• R o z d z i a ł O s i e m n a s t y •

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Blondynka leżała na swoim łóżku, wpatrując się w sufit swojego pokoju.

Odkąd Nine zabrało pogotowie, nie miała kontaktu ani z Luną, ani z Matteo, który zdawał się jej unikać.

Blondynka prychnęła pod nosem, przypominając sobie, jak ta  u r o c z a parka się w siebie wpatruję i wstała z łóżka.

Kątem oka spojrzała na zegarek wiszący w swoim pokoju i podeszła do ściany, na której wisiała tablica korkowa.

Palcem przejechała po zdjęciu, na którym widniała uśmiechnięta twarz Balsano i westchnęła pod nosem, wspominając sobie ich wspólną noc.

-Aj jak Nam wtedy było dobrze, Matteo - szepnęła, zagryzając wargę i ruszyła do drzwi.

Wolnym krokiem ruszyła na dół krętymi schodami, stąpając krok po kroku po drewnianych deskach.

Kiedy jej stopy dotknęły płaskiego podłoża, cicho ruszyła w stronę kuchni, z której dobiegało nucenie jej macochy.

Prawdą był fakt, że matka zaginęła jeszcze kiedy Ambar była niemowlęciem a jej ojciec szybko znalazł pocieszenie w ramionach rudowłosej kobiety, która szybko mianowała się mamą blondynki, co nie było jej na rękę.

Smith podeszła do blatu i wbiła niezadowoloną twarz w plecy zajętej kobiety, która smażyła naleśniki.

Kiedy Sharon odwróciła się z zamiarem położenia na talerz gotowego dania, jej wzrok skrzyżował się z oczami blondynki, która posłała jej krzywy uśmiech przez co jedzenie prawie wypadło jej z patelni.

-W końcu się obudziłaś - odezwała się sztywno, jednak jej twarz wyrażała zadowolenie.

-Mnie też nie jest miło Cię widzieć - mruknęła pod nosem i przybliżyła w swoją stronę talerz z parującymi zawijasami.

-Posłuchaj, mnie też nie jest łatwo, szczególnie, że Twój ojciec ciągle gdzieś wyjeżdża ale przynajmniej udawaj, że jest Ci ze mną miło, dobrze? - spytała kobieta i puściła oczko w stronę blondynki, która wbiła widelec w swojego naleśnika.

-Pomyślę nad tym, kiedy już nie będę musiała patrzeć na Twoją twarz wykrzywioną w sztucznym uśmiechu - odparła, siląc się na słodki głos.

Kobieta westchnęła pod nosem i ponownie zajęła się smażeniem naleśników, tym razem dla siebie.

Blondynka prychała pod nosem, widząc jak kobieta wzdryga się na każdy wydawany przez nią odgłos.

Zachowanie Sharon ją bawiło - wiedziała o tym doskonale, wiedziała to także Sharon, która robiła dobrą minę do złej gry.

-A jak z Twoim leczeniem? - spytała po chwili kobieta, wyrywając młodszą z zamyśleń.

Dziewczyna oparła rękę o policzek i sięgnęła po kolejny kęs naleśnika, nie śpiesząc się do udzielenia odpowiedzi.

-Ambar, spytałam o coś - Sharon podnosiła nieco głos, jednak kierowana zimnymi oczami blondynki, wzięła głęboki wdech i posłała jej delikatny uśmiech. -Doktor Gregory dzwonił do mnie i mówił, że opuszczasz jego terapię.

-Kłamie - odparła blondynka, wzruszając ramionami.

-A leki? Przyjmujesz je tak jak zalecił, czy też skłamał, że Ci je przepisał? - Sharon pozwoliła sobie na sarkastyczny żart, który spowodował, że twarz Ambar znieruchomiała w grymasie.

Dziewczyna podniosła się z krzesła i wolno ruszyła w stronę machochy, która wstrzymała oddech.

Dziewczyna nachyliła się i wzięła do ręki jeden z noży kuchennych.

Zaraz jednak podniosła głowę do góry i zbliżyła się jeszcze bliżej do kobiety, która w duchu pożałowała swoich słów.

-Leki otępiają moje myśli a ja lubię myśleć trzeźwo - wyszeptała tuż obok jej ucha a ostrze noża błysnęło w promieniach słońca. -Zacznij nieco dbać o srebro bo to nie byle jakie noże - mruknęła i odłożyła nóż na swoje miejsce.

Odeszła od kobiety i podnosząc swój talerz wyszła z kuchni, zostawiając w niej Sharon, która starała się opanować swoje drżące ciało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro