25. Oria i jagody
Do pokoju przesłuchań, gdzie na łóżku leżała półprzytomna po podaniu haliteku Miriam, weszła Irin. Trzymała za rękę dziewczynkę. Poszła po nią, gdyż Miriam prosiła o widzenia z córką i gdy tylko usłyszała, że chcą po dziecko posłać oddział uzbrojonych ludzi. Zaproponowała wówczas, że pójdzie sama po dziewczynkę. Wiedziała, że Karem i tak pośle za nią swych ludzi, ale przynajmniej dziecko ich nie będzie widziało.
W przedszkolu z tłumu bawiących się dzieci wywołano pięcioletnią dziewczynkę. Już na pierwszy rzut oka Irin wiedziała, że to dziecko jej wroga. Była podobna do Miriam. Jednak dziecięcy urok i delikatna uroda poraziły ją. Już dawno nie widziała z takiego bliska dzieci.
W czasie, gdy opiekunka tłumaczyła dziecku, kto po nią przyszedł i gdzie ją zabierze, Irin rozglądała się uważnie dookoła, a w każdej wolnej sekundzie przyglądała się delikatnej twarzyczce, bystrym piwnym oczom z ciemnymi rzęsami, jak firanki. Jasna nieskazitelna cera i okrągłe policzki, malowane jak puszysta poduszka, okalane ciemnymi, długimi włoskami.
– Musze iść z ta panią? – dopytywała roztropnie dziewczynka, zerkając na Irin.
Miała na imię Rozalia. Irin zabrała małą i poszły razem chodnikiem. Irin nie chciał korzystać z teleportu wewnętrznego, czy z innych środków transportu.
Dziewczynka n początku milczała, ale po jakimś czasie wsunęła swoją drobną rączkę w jej dłoń. Irin ogarnęło dziwne uczucie, a na karku poczuła mrowienie. Dzieci w Delgadzie były do tej pory poza zasięgiem jej wzroku, a tutaj, jedno z nich trzymało ją za rękę. Nie sądziła, że tak jej brakowało ich widoku.
Celowo szła powoli i rozmawiała z Rozalią. Dziewczynka chętnie opowiadała o swoim przedszkolu, o tym jak bardzo lubi czarne jagody ze śmietaną, a te miały być na podwieczorek i nie będzie miała okazji ich skosztować, bo idzie wcześniej do swojej mamusi.
– W drodze powrotnej znajdą miejsce, gdzie zjedzą duży deser. Taki, jaki sobie wybierze – obiecała Irin. Sama miała ochotę na coś tak pysznego.
Rozalia zastanawiała się głośno, czy może tak długo być poza domem, bo w pokoju czeka na nią niebieski miś Oria, który na czarne oczka i białą kokardkę na nóżce.
– Sama ją zawiązałam, aby wszyscy wiedzieli, do kogo należy Oria – wyjaśniła dziewczynka.
Irin słuchała jej z przyjemnością i z radością odkrywała dziecięcy świat, inny niż ten, który pamiętała ze swego dzieciństwa. Prawdopodobnie Miriam nie chciała przygotowywać córki na żołnierza. Stworzyła dla niej inny, delikatniejszy i mniej brutalny świat.
Irin z żalem stwierdziła, że zbliżają się do celu. Ta droga z przedszkola do koszar była dla nie świeżym oddechem, oknem do innego świata. Dzieci były jednak cudowne i ujmujące. Rozalia była taka delikatna, że zapragnęła się nią opiekować i upajać się jej przedszkolnymi opowieściami. Już cieszyła się, że pójdą na wspólny deser. Wprawdzie zabrała ja z przedszkola po to, aby dziecko nie przestraszyło się żołnierzy i po to, aby pokazać Miriam, że teraz role się odwróciły i to ona ma władzę nad jej dzieckiem.
Gdy weszły do pokoju, Rozalia w pierwszym momencie skryła się za Irin, która zrozumiała jej strach przed obcym miejscem. Przykucnęła i otoczyła ją opiekuńczym ramieniem. Zachwyciła się przyjemnością, jaką sprawiało jej trzymanie Rozalii w ramionach. Była taka malutka i bezbronna. Nie dziwiła się, że dziewczynka tak bardzo się przestraszyła, bo sala, do której weszły była duża, biała z wielkim lustrem na ścianie. Irin wiedziała, że za tym przeszkleniem jest jeszcze większe pomieszczenie z mnóstwem ludzi i aparatury monitorującej. Tam było kilku obserwatorów, Karen i strażnicy, których kazała ukryć, aby dziewczynka ich nie widział. Ale ona i tak się przestraszyła. Irin przyciemniła światło i wytłumaczyła spokojnie Rozalii, że pod kołderką odpoczywa jej mama. Rozalia wyciągnęła ciekawie szyję i stanęła na palcach podtrzymując się Irin, aby dojrzeć, czy matka jest faktycznie w łóżku.
– Mamo? – zawołała delikatnie swoim dziecięcym delikatnym głosikiem. – Mamo! – zawołała za chwile.
Kołdra zsunęła się. Miriam widocznie usłyszała ich i wychyliła głowę. Zdziwiła się, że światło nie jest tak ostre, jak myślała i spojrzała w ich stronę. Najpierw spojrzała na Irin. Wzrok miała mętny, ale jakby przytomniała bardziej z sekundy na sekundę. Irin wyczytała z jej twarzy niepokój i strach. Oczywiście miała się o co martwić. Potem kobieta zobaczyła swoje dziecko. Panika zapłonęła w jej oczach. Wyciągnęła ręce do córki. Dziewczynka podbiegła i przytuliła się do matki. Jednak Miriam nie miała siły wciągnąć jej na łóżko. Była osłabiona lekami. Rozalia starała się, jak mogła, ale nie umiała wejść. Irin podeszła i chwyciwszy ją pod boki posadziła na łóżku obok matki.
– Zastanawiasz się, co będzie z twoim dzieckiem? – zapytała, gdyż była pewna, że właśnie to wyczytała z jej twarzy. Przecież sama była tego ciekawa patrząc na nie, jak się przytulają. Wielka klucha stanęła jej w gardle, ale mówiła dalej. – Zabiorę ją i każę wychować tak, jak ja się wychowałam. Ciekawe, czy będzie o tobie pamiętała? – zapytała Miriam, ale czuła, że mówi to, aby tylko jej dopiec i zemścić się na niej. Nie potrafiłaby zrobić tego Rozalii. Mała w tak krótkim czasie skradła jej serce. – Sama o tobie zapomni. Wiem, bo mam w tym doświadczenie. Byłam starsza od niej, a i tak niewiele pamiętam. – Widziała, jak Miriam głaszcze po główce Rozalię i zatyka jej uszy, aby nie słyszała tych słów, ale dziecko wtulone w matkę i tak nic nie słyszało. Matka była w tej chwili całym jej światem. Opoką i ostoją. Początkiem i końcem. Niemierzalną miłością.
Miriam głośno zaszlochała i mocno przytuliła córkę.
– Chciałabym porozmawiać z córką – odezwała się łkając – Proszę ... Błagam....
Irin spojrzała w lustro, za którym stała prawdopodobnie Karem. Lustrzana powłoka w jednym miejscu zrobiła się przeźroczysta i zobaczyła wnętrze tamtej sali. Otrzymała zgodę więc wyszła.
Stanęła w sali pełnej ludzi, w półmroku, który rozpraszała świecąca poświata pulpitów i światełek, map i wykresów. Stanęła na styku lustra i ściany, całkiem z boku, tak, aby widzieć, co się dzieje w obu salach. Z drugiej strony widziała jak Rozalia i Miriam rozmawiają, śmieją się i opowiadają coś sobie. Karen stanęła obok i ze spokojem obie przyglądały się tym czułościom.
– Przyznała się dopiero pod wpływem haliteku – oznajmiła Karen.
– Byłam pewna, że to ona – odpowiedziała Irin. – Jej twarz zapadła w mojej pamięci, a gdy tu wróciłam wszystkie obrazy z tamtego dnia powróciły i były bardziej intensywne. Chyba się ich nigdy nie pozbędę.
– Teraz, gdy ją złapaliśmy, będziesz mogła spać spokojnie – stwierdziła Karen spoglądając bacznie w oczy córki – Tym bardziej, że Miriam była ostatnia.
Irin spojrzała na nią pytająco.
– Mówiłam ci , że powiedziała wszystko? – zapytała Karen i uśmiechnęła się tajemniczo. – Opowiedziała, że po czystce, jaką zgotowała królowa, ostały się na wolności tylko cztery osoby. Miriam wyciągnęła cię z domu, bo tylko ona miała dostęp na ten poziom. Przekazała cię pozostałej trójce i pomogła przedostać się teleportem na północ. Miała uporządkować wszystkie sprawy i jak królowa będzie gotowa, miała przekazać jej warunki twojego wykupu. Szalałyśmy i szukałyśmy cię po całym mieście, ale teraz wiem, że dowody zatarto. Wierzyłam, że gdybyś przeszła przez portal, zostałby jakiś ślad. Myliłam się i to bardzo. Miriam usunęła je z pamięci teleportu, aby nikt nie wiedział, gdzie cię zabrały. Czekałam na wieści, ale wieści nie nadeszły, a towarzyszki Miriam nigdy nie wróciły. Czekała na nie, bo miały cię ukryć i wrócić. Nie wiadomo, co się z nimi stało.
– Zginęły po drodze – odparła Irin. Wiedziała o tym. Zabili je bogowie z doliny, ale tego nie mogła powiedzieć Karen. – Puzra je zabiła, a ja jakimś cudem trafiłam do tamtej chaty do tych dobrych ludzi, ż którymi zamieszkałam – dodała głośno.
Patrzyła przez szybę, jak Rozalia pięknie się śmiała.
– W takim razie Miriam jest ostatnia – powiedziała odwracając się znów do Karen.
– Zdecydowanie ostatnia – potwierdziła matka. – Na przesłuchaniu powiedziała, że przez cały czas czekała na powrót swoich koleżanek, ale się nie doczekała. Poza tym, jak sama przyznała, od lat nie miała kontaktu z opozycjonistami i zapomniała w wszystkim. Bała się wychylać. Myślała, że Delgada wie o wszystkim, co zrobiła i po cichu obserwuje ją. Myślała, że przez te lata uczciwości odkupiła swoje czyny i dostała szanse na dalsze spokojne życie. Dlatego zdecydowała się na dziecko.
Zamilkły. Ludzie dookoła nich pracowali. Irin stała z brzegu, aby im nie przeszkadzać i z ciekawością przyglądała się ich pracy. Widziała, jak coś sprawdzają i przeglądają. Gdzieś z tyłu na jednym z monitorów dostrzegła na obrazie twarze trzech kobiet, tych, które wyruszyły z nią w podróż.
– Dlaczego mnie nie zabiły? – zapytała zastanawiając się głośno i znów spojrzała na Karen. – Dziwne jest to całe ich postępowanie. W trzy udały się ze mną w daleką i niebezpieczną podróż. Pojechały tam gdzie nikt nie chodzi. Po co? Skąd wzięły ten pomysł, że w górach będą bezpieczne.
– A może miały się z kimś spotkać?
– Z kim? Tam nikt nie mieszka, to odludzie – przyznała Irin mając na myśli góry za domem Wiliusza. – To zimowa niezamieszkała pustynia.
– A może, dlatego tam pojechały, że czym bardziej na północ, tym nasz sygnał identyfikacyjny zanika i nie można go namierzyć. Chciały cię ukryć i wznowić swą działalność w Delgadzie, a ciebie użyć, jako karty przetargowej w wojnie z królową.
– Jak mogły pomyśleć, że królowa porzuci Delgadę dla obcego dziecka?
– Właśnie... – powiedziała Karen i rozejrzała się dookoła jakby czegoś szukała.
– Byłam dzieckiem, twoim dzieckiem – powiedziała zdziwiona Irin. – Jak mogły mnie użyć do czegoś takiego? Mnie przeciw królowej?
– Liczyły na to, że ja i Barbara załamiemy się i odejdziemy ze służby. – Wyjaśniła patrząc córce w oczy. – Królowa miała stracić wsparcie przyjaciółek i swych najwierniejszych żołnierzy i obrońców. Liczyły na to, że będzie miała wyrzuty sumienia i sama zrezygnuje bądź ulegnie ich żądaniom. Wtedy one przejmą władzę.
Irin kręciła z niedowierzaniem głową.
– To chyba najgłupszy pomysł na jaki mogły wpaść – stwierdziła. – Mogły wymyślić wszystko, miały tyle możliwości, ale coś takiego... Oszalały! – dodała ciszej, aby nikt jej nie słyszał.
Karen uśmiechnęła się. Chyba miała to samo zdanie, co córka.
– Kto mógł wymyślić taki plan, aby jechać ze mną na północ? Po co? Zastanów się Karen, to nie miało sensu. Ona kłamie, nawet pod wpływem halitu. – Górę wzięły emocje. Irin nie rozumiała takiego postępowania. Była przekonana, że w tym musi być coś jeszcze.
– Tyle łez wylałam przezto co zrobiły. Cieszę się, że to się skończyło – przyznała Karen. – Dobrze, że jesteś ze mną – oświadczyła z uśmiechem i ujęła z czułością rękę córki.
Irin poczuła ciepło płynące z dłoni Karen i zadowolenie w swoim sercu. Wiedziała, że znalazła się na właściwym miejscu. Przy matce. Spojrzała na Miriam i jej córkę. Leżały na łóżku, przytulały się, ale... dziewczynka dziwnie kopała nóżkami. Poczuła niepokój i ścisk żołądka. Nie czekała. Chwyciła swój miecz, wypuszczając jednocześnie ostrze i roztrzaskała nim szybę oddzielająca oba pomieszczenia. Szkło posypało się dookoła i powstał pisk i zamieszanie. Wszyscy wstali ze swych miejsc, panika ogarnęła ludzi, a ona przeskoczyła przez otwór, dopadła do łóżka i wyrwała dziewczynkę z rąk Miriam. Mała leżała bezwładnie na jej rękach. Jej głowa, tak mała i drobna leciała we wszystkie strony.
– Rozalio! Rozalio! – wołała Irin. – Otwórz oczy natychmiast! Proszę otwórz! Obudź się! – Potrząsała nią, wołała zanim do sali nie wbiegli ludzie. Słyszała, jak Miriam krzyczy.
– To moje dziecko! Nie oddam ci jej! Nigdy!
Jednak ona była zainteresowana tylko Rozalią i tym, jak ją obudzić. W wielkim zamieszaniu, ludzie krzyczeli, podawali sobie nawzajem dziwne przyrządy. Zabrali jej Rozalię tłumacząc, że jej pomogą. Próbowała zobaczyć, co z nią robią, była przerażona. Podpięli do niej aparaturę, tłoczyli płyny i wstrząsali jej biednym małym ciałkiem. Zakryła dłońmi twarz. Czekała. Miała nadzieję, że lada chwila usłyszy jej oddech, jej głos, jej płacz i wtedy ją przytuli.
Nie widziała, jak aparatura wyświetliła komunikat. „Stopień niedotlenienia: trzeci. Uszkodzenie mózgu i brak funkcji życiowych. Reanimacja niemożliwa." Po czym aparatura odpadła od małego ciałka dziewczynki i złożyła się, aby lekarz mógł ją schować do pudełek. Szum ten wyrwał Irin z kręgu myśli, które skoncentrowała na dziecku i spojrzała na ludzi klęczących nad Rozalią.
– Co? Co się stało? Powiedzcie! – wymówiła pośpiesznie i przysunęła się do nich.
– Niestety. Przykro nam – odparła jedna z kobiet w białym fartuchu chowając cały sprzęt.
– Jak to? – zapytała ze zdziwieniem Irin, gdy już wstawali i odchodzili. – To niemożliwe, nie... – Przysunęła się do Rozalii. Jej czarne włosy były rozrzucone dookoła głowy, śnieżnobiała cera straciła rumieńce, ale policzki nadal były dziecięco okrągłe. Dotknęła jej twarzyczki, ust malinowych z siną obwódką, osnutych śladem śmierci. Ciemne rzęsy dotykały skóry dolnej powieki. Była taka piękna. Podniosła ją i mocno przytuliła. Nie umiała zrozumieć, dlaczego to się stało. Przesuwała się powoli pod ścianę, tuląc ją do siebie dziecko, jakby tylko spało w jej ramionach. Kołysały się w rytm niesłyszalnej melodii. Szkoda tylko, że już nigdy nie miała się obudzić. Wyła z żalu i rozpaczy, bo wolałaby wybaczyć Miriam jej grzechy, aby dziecko żyło, ale tak się już nie stanie.
Ktoś podszedł do niej. Nie widziała kto, bo skryła twarz w Rozalii. Nie pozwoliła odebrać jej sobie. Trzymała ją mocno. Czuła się za nią odpowiedzialna. Czuła się winna. Zagryzła zęby i głośno łkała.
--------------------------
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro