𝓬𝓱𝓪𝓹𝓽𝓮𝓻 𝓽𝓱𝓻𝓮𝓮

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Bellamy przyszedł do mojego mieszkania już po kilku godzinach, ale nie po to aby mnie przeprosić, tylko po to aby upewnić się, że nie wydam Octavii, czego oczywiście bym nie zrobiła. Wywaliłam go za drzwi i kazałam mu nigdy więcej nie przychodzić do mojego domu. Nie zrozumiał i przychodził jeszcze wiele razy w ciągu tygodnia, aż w końcu Marcus kazał mu zjeżdżać albo traci posadę kadeta, na co Bell nie mógł sobie pozwolić. Ale nie myślcie, że skoro odpuścił przychodzenie pod drzwi mojego mieszkania, to zaprzestał też irytowania mnie na zajęciach. Blake jest upierdliwy i uparty, a znam go na tyle długo aby wiedzieć, że się jak na coś uprze to nie zmiłuj go od tego oderwać.

   Pewnego dnia po prostu nie mogłam wytrzymać i wybuchnęłam. Niestety, nie kiedy byliśmy sami, a przy innych ludziach na stołówce. Zdenerwował mnie tym swoim chodzeniem za mną i obiecywaniem najróżniejszych rzeczy, dlatego go uderzyłam. Dałam mu po prostu z liścia, ale takiego wzmocnionego przez moją siłę. Kane to widział i od razu podbiegł do nas i spytał się czy wszystko jest ze mną dobrze i czy Bell mi coś zrobił. Bez wahania odpowiedziałam, że nie, ale on mi nie uwierzył. Kiedy wracaliśmy do mieszkania, zawiadomił strażników, żeby sprawdzili dom Bella. Tego Aurora nie mogła przewidzieć, a ja nie mogłabym żyć z wyrzutami sumienia, że przeze mnie umarła cała ich rodzina, dlatego kiedy tylko weszłam do mieszkania, powiedziałam Marcusowi, że muszę iść na zajęcia do Abby. Uwierzył.

   Wtedy, po raz pierwszy od dawna biegłam wilkołaczym tempem, mając nadzieję, że zdążę przed strażnikami. Wystukałam w drzwi rytm, który zapamiętałam podczas naszego spotkania z Octavią, a po chwili otworzyła mi mama tej dwójki. Kiedy zobaczyła mnie, bardzo się zdziwiła i wyszła z mieszkania zamykając drzwi. Szeptem powiedziałam jej jak ma się sytuacja, a ona kazała mi natychmiast wracać do domu i podziękowała za informację. Gdy byłam już na końcu korytarza poprosiła abym przyszła wieczorem do nich. Zgodziłam się.

   Dlatego teraz stoję przed drzwiami ich domu, trzymając w jednej ręce małą przenośną lodówkę, w której upchnęłam świeże jedzenie, a w drugiej wielki koszyk ze słodkościami i fajnymi gadżetami dla Octavii. Wahałam się czy dobrze robię, ale w końcu położyłam koszyk na podłodze i wystukałam rytm, po czym szybko podniosłam koszyk. Po kilku sekundach otworzyła mi Aurora. Uśmiechnęłam się lekko niezręcznie i wyciągnęłam lodówkę w jej stronę, na co spojrzała na mnie nie zrozumiale.

   — Myślę, że jej zawartość się wam przyda — kobieta pokiwała lekko głową i spuściła wzrok na dół abym nie mogła zobaczyć jej łez.

   Wzięła od mnie lodówkę i wciągnęła do mieszkania gdzie na krześle siedział szatyn z wielkim siniakiem na pół twarzy. Widząc jego grymas bólu skrzywiłam się nie znacznie i uśmiechnęłam się przepraszająco. Aurora popchnęła mnie delikatnie, lecz stanowczo w stronę swojego syna, czego nie spodziewałam się i upadłabym gdyby nie silne ręce brązowookiego, który mnie złapał i wisiał na de mną zdecydowanie za blisko. Z tej odległości mogłam zobaczyć jego drobne piegi i delikatne dołeczki w policzkach. Nagle chrząknął i podniósł mnie na nogi. Niezręcznie trochę. Zauważyłam, że szatyn potarł ręką kark, a ja schowałam pasmo włosów wystających z warkocza za ucho. Kiedy dostrzegłam brak jednej osoby zaniepokoiłam się i spojrzałam automatycznie na krawcową.

   — A gdzie Octavia?

   Nagle ktoś złapał mnie za rękę, na co zareagowałam trochę zbyt agresywnie, bo wykręciłam dłoń napastnika i sprowadziłam go do parteru, a sama klękłam nad postacią. Kiedy zobaczyłam twarz nastolatkii, w mgnieniu oka podniosłam ją i sama wstałam.

   — Przepraszam — szatynka potarła rękę i odsunęła się ode mnie o krok — Myślę, że wybaczysz mi... Wy wszyscy, kiedy zobaczysz swój prezent.

   Zaciekawiona nastolatka spojrzała za mnie i podbiegła od razu, kiedy sięgnęłam po koszyk, który po chwili jej podałam. Zdziwiona otworzyła szeroko usta, a jej oczy zaczęły błyszczeć.

   — To dla mnie? — spytała na co w odpowiedzi pokiwałam ochoczo głową, na co zielonooka zarzuciła mi ręce na szyję i mocno przytuliła — Dziękuje, dziękuję, dziękuje!

   — A co do siniaka — szepnęłam tak aby tylko ona to usłyszała i wyciągnęłam w jej stronę dłoń, którą przyjęła — Musisz obiecać, że nie powiesz Bellamiemu¹ i swojej mamie.

   — Obiecuję — szepnęła tak samo cicho — Co zrobisz? Zaczarujesz go?

   — No prawie — przekrzywiłam delikatnie głowę i położyłam obydwie ręce na jej nadgarstku — Będzie delikatnie łaskotało, ale po chwili nie będzie śladu po siniaku.

   Zamknęłam oczy i skupiłam się na obrażeniach piętnastolatki. Poczułam silny impuls przepływający przez całe moje ciało, który skumulował się w moich dłoniach. Usłyszałam cichy chichot Octavii, na co otworzyłam oczy i puściłam jej rąkę. Niezwłocznie uniosła dłoń do góry i zaśmiała się głośno, na co Bell i jego mama, którzy robili coś w kuchni wychylili się i spojrzeli na nas. Mój wzrok spotkał się z oczami Bella, na co zarumieniłam się i wyprostował się.

   Szatyn wytarł w ścierkę dłonie, schował coś za plecami i podszedł do mnie, po czym mocno przytulił. Objęłam jego szyję i oddałam uścisk wdychając zapach jego cudownych perfum. Aurora w ciszy i z szerokim uśmiechem podała mi zimny okład i wróciła z Octavią do kuchni, która pokazywała jej co dostała. Po dłuższej chwili, Bell mnie puścił, a ja zaprowadziłam go w stronę łóżka i popchnęłam go aby usiadł, po czym usiadłam koło niego. Jedną ręką złapałam jego twarz i skierowałam w swoją stronę, a rękę z okładem zbliżyłam powoli do jego siniaka.

   — Dziękuję — powiedział cały czas patrząc mi w oczy. Zachichotałam i spojrzałam na niego podnosząc jedną brew.

   — Za co? — prychnęłam — Za to, że dochowam sekretu, czy za to, że cię tak urządziłam? Bo jak masz jeszcze jakieś tajemnice to mogę ci poprawić.

   Zaśmiał się głośno, a ja zaraz po nim, bo miał strasznie zaraźliwy i cudowny śmiech. Złapał moje dłonie i opuścił je, a następnie odłożył okład i przybliżył się kładąc swoje wielkie dłonie na moich. Uniósł je i pocałował, przez co moje serce się zatrzymało, aby po chwili zacząć bić w szaleńczym tempie. Pocałował mnie w czoło, na co przymknęłam zadowolona oczy.

   — Za to, że mnie wspierasz i nam pomagasz. Wiem, że ty nigdy byś nic przede mną nie ukryła i jest mi cholernie wstyd, że cię oszukiwałem, An — uśmiechnął się i oparł swoje czoło o moje — Dziękuję, za to że jesteś.

   Jak grom z jasnego nieba przypomniałam sobie o mojej tajemnicy i cały dobry humor ze mnie uleciał. Nie zwróciłam uwagi na to, jak szatyn oparł nas o ścianę i przykrył kocem, ani na dźwięk aparatu i błysk lampy. Czas się dla mnie zatrzymał, a jedyne co miała w głowie to myśl o tym jak bardzo Bellamy mnie znienawidzi gdy dowie się prawdy.

Oto trzeci rozdział, jeszcze cztery i skończymy pierwszą część i przejdziemy do wydarzeń z serialu, a Hope trochę tam namiesza...

Jeżeli widzicie jakiś błąd to napiszcie mi, proszę. Zapraszam do gwiazdkowania, a szczególnie komentowania, bo obawiam się, że książka nie przypadła wam do gustu.

¹ dobrze napisałam?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro