28. Weronika

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Słońce wzeszło jakiś czas temu, ale Weronika nie spała już od dłuższego czasu. Leżała w białej pościeli i czuła ciężar jego bezwładnej ręki na swoim ciele. W głowie kotłowały się jej obrazy z minionej nocy: delikatne pocałunki, ciepło jego rąk i smak wina na ustach. Nigdy nie wyobrażała sobie, że może być tak przyjemnie. Przyjmując jego zaproszenie, nie myślała, że posuną się tak daleko, że ich pierwsze spotkanie sam na sam skończy się w ten sposób. Jednak on brnął dalej, a ona nie miała siły ani ochoty, aby to się skończyło. Nie powstrzymała go, bo wystarczyło, że się zbliżył, a cała płonęła. Jego ciało podniecało ją do tego stopnia, że nie miało znaczenia, czy miał na sobie ubranie, czy właśnie je ściągał. Jego ręce błądziły po jej skórze, a jego dotyk doprowadzał ją do szaleństwa. Jakże żałowała, że wcześniej mu nie uległa. Mogłaby tak spędzać każdą noc, a i tak byłoby jej mało. Z każdym dotykiem dowiadywała się więcej o swojej miłości do niego, a jej uczucie doznało w końcu spełnienia w jego ramionach.

– Co ty ze mną robisz? – szeptał w uniesieniu.

Tylko że to on z nią robił te wszystkie rzeczy, które doprowadzały ją do szaleństwa.

Jednak dla niej było już za późno. Wiedziała, że musi odejść. Miała do wykonania inne zadanie, a jeśli tego nie zrobi, jej królowa nie będzie zadowolona. Oszołomiona wysunęła się z łóżka, delikatnie odkładając na bok jego rękę. Jej skóra wydawała się dużo ciemniejsza niż jego, a na tle oszałamiającej białej pościeli była wprost ciemna. To przez kolor swojej skóry nie potrafiła na początku mu ulec. Nie wierzyła w to, co mówił, patrząc jej w oczy, i w to, co szeptał jej skrycie do ucha.

– Zostań ze mną na zawsze i niczego się nie bój, kochanie.

Już tęskniła za jego dotykiem i próbowała zmobilizować się, aby wreszcie się ruszyć. Spojrzała jeszcze na niego. Jak większość mieszkańców Monte Ro, on też był mocno opalony, a mimo to jej skóra wydawała się ciemniejsza. Wszystko przez to, że była typową Azalką. Ciemne, prawie czarne włosy opadały jej na plecy delikatnymi falami, a duże brązowe oczy wpatrywały się w człowieka, który tej nocy udowodnił jej, jak bardzo mu się podoba. Czuła żar jego namiętności i nie potrafiła pogodzić się z myślą, że musi wyjechać, że nie będzie mogła się nim nacieszyć i nadrobić tego, co straciła przez swój upór.

Uśmiechnęła się smutno. Doskonale pamiętała, jak po raz pierwszy o nim usłyszała. W Monte Ro wszyscy o nim mówili. Kobiety, z którymi pracowała, w szczególności plotkowały o nim, o jego ludziach i ich ekscesach, bo często pojawiali się w portowych karczmach i stawali w zawody z wytrawnymi marynarzami czy wielkimi wojownikami, którzy przybywali do tego międzynarodowego miasta. Rozrabiali, a strach było wtedy do nich podejść.

Port był ogólnodostępny i tylko w tym miejscu ona i jej podobni mogli się swobodnie poruszać. Weronika, przyjeżdżając do Monte Ro pełnego mężczyzn, obawiała się wszystkiego i z każdej strony gotowa była odeprzeć atak lub natrętnego marynarza. Starała się trzymać na uboczu, nie rzucać się w oczy i przemykała zapomnianymi uliczkami portu, aby wypełniać swoje obowiązki.

Pewnego dnia zobaczyła jego orszak sunący główną ulicą portu prosto do miasta. Najpierw z daleka podziwiała majestatyczny pochód – żołnierzy, kapury, a na końcu zobaczyła jego, otoczonego przez swoich ludzi. „Książę Monte Ro" – pomyślała, prawie tracąc oddech na jego widok. Postać, do której nawet nie marzyła się zbliżyć. Zerkała nieśmiało na niego, podziwiając, jak doskonale prezentował się na potężnym koniu. Był mężczyzną o ciemnych włosach i wyrazistych rysach, doskonale czującym się w tłumie. To był dla niej świat tak odległy i nieosiągalny, że szybko się wycofała, aby nikt nie zwrócił uwagi na kobietę wpatrującą się w postać władcy.

Im bardziej poznawała port, ludzi i ich zwyczaje, tym częściej zwracała uwagę na to, kiedy książę jest w mieście, a gdy go nie było, jeszcze bardziej nasłuchiwała wieści o tym, czy przypadkiem nie wraca. Czasami biegła na nadbrzeże, aby popatrzeć na niego i jego żołnierzy wracających zza morza. Zdarzały się momenty, że przeciskając się przez tłum gapiów, była niesamowicie blisko jego orszaku – mogłaby dotknąć konia, na którym jechał. Ale nie chciała. Był dla niej taki nierzeczywisty, jak księżyc na niebie. Był snem i marzeniem. Kimś, kogo należało się obawiać. Był dla niej tylko opowieścią, nieosiągalnym symbolem miasta, pojawiającym się czasami w okolicy. Żyła w jego cieniu, ale jakby w odrębnym świecie, którym był ten międzynarodowy port, oddzielony od właściwego Monte Ro wielkim murem.

Nawet przed sobą nie przyznawała, jak bardzo sprawdzała, kiedy miał się pojawić. Nie miało to żadnego znaczenia, ale mogła sobie przecież pomarzyć. Nie mieszkała w tym mieście po to, aby się nim interesować. To była jej fantazja i jedyna drobna przyjemność, na jaką sobie pozwalała – aby chociaż na chwilę go zobaczyć i uciec od stresującej rzeczywistości. Zdawała sobie sprawę, że jest jedną z wielu, które wpatrywały w niego oczy, a po wszystkim wracała do swoich codziennych obowiązków. Była ziarenkiem w tłumie mężczyzn i kobiet, którzy za nim szaleli. Tacy jak on nie interesowali się takimi jak ona, więc skrupulatnie wypełniała zadania, które powierzyła jej Azalia.

Pewnie nigdy by się nie spotkali, gdyby nie jedno z takich zadań. Poproszono ją o dostarczenie dokumentacji do rezydencji Canal, w której zatrzymała się delegacja Azali. Rezydencja leżała w samym mieście, na terenie ogrodów królewskich i była ich częścią. Ona była w Monte Ro nielegalnie, więc nigdy do niego nie wchodziła. Teraz dostała przepustkę i skrawek papieru, na którym ktoś narysował mapę, jak ma dojść do rezydencji Canal. Związała włosy i zarzuciła na siebie szarą, dużą chustę, szczelnie się nią oplatając. Nigdy do tej pory nie wchodziła do miasta, aby nie zwracać na siebie niczyjej uwagi. W porcie, wśród mieszaniny ludzi czuła się bezpiecznie. Wiedziała nawet, jak i gdzie uciekać, gdyby wojsko Monte Ro zorganizowało obławę i chciało wyłapać nielegalnych mieszkańców.

Droga do rezydencji była prosta, ale jakimś cudem pobłądziła już w samych ogrodach i nagle znalazła się przed wspaniałym, zapierającym dech w piersiach pałacem. Stała po drugiej stronie drogi i z zapartym tchem przyglądała się tej imponującej, kilkupiętrowej budowli z niesłychanie ozdobnymi ścianami i wieżami. „Maia Precisia" – pomyślała. Słyszała o tym pałacu, siedzibie króla, i gdy minął pierwszy zachwyt, w jednej chwili zdała sobie sprawę, że nie powinno jej tu być, bo w każdej chwili może zostać przyłapana. Przeraziła się. Wpuszczono ją tutaj, bo miała przepustkę do rezydencji Canal, gdzie przebywała jej królowa, a nie po to, by błąkała się w pobliżu pałacu królewskiego. Nie powinna nawet spoglądać w jego kierunku.

Rozejrzała się, zastanawiając się, jak dotrzeć do Canal, ale w pobliżu nikogo nie było. Spojrzała w panice na swoją skąpo nakreśloną mapę, ale na niej była zaznaczona tylko rezydencja. Nie było pałacu ani żadnego innego punktu odniesienia. Nie miała wyjścia – musiała podejść pod pałac Maia Precisia. Może tam kogoś spotka i zapyta o drogę.

Była już całkiem blisko bocznych drzwi, które wydawały jej się ciężkie i ogromne, gdy usłyszała czyjś głos.

– Zgubiłaś się? Może w czymś ci pomóc?

Na takie słowa czekała! Przecież szukała pomocy. Z nadzieją i radością w oczach odwróciła się i już chciała prosić o pomoc, ale z jej ust wydobyło się tylko ciche i słabe:

– Zgubiłam się...

W jej stronę, białą, brukowaną ścieżką szedł książę Monte Ro. Towarzyszyły mu dwa kapury, a po prawej i po lewej jego stronie kroczyły dwa olbrzymie tygrysy, których futro nastroszyło się, jakby nie akceptowały nikogo obcego.

Do tej pory podziwiała tego mężczyznę tylko z daleka i żywiła do niego platoniczne uczucia, a w tej chwili wybuchł w niej prawdziwy żar. Ogień trawił jej policzki. Podszedł do niej i spojrzał cudownymi, błękitnymi oczami w jej brązowe oczy. Stała jak zamurowana, bo wydał jej się przystojniejszy i cudowniejszy niż wszystko, co do tej pory widziała. Powoli uniósł ręce i zsunął z głowy chustę, odsłaniając jej włosy. Musnął palcami niesforne kosmyki i powiedział:

– Jesteś najpiękniejszą Azalką, jaką kiedykolwiek widziałem. – Zauważył, że się speszyła, i dodał szybko. – Nie bój się. Jesteś z dworu królowej Dafne? Pewnie się zgubiłaś?

– Zgadza się.

Uśmiechnął się prawie niezauważalnie.

– Odprowadzę cię – zaproponował.

Protestowała, ale nie ustąpił i podał jej ramię. Nie skorzystała. Naciągnęła na głowę chustę i poszła za nim, oniemiała i nieprzytomna z wrażenia, jakie na niej robił. Z bliska jego cała postać wprost oszałamiała. Od tamtej chwili nie dał jej spokoju i spotykali się prawie codziennie, a królowa Dafne spoglądała na ich znajomość zaciekawionym wzrokiem.

Weronika wstała z łóżka i ubrała się. Musiała wracać do siebie. Serce jej krwawiło, a gardło ściskał żal. Przecież od zawsze go kochała, chyba od tego momentu, gdy pierwszy raz go zobaczyła w porcie. Ciche łkanie wyrwało się z jej piersi. Nogi się pod nią ugięły i usiadła na dywanie, ocierając spływające po policzkach łzy. Przecież nie chciała stąd odchodzić. Chciała z nim być, spełniać jego zachcianki i pragnienia. Przecież prosił, aby została z nim na zawsze, aby z nim zamieszkała, a ona musiała odejść. Bała się swojej królowej i konsekwencji ewentualnego złamania przysięgi.

Nie potrafiła wstać, nie potrafiła wrócić do swej codzienności. Choć raz w życiu chciała być z kimś, przy kim czuła się bezpiecznie. Przy nim mogłaby zapomnieć o całym świecie.

Powoli, pełznąc po dywanie, skierowała się w stronę łóżka. Łzy ciekły jej po twarzy, gdy zrzucała z siebie ubranie. Wślizgnęła się na powrót do łóżka, w białą pościel, i przysunęła się do niego. Chciała być chociaż raz w życiu szczęśliwa.

– Weronika... – szepnął zaspanym, rozmarzonym głosem, obejmując ją mocno. – Jesteś moja, pamiętaj, że cię kocham.

Odtąd była szczęśliwa, a on poświęcał jej każdą wolną chwilę swojego życia. Wszystko inne nie miało dla nich znaczenia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro