Rozdział VI - Śpiewaczka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


- Kim jesteś? – zapytał Dave nieznajomej, kiedy znaleźli się we trójkę w jednym pokoju.

- Jestem nikim – odpowiedziała beznamiętnie dziewczyna w pstrokatym stroju. Była niska, o głowę niższa od chłopaka.

Griffin i Julia byli wyraźnie rozczarowani odpowiedzią, ale śpiewaczka się tym nie przejęła, a przynajmniej nie dała tego po sobie poznać.

- Co to ma znaczyć? – spytał chłopak.

Dziewczyna założyła nogę na nogę jakby nie usłyszała pytania.

- Dlaczego miałabym z wami rozmawiać? – zapytała w końcu.

- A dlaczego nie? – skontrowała ją Julia.

- Nie znam was.

- Ale Dave się tobą zainteresował – prychnęła dziewczyna pustyni.

- A to niby dlaczego? – czarnowłosa uniosła brew.

- Twój głos... - zaczął.

Młodziutka śpiewaczka tylko się zaśmiała.

- To wszystko?

- ...i tekst piosenki – skończył Griffin.

Dziewczyna opanowała śmiech i momentalnie spoważniała.

- Nie jest przypadkowy, prawda? – zapytał.

- Masz rację, ale nie do końca rozumiem, dlaczego miałabym o tym z wami rozmawiać.

Zapadła cisza, Dave nie wiedział, co odpowiedzieć. Dziewczyna tylko pokręciła głową i udała się do wyjścia.

- Poczekaj – powiedział.

Odwróciła nieznacznie głowę.

- Jesteś wędrowną artystką, prawda?

Zastanowiła się przez chwilę, po czym pokiwała głową.

- Nie zmierzasz może do stolicy?

- Taki mam zamiar.

- Może zabierzesz się z nami? – zaproponował. – Wyruszamy pojutrze o świcie.

Julia wywróciła oczami ostentacyjnie.

- Niby dlaczego? – powtórzyła śpiewaczka.

- Pustynia jest niebezpieczna dla pojedynczego podróżnika.

Czarnowłosa uniosła brwi, jakby szkoda jej było starszego chłopaka.

- Zgoda – stwierdziła po chwili.

Griffin uśmiechnął się szeroko.

- Ale jesteś głupcem, jeżeli uważasz, że nie poradziłabym sobie sama na pustyni.

Przekręciła bulwiastą klamkę i przekroczyła próg.

- Przedstawiliśmy ci się już w holu, a ja nadal nie wiem jak masz na imię.

Uniosła delikatnie kąciki ust i odwróciła głowę.

- Mojego imienia i tak nie zdołasz wymówić, mów mi po prostu Pauca, jak wszyscy.

Drzwi za nią się zatrzasnęły.

- No i co? Przecież to nikt niezwykły! – powiedziała Julia.

- Wręcz przeciwnie.

Dziewczyna skrzyżowała ramiona.

- Co w niej takiego niezwykłego? Oprócz tego, że jest wredna oczywiście.

- Ona coś ukrywa. Coś ważnego – nie wiedział tego, ale tak przeczuwał.

Julia zastanowiła się chwilę, by przeanalizować fakty.

- Tak, faktycznie jest w niej coś takiego... innego – stwierdziła niepewnie.

- Im szybciej się dowiemy, tym lepiej. Czuję, że to może być ważne.

*

Dave, Julia i trójka kompanów, których poznali w twierdzy zebrali się przy bramie otwierającej się w kierunku stolicy. Czekali niecierpliwie na Paucę. Wiedziała, kiedy mają wyruszać, a słonce już dawno wynurzyło się znad horyzontu.

- Nie wiem jak was, ale mnie już nudzi to czekanie – wysyczał przez zęby okutany w biel Ghilan.

- Poczekajcie, na pewno przyjdzie – zapewniał Dave.

- Posłuchaj młody – zaczął Tim - i tak zaliczyliśmy spore opóźnienie. Najpierw dzień zamknięcia w twierzdy, teraz czekamy na wędrowną śpiewaczkę.

- Pół godziny – zaproponował Griffin. – Dajcie jej pół godziny.

Mężczyzna z irokezem westchnął ciężko, jakby chciał dać jeszcze szansę spóźnialskiej.

- Pięć minut – zaczął się targować.

- Kwadrans.

- Zgoda – przystanął na propozycję. – Kwadrans i ani minuty dłużej. Później ruszamy w drogę.

- Niech będzie.

Nie trzeba była długo czekać. Pauca pojawiła się na ulicy prowadzącej ku bramie lada moment. Miała na sobie ten sam pstrokaty strój, przez ramię przewiesiła swoją lutnię i pogwizdywała wesoło. Nie wyglądała jakby gdziekolwiek jej się spieszyło.

- Masz nam coś do powiedzenia smarkulo? – zaczął ostro Ghilan.

- Nie powiedziałeś mi, że bierzesz ze sobą jeszcze dwóch dziwnych gości - czarnowłosa popatrzyła na mężczyznę w bieli. – I idiotę.

- Powtórz to! – warknął.

- Hej, spokojnie Ghilan, to tylko dzieciak – próbował uspokoić go Jack.

- Mam ćwierć wieku na karku – odparła.

- Jakoś ci nie wierzę – dołączył się Tim. – Na moje oko masz piętnaście, no może szesnaście lat.

- Nie musicie mi wierzyć – wzruszyła ramionami.

- Jasne – mruknęła Julia.

- Powiedziałam, że nie musicie mi wierzyć.

- Dobra, dobra, to nie jest istotne – uspokajał Dave.

Kłamał. Ta sprawa bardzo go interesowała. Jakim cudem mogłaby mieć dwadzieścia pięć lat? Musiała kłamać, albo stało za tym coś więcej.

- Dość gadania, idziemy – stwierdził Tim. – I tak mamy spore opóźnienie. Do Serca pustyni jeszcze kawał drogi.

- To stolica – mruknęła Julia do Dave'a tak, żeby nikt nie usłyszał.

- W drogę – zgodził się Griffin.

Tak jak wcześniej teren zmieniał się w bardziej górzysty, tak teraz stopniowo się obniżał i w krajobrazie zaczęły dominować złociste piaski. Próżno tu było szukać zielonych, kolczastych roślin. Tylko piach, który jednak niewątpliwie sprawiał wrażenie pięknego. Jego błyszczący odcień zdumiewał oczy Dave'a, przez co nawet nie zwrócił uwagi, że dookoła nie ma żadnych roślin - potencjalnych obiektów badań.

- Złote piaski, piękne miejsce, ale mam nadzieję, że macie pełne bukłaki – ostrzegł Tim. – Oszczędzajcie wodę, tu niewiele jest oaz, w których moglibyśmy uzupełnić zapasy. Czekają nas na pewno dwa dni marszu bez dodatkowych źródeł zaopatrzenia.

Szli przez niekończąca się pustynie. Z każdym krokiem zbliżali się do kresu morza wydm, ale nie dało się tego odczuć, wszystko wyglądało tak samo. Żadnego drogowskazu, a mimo to wszyscy prócz Dave'a doskonale znali trasę.

Griffin otarł z czoła pot. Jego chroniący przed słońcem płaszcz nie bronił przed nim już tak dobrze. Pozostali też nie czuli się najlepiej, mimo przystosowania do takich warunków. Temperatura sięgała zenitu.

„Mam nadzieję, że macie pełne bukłaki".

Owszem, były pełne, ale to nie wystarczało. Zapotrzebowanie Dave'a na wodę było dużo większe niż pozostałych członków wyprawy.

- Wszystko w porządku? – zapytała Julia, kiedy twarz Griffina zaczęła przybierać rodzący obawy odcień.

- Tak, nic mi nie jest – odpowiedział machając ręką.

Odwiązał od pasa bukłak z wodą i zakołysał nim lekko, by sprawdzić stan jego zawartości. W środku zostały dwa, może trzy łyki, a przecież to dopiero pierwszy dzień marszu. Musiał zachować choćby te kilka kropel, nie mógł prosić innych o wodę, im też była potrzebna. Zacisnął zęby i szedł dalej.

Patrzył jak słońce zbliża się do horyzontu złożonego z tych samych piaskowych wydm. Pomarańczowe światło, które zalewało morze ze złota było już jakby łagodniejsze. Takie promienie czarny płaszcz wstrzymywał z łatwością, ale chłopakowi brakowało choćby lekkiego powiewu wiatru, którego nie czuł już tak długo. Przypomniał sobie to delikatne muskanie skóry, wichrowanie włosów, które stanowiło chwilę wytchnienia w upalne dni. Tutaj tego nie było, jedynie żar, jak gdyby sam diabeł postanowił zamienić te ziemie w piekło.

- Tu się zatrzymamy, nie będziemy iść w nocy – zarządził Tim, który pretendował na przywódcę grupy.

Mężczyzna z irokezem zrzucił swój bagaż, wyjął z niego prowizoryczne maty i wręczył każdemu po jednej.

- Lepsze to, niż spanie na piachu – powiedział. – Bierzcie.

Podróżnicy podziękowali cicho i zaczęli układać posłania.

- Trzeba ustawić wartę – przypomniał Ghilan.

- Masz rację – zgodził się Tim. – I ty idziesz pierwszy, na ochotnika. Jack, posiedzisz z nim, dobra? Co by mu smutno nie było.

Mężczyzna w bieli tylko popatrzył krzywo na kompana i wykonał polecenie, Jack zerwał się i poszedł usiąść obok niego.

Reszta ułożyła się do snu, oczy same im się zamykały.

*

Tym razem Griffin czuł, że znajduje się wewnątrz swojego świata snów. Stał w białym pomieszczeniu. Wysokim, o czterech jednakowych ścianach. Nie było w nim mebli ani obrazów. Gdyby nie on i człowiek naprzeciwko niego, pokój byłby całkiem pusty.

- Jerry...

Ruda czupryna, kozia bródka, ta sama biała koszula i brązowa kurtka. Nie miał na sobie czarnego płaszcza przygotowanego na wojnę, on nie był częścią niego.

- Cześć, Dave. Minęło trochę czasu – rudzielec uśmiechnął się serdecznie.

- To tylko sen, Jerry.

- Sen, czy nie sen – wzruszył ramionami - dobrze cię znowu widzieć!

- Ciebie też.

- Nie mam tu wiele czasu Dave, mogę mieć do ciebie prośbę?

- Jasne – odpowiedział Griffin bez zastanowienia.

- Zaopiekuj się Aurorą – szepnął. – Proszę.

Dave pokręcił głową.

- Co to ma znaczyć? – zapytał.

- Proszę, zrób wszystko, żeby przeżyła!

Botanik nawet nie zauważył, kiedy jego przyjaciel zaczął się rozpływać w powietrzu. Najpierw zniknęły jego nogi, potem parowały kolejne części ciała. Obracały się w nicość. Dave nie wiedział, co to miało znaczyć. Dlaczego jego przyjaciel objawił mu się w śnie, by wypowiedzieć tylko kilka słów, a potem zacząć znikać jak poranna mgła?

- Jerry, a co z tobą? Nie zaopiekujesz się nią sam? – dopytywał.

- Proszę – otrzymał w odpowiedzi.

- Co się stało?! Jerry! – podnosił głos Griffin.

Chciał złapać go za ramię, ale szybko przekonał się, że jego ręka tylko przecięła powietrze.

- Obiecaj – powiedział po cichu rudy, kiedy znikała jego twarz.

Dave wziął głęboki wdech, został w pomieszczeniu sam w pozie nieudolnie próbującej złapać przyjaciela za ramię.

- Obiecuję.

*

To już koniec – pomyślał James.

Krwawił bardzo obficie klęcząc na jednym kolanie. Otoczony przez czarne jak smoła bestie i trzaskające dookoła pioruny nie miał już żadnych szans, jaszczurów było zbyt wiele. Nawet jeśli wystrzeliłby w nie wszystkie swoje naboje niespodzianki, nie zdołałby zabić nawet połowy. Nie mógł tutaj zginąć, a jednocześnie był świadomy, że wykrwawia się na śmierć. Z każdą sekundą czerwona posoka coraz mocniej barwiła piasek, a potwory szykowały się, by rozerwać jego ciało na strzępy.

- Przepraszam, Dave. Byłem za słaby, by cię odnaleźć – wyszeptał. – Mam nadzieję, że dasz sobie radę i położysz kres temu wszystkiemu.

Podparł się na swojej strzelbie i zakasłał krwią.

Nie był gotowy na śmierć, chciałby móc wyzionąć ducha trochę później. Nie uśmiechało mu się umierać w tak żałosny sposób.

*

- Hej, pobudka!

Dave podniósł ospałe powieki. Nie zdążył się jeszcze dobrze wyspać, wypoczywał krótko. Przetarł oczy, była jeszcze głęboka noc, co musiało oznaczać, ze przyszła jego kolej na wartę.

Czy ten sen coś oznaczał? Dlaczego Jerry kazał się mu zająć jego siostrą? Czy możliwe jest to, że umarł?

Młody botanik szybko wyrzucił te myśli z głowy. To był tylko sen, po prostu zdradzał jego obawy. Jerry był za silny, by umierać tak nagle, w takim momencie. Nie mógł zgonach, to wydawało się niedorzeczne.

- No już, wstawaj! – poganiała go Pauca.

Wyglądało na to, że będzie mu dotrzymywać towarzystwa podczas pilnowania obozu. To była świetne okazja, by dowiedzieć się czegoś więcej o tajemniczej dziewczynie.

- Już pora? – zapytał, aby choć minimalnie przedłużyć swoje leżakowanie.

- Budzę cię od dziesięciu minut Dwayne! – odpowiedziała lekko zirytowana.

- Dave – poprawił ją chłopak. - Mam na imię Dave.

Dziewczyna machnęła ręką lekceważąco.

- Nieważne, wstawaj!

Kiedy chłopak zerwał się z posłania, czarnowłosa zrobiła kilka kroków do przodu i usiadła na oświetlonym księżycem piasku.

- Chodź – zachęciła. – Tu przynajmniej nie będzie cię korciło, żeby znowu się położyć.

Griffin postąpił zgodnie z poleceniem i przysiadł na ziemi obok dziewczyny.

- Kim ty właściwie jesteś, co? – zapytał.

- Powiedziałam ci, nikim. Po prostu wędrowną śpiewaczką.

- Nie umiesz kłamać – uśmiechnął się. – Ale to chyba prawda, co powiedziałaś o swoim wieku.

Dave nie miał co do tego całkowitej pewności, ale udawał, że wie, iż Pauca mówiła prawdę.

- Po raz kolejny powtórzę pytanie. Dlaczego miałabym ci o tym mówić?

Griffin wzruszył ramionami.

- A dlaczego nie?

Dziewczyna westchnęła i wywróciła oczami, tak jakby szykowała się na długą i frustrującą noc.

- Ponieważ cię nie znam!

- Możesz mnie poznać, mamy dużo czasu – wyszczerzył zęby.

- Ty chyba nie zamierzasz dać mi spokoju.

Wszystko szło jak z płatka, dziewczyna nie okazała się aż tak uparta i zamknięta, jak mogłoby się wydawać.

- Ani trochę – potwierdził chłopak.

Pauca zamyśliła się, wzięła głęboki oddech i w końcu się przełamała.

- Zgoda. Ale tylko wtedy, jeśli ty powiesz mi prawdę o sobie. Doskonale widać, że nie pochodzisz stąd.

Dave zacisnął szczękę, nie chciał o tym mówić żadnemu z jego nowych kompanów, przynajmniej przez jakiś czas, ale chciał zdobyć informacje o tej nowej, tajemniczej osobowości.

- Masz rację, pochodzę z B151 – powiedział w końcu. – To znaczy... z innego świata, nie wiem jak wy go nazywacie.

- Może powiesz coś więcej? Dlaczego się tu znalazłeś?

Griffin chciał już zacząć mówić, ale dziewczyna mu przerwała.

- Nawet nie próbuj kłamać, jeśli cię na tym przyłapię, niczego się o mnie nie dowiesz. Nie tylko ty potrafisz wyczuć, kiedy ktoś mówi nieprawdę.

Blefowała? Chłopak tego nie wiedział, ale miał tylko jedną szansę, więc postanowił opowiadać szczerze.

- Jestem dezerterem.

- Dezerterem? – przekrzywiła głowę.

- Tak, wojska mojego świata są już na waszych ziemiach. Kiedy zobaczyłem, co robią z miejscową ludnością, nie wytrzymałem – myśli o masakrze wróciły. Pamiętał płonących ludzi błagających o litość i wszechobecny smród spalonych ciał. Potrząsnął głową, nie chciał o tym myśleć. - W ogóle nie powinniśmy byli najeżdżać tego świata. Teraz jestem w drodze do stolicy, aby ostrzec ludzi przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Także tych mieszkających w małych osadach, które będą po drodze.

Dziewczyna roześmiała się. Zaczęła niemal tarzać się po piasku jak głupia, ale starała się ściszyć ton głosu, by nie rozbudzić wypoczywających. Jej reakcja była podobna do tej u Julii, jednak dużo intensywniejsza.

- Co cię tak bawi? – zapytał chłopak.

- Twój lud musi być niezmiernie głupi i arogancki.

- Nie wiesz nawet, jaką armią i sprzętem oni dysponują!

- Słuchaj, nie wiem ilu żołnierzyków posłaliście do boju, ale wiem, że kiedy zobaczą Serce pustyni, wszyscy porobią w gacie!

- To aż tak warowne miasto?

- Warowne? To forteca nie do zdobycia! – niemal wykrzyczała śpiewaczka.

- Nie byłbym tego taki pewien.

Dziewczyna powoli się uspokajała, wzięła głęboki oddech.

- Widziałeś Pustynną twierdzę? Nie stanowi nawet ułamka siły obronnej stolicy.

- Imponujące – przyznał. – Ale mimo wszystko chcę porozmawiać z cesarzem.

- Jeśli cię do siebie dopuści oczywiście – burknęła.

- Cóż, mam swoje... sposoby – pomyślał o Julii.

Pauca wzruszyła ramionami.

- No nic, nie moja sprawa, teraz moja kolej potwierdziła czarnowłosa.

- Nie powiesz nic o tym, że nie wolno mi ufać? Że może jestem szpiegiem?

- Jeśli byłbyś szpiegiem, to bardzo głupim, zauważyłeś? Poza tym, wierzę ci. Nie wyglądasz mi na kłamcę.

Dave kiwnął z zadowoleniem głową. Spodziewał się dużo chłodniejszego przyjęcia.

- No to zacznij od tego, kim ty właściwie jesteś? – uśmiechnął się powtarzając pytanie.

Dziewczyna wzięła wdech, a potem zrobiła bardzo powolny wydech. Przygotowywała się do nieco dłuższej wypowiedzi.

- Urodziłam się w jednej z tych wiosek, gdzie nad społecznością dominują Starsi. Żyłam w ubóstwie, ale nie przeszkadzało mi to, byłam szczęśliwa. Nawet mimo tego, że wychowywał mnie brat. Moja matka zmarła przy porodzie, a ojciec był bardzo słaby psychicznie, powiesił się kilka dni później. Przynajmniej tak opowiadał mi brat. Był przy mnie odkąd pamiętam, to on nauczył mnie grać i śpiewać. Został wędrowcem, kiedy miałam niecałe dziesięć lat. Był niesamowity, ale Starsi z wioski, którzy dawali mu zlecenia, wybierali tylko takie, które były śmiertelnie niebezpieczne. Jednak zawsze wracał, aż do tego pamiętnego dnia, kiedy skończyłam piętnaście wiosen. Wtedy wyruszył w podróż, z której już nie powrócił. Ślad po nim zaginął. Nie było go widać przez tygodnie, aż w końcu straciłam nadzieję. Jego brak dał mi się we znaki, ale ja zawsze będę pamiętać ten ciepły uśmiech, kiedy się ze mną żegnał.

- To o nim jest ta pieśń, którą wtedy śpiewałaś? – wtrącił się Dave.

Dziewczyna pokiwała głową.

- Bardzo ją lubię. Ludzie też za nią przepadają, ale nie znają mojej historii. Ta piosenka może być o każdym z nas.

- Co było dalej? – dopytywał.

- Zabrali mnie Starsi i... - zaczęła, ale szybko pokręciła głową. – Nie chcę o tym rozmawiać.

- Dlaczego? Co tam się stało?

- Nieważne, nie chcę – głos się jej nieco załamał. - Może kiedyś zdołasz rozwiązać to sam.

- Przepraszam, nie chciałem być wścibski – zgodził się nie naciskać Dave.

Po rozmowie nastała długa cisza, nieprzerywana żadnym, nawet najmniejszym odgłosem ze strony pustyni.

Co tam mogło się stać? Co takiego, że nie chciała tego powiedzieć? Griffin próbował kojarzyć fakty.

„Jesteś głupcem, jeżeli uważasz, że nie poradziłabym sobie sama na pustyni."

„Mam ćwierć wieku na karku."

Czyżby to miało związek z tym, że Starsi wzięli ją pod opiekę? Możliwe, ale w jaki sposób się to łączy? Co tam musiało się wydarzyć?

Wtedy Dave przypomniał sobie słowa Julii, kiedy zabijali zmory. Mówiła, że to musi być jakiś eksperyment Starszych. Czyżby eksperymentowali również na ludziach? Jeżeli tak, co takiego jej zrobili?

W głowie Griffina grzmiała istna burza. Miał tysiące pytań, a odpowiedzi tak niewiele... Starał się uporządkować myśli, poskładać je w jedną całość, ale brakowało mu elementów.

- Czas na zmiany w warcie – wyrwała go z zamyślenia dziewczyna.

- Tak, oczywiście – otrząsnął się z zamyślenia Dave.

*

James z niedowierzaniem patrzył jak ciała potworów wybuchały jedno po drugim w eksplozjach błękitnego światła. Rozrywały się na strzępy, drobne kawałki łusek latały w powietrzu. Dziesiątki jaszczurów wydawało agonalne ryki w niebieskiej burzy świetlnej. Wyglądało to przerażająco i pięknie zarazem. Jasne rozbłyski pojawiały się jeden po drugim, stwarzając wrażenie wielu reakcji łańcuchowych.

A to wszystko zrobił jednym pstryknięciem.

Zakapturzony człowiek w granatowym, długim do ziemi płaszczu pojawił się znikąd. Po prostu stanął przed Jimem, uniósł dłoń, pstryknął i jak gdyby nigdy nic powalił całą armię bestii. Kim on był?

- Dziękuję – wychrypiał James.

Postać odwróciła się, postura wskazywała na to, że jest to mężczyzna. Na twarzy miał założoną maskę o jasnej barwie. Było dosyć ciemno, ale w trwającej burzy świateł można było stwierdzić, że zakrywająca twarz prosta, gładka, drewniana osłona twarzy z wycięciami na oczy była błękitna.

- Nie dziękuj – powiedział łagodnym głosem.

Nie mówiąc nic więcej znalazł się tuż przy Jamesie i dotknął delikatnie ręką jego niemal śmiertelnej rany. Kapitan niemal nie czuł dłoni zakapturzonego, którą spowijało blade światło.

- Kim jesteś? – zapytał Griffin.

Wytrzeszczył oczy, kiedy zobaczył, iż rana momentalnie się zasklepia, tak, że wkrótce nie pozostało po niej nawet śladu.

- Jestem znany pod wieloma imionami – mówił cały czas tym samym tonem nieznajomy. Oczy pod maską jarzyły mu się błękitem - Ty możesz mnie nazywać Strażnikiem, jeśli zechcesz.

- Jeszcze raz dziękuję – powiedział Jim, kiedy mężczyzna w masce zdjął rękę z jego nieistniejącej już pamiątki po bitwie.

- Rzadko mieszam się w sprawy ludzi. Nie robię tego, bo mi na tobie zależy. Po prostu ta historia byłaby nudniejsza bez twojego udziału, nie nadszedł na ciebie czas.

- Historia? – Jim uniósł brew.

- Ludzie to bardzo zabawne istoty. Oglądanie waszych sporów, wynalazków i dokonań jest doprawdy pasjonujące, ale takiej sytuacji jak ta, już dawno nie miałem okazji zobaczyć. Jestem ciekawy, co się wydarzy, a bez ciebie to nie byłoby to już tak interesujące, masz rolę do odegrania – po tonie głosu można było wnioskować, że Strażnik uśmiechnął się lekko.

Griffin nie miał zielonego pojęcia, o co chodzi.

- Mimo wszystko, uratowałeś mi życie. Kim ty, do diaska, jesteś?

Jamesowi nie miał już kto odpowiedzieć na to pytanie. Zamaskowany człowiek zniknął w jednej chwili, zanim kapitan zdążył mrugnąć okiem.

*

- Pić – mruczał pod nosem Dave, by nikt go nie usłyszał.

Jego zapasy wody wyczerpały się całkowicie, na dnie bukłaka nie została nawet kropla. Ile by teraz oddał, by mieć w nim jeszcze choć kilka łyków. Słońce paliło jak szalone, chłopakowi wydawało się, że ktoś wysyła do niego promień światła przez szkło powiększające. Płaszcz stał się kompletnie bezużyteczny, nawet on nie mógł znieść takiego upału i złocistych smug spływających z nieba niczym boski wyrok. Mimo wszystko chłopak postanowił zatrzymać go na sobie, nie mógł sobie wyobrazić, co by się działo bez niego. Pozostali członkowie wyprawy też nie mieli się najlepiej. Im również kończyła się woda, a pot lał się strumieniami po ich skórze, to było za wiele nawet jak dla nich. A na horyzoncie były tylko wydmy. Przeklęte, złociste piaskowe górki. I co z tego, że były ucztą dla oczu?

„Piękne rzeczy potrafią sprawić wiele bólu i cierpienia."

Oj wujku Jim, miałeś rację.

- Jutro powinniśmy dotrzeć do takiej jednej osady, stamtąd droga już prosto na stolicę – podnosił morale Tim.

- Dotrzemy tam o resztkach sił – stwierdził Ghilan. – Albo wcale...

- Nie marudź już! Damy radę! – Jack poklepał kompana po ramieniu.

- Twój łysy kolega ma rację, nie bądź baba! – zawtórowała złośliwie Pauca.

Ghilan pewnie popatrzyłby na nią gniewnie i wpadł w złość, ale najwyraźniej nie miał na to siły i tylko machnął ręką.

Zasypiające słońce okazało się błogosławieństwem, jeszcze chwila i wszyscy padliby na wrzący piach bez przytomności. Uzupełnili płyny resztkami życiodajnej wody, jedynie Griffin nie sięgnął po bukłak.

- Nie masz wody? – spytała Julia.

- Mam, po prostu nie chce mi się pić – skłamał chłopak.

- Pij, do dna – dziewczyna podała mu swój bukłak.

- Nie ma takiej potrzeby, czuję się świetnie!

Dave poczuł na swoim policzku pieczenie. Julia zdzieliła go otwartą ręką.

- Nie chcę, żebyś tu umarł z pragnienia, doszedłeś za daleko, by zginąć przez głupotę.

- Kiedy naprawdę...

- Nie mów już więcej, wysuszasz usta jeszcze bardziej. Dziwię się, że jesteś w stanie normalnie mówić. Wyglądasz jak żywy trup.

- Wtedy ty nie będziesz miała wody – zauważył Dave.

- O mnie się nie martw, żyję tu za długo, by miało to na mnie taki wpływ jak na ciebie. Wypijesz, czy mam cię napoić własnoręcznie?

Griffin już bez kolejnych słów wziął naczynie do ręki i wypił wszystko, co w środku zostało. Na początku chciał tylko udawać, że pije, ale pragnienie przezwyciężyło dumę. Kiedy jego usta zwilżył życiodajny płyn, poczuł niewiarygodną ulgę, dla jego podniebienia był to lepszy prezent niż najlepsze nawet zapiekanki Johna.

- Dziękuję – powiedziała Julia.

- Nie, to chyba ja powinienem dziękować – zmieszał się Griffin.

- Gdybyś tego nie zrobił, wykitowałbyś. Nie chcę, żebyś umarł – wlepiła wzrok w piasek.

- Macie pierwszą wartę – powiedział Tim, kiedy ściągnął plecak i zaczął rozkładać swoje rzeczy.

- Zgoda – Julia skinęła głową.

- Świetnie, dobranoc wszystkim! – lider uśmiechnął się i poszedł spać.

- Dasz radę? – dziewczyna pustyni skierowała pytanie do Dave'a.

Chłopak tylko skinął głową. Nie było to kłamstwo, był zmęczony, ale nie odczuwał dużej potrzeby snu, a jedynie odpoczynku. Przysiadł razem z dziewczyną na jednej z mat, które Jack postanowił rozłożyć samodzielnie.

- Ta dziewczyna – zaczął Dave, kiedy słońce schowało się za horyzontem, a blady mrok przetoczył się przez niebo – mówi prawdę.

- Też mi się tak wydaje – potwierdziła Julia. - Ma w sobie manę.

- Manę? – zdziwił się Griffin. – Człowiek? Nonsens.

- Nonsens? Dlaczego tak uważasz? – udała zaskoczoną, chociaż wiedziała, że chłopak wie bardzo niewiele.

- Przecież mana służy do podtrzymywania światów przy życiu, nigdy nie słyszałem...

- Nie mogłeś o tym słyszeć, o tym się nie mówi, także u nas.

- Zatem skąd to wiesz? – Dave uniósł brew.

Julia westchnęła ciężko.

- Myślę, że poznałam cię na tyle, że mogę ci zaufać – stwierdziła dziewczyna, ale w tonie jej głosu była nutka zapytania.

- To już sama musisz ocenić, ale jeśli wierzysz moim słowom, to tak, można mi zaufać.

Kiwnęła głową, po czym wstała.

- A ty dokąd? – zapytał Griffin.

- Coś ci pokazać – odparła i ruszyła w stronę swojego bagażu.

- No dobra – wzruszył ramionami.

Dziewczyna podniosła swój skryty w pokrowcu miecz i wróciła na posterunek.

- Coś nie tak z tym mieczem? – zapytał.

Nie mówiąc nic, obnażyła Ducha pustyni jednym szybkim ruchem. Dave po raz pierwszy miał okazję lepiej przyjrzeć się klindze. Nie wyróżniała się ona niczym specjalnym, była prosta, ostra i zabójcza. Nie miała żadnych zdobień w przeciwieństwie do pięknego pokrowca. Surowość ostrza sprawiała, że faktycznie wyglądało ono na groźną broń.

- Przyjrzyj się – zachęciła dziewczyna.

Dave wytężył wzrok, jednak z początku nie dostrzegał niczego wyjątkowego. Dopiero po pewnej chwili udało mu się zauważyć jedną rzecz, która odróżniała klingę od zwykłego ostrza. Mimo, iż była noc, w światle ogromnego księżyca wyraźnie dało się zauważyć, że kolor miecza odbiega od barwy zwyczajnej broni. Metal był zabarwiony subtelnym błękitem.

- Piękne – wyszeptał.

- Nie tylko piękne.

Julia wskazała na twardy kawał skały, który leżał nieopodal. Był to ewenement, głazów nie było tu wiele, a ten stał tu osamotniony, niczym stróż pustyni. Miał prawie metr wysokości i wyglądał na niezwykle solidny.

- Patrz – rzuciła tylko.

Wzięła zamach i zgrabnym ruchem przecięła kamień na ukos. Cięcie wyglądało tak, jak gdyby klinga spotkała jedynie powietrze i faktycznie, głaz stał przez chwilę niewzruszony, jakby ostrze go przeniknęło niczym duch, jednak od razu okazało się, że to złudzenie. Skała została podzielona na dwie części, a jedna z nich osunęła się na ziemię cicho uderzając w piach.

- Jak? – wyszeptał Dave.

Wytrzeszczał oczy ze zdumienia. Nie mógł się nadziwić. Julia właśnie przecięła potężny głaz jednym cięciem miecza. Chłopak nie do końca wiedział jak się to stało. Może kamień był uszkodzony? Nie, to niemożliwe. Dziewczyna schowała klingę do zdobionego pokrowca i usiadła obok Dave'a.

- To nie jest zwykły miecz – powiedziała dziewczyna.

- Zauważyłem – skomentował krótko.

- Płynie w nim najczystsza mana.

Griffin uniósł brew.

- Mana?

- W czystej postaci.

- Nonsens, to niemożliwe! – sprzeciwił się.

- W takim razie jak wytłumaczysz to, co przed chwilą zobaczyłeś?

- Ja... - zająknął się, nie widział co powiedzieć. – Nie wiem.

- Wszystkim się wydaje, że mana istnieje tylko, żeby budować, trzymać przy życiu. Często jednak jest tak, że to, przez co czujemy się bezpieczni może nas zabić. Podobnie jest z nią.

- Przecież to obłęd! Używać życiodajnej energii do zabijania?

Dziewczyna zaśmiała się cicho.

- Nie róbmy z siebie świętych. O tą życiodajną energię cały czas toczą się wojny.

- Mimo wszystko...

- Mimo wszystko co? Też tego nienawidzę. Kiedy patrzę na to ostrze, bierze mnie obrzydzenie, kiedy patrzę na wojny bierze mnie obrzydzenie. Ale ludzie już tacy są, chcą wojen, chcą zabijać i rządzić.

- W takim razie gdzie twój Bóg? – lekko odbiegł od tematu Dave.

Julia wzruszyła ramionami.

- Nie ma na to wpływu, to my decydujemy o własnym losie.

- Wracając do tego – wskazał na miecz – nie powinno się używać many do wzmacniania oręża, mógłby zapewnić dodatkowe życie światu.

- Racja, dlatego nie ma go zbyt wiele. To broń elitarna, dla królewskiej gwardii. Przekazywana z pokolenia na pokolenie. Z uwagi na wyczerpywanie się kul w broni palnej, by zaoszczędzić manę, produkowane są jedynie wzmacniane miecze.

- Czy myślisz, że...

- Tak, obawiam się, że ludzie także mogą zostać wzmocnieni maną - przeczytała mu w myślach.

- Zaczynam się ciebie bać – uśmiechnął się. – Więc myślisz, że Pauca...?

Julia kiwnęła głową.

- To bardzo prawdopodobne.

- Pewnie niedługo się przekonamy.

- Myślę też, że zmory były wynikiem eksperymentów maną, Starsi zawsze coś kartowali. I pomyśleć, że mają taki wpływ na ludzi.

- Okropne – skomentował.

- Trzeba położyć temu kres. Na pewno znajdę jakiś sposób.

Chłopak zerknął na siedzącą obok dziewczynę. Okryta burzą włosów twarz dziewczyny była zarazem delikatna i dzika. Dave zauważył na jej głowie niewielkie odrosty i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że były białe. Nie siwe, jak u starców, ale śnieżnobiałe. W świetle wielkiego, opasłego księżyca mógł stwierdzić na pewno, że nie był to po prostu blond.

- Twoje włosy...

- Są białe, tak – uśmiechnęła się dziewczyna.

- Dlaczego?

- Nie pytaj, nie znam odpowiedzi, na tym świecie nie ma nikogo, kto posiadałby taką cechę. Jestem jedyna i lepiej, żeby nikt inny tego nie zauważył.

Dziewczyna wyjęła z torby puszkę w odcieniu fioletu.

- W podróży nie mam czasu na zwykłe malowanie, więc farba w sprayu musi mi wystarczyć.

Spryskała głowę nieznaną Dave'owi substancją, a jej białe włosy zabarwiły się na podobny odcień co cała reszta.

- Nie wydaje ci się to dziwne? Wiesz, że jesteś jedyna?

- I to jeszcze jak! – zaśmiała się. – Niestety nikomu nie udało się ustalić, co jest ze mną nie tak.

- W sumie to całkiem ciekawe, być tą jedną wyjątkową.

- Masz trochę racji – powiedziała pogodnie. – Już trochę lepiej?

- Z czym?

- Z pragnieniem. Wyglądałeś naprawdę kiepsko.

- Już w porządku, nie musisz się o mnie tak martwić – uśmiechnął się.

- Wręcz przeciwnie, muszę! – zaprotestowała.

- Dlaczego?

- Umarłbyś, gdybym się nie martwiła – powiedziała cichym głosem - a mi na tobie zależy.

Oczy miała zwrócone w kierunku horyzontu, kiedy się odwróciła, Dave ponownie w nich utonął. Idealnie oddawały wszystko, co chłopak zdążył w Julii poznać. Waleczność, nieugiętość, mądrość, ale i kobiecość, delikatność.

Chłopak nawet nie zauważył, kiedy ich wargi spotkały się w czułym pocałunku. Z początku delikatnym i subtelnym, by potem stać się bardzo namiętnym. Nie liczyli czasu, po prostu trwali tak zbliżeni do siebie na tle srebrnej tarczy księżyca, tak jakby świat się zatrzymał.

*

Wszyscy uczestnicy wyprawy poczuli niewiarygodną ulgę i przypływ sił. Z daleka było już widać upragnioną osadę.

Dave popatrzył na Julię kątem oka. Nie wiedział co sądzić o tym, co się wydarzyło, co tak naprawdę do niej czuł? Nie był tego pewien.

- Miejmy nadzieję, że to nie fatamorgana – burknął Tim.

- Nie ma takiej możliwości – stwierdził Ghilan.

- Jest zbyt rzeczywista, ma bardzo wyraźne i znajome kształty – dodał Jack.

Faktycznie, gdy zbliżyli się nieco bardziej, osadę można było zobaczyć w całej okazałości. Z całą pewnością nie była bogata, nie miała nawet bramy, czy jakichkolwiek umocnień. Ot, skupisko niewielkich budynków z piaskowca zbudowanych dookoła naprawdę dużej oazy. Po wiosce włóczyło się zaledwie kilku strażników, a część z nich nie nosiła bieli i wyglądała na ochotników bez wyszkolenia. Dzierżyli stępione włócznie i przestarzałe karabinki, to miejsce było praktycznie bezbronne. Po ulicach włóczyli się ludzie doglądając straganowych dóbr, czy sumiennie wykonujących swoją pracę. Wszystko wyglądało tu tak beztrosko, ze aż chciało się zapomnieć o panującej wojnie.

Podróżnicy jednak nie zaprzątali się tym jednak za bardzo. Teraz liczyło się tylko jedno – woda. Biegli z niesamowitą – jak im się wydawało – szybkością do zbiornika pełnego życiodajnego eliksiru, a kiedy już się tam znaleźli, popadli w trans. Chwytali wodę w ręce i pili niezwykle łapczywie. Trwali przy brzegu tak długo, aż ich żołądki w całości nie zapełniła woda.

- Nareszcie! – zawołał Tim z radością.

- Prawdziwa woda – dodał Ghilan.

- Możemy ją tak po prostu pić? – zapytał Dave nie będąc tego pewien.

- Nie krępuj się, tutaj woda jest dla wszystkich – zapewniła Julia.

- Witamy w Pustynnej przystani! – usłyszeli za sobą głos.

Odwrócili się jak jeden mąż i ujrzeli czarnoskórego mężczyznę noszącego białe szaty. Zasłonę na twarz miał zsuniętą i obnażał przed nimi swoje zęby w szczerym uśmiechu. W jednej dłoni trzymał w całości metalową włócznię, w drugiej zaś dzierżył skrócony karabin szturmowy, który wyglądał na o kilka klas lepszy, niż te należące do reszty stacjonujących tu żołnierzy. Na plecy zarzuconą miał dużą tarczę, a przy pasie nosił trzy okrągłe granaty. Przypuszczenie, że mógł być dowódcą tutejszego oddziału było jak najbardziej słuszne.

- Shelton Dark! – zawołał Tim wstając i także wyszczerzając zęby.

Reszta podążyła w jego ślady, Shelton nie przestawał się uśmiechać.

- Tim Evans! Kopę lat! Nic się nie zmieniłeś! – powiedział ściskając mu dłoń.

- Ty też nie, przyjacielu. Poznaj moich towarzyszy!

Tim przedstawił czarnoskóremu swoich kompanów, Dark uścisnął każdemu z mężczyzn dłoń, a kobiety ucałował w rękę.

- Widzę, że z pana dżentelmen – zauważyła Pauca.

- Kobietom należy się odpowiedni szacunek – uśmiechnął się Shelton.

- Mój przyjaciel to facet jakich mało! Facet... mężczyzna! – zawołał Evans. – Dalej nie zmieniłeś nazwy tej wioski?

- Ta mi się podoba – stwierdził czarnoskóry.

- Ma się nijak do tego miejsca.

- Ma znaczenie nieco metaforyczne – zaśmiał się. – Dokąd idziecie?

- Zmierzamy do stolicy.

- Tak myślałem. Bez niej?

Tim wzruszył ramionami.

- Szukałem wszędzie. Córka cesarza jest nieuchwytna. Nigdy jej nie widziałem, dostałem tylko wiadomość o białych włosach. Tak, czy siak, zniknęła na dobre. Być może nawet nie żyje.

Julia udawała, ze nie słyszy rozmowy.

- Cóż, cesarz byłby smutny – stwierdził Shelton - ale po części ją rozumiem. Też bym miał dość życia w zamknięciu po tylu latach.

- Ha! Chciałbym takie zamknięcie! Pływanie w forsie i koniec z robotą łowcy nagórd.

- Ludzie zawsze chcą tego, czego nie mają – wyjaśnił Dark.

- Coś w tym jest – przyznał Evans.

- Co powiecie, żeby zatrzymać się u nas na jeden dzień? – zaproponował.

- Zgoda, a wy, co sądzicie? – zapytał reszty.

Pozostali przytaknęli głowami na zgodę.

- W porządku, w takim razie zapraszam was do karczmy. Niestety nie ma nazwy, ale sprzedają tam niesamowity rum!

- Przekonałeś mnie – zaśmiał się Tim.

*

James wszedł do niemal opustoszałej karczmy zdejmując kapelusz. Barman spokojnie wycierał naczynia, a w kącie jakiś muzyk przygrywał cicho jazzową melodię na srebrnym saksofonie. Griffin podszedł do lady i usiadł wygodnie na krześle.

- Dziś jeden trunek jest za darmo – powiedział barman.

- Burbon – rzucił James.

- Nie mamy – otrzymał lakoniczna odpowiedź.

- To jakąkolwiek inną whisky.

- Skończyła się.

- To co, do diabła, tutaj macie? – zapytał poirytowany.

- Piwo, bardzo dobre.

- Może być.

James nie musiał długo czekać. Schłodzony kufel niemal od razu pojawił się pod jego nosem. Pociągnął z niego solidny łyk i odstawił na miejsce.

- Mam pytanie, panie barman.

- Słucham? Mam nadzieję, że nie co do jakości napoju?

- Ależ skąd – zaprzeczył Griffin.

- W takim razie słucham.

- Szukam pewnego chłopaka. Młody, ubrany w czarny płaszcz. Musiał się trochę wyróżniać.

- Prowadzi pan śledztwo? – wykpił go barman.

James popatrzył na niego złowrogo. To wyrażało więcej niż tysiąc słów. Mężczyzna za ladą tylko westchnął.

- Nie dasz mi spokoju, tacy jak ty nigdy nie dają spokoju.

- Był tutaj – stwierdził Jim i pociągnął z kufla.

- Istotnie. Nie wyglądał jak ktoś stąd – barman zbadał klienta wzrokiem. – Tak jak i pan.

- Nie był sam.

- Nie, była z nim dziewczyna. Wędrowczyni, poznałem po włosach. U nas wszyscy noszą jednakowy fiolet.

- Znajoma?

Barman pokręcił głową.

- Nigdy wcześniej jej tu nie widziałem.

- Niedobrze – powiedział do siebie. - Wiesz coś jeszcze?

- Rozmawiali z tutejszymi łowcami nagród. Być może nawet wyruszyli razem. Jednego z nich znam, Tim to dobry człowiek.

- A pozostali?

- A skąd mam to wiedzieć? Pierwszy raz ich na oczy widziałem, ale to kompani Tima, nie ma się czego obawiać.

- Dzięki.

James opróżnił kufel i wyszedł z pomieszczenia, zakładając kapelusz.

*

- Panie Dark, mógłbym pana prosić na chwilkę? – zapytał Dave.

- Wystarczy Shelton – zaśmiał się zabawiający gości mężczyzna. - Wystarczy mi to, że moje imię brzmi jak nazwisko!

- Mam pilną sprawę.

- Oczywiście – powiedział do Griffina, po czym zwrócił się do reszty. – Mam ważne sprawy do obgadania, poradzicie sobie sami z przyjęciem?

- Ma się rozumieć! – odrzekł Tim, a jego policzki były zaczerwienione od alkoholu.

Wszyscy tańczyli, rozmawiali, pili i bawili się w najlepsze, krótka nieobecność Sheltona nie mogła zmienić tego stanu.

- Może wyjdziemy na zewnątrz? – zaproponował ciemnoskóry.

- Też o tym myślałem.

Wyszli z obszernego budynku z piaskowca i przysiedli na niewysokiej, lecz szerokiej ławeczce, z której mieli świetny widok na oazę i wielki staw, który przynosił podróżnikom ukojenie.

- O co chodzi? – zapytał Shelton.

- Otóż, panie Da... Shelton, nie jestem stąd.

- Wszyscy nie jesteście stąd, inaczej bym was znał – zaśmiał się Dark.

- Nie o to chodzi, ja nie jestem z tego świata.

- Jak to? Byłeś zdolny otworzyć tunel? Jesteś wędrowcem?

- Przepraszam... tunel? – Dave domyślał się, że chodzi o portal.

- Ach, no tak, zapomniałem, że nie wszyscy używają tego terminu. Wiesz, przejście przez czasoprzestrzeń do innych światów, jak inni to... wiem, portal!

- Rozumiem. Tak jestem wędrowcem. I dezerterem zarazem.

- Dezerterem? – zaciekawił się Shelton.

Dave odetchnął głęboko, by przygotować się na długa opowieść. Chciał powiedzieć wszystko od początku do końca.

- Pochodzę z B151, tak nazywamy mój świat. Brakowało mu many...

*

- ...no i dotarliśmy tutaj – skończył Griffin.

- Rozumiem.

- Skierujcie się do stolicy, proszę, tylko tam będziecie bezpieczni! - nalegał Dave.

Shelton tylko pokręcił głową

- Nie ma takiej możliwości. Ta osada to nasz dom od wieków, a sam mówiłeś, że twoja kompanka przedstawiła nas jako waleczny lud, który zawsze stoi na swoim. Miała rację, dlatego nie ulegniemy. Kto będzie chciał, niech rusza do Serca pustyni, ale ja się stąd nie ruszę, choćby samo niebo się roztrzaskało i waliło mi się na głowę.

- Rozumiem – rzekł Dave ze smutkiem.

- Mimo wszystko dziękuję, dobrze się spisałeś, będziemy gotowi do walki, gdy nadejdą nasi wrogowie.

- Pomożemy wam w przygotowaniach! – zaproponował Griffin.

Shelton pokręcił głową ponownie.

- Musicie wyjechać, mogłyby pojawić się pewne... kontrowersje. Ja ci wierzę, ale...

- Zrozumiałem.

- Wyruszycie rankiem, wtedy powiadomię mieszkańców.

- W takim razie, chyba już położę się spać– stwierdził Dave.

- Śpij spokojnie, ja zajmę się resztą. Przekażę informację o waszym jutrzejszym opuszczeniu wioski twoim kompanom i przygotuję zapasy – zapewnił. – Dobranoc!

- Dobranoc – pożegnał się Griffin i udał się do swojego pokoju na piętrze.

*

Dave leżał w swoim łóżku i wpatrywał się w sufit, który o tej porze przybierał barwę nocy, jak wszytko wokół. Był lekko wstawiony przez przyjęcie na dole, tutejsi robili niezwykle dobre i mocne trunki. Patrzył się już długo i rozpoznawanie kształtów w ciemności nie stanowiło dla niego problemu, jednak kolory pozostały dla niego nie do końca wyraźne. Westchnął głęboko i włożył sobie ręce pod głowę. Nie wiedział, co myśleć o tych ludziach. Zostać i walczyć, było najgłupszą decyzją. Cholera, oni nawet nie mieli broni z prawdziwego zdarzenia, a ludzi tylu, co kot napłakał! Walka zakończy się w co najwyżej pół godziny, przy takiej dysproporcji sił. Niecałe dwie setki przeciw wielu tysiącom? Oczywiście jeśli liczyć wszystkich cywilów, żołnierzy były tu może dwa lub trzy tuziny. Niestety na głupotę i nadludzką dumę nie ma rady. Jeśli chcą, niech umierają.

Ktoś zapukał do drzwi.

- Kto tam? – zapytał.

Czy to mogła być Julia? Ta dziewczyna nie dawała Dave'owi spokoju, myślał o niej niemal bez przerwy od czasu ich pocałunku. Wielokrotnie powtarzał sobie całą sytuację w swojej głowie, ale nie wiedział co o nie sądzić.

Chyba się zakochał. Ale czy na pewno?

Nie miał pojęcia, chłopak nawet nie wiedział, kiedy to się stało, wszystko zeszło na niego bardzo szybko, nagle.

- To ja, wredna jędza – usłyszał głos, którego właścicielem była Pauca.

- Możesz wejść – starał się ukryć swoje rozczarowanie w głosie. – Czemu jędza?

Dziewczyna wślizgnęła się do środka ze świecą w ręku.

- Przepraszam za takie zachowanie, ale zwykle nie jestem ufna w stosunku do obcych.

Dave tylko machnął ręką.

- Nic nie szkodzi. Czemu tu jesteś?

Wzruszyła ramionami, postawiła świecą na stoliku i usiadła na brzegu łózka.

- Powiedzieć ci wszystko o mojej przeszłości, uznałam, ze może to być ci do czegoś przydatne.

- Wiesz, nie musisz, jeśli nie chcesz.

- Chcę – zapewniła.

Dopiero teraz zauważył, że Pauca była ubrana jedynie w długą do połowy uda czarną koszulę nocną przyozdobioną nielicznymi koronkami. Nawet nie zauważył, że przykuł do niej wzrok na dłuższą chwilę, ale dziewczyna tylko się zaśmiała.

- Przepraszam – pokręcił głową i zaczerwienił się.

- Nic nie szkodzi, patrz się na mnie do woli, jeśli chcesz, nie przeszkadza mi to.

Dave był nieco zdziwiony, chyba pierwszy raz usłyszał podobne słowa.

- Uprzedzając twoje pierwsze pytanie, tak, mam w sobie manę, jest to możliwe, nie będę mówiła, w jaki sposób, bo jest to niebezpieczne i nikomu tego nie życzę.

- Rozumiem.

- Nie wyglądasz na zdziwionego, no cóż, było to do przewidzenia, wyglądasz na inteligentnego, czekałeś jedynie na potwierdzenie.

- Coś w tym rodzaju – powiedział.

- To robota Starszych, chcesz wiedzieć, co mi zrobili?

Dave tylko przytaknął nieznacznie.

- Jeśli tylko ty tego chcesz.

Dziewczyna zeszła z łóżka, chwyciła za swoją koszulę i płynnym ruchem ściągnęła ją z pleców. Chłopak chciał zaprotestować, ale nie przeszło mu to przez gardło. W blasku świecy dojrzał, że kruczowłosa, co prawda miała na sobie dolną część bielizny, jednak jej tors był w zupełności nagi. Dave bacznie przyglądał się szczupłej, zgrabnej sylwetce z wyraźnie zarysowanymi biodrami i wcięciem w talii. Jego oczy przykuły w szczególności niewielkie, ale jędrne i krągłe piersi.

- Przepraszam, ale dlaczego się rozebrałaś? – zapytał zakłopotany i z grzeczności odwrócił wzrok.

- Chciałam pokazać ci blizny, no popatrz, nie wstydź się, nagość jest najbardziej naturalnym ubraniem człowieka – śmiała się dziewczyna.

- Nie krępuje cię to?

- W żaden sposób – zaprzeczyła.

- Aha – mruknął Dave.

- Nie mów już nic i zerknij.

Chłopak odwrócił głowę z powrotem, starając się nie zerkać co chwilę okiem na odsłonięty biust. Śledził wzrokiem jej brzuch i dopiero teraz ujrzał liczne, lecz teraz już zatarte i mało widoczne zadrapania i blizny.

- Dlaczego? Trzeba było aż tyle, żeby naładować cię maną?

- Nie do końca. Blizny są po eksperymentach. Mierzyli mi wytrzymałość na ból po różnych dawkach many i przeprowadzali szereg innych doświadczeń.

- To okropne – stwierdził.

- Cóż, przynajmniej mana sprawiła, że blizny trochę zbladły i nie widać ich na pierwszy rzut oka.

- Co do many – zaczął – to co ona zmienia? No wiesz, w ludzkim organizmie.

Pauca zastanowiła się chwilkę.

- Człowiek staje się silniejszy, jego skóra twardsza, rany goją się szybciej, proces starzenia spowalnia się, a ludzie starzy mogą go odwrócić i na powrót stać się młodymi.

- Niesamowite – stwierdził Griffin.

- Ale to nie wszystko. Mana ma jeszcze jedno dodatkowe działanie zależne od predyspozycji danego organizmu.

- To znaczy? – zapytał z zaciekawieniem.

- Istnieją trzy natury many.

- Natury?

- Tak, przy kontakcie z człowiekiem uaktywni się jedna z nich. Kreacja, destrukcja lub iluzja.

- Jak to działa?

- Ludzie, którzy posiedli naturę kreacji są w stanie wytworzyć coś z niczego. To, czym będzie twór, zależy od predyspozycji jednostki i ilości many, jaką posiada. Destrukcja zapewnia niesamowitą siłę. Teoretycznie, jeśli ktoś miałby w sobie wystarczająco dużo many, mógłby zniszczyć mury Serca pustyni jednym uderzeniem.

Dave przełknął ślinę. Dobrze, że jego świat nie znał tego zastosowania many.

- A ostatnia natura?

- Cóż, w zależności od mocy użytkownika, pozwala na tworzenie mniej lub bardziej skomplikowanych iluzji.

Nagle Dave usłyszał głośny trzask dobiegający z dołu, a następnie pojedyncze odgłosy strzałów zamieniające się w serie. Z prędkością błyskawicy zerwał się z łóżka i chwycił za plecak, w którym znajdował się pistolet.

- Spokojnie, to była tylko mała demonstracja – zaśmiała się dziewczyna i usiadła na posłaniu.

Chłopak uspokoił się i zajął miejsce na łóżku obok dziewczyny.

- Chcesz, żebym dostał zawału?!

Zachichotała cicho.

- To tylko zabawa.

- Więc posiadasz naturę iluzji?

- W rzeczy samej.

- Nie strasz mnie tak więcej!

- Nie będę, obiecuję – uśmiechnęła się.

Przez jakiś czas w pokoju panowała głucha cisza. Zabawa na dole umilkła i nic nie było słychać. Odgłosy nocy nie dawały o sobie znać.

- Wiesz Dave? – zapytała po chwili dziewczyna.

- Tak?

- Lubię cię.

Chłopak był zmieszany, nie wiedział, w jakim kontekście Pauca użyła tego zdania i zastanawiał się jak na nie odpowiedzieć.

- Miło to usłyszeć, ja ciebie też...

Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale zanim zdążył, poczuł na swoich ustach delikatny pocałunek. Dziewczyna chyba nie do końca zrozumiała jego intencje, a wyglądało na to, że jest osobą bardzo bezpośrednią, chłopak nie miał jej za złe tego całusa, który jednak nic dla niego nie znaczył.

Kiedy głowa czarnowłosej cofnęła się, drzwi delikatnie się uchyliły. Dave ujrzał kątem oka stojącą w wejściu Julię. Ta nie powiedziała ani słowa, zamknęła tylko pomieszczenie i odeszła. Dave zerwał się na równe nogi.

- Ja... przepraszam, zrobiłam coś nie tak? – zapytała półnaga dziewczyna.

- Nic się nie stało, po prostu, kiedy mówiłem, że cię lubię...

- Rozumiem – nie dała mu dokończyć i delikatnie spuściła wzrok.

Chłopak wypadł z pokoju pędząc jak strzała. Odbił się od drzwi korytarza i pobiegł za znikającą mu z oczu Julią. Co ona musiała sobie pomyśleć? Chciał się jej wytłumaczyć, ale nie wiedział jak, wszystko z jego ust brzmiałoby teraz jak czcza gadanina.

- Julia, zaczekaj! – starał się krzyczeć szeptem.

- Zostaw mnie – usłyszał zachwiany, ale ostry głos.

- To nie tak...

- Tak, słyszałam to już wiele razy – stanęła i odwróciła się do niego. - Zastanów się jak to wygląda. Mówiłeś, że

- Nie chciałem tego – zapewniał.

- To jak wytłumaczysz to, że była rozebrana? Dave, nie jestem głupia.

Twarz dziewczyny nie wyrażała złości, a smutek, który bezskutecznie próbowała ukryć. Chłopak dojrzał w ciemności łzę na jej policzku i chciał ją wytrzeć, jednak, kiedy unosił rękę, spotkał się z brutalnym jej odtrąceniem.

- Nie dotykaj mnie!

Pauca zbliżała się do nich powolnym krokiem, ubrana w koszulę nocną. Jej wzrok był lekko spuszczony, jednak nie całkowicie wbity w ziemię.

- To moja wina – powiedziała skruszona. – Wszystko wyjaśnię.

- Nie trzeba, właśnie wszystko sobie wyjaśniliśmy – warknęła Julia.

- Zaszło... - zerknęła na Dave'a - drobne nieporozumienie.

- Zacznij od tego, dlaczego do jasnej cholery wyglądałaś jakbyś chciała się z nim pieprzyć?!

Śpiewaczka odetchnęła głęboko.

- Pokazałam mu coś, co ciebie zapewne też by interesowało.

- Wyobraź sobie, że nie interesują mnie twoje cycki – parsknęła Julia.

- Blizny. Zadane przez Starszych, którzy eksperymentowali na mnie z maną.

- I chodziło tylko o to?

Pauca przytaknęła.

- Dlaczego po prostu nie podciągnęłaś bluzki?

Pauca wzruszyła ramionami. Mogłaby być niema, uwielbiała gestykulować.

- Tak było łatwiej.

- Sama nie wiem już, co o tym myśleć – odwróciła wzrok Julia.

- Może jak tobie też wszystko opowiem, stanie się to dla ciebie jasne?

- Zgoda.

*

- Przepraszam, chyba zareagowałam zbyt mocno – przyznała Julia, kiedy śpiewaczka skończyła swoją opowieść. - Trochę mi głupio.

- Nie, to moja wina, głupio wyszło – powiedział Dave.

- Moim zdaniem była to wina tylko i wyłącznie nieporozumienia - skomentowała Pauca. Nie powiedziała ani słowa o pocałunku – Dobranoc.

Oddaliła się wolnym krokiem z delikatnym uśmieszkiem. Podobało jej się, lubiła tego chłopaka.

- Flądra – skomentowała Julia.

- Oj, przestań, nie całowałaby mnie, gdyby nie brak porozumienia. Jeśli mogę spytać, po co przyszłaś dziś do mnie?

- Cóż, nie mogłam zasnąć i chciałam porozmawiać – zrobiła się nieco czerwona.

- Możesz dzisiaj spać u mnie, jeśli chcesz – uśmiechnął się promiennie Dave.

Zerknęła na niego i na jej twarzy również zagościł uśmiech.

- Nie chce mi się spać, po prostu porozmawiajmy, a potem pójdę do siebie – powiedziała nieśmiało.

*

- Kim jesteś?! – krzyknęła Aurora celując swoim karabinem w głowę zakapturzonego mężczyzny.

Ten tylko uniósł ręce do góry i odwrócił się w jej kierunku. Ściągnął kaptur, a zza pazuchy przeciwsłonecznego płaszcza wyciągnął kapelusz i ułożył go sobie na głowie.

- I tak męczył mnie już ten kaptur.

Czarnowłosa błyskawicznie spuściła broń i podbiegła przytulić przełożonego.

- Kapitan Griffin! – krzyknęła radośnie.

- Przestań, wystarczy Jimmy.

- Wiedziałam, że żyjesz!

- Te świry już zrobiły ze mnie trupa? – uniósł brew.

- Tak jakby – powiedziała.

- Gdzie Jerry?

Aurora tylko spuściła wzrok. James już domyślał się, że chłopak nie żyje.

- Kto?

- Generał z opaską.

- Sukinsyn – rzucił z pogardą i splunął. – To wszystko wygląda dziwnie, jesteśmy ofiarami jakiegoś spisku.

- Cerber za tym stoi prawda?

- Tak, jeśli w ogóle istnieje.

- Jak to?

- Zastanów się – zaczął – widziałaś go kiedyś? Albo znasz kogoś spoza rady, kto twierdzi, że go widział?

Dziewczyna milczała, doskonale znała odpowiedź.

- Wydaje mi się jednak, że jest to coś innego niż zwykłe nieistnienie.

- Co to znaczy?

James pokręcił głową.

- Nie mam pojęcia, ale mam wrażenie, że rozwiązanie jest prostsze niż nam się wydaje, że jest tuż pod nosem. – mruknął.

- Co z Davem? – zmieniła temat.

- Nadal go szukam, ale złapałem trop. Porusza się tą drogą do stolicy, jestem tego pewien. Jeśli wyruszymy teraz, nazajutrz powinniśmy być w pewnej niewielkiej wiosce, która stanowi ostatni przystanek, przed Sercem pustyni. Nie możemy zapomnieć, że po piętach depcze nam wielka armia.

- Cały czas zaskakujesz mnie swoją wiedzą! – stwierdziła Aurora.

- Po prostu czytam książki – uśmiechnął się.

- Nie ma na co czekać, ruszamy!

- Zgadzam się w zupełności. Po drodze opowiem ci bardzo ciekawą historię. Spotkałem niesamowicie dziwnego człowieka, jeśli on w ogóle był człowiekiem...

---

Do zobaczenia za tydzień ;).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro