✭ Jesteś moim bohaterem ✭

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sobota bez wątpienia jest ulubionym dniem tygodnia 95% populacji osób na świecie, więc nic dziwnego, że należała też do rodziny Knuckles-Montanha. Z reguły były bardzo leniwe, jeżeli Erwinowi nie wypadało żadne, ważne spotkanie, a Grzesiu nie miał weekendowej zmiany w pracy. Jednak od dłuższego czasu obydwoje starali się, by każdy weekend mieć wolny, ale nie ze względu na odpoczynek. Sobota była dniem, który poświęcali dla rodziny, by budować relacje, tworzyć wspomnienia i od najmłodszych lat pokazywać synowi, jak bardzo rodzina jest dla siebie ważna.

Sobota była dniem, w którym najczęściej robili sobie wspólne wycieczki, grali razem w gry albo poświęcali czas na nowe aktywności rodzinne, na przykład takie jak gotowanie. Przez to, że mężczyźni żywili się głównie jedzeniem zamawianym przez catering, nie mieli okazji zbyt często gotować. Co prawda Gregory posiadał całkiem spore umiejętności kulinarne, ale nigdy ich nie wykorzystywał przez brak czasu. Nawet kiedy miał wolne wolał zjeść coś na mieście, żeby spędzić więcej czasu z rodziną i nie marnować go przy garach, dopóki nie odkrył, że dla Simona gotowanie to fajna zabawa. Chłopiec zawsze chętnie mu towarzyszył przy procesie tworzenia jedzenia i pilnie obserwował jego ruchy, wyglądając przy tym absolutnie uroczo, kiedy musiał wspomóc się taborecikiem, żeby sięgnąć oczami do blatu. Tymczasem Erwin był niesamowicie beznadziejny w kuchni, jego umiejętności kończyły się na zrobieniu kanapek i zaparzeniu kawy lub herbaty. Wszystkie inne potrawy z udziałem garnków, patelni, pieca, a nawet mikrofalówki potrafił koncertowo spieprzyć. Dlatego jedyną osobą w ich domu, która faktycznie korzystała z kuchni był Gregory, z drobnymi ingerencjami Simona. Po spaleniu 5 patelni, 3 garnków i piekarnika Erwin miał zakaz dotykania sprzętów AGD, poza czajnikiem. Chociaż policjant często się śmiał, że czeka na dzień, w którym pastor spali nawet wodę na herbatę.

Wobec tego, kiedy mężczyźni mieli wolny weekend szatyn zadeklarował się, by przygotowywać im śniadanie. Była to bardzo miła odmiana od szybkich dań z cateringu i wprowadzała uroczy, rodzinny klimat nie tylko podczas wspólnego gotowania z synem, ale również przy stole. Stało się to swego rodzaju ich sobotnim rytuałem, który wyjątkowo przypadł złotookiemu do gustu. Nigdy nie mówił tego głośno, żeby nie podbijać wybujałego ego męża, ale uwielbiał jego kuchnię dużo bardziej niż ich catering, szczególnie kiedy śniadanie było mu podawane prosto do łóżka. Tym bardziej, że ich synek podczas gotowania z tatą miał niezły ubaw, więc mogli połączyć przyjemne z pożytecznym. Im częściej Grzesiu gotował, tym częściej i śmielej Si mu pomagał. Nauczył się już nawet jak rozbić i wlać jajko bez dodatku skorupki, choć zanim mu się to udało Erwin kilka razy jadał chrupiącą jajecznicę.

Szatyna rozpierała radość obserwując jak bardzo jego maluch jest pochłonięty podczas gotowania. Sam jako dzieciak lubił obserwować mamę lub babcię w kuchni i uczyć się ich przepisów, które w przyszłości będzie mógł przekazać swojemu synowi. Samo obserwowanie jak jego synek jest czymś zafascynowany i jak szybko się uczy rozgrzewało mu serce. Czuł się bardziej dumny, niż kiedy osiągał sukcesy w pracy i dostawał pochwały od szefa.

- Podasz mi cytrynkę? - Poprosił podczas jednego z zimowych poranków.

Mimo że owoce leżały pod ręką angażował w każdą drobną pracę blondyna, chcąc pokazać mu jak bardzo jest potrzebny i sprawić mu radość. Czterolatek jednak potrzebował dłuższej chwili, by je znaleźć wypatrując uważnie gdzie leżą i mocno mrużąc przy tym oczy. Gregory trochę się zmartwił obserwując wysiłki chłopca, tym bardziej że owoce leżały niemal przed jego nosem. Jednakże kontynuował krojenie, kiedy cytrus został mu podany.

Kilka podobnych sytuacji zdarzyło się podczas dalszej pracy. Chłopiec miał problem ze znalezieniem produktów lub podawał nie to co powinien, ale szatyn początkowo zwalał to na brak rozwiniętej umiejętności czytania, kiedy blondyn podał mu mąkę zamiast cukru. W żadnym wypadku nie obwiniał o nic synka i każdy jego błąd potrafił obrócić w żart lub delikatnie wskazać mu produkt, który potrzebuje. Cała scena oglądana z perspektywy trzeciej osoby wyglądała niesamowicie uroczo. Cokolwiek robił Simon, robił to dosyć nieuważnie i niezdarnie, pomimo że jego twarz wyrażała mnóstwo skupienia i chłopczyk bardzo się starał, co dodawało scenerii więcej uroku.

Blondyn delikatnie stukał w sitko pomagając tacie przesiać mąkę i mając przy tym mnóstwo zabawy, kiedy pył z proszku sypał się na nich. Podczas każdego wspólnego gotowania obydwoje musieli skończyć brudni, bo co by to była za zabawa bez odrobiny brudu. Kończąc smażenie naleśników mężczyzna usłyszał z sypialni przekleństwa swojego męża kierowane do psa. Zaśmiał się widząc oczami wyobraźni jak suczka skacze i liże zawzięcie twarz pastora w celu pobudki właściciela i wyciągnięciu go z łóżka. Kto jak kto, ale nikt tak skutecznie nie potrafił go obudzić jak ona, w dodatku miała znakomite wyczucie czasu. Zawsze wyczuła odpowiedni moment, gdy Gregory kończył gotować i pędziła do sypialni, by wyciągnąć z niej Erwina. Oczywiście miała w tym własne korzyści, bo im szybciej jej właściciele zaczną jeść, tym szybciej ona dostanie parę smakołyków ze stołu.

- Dzień dobry, skarbie. - Starszy posłał swojemu naburmuszonemu mężowi promienny uśmiech, kiedy ten tylko wyściubił nos z pokoju.

Chłopak tylko coś odburknął i zniknął w łazience na kolejne 15 minut, czyli idealnie gdy Gregory skończył nakładać jedzenie. Ich synek już czekał przy stole razem z wesoło merdającą July. Erwin z pogardą spojrzał na psa zrzucając ją ze swojego krzesła, które bardzo często mu zajmowała przed posiłkami.

- Jak jej nie oduczysz tych obrzydliwych pobudek to przysięgam, że kupię jej kaganiec. - Zagroził.

- Nie przesadzaj, July o ciebie dba i chce, żebyś zjadł pożywne śniadanko.

- Chyba dba tylko o swoje interesy. Ucz ją dalej żebrać i skakać po stole to w przyszłości będziesz musiał chować przed nią wszystko. - Pouczył.

- Ktoś tu wstał lewą nogą. - Mulat delikatnie przewrócił oczami. - July, miejsce. - Pstryknął palcami, a suczka na rozkaz zsunęła łapy z kolan siwego i posłusznie podreptała na swój leżak, cierpliwie czekając na kolejną komendę. To jak szczeniak szybko uczył się komend było imponujące, ale nic dziwnego skoro szkoliła się w policji.

- Ciężko nie wstać lewą nogą, skoro ktoś nie daje mi się wyspać. - Prychnął w odpowiedzi, zajadając swoją porcję naleśników.

- Tygrysie, dochodzi dziesiąta, ja z nią wstaje o piątej rano, więc skończ już się tak użalać i nad nią pastwić.

- Ale ty zasypiasz o normalnej godzinie.

- Ale nikt nie powiedział, że ty nie możesz.

- Grzegorz, nie wkurwiaj mnie przed śniadaniem. - Warknął, tym samym zakańczając ich dyskusję i skupiając wzrok na telefonie. Szatyn jedynie się zaśmiał, miał zbyt dobry humor, żeby zaczepki chłopaka mogły go zirytować.

- To co mamy dziś w planach, może pojedziemy w góry? July sobie pobiega, a Simon mógłby w końcu pojeździć na sankach. Możemy też wziąć ze sobą Johna. - Zaproponował chcąc zmienić temat.

- Cholera, prawie zapomniałem.. - Mruknął młodszy słysząc irytującą muzyczkę z telefonu służącą za przypominajkę. - Miałem dziś jechać z Simonem do okulisty.

- Do okulisty? - Zdziwił się starszy.

- Taa.. przedszkolanka z tydzień truła mi o to dupę i zarezerwowałem termin na dzisiaj. Ta baba mnie już tak wkurwia, próbuje mnie uczyć jak mam się zajmować swoim dzieckiem, a sama wpaja im jakieś chore bzdury. Jak ja jej nie trawię, mam nadzieję, że zdechnie od tego botoksu, który se pakuje w mordę. - Wyraźnie się skrzywił mając w głowie wizerunek nauczycielki syna.

- Jak tak teraz na to patrzę, to wyjątkowo może mieć rację. Też zauważyłem ostatnio u Si problemy ze wzrokiem, ale to zbagatelizowałem. - Gregory również się skrzywił, będąc zawiedziony swoją własną postawą. Powinien bardziej zwracać uwagę na drobne zmiany zachodzące w organizmie ich syna.

Podał mężowi parę przykładów, w których zauważył jego problemy z niedowidzeniem. Na przykład te, które widział dzisiejszego poranka przy gotowaniu albo przy ich ostatniej grze w piłce, gdy chłopiec nie umiał jej dostrzec na trawie z odległości 2 metrów. Słuchając opowieści policjanta Erwin również nieco się zmartwił i zaczął mieć do siebie żal, że niczego nie zauważył, pomimo że paradoksalnie spędzał więcej czasu z małym. Chociaż bardziej zakuł go fakt, że ta głupia raszpla mogła mieć rację.

I faktycznie miała. Pastor po wizycie syna u okulisty dowiedział się, że jego maluch rzeczywiście ma wadę wzroku, ale nie jest to nic poważnego. Okulistka powiedziała, że systematyczne ćwiczenie oczu oraz oczywiście noszenie okularów pomoże wyklarować wadę i bardzo możliwe, że za parę lat szkła nie będą mu już potrzebne. To nieco uspokoiło pastora, jak i rozzłościło, bo będzie musiał podziękować tej durnej przedszkolance, że jako pierwsza zauważyła ten problem.

Przyzwyczajanie małego dziecka do noszenia okularów również nie należało do najprostszych zadań. Chłopcu ciągle przeszkadzał nowy ciężar na nosie i cały czas próbował je zdjąć. W dodatku oczy też musiały przyzwyczaić się do lepszej wizji, przez co maluch narzekał na ból, ale to normalne w pierwszych dniach. Dlatego Erwin postanowił odpuścić mu pójście do przedszkola na kilka dni. W zamian tego ćwiczył z nim w domu i cierpliwie pomagał przyzwyczaić się do jego nowych okularów. Poza tym według niego dodawały Simonowi uroku.

Niestety po powrocie na zajęcia dzieci nie przyjęły tak pozytywnie zmiany chłopczyka, co jego rodzice. Ciekawskie koleżanki zadawały mu niewygodne pytania, na które malec nie potrafił odpowiedzieć i wykazywały nadmierne zainteresowanie jego nowymi okularami, co bardzo go krępowało. On sam na początku nie postrzegał swoich okularów jako szczególnie dużej zmiany. Fakt, w pierwszych dniach były uciążliwe w noszeniu, ale nie wiedział, że inne dzieci tak dziwnie na niego zareagują. Przecież cały czas był tym samym Simonem, którego znali.

Niektórzy chłopcy z grupy potraktowali go trochę brutalniej niż upierdliwe dziewczynki zadające milion pytań. Zazdrośni nagłym zainteresowaniem wokół blondyna, zaczęli się z niego śmiać i porównywać do Zoe - jedynej koleżanki w ich klasie, która też nosiła okulary i która nie cieszyła się wielką popularnością. Dziewczynka zawsze była bardzo przemądrzała i lubiła wymyślać nieistniejące historie, żeby udowodnić innym dzieciom jaka jest mądra. Często się jej to nie udawało i jej kłamstwa wychodziły na jaw. Poza tym była skarżypytą i zawsze żaliła się przedszkolance ze wszystkich incydentów, które jej nie odpowiadały. Potrafiła nawet poskarżyć się, że któreś z dzieci nie chce zjeść swojego obiadu, co nawet dla ich wychowawczyni było już męczące. Zoe po prostu szukała wszędzie problemów, nawet gdy ich nie było i wydawałoby się, że jej hobby to robienie innym na złość. Dlatego zdecydowana większość dzieci trzymała się od niej z daleka.

Skoro do tej pory była jedynym dzieckiem noszącym okulary w grupie, złośliwi koledzy zaczęli porównywać do niej Simona i kpić, że od teraz zostaną najlepszymi przyjaciółmi, skoro oboje są ''ślepi''. Śmiali się z niego i rzucali raniące wyzwiska oskarżając, że chłopiec próbuje się popisywać i zwracać na siebie uwagę, a on nawet nie umiał się przed tym obronić. Nie potrafił być asertywny ani na tyle głośny, żeby przekrzyczeć bandę wrednych kolegów. Tym bardziej, że rzucane wyzwiska kaleczyły jego delikatne, wrażliwe serduszko i wywoływały w jego oczach łzy.

Jeden z rówieśników nawet próbował zabrać chłopcu okulary, żeby je zniszczyć, ale Johny mu na to nie pozwolił stając w obronie swojego przyjaciela. To i tak wystarczyło, żeby blondyn się rozpłakał i uciekł w kąt sali, chowając się między regałami z książeczkami. Nie rozumiał, dlaczego inni chłopcy traktują go gorzej, tylko dlatego że zaczął nosić te głupie okulary. Przecież on nawet ich nie chciał! Czuł się bez nich lepiej. Nawet jeżeli czasami rozmazywał mu się obraz, nie było to tak bolesne jak żarty jego kolegów. Czuł, jakby okulary zmieniły względem niego zachowanie wszystkich innych dzieci i kompletnie nie umiał zrozumieć, czemu tak jest.

Wszystkich, poza Johnym, który od początku zachowywał się względem niego normalnie, tak jak na co dzień. Zupełnie jakby nie zauważył żadnej zmiany w niebieskookim, bo tak właściwie jej nie było. Przecież okulary nie zmieniają nagle całej osobowości człowieka, to tylko dodatkowe akcesorium, które trzeba codziennie ubierać. Poza tym, nic nadzwyczajnego. Johny był też jedynym, który po kłótni z kolegami odszukał załamanego blondyna. W końcu od zawsze byli dla siebie jak bracia, więc jakim braciszkiem by był, gdyby zostawił go w potrzebie?

- Simek... nie pjać... - Początkowo nie bardzo wiedział jakie dobrać słowa, żeby pocieszyć przyjaciela. Sam również nie rozumiał opryskliwego zachowania innych.
(''Simon... don't cry...'')

- Nie sce jus nosić tych gjupich okulaluf! - Chłopiec ściągnął wspomniany przedmiot z oczu, przecierając je z łez.
(''I don't want to wear those stupid glasses anymore!'')

- Oni ci po prośtu zazdroscą, wygjądas w nich siuper! - Na twarzy bruneta pojawił się szczery uśmiech, a jego głos brzmiał tak przekonująco, że nawet sam blondyn był zaskoczony jego słowami.
(''They're just jealous, you look great in them!'')

- ...Tiak? - Zapytał niepewnie, jakby nie wierząc, że Thorinio mówi prawdę.
(''...Really?'')

Spojrzał smutno na szkła trzymane w rączkach. Jak dotąd przynosiły mu same kłopoty, zaczynając od dyskomfortu i nieprzyjemnego uczucia odkąd je założył, a kończąc na bolesnych wyzwiskach i śmiechach jego grupy przyjaciół. Johny chyba sam nie wierzył w to, co mówi.

- No jasne! Wygjądas jak siupermen i mozes mjeć jasierowe ocy!
(''Yeah! You look like the superman and you can have laser eyes!'')

Prawdę mówiąc Simonowi daleko było wyglądem do supermana, ale ilość podziwu jaką było słychać w wypowiedzi Johna sprawiała, że czterolatek chciał wierzyć w jego słowa. Roześmiał się lekko słysząc jego komplementy i starł ostatnie łzy rękawkiem koszulki.

- Choć, pobawimy się! Ja bende batmaniem i bęziemy wajcyć!
(''C'mon, let's play! I'll be batman and we'll fight!'')

Propozycja przyjaciela była tym, czego chłopiec teraz potrzebował. Dodatkowo wygłupy bruneta jeszcze bardziej rozśmieszyły malucha, do tego stopnia, że zupełnie przestał się czymkolwiek przejmować. Nie zastanawiał się już, co myślą o nim inni chłopcy, ani nie skupiał się na ich przykrych wyzwiskach i drwinach. Nie myślał o dziewczynkach, które go krępowały. Myślał tylko o tym jakiego ma wspaniałego przyjaciela, który zawsze potrafi dobrać odpowiednie słowa, żeby go pocieszyć, nawet jeżeli są one totalną głupotą. Johny od zawsze był jego jedynym, prawdziwym przyjacielem, który nie pozostawiał go samego w żadnych, trudnych dla Simona sytuacjach. Nigdy go nie krytykował i nie kwestionował jego zdania, nawet jeżeli było inne. Kiedy pozostałe dzieci zmieniały swoich towarzyszy zabawy jak chorągiewki, zależnie od swojej wygody i sytuacji, mały Thorinio nigdy nie wypierał się swojego przyjaciela, broniąc go i stając po jego stronie za każdym razem, jak prawdziwy brat.

Si nie potrzebował już innych przyjaciół, nie przejmował się opinią innych dzieci. Dopóki jego Johny był przy nim miał wszystko, co było dla niego najważniejsze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro