ᴍɪꜱꜱɪᴏɴ ᴇꜱᴄᴀᴘᴇ

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nic nie było w stanie powstrzymać Huntera.

Może nic prócz bardziej zdeterminowanego Crosshaira, który siedział pod ścianą w swojej celi i ściskając palcami nasadę nosa, wysyczał.

— Jakim cudem dla moich walniętych braci plan osiemdziesiąty ósmy zamienił się — przerwał na chwilę szukając odpowiednich słów — na ciebie w celi.

Niewielka blondynka zwinięta w kulkę w kącie niewielkiego pomieszczenia podniosła głowę, jej brązowozłote oczy błyszczały od łez, które nieudolnie próbowała powstrzymać. Jednak dopiero teraz, w towarzystwie brata, mogła dać upust emocjom, które kotłowały się w niej od chwili, gdy została zamknięta na statku doktora.

— Próbowaliśmy... próbowaliśmy ci pomóc — mruknęła, wycierając zewnętrzną stroną dłoni łzy z policzka. Patrzyła jak wyraz twarzy klona się zmienia, najpierw przez krótki moment zdawało jej się że jego spojrzenie zmiękło, jednak już chwilę później znów przejechał dłonią po twarzy, jakby próbując się uspokoić.

— Dobrze wam poszło — odparł sarkastycznie.

— To nie ich wina — siorbnęła i ponownie łzy pojawiły się w jej oczach, klon przewrócił oczami.

Omega nie potrafiła znieść jego twarzy niewyrażającej żadnych emocji, nie potrafiła przetrawić faktu, że jej brata nie rusza niczyj los, a przynajmniej, że nic nie zdaje się niszczyć jego perfekcyjnego stoicyzmu. A jednak wiedziała, słyszała na własne uszy jego roztrzęsiony, słaby głos, gdy nadawał wiadomość, która miała ich uratować. Której najwyraźniej nie potraktowali wystarczająco poważnie, która jedynie zmotywowała ich do działania, która kosztowała życie Techa.

Dziewczyna zakryła buzię ręką i wybuchnęła płaczem. Obraz brata spadającego w przepaść budził w niej uczucia, o których sama nie miała pojęcia. Miała wrażenie, że pęka jej serce, nie umiała pogodzić się z tym, że Techa już nie ma. Jej dziesięcioletni umysł nie pojmował tego, że jej brat nagle zniknął, że nigdy już nigdy nie wsiądzie z nim za stery Marudera, że nie będzie się z nim uczyć nowych języków, ani że nigdy nie usłyszy nieprzydatnej ciekawostki...

Crosshair przyglądał się w jej spod przymkniętych powiek, nie mając pojęcia co zrobić z tym dzieckiem, dlaczego tak nagle zaczęła płakać, co się działo w jej jasnowłosej głowie. Najchętniej wywarczał by coś w stylu "Przestań się mazać", ale w głowie miał jednak inny obraz uspokajania dzieci.

Dzieci się powinno przytulić.

Cross aż się wzdrygnął.

— Omega — przeszło mu przez gardło, dziewczynka uniosła głowę, jej oczy się zaczerwieniły, tak jak nosek, na policzkach spływały świeże łzy.

Co dalej?

Co dalej?

Co dalej, Crosshair?

Nie rób z siebie większego głupka niż ten którym już jesteś.

— Co się stało? — zapytał, bardzo boleśnie odczuwając brak wykałaczki między zębami. Blondynka zaczęła płakać jeszcze mocniej.

— To — czuła bolesny uścisk w gardle, nie potrafiła wymówić jego imienia, nie potrafiła powiedzieć mu czegoś w co sama nie wierzyła — Tech... — schowała twarz w dłonie, znów zwijając się w kulkę, drżała na całym ciele, czuła chłód nie związany z temperaturą panującą w celi.

Crosshair przeszedł dreszcz, dziewczynka nie musiała kończyć, by wiedział co się stało. Miał wrażenie, że jego umysł przestał na chwilę działać, że wszystkie myśli nagle z niego uleciały.

Tech, jego brat, jego przemądrzały nerd, kriff co on zrobił, jak, kiedy, po co... jego brat, braciszek;

Ból, który po chwili ogarnął jego ciało był niczym w porównaniu z torturami, które go spotkały. Żaden ból nie był porównywalny z tym, który czuł teraz.

A potem, przez krótką chwilę poczuł ukojenie, gdy mała, kochana Omega przyczołgała się do niego, usiadła obok i chwyciła w swoją rączkę jego dłoń. Spojrzał na jej żałosny wyraz twarzy, na te smutne, błyszczące oczy. Zacisnął powieki, powstrzymując łzy, które formowały się w jego oczach. Jego brat nie zasłużył na nic złego, to nie Techa powinno to spotkać, tylko nie Tech...

— Wyciągnę cię stąd — obiecał.

•••

Tech nie wiedział.

Pierwszy raz od... pierwszy raz w zasadzie od zawsze Tech nie wiedział. Po prostu nie wiedział.

Otworzył oczy, rozejrzał się, mimo że widoczność miał ograniczoną, czuł na czole mocny ucisk, który nie pozwalał mu poruszyć głową, tak samo coś ściskało jego klatkę piersiową i łydki.

Pomieszczenie w którym się znajdował było niewielkie, ciemne i Tech nie był w stanie dostrzec nic więcej. Odczuł bardzo uporczywy brak okularów, wszystko wokół niego było całkiem rozmazane, niewidoczne, a ponadto bolała go głowa. Sam nie wiedział czy z powodu braku okularów czy z powodu upadku...

Upadek. Za wiele myśli naraz pojawiło się w jego głowie, nie potrafił ich wszystkich uporządkować, nie potrafił zrozumieć. Co się w zasadzie stało?

Pamiętał przerażone spojrzenie jego małej siostry, błagające spojrzenie jego wielkiego brata. Pamiętał, jak ręka mu drżała, gdy naciskał spust swojego blastera, mimo że był pewny swoich racji, tego co się stało, co się miało stać, to jednak bał się, najzwyczajniej w świecie się bał. Pamiętał, jak powstrzymywał się od krzyku, gdy spadał w bezkresną przepaść. Pamiętał, co dokładnie przewidział.

Powinienem być martwy na śmierć.

Martwy na śmierć?

Jak inaczej można być martwym?

Zamrugał zdezorientowany. Nic się nie zgadzało.

Wszystko się nie zgadzało, gdy usłyszał strzały blasterów, ściszone, zdenerwowane głosy, które znał, syk otwieranych drzwi i niekontrolowany, piskliwy okrzyk.

— Tech!

Serce zabiło mu mocniej, jego mała kochana Omega tu była. Chciał wstać, poruszyć się, uśmiechnąć się do niej i nawet miał ochotę mocno przytulić siostrę do swojej bolącej klatki piersiowej, ale ponownie poczuł uścisk, uniemożliwiający mu zrobienie czegokolwiek. Dlaczego był unieruchomiony, dlaczego niby któryś z jego braci miałby go unieruchamiać, czy na Maruderze w ogóle znajdowały się takie przyrządu do unieruchamiania ludzi, czemu on o nich nie wiedział...

Nie jestem na pokładzie Marudera!

Ten fakt uderzył go niemal tak mocno jak upadek z kolejki; gdzie zatem był? Tysiące myśli przewijało się w jego głowie, a on nie był w stanie przetrawić jakiejkolwiek. Opanowała go niemoc, czuł narastającą panikę. Spiął wszystkie mięśnie próbując rozerwać więzy, jednak wciąż był za słaby.

— Tech, Tech — nad jego głową pochylała się duża jasna plama — Crosshair! Tech żyje, on żyje — radosne krzyki przyprawiały go o jeszcze większy ból głowy.

— Ciszej, chcesz ściągnąć na nas nowe hordy tych garnków — cichy, tnący wesołą atmosferę na kawałki głos przeszył ciało klona jak wibro-ostrze.

— Nie chcę.

— To dobrze, znajdź nasze rzeczy — polecił dziewczynce i po chwili jasna plama zniknęła z pola widzenia Techa, a pojawiła się ciemniejsza, szara i dwoma jaśniejącymi jak gwiazdy punktami, z pewnością były to jarzące się z wściekłości oczy Crosshaira.

— Spadłeś w przepaść, wykonując plan dziewięćdziesiąty dziewiąty i nie żyjesz — usłyszał szepczący głos — tak?

— Według moich, zazwyczaj poprawnych, obliczeń powinienem nie żyć, jednakże zdaje mi się że przeżyłem i zostałem leczony w zbiorniku z bactą, która musiała być jedynym sposobem na uleczenie obrażeń zewnętrznych oraz, prawdopodobnie, zostały mi wszczepione implanty, ratujące moje organy rozerwane podczas upadku — oznajmił lekko ochrypłym, cichym głosem. W odpowiedzi otrzymał prychnięcie, a chwilę później uścisk na jego czole i klatce piersiowej zelżał, jednak ulga nie trwała długo, bo siwowłosy klon przygwoździł go do twardego łóżka i wysyczał.

— Twoje zazwyczaj trafne obliczenia powinny zakładać dość sporą różnicę między dziewięćdziesiąt dziewięć a osiemdziesiąt osiem, prawda?

Tech wolał nie rozmyślać nad tym co jego wściekły brat byłby w stanie mu zrobić i na szczęście nie musiał ani nad tym rozmyślać ani tego czuć, bo Omega targając części zbroi brata, jego i swoją broń pojawiła się ponownie w zasięgu bardzo ograniczonego wzroku Tech, na którego z wielką radością się rzuciła.

Klon niezbyt taktownie oddał silny uścisk, mimo bólu uśmiechając się. Usiadł na łóżku i skrzywił się lekko, wciąż nie był silny, był za słaby.

— Idziemy — usłyszał głos brata.

— Obawiam się, że nie dam rady nadążyć za wami i będę was tylko spowalniał — odparł cicho, wiedząc, że szanse na wydostanie się z tej placówki coraz szybciej maleją.

— Nie zostawiamy swoich — usłyszał jedynie i chwilę później oderwał się od ziemi, lądując na plecach brata.

— To było... nieoczekiwane — stwierdził.

Równie nieoczekiwane było to, że korytarze, którymi się poruszali były puste, a żołnierze imperium leżeli pod ścianami martwi lub pozbawieni przytomności. Omega znała ryzyko, wiedziała, że szanse na ucieczkę są małe, ale mimo to nie potrafiła nie uśmiechać się szeroko. W głowie widziała obraz swoich braci, którzy przekonani o śmierci Techa byliby równie ucieszeni co ona widząc go w nienajgorszym stanie. Odwróciła się patrząc na skrzywionego Crossharia, trzymającego mocno rękę i nogę brata, który zdezorientowany rozglądał się dookoła.

— Nie wierć się, bo coraz bardziej przechodzi mi ochota na ratowane twojego tyłka...

Chciał dodać jeszcze jakiś sarkastyczny i pełni ironii komentarz, ale rozległ się głośny, coraz głośniejszy, rozprzestrzeniający się echem po korytarzach stukot butów szturmowców.

— Podaj mi broń — polecił Crosshair Omedze, która uniosła brwi, sceptycznie spoglądając na brata, Tech zsuwał się mu z pleców, obie ręce miał zajęte.

— Potrafię strzelać — powiedziała napinając swój łuk. Klon zamrugał zdziwiony — Strzelałam w bestię Zilo — pochwaliła się, szalenie szeroko się uśmiechając.

— C... co? Tech — zwrócił się do brata, który wyjąkał coś niezrozumiałego w odpowiedzi — Tak niby wygląda opieka nad dziećmi? Pozwoliliście strzelać takie małej z takiego badziewia do takiej bestii?

— Nie jestem mała!

— Jesteś.

— Nie...

— Strzelaj!

Omega strzelała, a co przeraziło Crosshaira, strzelała celnie i nie zdawało się to być dla niej zbyt wielkim problemem.

— Uciekamy stąd, ukryjemy się w lesie, znajdziemy inny transport niż te wielkie imperiale statki — poinformował rodzeństwo o swoim nowym planie Crosshair. Tech nie miał wiele do gadania, z całych sił przywarł do pleców brata, próbując choć trochę ułatwić mu bieg, Omega zaś pokiwała głową i pognała za bratem, celując w panel sterujący i zamykając drzwi, co utrudniło pościg i pozwoliło rodzeństwu wydostać się z placówki.

Jednak bieg po zboczach góry, wśród gęsto rosnących drzew wcale nie był prostszy niż uciekanie przed imperialnymi żołnierzami wąskimi korytarzami.

— Co tu... co to do... — Crosshair przystanął na chwilę, widząc wśród zielonych liści coś czego reszta małej drużynie potrafiła jeszcze dostrzec, coś czego nikt się tutaj nie spodziewał.

— Maruder! — wykrzyknęła Omega, widząc już to co spostrzegł jej brat i co spowodowało jego dziwną reakcję — Co tu robi Maruder? — wymruczała jednak po chwili, gdy jej emocje opadły i zdała sobie sprawę z tego dziwnego położenia statku.

— Hunter, Echo i Wrecker musieli przybyć z misją ratunkową jak mniemam — odezwał się cicho Tech, gdy przekraczał próg domu na plecach swojego odzyskanego brata, w towarzystwie małej siostry.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro