✭ Lipiec ✭

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Simek, zobać! — Czarnowłosy chłopiec dumnie dzierżył w dłoniach kartkę. — Mama i tata chćą mi kupić pjeśka i go narysiowajem, źeby ci pokaziać!
("Simon, look!" ... "Mom and dad want to buy me a doggy, and I drew it so I can show you!")

Faktycznie na kartce widniał obrazek dosyć nieudolnie narysowanego psa. Ciężko stwierdzić, co to miał być za pies, ponieważ zdolności artystyczne Johna nie były na najwyższym poziomie. Trochę przypominał mieszankę jamnika z owczarkiem, ale to głównie sugestia kolorów. Jednak nie to było najważniejsze. Najważniejszą informacją był fakt, że przyjaciel Simona miał dostać swojego pieska!

— Naplawdę? Objeciali ci pieśka?
("Really? They promised you a doggy?")

Blondyn był pełen zachwytu, kiedy tylko się dowiedział o czymś tak niezwykłym jak posiadanie własnego pupila. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiał, ponieważ rodzice wystarczająco go rozpieszczali, by niczego mu nie brakowało, ale kiedy dowiedział się, że jego przyjaciel będzie miał swoje zwierzątko, też zapragnął je mieć.

Na co dzień Simon nie był wymagającym dzieckiem. Prawie nigdy nie prosił o drogie zabawki z księżyca i nie marudził, kiedy musiał iść z rodzicami na spotkania, które go nudziły. Miał na tyle bujną wyobraźnię, by zająć swoje myśli na kilka godzin i nie przeszkadzać nikomu swoją obecnością. O zabawki też nigdy nie prosił, bo jego ojcowie bądź któreś z wujków i cioć sami przynosili mu niesamowite prezenty. Niektórymi z nich nawet nie potrafił się jeszcze obsługiwać jak chociażby dronem, którego wujek Carbo sprezentował mu na 4 urodziny, więc zabawka poszła w kąt. Chociaż, od czasu do czasu Gregory go używał i miał przy tym zdecydowanie dużo większą frajdę, niż jego syn.

Jednakże piesek to dużo większy kaliber. Nikt w jego rodzinie nie miał zwierząt, bo zwyczajnie nikt z nich nie miał na to czasu. Z motywem posiadania i opieki nad pupilem dotychczas mógł spotkać się jedynie w bajkach i kreskówkach. Co prawda w przedszkolu mieli w akwarium złotą rybkę, nad którą musieli pełnić dyżury. Uczyli się odpowiedzialności i pilnowali posiłków rybki, ale przecież rybka to nie to samo, co piesek! Rybki nawet nie da się pogłaskać, a taki piesek to marzenie każdego dzieciaka. Przyjazny, puchaty i oddany czworonóg, który powierza ci swoją dozgonną miłość i wierność. W dodatku można nauczyć go fajnych sztuczek, które Si widział na TikToku ze swoim siwym tatą. Zawsze miałby się z kim bawić, chociaż nigdy nie narzekał na samotność, ale teraz nawet by nie musiał! Jedynie musiał jakoś przekonać ojców, by zgodzili się na zakup zwierzaka.

— No! Wcoraj byłem ź mamą w śkjepje i wybjejajiśmy dja niego ziabawki, i obrozie, i łóźećko! A tata kupił taką wjeeejką kjatkę! — Chłopiec pokazał rączkami wielkość zakupionej klatki.
("Yeah! Yesterday I went with mommy to a store and we picked toys and a collar and a bed! And daddy bought this huuuge cage!")

— To pieśki tsyma się w klatkach? — Blondynek delikatnie przekrzywił główkę w zastanowieniu.
("So doggies are held in cages?")

— Tata powjeciał, źe to taki pokojik dla pjeśka. Taki domek ziamjaśt budy!
("Daddy said that it's like a room for a doggy. Like a house instead of a doghouse!" /in polish the words are different lmao)

— Ale siupel! Teś ściałbym pieśka...
("That's so cool! I also want a doggy...")

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Wieczór przebiegał spokojnie. Gregory kończył sporządzać na laptopie raport z ostatniej sprawy, a Erwin w oczekiwaniu na małżonka oddał się przyjemności, jaką była gra w Fortnite na PlayStation. Młodszy był rozwalony na całej długości kanapy, trzymając nogi na udach męża, jednocześnie stanowiąc podporę dla jego MacBooka. Żaden z nich się nie spodziewał, że coś będzie mogło im zakłócić ten spokojny wieczór, a tym ''cosiem'' okazał się ich syn. Po jego pytaniu, szatyn skierował na niego zdziwione spojrzenie, a Erwin nawet przerwał grę z wrażenia.

— Chciałbyś mieć pieska? — powtórzył skonsternowany policjant chcąc się upewnić, czy dobrze usłyszał.

-Mhmm...

Chłopczyk stał ze spuszczoną głową, bawiąc się palcami w nadziei, że pomoże mu to ze stresem. Było mu wstyd prosić o coś takiego.

Mężczyźni spojrzeli niepewnie w swoją stronę, nie wiedząc, co mogą odpowiedzieć maluchowi. Nie znali nawzajem swojej opinii, by podjąć jakąś decyzję, a ta była całkiem spora i musieli się na nią razem zgodzić. W końcu pastor postanowił jako pierwszy zabrać głos.

— Przepraszam słońce, ale jesteś jeszcze za malutki, żeby mieć pieska.

Blondynek wyraźnie posmutniał, nadal nie podnosząc wzroku na rodziców. Chwycił w desperacji swoją koszulkę, którą zaczął miętosić w rączkach, żeby odwrócić uwagę od negatywnych uczuć. Starał się nie rozpłakać. Szatyn zauważając przygnębienie synka, chwycił go za biodra i podniósł, sadzając na swoich kolanach, uprzednio odkładając laptop na bok.

— A skąd tak nagle wziąłeś ten pomysł o piesku? — zapytał łagodnie, przeczesując delikatnie złote włoski dziecka w uspokajający sposób.

— Nio bo Źiony mi pofieciał, źe ciocia i wujek kupią mu pieśka i ja teś bym ściał... — wyznał cichutko.
(" 'Cause Johnny said that aunty and uncle are buying him a doggy and I also want one...")

Erwin delikatnie westchnął, próbując jak najdelikatniej dobrać słowa.

— Piesek to bardzo duża odpowiedzialność i obowiązek, a nie tylko zabawka. — Tłumaczenie siwego wcale nie poprawiło chłopcu humoru, więc młodszy z ojców postanowił pójść na kompromis. — Może kupimy ci chomiczka, chcesz?

Maluch pokręcił przecząco głową. Chomiczek to nie to samo, co piesek. Z chomiczkiem nie można wychodzić na spacery i uczyć go fajnych sztuczek, a poza tym, jest bardzo malutki i zabawa z nim nie byłaby taka fajna, jak ze szczeniaczkiem.

Pomimo swojego żalu, chłopiec nie chciał się wykłócać ze swoim tatą o zwierzaka. Był bardzo skromnym dzieckiem i zazwyczaj potrafił zrozumieć odmowę lub zakaz. Co prawda, w tym przypadku nie rozumiał decyzji ojca, ale nie miał na tyle odwagi, żeby się z nim wykłócać.

Gregory zauważył, że decyzja bardzo przygnębiła ich synka. Znał go bardzo dobrze i wiedział, że maluch nie pokaże im swojego rozczarowania, przez co jeszcze bardziej było mu go żal. Szczerze mówiąc, decyzja małżonka nawet go zdziwiła. Erwin może nigdy nie okazywał chęci posiadania zwierzaka, ale też nigdy nie potrafił odmawiać swojemu synkowi. Mimo że był bardziej nadopiekuńczy niż Grzesiu, to on zawsze wpadał na jakieś głupie pomysły i pobłażał ich dziecku. Pozwalał mu jeść słodycze na obiad zamiast wartościowych posiłków, nie spać do późna, jeżeli chłopiec miał na to ochotę, kupował mu zabawki, jakie tylko malec zapragnął, dlatego decyzja o psie nieco go zaskoczyła. Oczywiście podzielał jego zdanie, że zwierzę to spora odpowiedzialność, ale czy nie powinni razem przedyskutować tej decyzji, zanim Erwin ją podjął?

— Tak w zasadzie, to czemu nie możemy mieć psa? — Szatyn postanowił pociągnąć rozmowę dalej.

Złote tęczówki zmierzyły go oburzonym spojrzeniem, zauważając że szatyn próbuje działać przeciwko niemu.

— Przede wszystkim, nie mamy czasu na psa, to prawie jak drugie dziecko. Miałby siedzieć w domu cały dzień sam?

— A gdybym wyszkolił go na moją K9 i zabierał ze sobą do pracy? Zawsze chciałem mieć swojego psa policyjnego.

— Jeden pies policyjny już mi starczy. — Pastor poklepał delikatnie policzek męża, w znaczący sposób pokazując mu gdzie jego miejsce.

— Nie bądź egoistą, ja też chcę pieska, a Simon mógłby się łatwo nauczyć odpowiedzialności. — Funkcjonariusz nie odpuszczał. Im bardziej Erwin pokazywał, jak bardzo nie chce tego psa, tym bardziej szatyn naciskał na zmianę jego decyzji.

— Nie dyskutuj ze mną Grzegorz, podjąłem już decyzję. — Młodszy lekceważąc dalsze słowa męża wrócił do grania w grę, pokazując tym samym, że zamknął dyskusję.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Zbliżał się wieczór, kiedy pastor wrócił do domu. Był dosyć zmęczony po rozmowie z nowymi inwestorami ZS Customs, która trwała cały dzień. Podpisany kontrakt z właścicielami Lamborghini obiecywał wiele nowych korzyści, ale także przysparzał obowiązków.

Od wejścia poczuł przyjemny zapach smażonej wołowiny, co mile go zaskoczyło, ponieważ zazwyczaj to on musiał zajmować się kolacją. Co prawda jego przygotowania polegały tylko na odgrzaniu jedzenia z ich cateringu, ale wciąż był zadowolony, że nie musiał dzisiaj o tym myśleć.

Podążając za zapachem, bardzo się zaskoczył zauważając swojego męża w eleganckiej koszuli i marynarce. Odruchowo zerknął na kalendarz na ścianie, by upewnić się, że nie zapomniał o jakiejś ważnej dacie, ale to było niemożliwe. Zazwyczaj to Gregory był tym, któremu umykała ich rocznica, urodziny, a raz nawet święta. Erwin miał ochotę go rozszarpać, kiedy Gregory w noc wigilijną siedział na nocnej zmianie, bo zapomniał poprosić szefostwo o zmianę grafiku. Finalnie małżonek, wraz z ich wtedy półtorarocznym synkiem, dołączył do szatyna na służbie i urządzili sobie kolację wigilijną w radiowozie, składającą się z taniego chińczyka, który jako jedyny był otwarty. Z perspektywy czasu, bardzo miło wspominał tę noc.

Jednakże, wciąż nie rozumiał dlaczego szatyn się tak dziś wystroił i przygotował dla nich romantyczną kolację. Z kuchni można było zauważyć elegancko obstrojony stół pokryty płatkami róż i świec. Funkcjonariusz naprawdę dawno już się tak nie starał, jak dziś. To wszystko było zbyt podejrzane.

— Spodziewamy się kogoś? — Siwowłosy zwrócił na siebie uwagę policjanta.

Mężczyzna był pochłonięty dopieszczaniem ostatnich szczegółów w przygotowywaniu wspólnej kolacji i dekoracji na talerzu. Wyglądało to tak, jakby miał zaraz podać danie do oceny Gordonowi Ramsey'owi.

— Już wróciłeś? Chciałem po ciebie przyjechać. — Starszy w kilka sekund znalazł się przy pastorze, składając na jego ustach czuły pocałunek.

— Musiałem się ewakuować, bo już miałem dość gadania w kółko o tym samym. Jestem człowiekiem biznesu, mój czas to pieniądz. Interesują mnie tylko konkrety, a ci Włosi mogliby gadać o swoich samochodach przez następne dziesięć godzin. Nie interesuje mnie ile mają salonów na świecie i z iloma firmami współpracują, chcę tylko wiedzieć jakie potrzebują części do aut, jeeeez.

Siwowłosy potrzebował chwili wytchnienia, więc poddał się silnym ramionom męża, zatapiając się w ich uścisku.

— Wychodzi na to, że mój mężulek miał ciężki dzień, więc świetnie się składa, że przygotowałem nam kąpiel. — Cichy pomruk dotarł do ucha pastora, wywołując na jego ustach błogi uśmiech.

— Co to za okazja, że jesteś nagle taki troskliwy?

— Nie bądź niemądry, ja zawsze się o ciebie troszczę.

— Mhm.. ale to ja zawsze przygotowuję kolację i robię ci masaż. — Młodszy zmierzył małżonka podejrzliwym spojrzeniem.

— Będziesz teraz marudził, że raz chciałem sam się tym zająć?

— Nie. Będę marudził, że nie robisz tego częściej — zachichotał, cmokając go szybko w policzek i kierując w stronę przygotowanych talerzy.

— Co zamówiłeś? Zajebiście pachnie i już umieram z głodu. — Przyjrzał się jedzeniu. Nie mógł się powstrzymać przed zamoczeniem palca w sosie i skosztowaniem go.

— Nie zamówiłem, tylko sam przygotowałem. — W tonie policjanta słyszalna była duma i zadowolenie z efektów swojej pracy.

Paradoksalnie, Erwin poczuł jeszcze większy niepokój. Gregory sam coś przygotował? Do tego, nie był to byle makaron z sosem, a perfekcyjnie wysmażone steki. Jego starania nie mogły być bezinteresowne.

— Przygotowałeś nam kąpiel, wystroiłeś się jak szczur na otwarcie kanału i do tego sam przyrządziłeś kolację na miarę masterchefa? To śmierdzi gównem na kilometr. Co znowu odjebałeś?

Siwy zmierzył policjanta czujnym spojrzeniem, próbując wyłapać w jego zachowaniu coś podejrzanego, ale szatyn zachowywał się normalnie. To było jeszcze bardziej niepokojące, czyżby ktoś podmienił mu męża? A może się czymś naćpał?

— Nic nie odjebałem, chciałem po prostu spędzić z tobą miły wieczór. — Mężczyzna ponownie objął swojego męża, chowając twarz w jego nastroszonych włosach.

— Nigdy się tak nie starasz, mów czego chcesz i będziemy mieli to z głowy.

— Niczego nie chcę, po prostu pomyślałem, że zrobię ci przyjemność. — Młodszy w dalszym ciągu nie ustępował, patrząc na szatyna z nutką irytacji. — No dobra, może chciałem cię troszkę namówić na seks po kąpieli.

— Nie potrafisz znaleźć sobie lepszej wymówki? Czy ty kiedykolwiek musiałeś mnie namawiać na seks, idioto? — prychnął. Jego kochanek fatalnie kłamał, ale miało to swoje plusy. Przynajmniej miał pewność, że nigdy tego nie zrobi, bo nawet nie będzie umiał.

Nagle, w sekundzie Erwin zrozumiał, po co sierżant robił tę całą szopkę. Wytłumaczenie uderzyło w niego jak grom z jasnego nieba, przecież to było aż nazbyt oczywiste! To całe nietypowe zachowanie i starania ukochanego sprawiły, że proces myślowy pastora musiał potrwać dłużej, ale w końcu wszystkie synapsy się ze sobą połączyły.

— Jezu, ty jesteś taki zjebany — westchnął, odsuwając się od małżonka.

— To są twoje podziękowania za moje starania? — Funkcjonariusz poczuł się urażony tonem i słowami męża. — Dzięki, serio.

— Zrobiłeś to po to, żeby mnie namówić na tego cholernego psa, prawda?

Od prośby Simona minął tydzień, podczas którego przy każdej możliwej okazji Gregory męczył Erwina chęcią zakupu psa. Ciągle próbował z nim o tym rozmawiać i namawiał, by zmienił zdanie. Pastor miał już tego serdecznie dość i rzygać mu się chciało, jak tylko słyszał słowo "pies". Simonowi też zdarzyło się jeszcze z dwa razy wznowić swoją prośbę, ale nie był przy tym tak upierdliwy, jak jego tata. Za to przynosił mu z przedszkola rysunki mające przedstawiać pieski, albo ich szczęśliwą rodzinkę razem z psem. Że też musieli znaleźć sobie akurat taką zachciankę!

— A jeżeli tak, to co? Chyba nie odmówisz mi kolacji?

— Jeżeli mogę ją zjeść bez obiecywania ci jakiegoś pchlarza i wysłuchiwania twojego pierdolenia, to mogę się skusić — prychnął.

— Czemu tak bardzo jesteś temu przeciwny?! Stać nas na zwierzaka, Si byłby zachwycony, a ja miałbym wymarzoną K9. Ja wspierałem cię we wszystkim, co chciałeś zrobić, nie bądź jebanym egoistą!

Gregory nie rozumiał podejścia Erwina i był równie zdenerwowany, co jego mąż. Zawsze na wszystko mu pozwalał i wspierał w spełnianiu marzeń. Adopcja dziecka też była z początku jedynie zachcianką siwowłosego, dlatego tym bardziej nie rozumiał, czemu jego mąż tak bardzo nie chce sprawić mu tej przyjemności. Wszystkie jego argumenty były bez sensu i kiedy przegrywał dyskusję, szybko ją kończył i wymigiwał się obowiązkami. To wcale nie tak, że złotooki miał jakąś traumę i bał się psów, mężczyzna nie bał się samej śmierci, więc czym dla niego jest pies? To bardziej zwykła niechęć do zwierząt, ale policjant nie rozumiał, skąd ona się wywodziła.

— To ty jesteś egoistą i nie potrafisz uszanować mojej decyzji! Czy ja zawsze muszę się na wszystko zgadzać i lubić te same rzeczy co ty?!

— W małżeństwie trzeba czasem pójść na kompromis, tworzymy rodzinę. Razem. Nie zawsze tylko ty się liczysz. — Szatyn tym razem nie ustępował. Twardo trzymał się swojego zadania, przypierając Erwina coraz bardziej do figuratywnej ściany.

— Poszedłem na kompromis, zaproponowałem wam chomika, to ty nie potrafisz odpuścić!

— Widziałeś kiedyś pierdolonego chomika jako K9? Zresztą, Si woli psa. Podaj mi jeden racjonalny powód, czemu nie możemy go mieć, to w końcu odpuszczę. Jak na razie twoje argumenty były chuja warte.

To akurat była prawda, w tej jednej bitwie młodszy nie potrafił wygrać. Nie miał jakiś szczególnych powodów, po prostu nie lubił psów i nie chciał się nimi zajmować. Nie zawsze trzeba wymyślać skomplikowane historie, by mieć na jakiś temat inne zdanie, nie lubić czegoś, bądź nie chcieć zrobić.

— Dobra, chcesz prawdziwy powód? Nie chciałem być chujem, ale proszę bardzo. Znam cię już tyle czasu, że wiem jak ta adopcja się skończy. Na początku będziesz podekscytowany, ale nie minie tydzień i wszystkie obowiązki tego pchlarza spadną na mnie! A ja nie chcę mieć na głowie drugiego dziecka, nie chcę mieć w ogóle nic z tym do czynienia. Gdybym miał pewność, że będziesz się nim zajmował i nawet go nie zauważę w tym domu, mógłbym się zgodzić, ale tak nie będzie! To cholerne obowiązki i spora zmiana, to nowy członek rodziny, pod którego trzeba dopasowywać swój tryb życia na kolejne 15 lat! Co najmniej!

Po nagłym wybuchu Kukela nastąpiła chwila ciszy, w której policjant z kamienną twarzą i dziwnym spokojem jedynie obserwował męża, analizując jego słowa.

— To zabawne, co mówisz. — Ku zdziwieniu młodszego, na ustach szatyna pojawił się delikatny uśmiech. — Dokładnie to samo ci powiedziałem, kiedy pierwszy raz wyskoczyłeś z pomysłem, żeby adoptować Simona. Też byłem przekonany, że nie poradzisz sobie ze wszystkimi obowiązkami i nie byłem chętny do adopcji, bo to oznaczało milion nowych obowiązków i zmianę swojego życia o 180 stopni.

Tym razem słowa męża uderzyły w siwego dużo bardziej, kiedy szatyn przypomniał mu ich kłótnie przed podjęciem decyzji o adopcji. Starszy reagował bardzo podobnie, co teraz Erwin. Może nie był aż tak agresywny, lecz nadal nie był pozytywnie nastawiony do planów męża. Sprzeczał się, wymyślał różne wymówki i nie chciał nawet myśleć o trzecim dziecku. W pewnym momencie Erwinowi nawet przeszła przez głowę myśl, że to powód, by się rozstać, ale szybko z niej zrezygnował, ponieważ nie chciał adoptować dziecka dla samego posiadania go i bycia rodzicem. Chciał go adoptować, by stworzyć rodzinę właśnie z Gregorym i razem cieszyć się ich maluszkiem oraz walczyć ze wszystkimi trudnościami. Pastor musiał naprawdę długo walczyć, żeby w końcu go namówić do zmiany zdania.

— I nigdy nie będę żałował tej decyzji, Simon i ty to najlepsze, co mnie w życiu spotkało. — dodał łagodniej, ponownie obejmując niższego. — Ale dopiero jak dałem ci szansę na pokazanie mi swojego zaangażowania, zacząłem się przekonywać, że to nie był zły wybór. Przemyśl sobie to wszystko jeszcze raz. — Zakończył monolog cichym westchnieniem, składając na głowie mężczyzny delikatny pocałunek.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

— Hej Erwinek! Sky mi powiedziała, że już jesteś, ale byłem akurat w sklepie. Czego się napijesz? — San uprzejmie przywitał przyjaciela, który czekał na niego w ogródku.

Pastor opierał się o balustradę, ze skupieniem oglądając jak syn Sana wraz z Simonem bawią się przy basenie. Od kiedy zaadoptowali swojego malucha, a Sky urodziła Johna, ich rodziny były ze sobą naprawdę blisko. Dzieciaki uwielbiały się ze sobą bawić, momentami byli naprawdę nierozłączni, a sama rodzina Thorinio bardzo często pomagała rodzinie Erwina. Dlatego kiedy nie mieli z kim zostawić malucha na noc, najczęstszym wyborem był Włoch z małżonką.

— San, wiesz że jesteś bardzo bliski memu sercu? — Nietypowe pytanie siwego nieco zaskoczyło mężczyznę.

— Taak?

— To dobrze, bo czasami mam ochotę wykręcić ci łeb i wyrwać język, więc będziesz w stanie mi to wybaczyć. — dokończył równie lekko, jakby informował go teraz o pochmurnej pogodzie.

— Że co? Dlaczego? — Thorinio był wyraźnie zaskoczony lekkimi groźbami przyjaciela. — Co się stało?

— Skąd wziąłeś pomysł na tego cholernego psa?! Ty nigdy nie chciałeś mieć zwierząt!

— Aaaa, o tym mówisz.. — Mężczyzna delikatnie podrapał się po głowie. — Cóż, w zasadzie to od dawna chcieliśmy mieć pieska, ale Sky bała się o Johnego. Od zawsze marzył mi się husky, a te psy są dosyć energiczne i baliśmy się, że przypadkowo zrobi mu krzywdę. Niedawno znowu o tym rozmawialiśmy i stwierdziliśmy, że teraz John da sobie radę. Nie ma już tego ryzyka, że pies go podepcze albo przewróci i zrobi krzywdę, chłopak raczej sobie z tym poradzi, nie?

Im dłużej San tłumaczył swoją decyzję, tym bardziej Erwin próbował go zamordować spojrzeniem. Słowa przyjaciela brzmiały dość logicznie, więc nie było szans, by wpłynąć na zmianę jego zdania.

— Ze wszystkich durnych pomysłów jakie mogłeś wymyśleć, uroiłeś sobie akurat ten.. — Głębokie westchnienie opuściło usta pastora.

— A co ci przeszkadza mój pies, przepraszam bardzo? — Właściciel domu poczuł się nieco urażony krytyką przyjaciela.

— Przez ten twój głupi pomysł nie mam teraz spokoju w domu! Jak Si się dowiedział, że kupujecie psa, powiedział to Grzechowi, a ten dostał jakiegoś pierdolca! Ciągle jest gadanie o tym, jak to fajnie by było mieć szczeniaka, jaki Simon byłby szczęśliwy, mimimimi, popierdoli mnie! — Wybuch złotookiego przyniósł mu nieco ulgi, kiedy mógł się wyżalić przyjacielowi z przytłaczających go problemów.

San podsumował jego wypowiedzieć krótkim śmiechem. Dla niego zabawny był fakt z jakimi "problemami" mierzył się Erwin jako ojciec. Przyjaciel czasem mu zazdrościł, że ten nie miał większych trudności przy opiece nad dzieckiem. Kiedy jego własny syn potrafił być kapryśnym, nieposłusznym łobuzem, największym problemem jaki Erwin mógł mieć, to mąż próbujący przekonać go do zakupu zwierzaka. Chociaż patrząc na to, że obydwoje jego przyjaciele to skończeni idioci, to nawet lepiej dla nich, że Simon nie był tak problematyczny. Raczej nie poradziliby sobie z wychowaniem takiej kuli energii jaką był Johny, a jeszcze bardziej spaczyliby chłopca. Na szczęście, on sam ma piękną i zaradną żonę, która zna sposoby na ich niegrzecznego synka.

— To nie jest zabawne, zaczynam na poważnie myśleć o rozwodzie, jeżeli nie przestanie mnie dręczyć. — Siwowłosy głęboko westchnął przecierając zmęczoną twarz dłońmi. — Ostatnio wjechał mi na psyche, rozumiesz? Przez tego psa mam pierdolone poczucie winy. — Zakończył prychnięciem.

— To kup im tego psa i będziesz miał ich obu z głowy. Zobaczysz, że będą zbyt zajęci nowym zwierzakiem, żeby truć ci dupę.

— Przez pierwszy tydzień może tak będzie, potem to ja skończę z toną nowych obowiązków, jakby jeszcze było mi mało.

— Jeżeli Gregory marzył o psie, tak samo jak ja, to nie powinien mieć problemu z jego opieką. Powinniście po prostu szczerze porozmawiać o tej decyzji i wyznaczyć zasady opieki nad zwierzakiem, których będziecie się trzymać. Jeżeli któryś z was nie upilnuje harmonogramu to cóż... Głupio mi to mówić, ale powinniście wtedy oddać zwierzaka. Ale myślę, że potraficie sobie z tym poradzić. — Włoch delikatnie poklepał plecy przyjaciela. — Pamiętasz jak było z adopcją Simona? Grzechu też miał przed tym spore opory i też musiałem go do tego przekonywać, tak jak teraz ciebie. — Delikatnie się zaśmiał na przytoczone wspomnienie. — Musisz mu też czasami zaufać, Erwin.

— Grzesiek terroryzuje mnie tymi samymi argumentami co ty, nienawidzę was obu. — Młodszy głośno jęknął, zwieszając głowę w akompaniamencie śmiechu Włocha. Przyjaciel ani trochę mu nie pomógł przekonać się do tej decyzji.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Nadszedł w końcu wielki dzień, w którym Gregory przyprowadził do domu upragnionego zwierzaka. Po długich dyskusjach i postawionych przez Kukela warunkach, Erwin w końcu ustąpił. Zgodził się na zakup czworonoga, ale w dalszym ciągu nie był z tego zadowolony i nie chciał mieć z nim nic wspólnego.

Żywym przeciwieństwem męża był Simon, który był aż nadto podekscytowany i przez cały dzień nie mógł się doczekać, aż jego tatuś wróci do domu. Monte obiecał mu poprzedniego dnia, że to już dzisiaj przyprowadzi do domu pieska, po tym jak musieli na niego czekać prawie miesiąc. Zdecydowali się na zakup z hodowli, więc musieli poczekać aż szczeniak podrośnie, a do tego czasu dostawali od właścicieli jego zdjęcia.

Szczeniak był suczką rasy Border Collie o biało-brązowym umaszczeniu. Erwin w pełni powierzył wybór mężowi, nie chcąc się mieszać w jego durną zachciankę, więc Gregory postanowił kupić psa, którego najłatwiej będzie mu szkolić. Collie bardzo szybko się uczą, do tego są bardzo oddane i pozytywnie nastawione do dzieci. Szatyn podjął najlepszy możliwy wybór. Dodatkowo znalazł hodowlę, w której właściciele szkolili swoje psy dla policji, straży pożarnej, ratowników medycznych, a nawet farmerów, więc suczka miała naprawdę dobre geny i potencjał do szybkiej nauki.

Simon mimo ekscytacji zwierzątkiem, podchodził do niego bardzo delikatnie i ostrożnie. Erwin wcześniej przygotował go na to, że piesek może się go na początku bać i muszą się najpierw zapoznać. Na szczęście ich przywitanie obyło się bez żadnych problemów, bo hodowla, z której pochodziła suczka, przygotowywała swoje szczeniaki na kontakt z dziećmi i innymi zwierzętami. Kiedy formalne przywitanie mieli już za sobą, Si wraz z suczką zaczęli się bawić i szaleć, ganiając po całym domu.

Mimo delikatniej irytacji, wynikającej z braku akceptacji zwierzaka, młodszy mężczyzna odczuwał radość, słysząc śmiech swojego dziecka. Gregory objął go mocno od tyłu, opierając głowę na jego ramieniu i z dumą obserwując zabawę ich synka.

— Kocham cię, malutki — wyszeptał z wdzięcznością, składając delikatne pocałunki na szyi siwego. — Nawet nie wiesz jaki jestem teraz szczęśliwy.

— Mhm...

— Z resztą Simon też. I nie powiesz mi, że to cię nie zadowala.

— Zadowala mnie jego szczęście, tylko szkoda, że musiał je zapewnić akurat ten kundel — prychnął.

— Daj już spokój, tygrysie. Zobacz, ona ma twoje oczy — zanucił, zwracając uwagę na złote ślepia suczki.

— Ooo nie. Nie kupisz mnie takimi tekstami. To nie mój pies! — uniósł ręce odsuwając się od mężczyzny. Gregory jedynie się zaśmiał na przewrażliwienie męża.

— Może chcesz jej wymyślić jakieś imię? — zaproponował starszy, licząc że wtedy Erwin chociaż trochę się do niej przekona.

— Mia — parsknął, przypominając sobie czasy, kiedy razem z chłopakami nazywali koleżankę Grześka K9.

Mężczyzna zmierzył go pogardliwym spojrzeniem. Żarty z Mii już dawno zrobiły się dla niego nudne, tym bardziej, że teraz już Erwin nie miał żadnych powodów, by być o nią zazdrosny. W końcu obrączka, którą szatyn codziennie nosił na palcu jasno wskazywała, że należał do pastora. Poza tym, mieli razem dziecko i nie wyobrażał sobie, żeby mieli się teraz rozstać i straumatyzować Simona. W dodatku codziennie pokazywał Erwinowi, jak bardzo go kocha każdym drobnym gestem, czy to zawożąc go do pracy, robiąc mu kawę, spędzając z nim każdą wolną chwilę, i do cholery, powtarzając mu o tym codziennie przed snem i kiedy się budził! Czy jego mąż nie mógł chociaż raz odpuścić sobie tych złośliwych żartów?

— To może Heidi? Też jest suką — odparł złośliwie, grając kartami Erwina.

Złotooki zacisnął zęby szykując się na pyskówkę w obronie przyjaciółki, ale przerwał im słodki głosik Simona.

— Tak jak ciocia? — spytał, nieświadomy konfliktu ojców.

— Nie kochanie, nie będziemy tak nazywać pieska. — Młodszy pierwszy odpuścił.

Ostatnie czego chciał, to kłótnia z ukochanym o ich byłych w obecności ich synka.

— To jaki masz lepszy pomysł? — szatyn wyzywająco patrzył małżonkowi w oczy.

— A mozie Zielli? — zaproponował nieśmiało maluch, przez co oba spojrzenia skierowały się na niego.
("What about Jelly?")

— Jelly? Jak żelki? — spytał pastor nieco zdziwionym głosem. Si lekko przytaknął. — Dlaczego Jelly?

— Nje fjem.. bo jeśt śłodka jak zielki.
("I dunno... 'Cause she is sweet like jellies.")

— Hm, mam chyba lepszy pomysł — uśmiech Gregory'ego był tajemniczy, ale jednocześnie obiecujący.

~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~*~

Pierwsze tygodnie z nowym członkiem rodziny mijały bez problemu. Gregory naprawdę się zaangażował w jego opiekę i jednocześnie uczył Simona odpowiedzialności i przydzielił obowiązki, którymi maluszek był w stanie się zająć. Suczka chwilowo była za młoda, by służyć w policji, ale codziennie była poddawana tresurze i szatyn, tak jak obiecał, zabierał ją do pracy. Na komendzie każdy był zakochany w szczeniaku i nikt nie robił problemu, by tam przebywała. Nawet przyszykowali dla niej jej własny kąt w pobliżu parkingu.

Złotooki nie miał się do czego doczepić, ponieważ nawet będąc w domu, psina nie sprawiała większych problemów. Tak jak szatyn zapewnił, pastor nie musiał przykładać ręki do opieki nad nią. Czasami nawet nie zauważał, że jest w domu, dopóki suczka nie przychodziła do niego, żeby się połasić. Tylko w momencie gdy nikt nie patrzył, Erwin ulegał jej proszącym, złotym ślepiom, żeby trochę ją podrapać.

Pierwszy konflikt interesów pojawił się, kiedy Gregory się rozchorował i nie był w stanie podnieść się z łóżka. Suczka już o 5 rano próbowała wyciągnąć szatyna na spacer, ale zauważając, że właściciel ani drgnie, skierowała prośby do drugiego mężczyzny. Wsunęła łeb na łóżko, cicho skomląc i liżąc desperacko dłonie pastora. Mężczyzna warknął, wybudzony ze snu, ale nie podniósł się, obserwując tylko żałosne spojrzenie szczeniaka.

Zdążył się przyzwyczaić do jej obecności, nawet już mu nie przeszkadzało, kiedy wieczorami kładła się na jego kolanach, ale wciąż nie podejmował się żadnych obowiązków opieki. Miał ochotę rzucić chamskie "a nie mówiłem" do małżonka, ale kiedy tylko zobaczył jak blady i mokry był szatyn, zrobiło mu się go żal. W końcu to nie jego wina, że się pochorował, chociaż powinien przemyśleć, co wtedy zrobi z psem. Z drugiej strony, przecież są rodziną i obowiązkiem Erwina jest przejęcie obowiązków męża...

Młodszy delikatnie westchnął, ponownie spoglądając na psa. Jej spojrzenie wywoływało w nim jeszcze większe poczucie winy. Przecież nie będzie znęcał się nad bogu ducha winnej suczce.

— Chodź July, kupimy jakieś leki temu pacanowi.

========================

W przygotowaniach tego małego, lipcowego specjalu z okazji Morwinowego miesiąca pomagało mi fs_animri
Pomogło mi przy korekcie tekstu, jak i również zajęło się tłumaczeniem dialogów Simona i Johny'ego, za co serdecznie dziękuję!❤️
Jak widzicie postanowiłam wprowadzić małą zmianę i tłumaczyć dialogi należące do dzieci, żeby nasi przyjaciele z hiszpańskiego community potrafili zrozumieć ich wypowiedź, ponieważ nie są napisane poprawnie w języku polskim, by były możliwe do przetłumaczenia.
Dialogi z poprzednich rozdziałów również zostały przetłumaczone, co również jest zasługą Animri ❤️
A ja dziękuję każdemu za tak spory odzew i zaangażowanie w książkę! Bardzo mi miło, że moja twórczość przypada Wam do gustu 💖
Jeżeli ktoś miałby jakiś pomysł na następnego shota, który mogłabym wykorzystać w przyszłych częściach, to jestem skłonna przyjąć zamówienia. Całuski!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro