowe pokoje i dużą sypialnię. Może sobie coś wybierzecie? – powiedziała Karen wskazując na kolejne drzwi. – Jeżeli będzie czegoś brakowało to powiedzcie i uzupełnimy umeblowanie – dodała wpatrując się z uśmiechem zadowolenia w obie młode kobiety. 

 Jednak największą niespodzianką była dla Irin łazienka.

– Irin, szybko! – wołała ją Salo. – Zobacz jaka łaźnia! Czy będę mogła wziąć kąpiel? – zapytała Salo zerkając na Karen wchodzącą za nimi do pomieszczenia. Z zachwytem oglądała i dotykała wyposażenia łazienki.

– Myślę, że to by było nawet wskazane – zasugerowała gospodyni. – Kombinezon oddamy do czyszczenia, a to coś od Salo spalimy. Mam chyba w garderobie coś czystego, co będzie na was pasowało.

– Naprawdę? – ucieszyła się Salo.

Gdy Irin zobaczyła ostanie pomieszczenie, nie dziwiła się entuzjazmowi Salo, która skakała z radości i piszczała na widok pomieszczenia o gładkich ścianach, z bieżącą wodą i lustrem. Kompletnie nie wiedziała, co do czego służy, ale nic nie mówiła. Liczyła na to, że Salo wszystko jej pokaże. Może to ona wyciągnęła Salo z Bassfy i ocaliła przed strażnikami, ale tutaj było na odwrót. Ktoś musiał ocalić ją i poprowadzić przez nieznany jej świat.

Irin spojrzała na Karen. not jedno spojrzenie rozmiękczyło teraz serce kobiety i dłonią zakryła twarz. Nie umiała opanować emocji, które tłumiła przez ten cały czas, gdy szły przez koszary i korytarzami do jej mieszkania. Zalała ją fala matczynych uczuć. Irin momentalnie znalazła się przy niej i to teraz ona tuliła ją do siebie i cicho powtarzała słowa, których Karen od bardzo dawna nie słyszała.

– Już dobrze mamo. Jestem przy tobie – szeptała jej do ucha. 

Karen wtuliła się w córkę i miała wrażenie, jakby przez te lata nic się nie zmieniło. Jakby rączki córki znów ją obejmowały z troską i miłością i pocieszały właśnie tymi słowami, które teraz znów usłyszała. Poznała ją od razu na teleporcie, gdy tylko ściągnęła kask, ale teraz jej pewność została nagrodzona. To była jej córka!

Otrząsnęła się, otarła łzy i z uśmiechem szczęścia na twarzy zapytała:

– Jesteście głodne?

Były bardzo głodne, a ona właśnie im o tym przypomniała. 

– Jak będziecie już czyste, przyjdźcie do jadalni _ powiedziała i poszła do kuchni.

Miała problem i to wielki. Wprawdzie odzyskała córkę, ale przede wszystkim musiała zabezpieczyć te młode kobiety, chronić je i wyjaśnić tyle ile się da bez ich udziału. Postawiła kapury, przed drzwiami swego mieszkania, bo tylko im ufała. Nie używała ich jak do tej pory, ale to była sytuacja szczególna. Zablokowała już wcześniej przejścia na swój poziom, aby nikt nie podszedł nawet pod jej mieszkanie. 

Po tym co stało się w sali odpraw bała się o ich bezpieczeństwo. Wraz z córką wróciły stare obawy i niepewność o przyszłość. Być może ludzie, którzy wtedy ją porwali nadal mieszkali w królestwie i może znów będą chcieli uderzyć? Te i podobne myśli kotłowały się w jej głowie. 

Musiała wyjaśnić również skąd wróciła Irin. Wzięła z sobą bransoletę córki, gdy się rozbierały do kąpieli i skopiowała pamięć. Chciała spokojnie wszystko przejrzeć i przedyskutować z odpowiednimi ludźmi. O Salo również dowiedziała się wiele. Azalka chętnie o wszystkim opowiadała, ale brak elektronicznych zapisów i bransolety powodował, że jej identyfikacja i sprawdzenie danych będzie trudniejsze.  Azalia nie zdradzała danych personalnych swoich ludzi, tak samo, jak większość królestw. Musiała na spokojnie się zastanowić, kogo zapytać o Salo. Jednak teraz musiała przede wszystkim spotkać się z królową.

-------

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro