3.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


 Emery stał za mną i obejmował mocno, przytulony do moich pleców. Czułam ciepło jego skóry i zapach ulubionych perfum. Oparł brodę o czubek mojej głowy i gładził delikatnie wierzch dłoni, ukrytych w ciemnych, jedwabnych rękawiczkach. Staliśmy nieco na uboczu, tuż przy drewnianym stole, który był nieodłącznym elementem każdego pola kempingowego. Potrzebowałam trochę oddechu i spokoju, wystarczyło jedno spojrzenie, by Emery wziął mnie za rękę i odciągnął od towarzystwa, które bawiło się już w najlepsze.

Cassidy wyszła z namiotu tylko raz. Zielony materiał rozjaśniała zaświecona od kilku godzin latarka, chwilową ciszę przerwał trzepot przewracanych kartek. Nikomu nie przeszkadzała jej introwertyczna natura, cieszyliśmy się, że była blisko, w końcu tak rzadko się z nią widywaliśmy, że nawet te kilka chwil, spędzonych z nami, było na wagę złota.

Hazel i Olivier jak zwykle przekrzykiwali się między sobą, choć ja uważałam, że to głównie żeńska część tego bliźniaczego monstrum, mówiła jak najęta, a on jedynie przytakiwał. Ciepłe światło ogniska oświetlało rozmarzone oblicze Matheo, zwrócone ku Reaganowi, piekącego czwartą albo piątą kiełbaskę, szczerze powiedziawszy, nie wiem, nawet kiedy straciłam rachubę. Vi gadała jak opętana, wtulona w Johnatana, którego wzrok palił mnie na wskroś.

– Powinnaś jej powiedzieć – szept Emerego rozległ się tuż przy moim uchu. – Powinna wiedzieć.

Pokręciłam głową.

– Jest taka szczęśliwa...

– Tak powiedziała?

– Widzę to. – Przesunęłam spojrzeniem po jej uśmiechniętej, gładkiej twarzy, pozbawionej jakiegokolwiek znamienia, nie mówiąc o siniakach, których w takim stroju nie byłaby w stanie ukryć. Kiedy moje oczy zawędrowały ku blondynowi, niemal natychmiast je zamknęłam, natykając się na jego przenikliwe spojrzenie. Przewiercał mnie nim na wskroś, choć byłam pewna, że w tym mroku, nie był w stanie mnie zauważyć. – Najwyżej potraktuję go jako kolejny cel Życiożercy.

– Byłabyś do tego zdolna? – Oczami wyobraźni widziałam, jak unosi zaskoczony brwi.

– Nie.

To prawda. Nie byłabym w stanie pozbawić kogoś życia, bez konkretnego rozkazu. Nawet kiedy Johny znęcał się nade mną całymi tygodniami, bałam się zdjąć rękawiczki i dotknąć jego twarzy, choć nieświadomy zagrożenia, nalegał wiele razy, aby to zrobić. To powinno być dla mnie czerwoną flagą, nawet przez myśl mi nie przeszło, żebym mogła podzielić się z nim swoją tajemnicą. Przy Emerym to przyszło tak naturalnie...

Nagłe szarpnięcie wyrwało mnie z zamyślenia. Em usiadł na ławce i pociągnął mnie za sobą, szczelnie oplatając ramionami w pasie. Oparłam głowę o jego tors, po czym uniosłam głowę do góry. Mimo późnego lata pogoda była fantastyczna. W powietrzu unosił się delikatny zapach nadchodzącej jesieni, szum drzew, smaganych niegroźnym wiatrem, koił moje zmysły, a niebo... Było cudownie przejrzyste, pełne migoczących gwiazd. Niedaleko, tuż nad morzem świerków i sosen, rozciągał się srebrny sierp księżyca. W oddali, nad polaną latały świetliki, o tej porze roku zostało ich już niewiele, ale w toni ciemnej nocy, były doskonale widoczne.

Poczułam dłonie Emerego, błądzące pod moją koszulką. Przeszedł mnie elektryzujący dreszcz, a ciało okryła gęsia skórka. Ukrył twarz w zgięciu mojej szyi, delikatnym ruchem odgarnęłam włosy, by za chwilę poczuć na skórze gorące usta mężczyzny. Przymknęłam powieki, rozkoszując się jego bliskością, jednak wciąż czułam na sobie spojrzenie Johnego. Przełknęłam gulę niepokoju, rosnącą w moim przełyku.

– Emery?

– Mhm? – wymruczał, zaciskając palce na moich piersiach.

– On się ciągle na mnie gapi.

Gwałtownie podniósł głowę do góry i zmarszczył brwi. Jego wzrok od razu powędrował w stronę mojego byłego, a z ust wyrwało się ciche przekleństwo, zmielone w ostatniej chwili.

– Zajmę się tym. – Pchnął mnie delikatnie do przodu. Zsunęłam się z drewnianych desek, by mógł wstać, materiał na moich dłoniach zaczepił o wystającą zadrę, ale po kilku szarpnięciach, udało mi się uwolnić dłoń. Cienki jedwab popruł się na łączeniu, ale w panice, zignorowałam ten fakt.

Czułam, jak napięcie rośnie wokół mnie i Emerego, mimo że jego wyraz twarzy się nie zmienił, tylko po jego postawie byłam w stanie poznać, że kipiał z wściekłości. Miałam wrażenie, że tylko czekał na moment, w którym będzie mógł dać upust swoim emocjom. Niemal z aktorskim talentem udał, że nie zna się z Johnym, lecz widziałam w jego ślicznych, zielonych oczach całą feerię emocji, z obrzydzeniem i pogardą na czele.

Jego buty chrzęściły na rozsypanym między trawą żwirze, kiedy szybkim krokiem przemierzał odległość, jaka dzieliła nas od ogniska. Ze ściśniętym sercem podążyłam za nim, przyspieszyło momentalnie, kiedy dostrzegłam zaciśnięte pięści Emerego i to, z jakim impetem wszedł między towarzyszących nam ludzi. Towarzystwo zamilkło momentalnie, jakby wściekłość mężczyzny rozlała się również na nich i wytrzeźwieli w chwili krótszej niż jeden oddech.

Stanęłam za Hazel na miękkich nogach, wsadziłam ręce do kieszeni bluzy, tak mocno się trzęsły. Emery stanął nad niewzruszonym Johnatanem, złapał go za kołnierz kraciastej koszuli i szarpnął do góry. Z ust Vi wydobył się zduszony krzyk, kiedy z łoskotem padła na ziemię. Oczy wszystkich skierowały się na mężczyzn, na polanie zaległa cisza, nieprzerywana nawet oddechami, bo wszyscy je wstrzymali.

Johny wyswobodził się z żelaznego uścisku Emerego i zrobił krok do tyłu. Jego mięśnie napięły się nerwowo, a w oczach pojawił się ognisty błysk, tak dobrze mi znany, zwiastujący bardzo, bardzo złe rzeczy.

– O co ci chodzi? – zapytał przez zaciśnięte zęby.

Matko boska.

– Chyba ja powinienem o to zapytać – warknął Emery, robiąc krok do przodu. – Przestań się tak chamsko gapić na MOJĄ dziewczynę.

Chryste panie.

To się źle skończy, Elisabeth Andrews. Ty idiotko, po co poruszałaś ten temat?! Doskonale wiedziałam, jaki stosunek miał Emery do mojego byłego, nie bez powodu, odkąd go zobaczył, niemal osaczył mnie swoją obecnością, zasłaniając piersią za każdym razem, kiedy tylko podszedł zbyt blisko. Zbyt blisko miałam na myśli na mniej niż pięć metrów. Powinnam trzymać język za zębami.

– Bo co? – Zadziorny uśmieszek wykwitł na twarzy Johnego. Tym razem to Emery zacisnął szczęki, aż jego zęby zazgrzytały. Reszta ekipy wpatrywała się oniemiała w zaistniałą scenę. A ja czułam się, jakbym stała za szybą i jedyne, co mogłam, to się przyglądać. Strach sparaliżował całe moje ciało.

– Elie sobie nie życzy, żebyś to robił. – Słyszałam drżenie w głosie Emerego, z całych sił próbował się opanować, lecz nonszalancka postawa mężczyzny bardzo utrudniała mu zadanie.

– Wiele rzeczy jej nie pasowało, a mimo to wciąż wracała z podkulonym ogonem – odparł najspokojniej, jak potrafił, pochylając przy tym lekko głowę. Wyszczerzył się, jakby ktoś miał za chwilę strzelić mu fotkę.

Podniosły się zdezorientowane okrzyki zaskoczenia. Veronica odczołgała się od dwóch rozjuszonych basiorów, niemal wchodząc na głowę Mattiego. Reagan i Olivier zerwali się na równe nogi, ale zamarli w półkroku, nie bardzo wiedząc, co robić.

Bez ostrzeżenia Emery rzucił się z pięściami na mojego byłego. Powalił go na ziemię, miałam wrażenie, że usłyszałam dźwięk pękającej kości, ale nie dałabym sobie ręki uciąć, że tak właśnie było. Wyprowadził cios prosto w szczękę Johnego. Blondyn zaklął siarczyście, skopując z siebie przeciwnika. Obrócił się na bok i plunął na ziemię, po czym otarł zakrwawione usta. Emery nie dawał za wygraną, z powrotem doskoczył do niego. Jego pięści cięły powietrze, nie zawsze trafiały w cel, dlatego knykcie mężczyzny po chwili pokryły się ziemią, wymieszaną z krwią. Johnatan nawet się nie bronił. Śmiał się przeraźliwie między wściekłymi ciosami mojego ukochanego, czym tylko bardziej go denerwował.

– Elie, zrób coś. – Usłyszałam tuż przy uchu. Ocknęłam się z paraliżującego letargu i spojrzałam w przestraszone oczy Hazel. – On go zatłucze na śmierć.

Przełknęłam żółć, podchodzącą mi do gardła. Z całych swoich sił próbowałam oderwać nogi od ziemi i podejść do nich, ale nie byłam w stanie. Moje mięśnie zamieniły się w kamień, twardy głaz, który można było rozłupać jedynie kilofem. Obraz przed oczami rozmazał się, policzki paliły żywym ogniem, przecinane stróżkami łez. Nie wiem, czy płakałam, bo znów nawiedził mnie wspomnienia, czy dlatego, że bałam się, że Emery naprawdę zrobi mu krzywdę i poniesie za to konsekwencje.

Nieznana siła pchnęła mnie do przodu. Przeskoczyłam szerokie pnie, ustawione wokół ogniska, po czym przecisnęłam się między Reaganem i Olivierem. Matheo zerwał się na równe nogi, już wyciągał do mnie dłoń, kiedy Victoria objęła go mocno, zatapiając twarz w jego koszuli. Rzucił mi tylko przepraszające spojrzenie.

– Em, już dość – jęknęłam chrapliwie, kiedy udało mi się złapać mężczyznę za ramię . Odepchnął mnie w furii, jakby nawet nie zorientował się, że to byłam ja.

Chłopaki rzucili się do pomocy. Bez zbędnego zastanawiania się oblegli Emerego, starając się go unieruchomić. Był dużo większy od nich, wyższy i cięższy, regularnie chodził na siłownię, więc sprawiało im to nie lada trudność. Johny ostatkiem sił wyczołgał się spod ogromnego cielska, na oślep szukając jakiejś podpory, która pozwoli mu nie skonać na chłodnej ziemi.

Pokręciłam głową, chcąc odpędzić od siebie niepewność. Na miękkich nogach ponownie doczłapałam do Emerego. Jego klatka piersiowa poruszała się w zawrotnym tempie, twarz wykrzywiła gniew, a oczy zaszły wściekłą mgłą. Wpatrywał się w obitą gębę mojego byłego, jakby tylko czekał, aż któryś z chłopaków poluzuje uścisk, a on uwolni się i dokończy dzieła.

– Emery – załkałam, nie mogąc już powstrzymać łez. Emocje targały mną na wszystkie możliwe strony, lecz on mnie nie słuchał. Wyrywał się, warcząc niczym dzikie, rozjuszone zwierzę.

Niewiele myśląc, padłam przed nim na kolana i wzięłam jego twarz w obie dłonie. Musiałam użyć chyba wszystkich swoich sił, by skierować jego uwagę na mnie. Zmarszczył brwi, a w jego oczach dostrzegłam przerażenie.

Moje serce stanęło.

Emery patrzył na mnie najbardziej smutnym, przestraszonym i niepewnym wzrokiem, jaki kiedykolwiek komukolwiek mógłby posłać. Zamarłam wpatrzona w zamglone, zielone oczy.

– Elisabeth – szepnął zdławionym głosem. Przechyliłam głowę lekko w bok, nie wiedząc, co się dzieje. – Czuję twoje palce na twarzy.

Zachłysnęłam się.

Powietrze wpadło w moje płuca z głośnym świstem, a wzrok powędrował prosto na policzek Emerego i mój palec wskazujący, całkowicie obdarty z ciemnego jedwabiu. Myślałam, że gałki oczne zaraz wypadną same z oczodołów, świat zaczął odjeżdżać na najwyższym biegu, z piskiem opon, jakby chciał jak najszybciej usunąć się spod moich kolan.

– Nie – wyrwało się z moich ust bez jakiejkolwiek kontroli. – Nie, błagam, tylko nie to!

Spod opuszki wychynęła szara smuga, tak bardzo mi znana. Powiększała się z każdą sekundą, zataczając coraz większe kręgi, pochłaniając zdrowy, oliwkowy odcień w zastraszającym tempie, wysysając życie z każdej komórki ciała mężczyzny, którego kochałam.

Zabiłam go.

Z trudem oderwałam dłonie od jego twarzy. Rzuciłam się w ramiona Emerego, mocno zaciskając swoje własne wokół jego szyi. Objął mnie ciasno, przyciągnął do siebie, najbliżej jak tylko się dało. Spazmatyczny szloch wydobył się z mojej piersi. Czułam na skroni, jak chłodny się staje z każdą kolejną sekundą.

– Ciii – szepnął mi do ucha, ledwo poruszał ustami. – Wciąż cię kocham.

– Jak możesz... – łkałam, nie byłam pewna, czy naprawdę to powiedział, czy to tylko wytwór mojej wyobraźni.

Gładził mnie po włosach delikatnie, tak jak robił to setki razy wcześniej. Ciepło uciekało spod moich ramion, a ja je zaciskałam coraz bardziej, licząc na to, że zostanie ze mną, chociaż odrobinę dłużej. Wiedziałam, że mam dokładnie trzydzieści dwie sekundy, zanim jego ciało zacznie obracać się w proch.

Oparłam swoje czoło o jego własne, zimne, prawie martwe. Spojrzałam prosto w te zielone oczy, tak czułe i dobre, wpatrujące się we mnie z bezgraniczną miłością nawet, teraz gdy światło, które je na co dzień rozświetlało, powoli gasło, pozostawiając jedynie pustkę. Ostatkiem silnej woli odnalazłam jego usta, już nie tak ciepłe, ale wciąż miękkie, niedotknięte ostatecznie moją klątwą. Wpiłam się w te cudowne wargi, oddając im resztki tego, co zostało z mojego złamanego serca. Miały słony posmak moich łez, gorzko spływających po policzkach.

Trwałam tak przez tę wieczność, całe pół minuty, dopóki nie poczułam, jak ciało Emerego kruszy się pod moimi ramionami, a na spragnionych jego bezgranicznej miłości wargach pozostał jedynie pył. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro