Ja muszę to przetrawić

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


☀☀☀

Rubeus Hagrid wiedziony złym przeczuciem (oraz rzadko się pojawiającym z rana przeraźliwym wyciem swojego psa), wyszedł ze swojej chatki o świcie razem z Puszkiem. Stąpając ciężkim, trochę ospałym krokiem po błoniach i nawet nie próbując dogonić stworzenia, w pewnym momencie ujrzał coś dziwnego.  Podbiegł – a raczej podszedł szybszym krokiem – do brzegu jeziora, w którym co roku ktoś się gubił, ale na szczęście tego samego wieczoru odnajdywał, aby skontrolować dziwną sytuację. Zdyszany w końcu zatrzymał się w asyście zmartwionego cerbera. 

— Cholibka, czyje te pantofle... — powiedział sam do siebie olbrzym, podnosząc część mundurka szkolnego. — Co one robią nad wodą? Halo! Cholibka, jest tu kto? — zawołał w przestrzeń, jednak odpowiedziały mu jedynie wzburzone  fale hogwarckiej wody. — Cholibka, no! Za zimno na pływanie jest! Wychodzić mi stamtąd! — nawołał, by po chwili dopiero zrozumieć sytuację. Natychmiast zapomniał o czekającej go jeszcze godzinie snu, gdyż nagły, przeszywający strach rozbudził go doszczętnie. 

— POMOCY! KTOŚ SIĘ TOPI! — krzyknął od razu ile tylko miał wtedy tchu w płucach, a za jego wzorem poszedł Puszek, zaczynając parę sekund później głośno wyć, aż usłyszano ich obu w wierzy Gryffindoru, o co głównie chodziło. 




Syriusz, który przez całą noc nie poddał się w szukaniu ich likantropa, słysząc hałas od razu popędził w jego stronę, prosząc ponownie w duchu wszelkie znane sobie bóstwa, by owym topielcem nie okazał się być Remus. Może i mógł się przesłyszeć, mieć jakieś omamy przez zmęczenie, ale jeśli wrzaski były prawdziwe — nie mógł ich zbagatelizować. Nie, jeśli mógł to być Remus. 

Nim dotarł na miejsce, w okolicach łazienki na drugim piętrze zatrzymał go James. 

— Łapa, gdzie lecisz?! — zapytał już zdenerwowany zapałem Blacka oraz tym, że sam nie spał nawet durne pół godziny od czasu rozpoczęcia poszukiwań. Miał już zwyczajnie dość tej przeklętej nocy i był pewien, że kiedy Lupin się znajdzie to wygłosi mu solidne kazanie. Żałował też, że nie został w dormitorium z mapą zamiast Petera, bo ten najwyraźniej zgubił się, próbując znaleźć chociaż jednego z nich. Kolejna z rzeczy, których tej nocy nie przemyśleli, działając na żywioł. 

— Ktoś się teraz topi! — odkrzyknął Syriusz i przyśpieszył tępa. — Nie mogę gadać! 

Okularnik bez zastanowienia puścił się biegiem za przyjacielem, kręcąc na niego głową. Sam również słyszał nawołania, ale stwierdzenie, że w wyniku przemęczenia zwyczajnie je sobie wyobraził wygrało z realnością tego zdarzenia. Teraz nie był już tego tak pewien pewien. 

Kiedy w końcu Potter dobiegł do celu, zastał nad jeziorem szalejącą awanturę, w centrum której znajdował się nie kto inny, niż Syriusz Black we własnej osobie. Natychmiast rzucił się w wir kłótni, jednak tylko po to, aby zaciągnąć bluzgającego na wszystko Blacka do tyłu. Gdy po krótkiej szarpaninie w końcu to mu się udało, chcąc opanować chłopaka rzucił nim na trawę, przytrzymując sztywno przy glebie. 

— Syriusz! Spójrz na mnie! — zażądał twardo, widząc, jak w szarych oczach zaczyna płonąć szalejący ogień. 

Łapa niestety nie zareagował, całkowicie zapatrzony w zamieszanie rozgrywające się kilka metrów dalej. W tym samym czasie nadal próbował się wyrwać z uścisku Rogacza, ale nie był na tyle silny, by to się udało, dlatego też zaraz desperacko zaczął wołać:

— Zostaw mnie, ja muszę wiedzieć co z nim! 

— W takim stanie nic ci nie powiedzą, zrozum to, i z kim do jasnej cholery?! 


James czuł się zamroczony. Mógł się domyśleć odpowiedzi, która zaraz padła, ale jego zmęczony umysł już od dłuższego czasu nie pracował tak, jak powinien. 

— Z Luniakiem! — po tej informacji chwyt jakby za machnięciem różdżki poluźnił się, a Black niemal natychmiast wstał. Orzechowooki instynktownie złapał jego kostkę, przez co  wywrócił się na trawę warcząc pod nosem, ale młodszy zbagatelizował to, pytając od razu: 

— Lunatyk próbował się utopić? — ton, jakim Potter to wręcz wyksztusił był przerażająco smutny. Nikt, nawet Huncwoci nie słyszeli takiego głosu z ust Jamesa Rogacza Pottera. Nigdy. — Syriuszu, usiądź, proszę Cię — dodał tym samym tonem, jednak w tym przypadku przejęcie wilkołakiem ze strony starszego wygrało nad wszystkim innym. 

— Nie mogę, zabierają Remusa! Szybko, biegnijmy! 

— Nie, ja muszę to przetrawić, Łapo. Dogonię Cię i wezmę Petera — po tych słowach okularnik wstał z kłębiącą burzą myśli. Otrzepał się i po uniesieniu zamazanego wzroku spostrzegł, że Syriusza już nie było. Przyczynić się do tego mogły łzy, które stanęły w jego oczach albo to zwyczajnie Black tak szybko biegał – obie opcje były bardzo prawdopodobne. 



James po dotarciu do Pokoju Wspólnego, przeszedł bezszelestnie po schodach i zjawił się w dormitorium bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. Nikt nie zwrócił na niego uwagi, ponieważ nie świadomi niczego Frank oraz Peter wciąż spali sobie smacznie, co jakiś czas cicho pochrapując. Potter zajął miejsce przy biurku z mapą w ręku (którą uprzednio musiał wyjąć z dłoni Glizdogona) i dla pewności sprawdził czy na pewno to Remus jest teraz w Skrzydle Szpitalnym.  Niestety nie było mowy o pomyłce. Nazwiska dwójki jego przyjaciół widniały przy w królestwie pani Pomfrey i o poruszeniu się nawet na krok nie było mowy. Lupin zapewne leżał nieprzytomny, a Syriusz siedział obok przejęty. Gryfon westchnął smutno, oparłszy się o krzesełko. 

Ale dlaczego Lunatyk próbował się utopić? Co takiego się stało? Czemu nie przyszedł do nas porozmawiać? 

Nim chociaż jedna myśl w jego głowie została rozwiązana, przypomniał sobie ważną rzecz.

Remus wyszedł na rozmowę z McGonadall, to profesor musiała mu coś powiedzieć. 

Zdecydował bez większego zastanowienia, że musi zjawić się w gabinecie opiekunki jak najszybciej i dowiedzieć się, co takiego mu oznajmiła. Wstał z miejsca, wziął   Pelerynę-Niewidkę, po czym ruszył w wyznaczonym kierunku, wciąż trochę skołowany i bardzo zmęczony. 

☀☀☀

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro