Poszukiwania zaginionego wilka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

To może być trudne do zrozumienia, więc mówię, że poprzedni rozdział dział się "wczoraj" a ten dzieje się "dziś" w nocy

☀☀☀


— Cholera jasna! — krzyknął Black, rzucając niedbale Pelerynę-Niewidkę w najbliższy kąt dormitorium. Wrócił po raz piąty w trakcie ostatnich dwóch godzin z kolejnych zwiadów po terenach Hogwartu bez rezultatu.  

Dochodziła już dwudziesta trzecia - Lunatyk, z tego co mówili mu James i Peter  – wyszedł o dwudziestej pierwszej i dalej go nie było, a szarooki odkąd wrócił ze szlabanu coraz bardziej odchodził od zmysłów. — Mówiłem, że może być coś okropnego dla niego, to nie! Pójdzie sam, bo tylko Lupin może, a jak sobie coś zrobił lub ktoś go zaatakował?! Może pójdę zobaczyć tajne wyjścia jeszcze raz, wymknę się do Hogsmeade, albo... — właśnie tym to się objawiało. 

— Łapa, spokojnie — westchnął Potter, siadając na podłodze. — Pomyślmy logicznie, co zrobiłby najmądrzejszy z nas, gdyby jeden zaginął... 

— Tylko, że to właśnie najmądrzejszy zaginął! — burzył się dalej brunet, ale został zignorowany. 

— Zachowałby spokój i zobaczył na mapie — podsunął Glizdogon, odchodząc od okna, zza którego wypatrywał miodowej czupryny – bez skutku. 

— Peter, jesteś genialny! — uradował się Rogacz, a podczas tego Syriusz w mgnieniu oka chwycił pergamin, zacząwszy go dokładnie przeglądać, wcześniej wymawiając hasło. — Wieża, Wielka Sala, Pokój Życzeń, Wspóln... SALA ZAKLĘĆ?! 

— Jest tam? — zapytał z nadzieją Pettigrew, ale nie uzyskał odpowiedzi, bo czarnowłosego już nie było w dormitorium. 

— SYRIUSZ! — zawołał za nim James, kręcąc głową na zachowanie przyjaciela. — JEGO JUŻ TAM NIE MA! 

Black momentalnie zatrzymał się, niemalże będąc już w połowie Pokoju Wspólnego. 

— Jak to nie ma?! 

—  Normalnie, chodź tu idioto!

Może i Potter blefował, jednak musiał w jakiś sposób zatrzymać animaga, nim ten zrobiłby coś naprawdę głupiego, nawet jak na swoje syriuszowe standardy. Nie miał świadomości wtedy jeszcze, że głupota czystokrwistego mogła w tym przypadku wyjść na dobre pewnemu zagubionemu wilkowi, którego całą trójką chcieli odnaleźć. 

Ani nie wiedział też, że za "wyjściem na spacer" może kryć się inne znaczenie, którego Łapa się domyślał, jednocześnie prosząc wszystkie znane sobie świętości i bóstwa, by nie było realne. Pergamin od Remusa trafił w jego ręce już o ósmej rano i od tamtego momentu pilnował cały czas czas wilkołaka, ale o cholernej dziewiętnastej wyjątkowo nie mógł. A niech w Slughorna i jego kary promień trafi, nie mógł przełożyć szlabanu na inny dzień, oczywiście. 




W tym czasie Lupin chodził bez celu po szkole ze spuszczoną głową, tak bardzo plącząc swoje trasy, że nikt nie mógł odgadnąć, gdzie zmierzał. Łzy piekły delikatną skórę mocno zaczerwienionych powiek i niezagojone rany policzków, ale chłopak ignorował to. Skupiony na bólu psychicznym nie był w stanie zwrócić uwagi na cokolwiek innego, nie równającego się z nim. Zamiast tego sporo myślał, próbując przeanalizować sytuację i podsumować, czy ma jeszcze jakieś inne wyjście poza tym jednym. Zresztą, tak jak każdego poranka ostatnimi czasy.

Tak naprawdę, na tyle mocno się starał, poświęcając większość swoich momentów przeznaczonych na odpoczynek, by zagrać szczęśliwego nastolatka przed innymi, że nie zdawał sobie sprawy z tego co się działo co dzień.

 
Wciąż, mimo upływu miesięcy, nie mógł uwierzyć w to, co powiedziała mu opiekunka. Jego rodzice... Jego dom... Tego, na czym się wychował, tych ludzi, którzy go wspierali... nie ma i już nie będzie

Jego ojciec przed laty uważał, że wilkołaki trzeba mordować, zanim on nim nie został. Czyli, jakby nie był jego dzieckiem, też Lyall chciałby, żeby Remus został zabity..? A matka? Nie robiła nic, żeby odpuścił? Była po jego stronie? Może nic nie mówił? 

Wilkołakowi wiadomości, które uzyskał do tej pory nie mieściły się w głowie, co chwilę rodziło się tam nowe pytanie. Twarz pokryta była wciąż coraz to nowszymi kroplami łez, nadal robiącymi pościg, która pierwsza spadnie, mocząc zwykle nieskazitelnie białą koszulę ucznia, dziś brudną i pogiętą jak gdyby nie miał na sobie swojego, a Łapy część mundurka.

Chłopak szeptał pod nosem niezrozumiałe słowa, kierując się do wyjścia z zamku. Miał w takim wypadku jedną możliwość. Jeżeli los mu pozwoli – będzie się cieszyć, jednak jeśli nie i Huncwoci się dowiedzą... Nie chciał być wtedy w swojej własnej skórze. Patrząc w przyszłość, to kiedy tylko skończy się rok, trafi do sierocińca i prawdopodobnie ukończenie nauki w Hogwarcie stanie się odległym planem, którego spełnienie będzie graniczyło z cudem lub złamaniem jakiegoś prawa. Nie będzie miał nic. Domu, rodziców, przyjaciół, znajomych, starania czwórki bliskich mu Gryfonów by stać się nielegalnymi animagami pójdą na marne... 

Lunatyk usiadł na wilgotnej trawie, wpatrując się przed siebie pusto. Obserwował światło księżyca i gwiazd migoczące na delikatnych falach tafli Hogwarckiego jeziora. Wyglądało to, jak gdyby tamto było ich jedynym ratunkiem od ciemności wielkiej płachty rozciągającej się gdzieś wysoko ponad ziemią, na której w najróżniejszych konstelacjach rozmieszczone były te niepozorne światełka. Po prostu miały one coś, przez co jezioro z nimi tworzyło piękny obraz, a bez czego by nie było nawet jego skrawka. Dumnie oświetlały głębinę, odpłacającą im się pięknym krajobrazem, ale też sporą rolę odgrywał w tym zarazem wiatr i księżyc. Gwiazdy... 

Syriusz. 

A co z nim? Jak to zniesie, jeśli Remusowi się uda? Huncwoci się nie rozpadną, ale Black... Jemu chyba najbardziej zależało na szatynie, z tego co chłopak zdążył zauważyć przez te lata. Zawsze to Syriusz najbardziej się martwił, najbardziej chciał się uczyć trudnej dziedziny magii pozwalającej zmienić mu się w psa, najdłużej czuwał przy łóżku Lunatyka, najczęściej nie spał, czekając, aż najpierw zielonooki zapadnie w sen, myśląc, że on pozostaje na to ślepy. Pierwszy stawał w obronie przyjaciela, ale też i reszty sobie bliskich osób, najczęściej rozmawiał z likantropem, za każdym razem próbując wyolbrzymić – w mniemaniu miodowowłosego, jego wartość. Słuchał, ale też najtrudniej było zmusić właśnie jego do odwiedzin ulubionego miejsca Lupina – biblioteki, choć to też robił, byle tylko ten był zadowolony. 

Brunet zachowywał się dla niego zbyt dobrze, a on był zmuszony rzucić te starania na marnowanie, bo co mógł zrobić? Przyjaźń się rozpadnie, szkoły nie skończy, domu rodzinnego nie zobaczy, chyba, że jego ruiny. Wszelkie młodzieńcze sny musiał pożegnać, marzenia o rodzinie, chatce i widoku dumnych z niego twarzy rodziców były już odległe, nie do spełnienia. 

Siedział na błoniach jeszcze parę godzin cicho płacząc i myśląc nad reakcją swoich przyjaciół, ludzi, którzy się dla niego starali i niejednokrotnie ryzykowali życiem by był szczęśliwy, bezpieczny. W końcu nad ranem całkowicie wyczerpany i zamroczony, zadecydował. 


W jednej chwili w jego głowie zapaliła się głupia myśl.


Bał się, bardzo się bał, ale w końcu był Gryfonem, tak? Trzeba mieć trochę tej słynnej gryfońskiej odwagi.

Sprawę ułatwiły dwie rzeczy. Pierwsza – był na granicy snu, druga i bardziej ważna – Remus John Lupin nigdy, ale to nigdy nie chciał i nie nauczył się pływać.

A Łapa mówił, no spróbuj, przytrzymam cię, dasz radę — pomyślał smętnie, krocząc ku jeziorze. Stojąc przy brzegu nim wszedł do wody spojrzał na ledwie sięgające go promienie słońca, oświadczające, że niedługo wzejdzie świt. Nie cieszyła go ta wiadomość. Czuł się coraz bardziej bezsiły pod każdym możliwym względem, a jego twarz pokrywał ogromny smutek zmieszany łzami ze zmęczeniem. 

Ostatni raz przetarł policzki, wziął głęboki oddech, zdjął buty i ruszył przed siebie. 

Zostałem już kompletnie sam. Może zasłużyłem, bo po prostu jestem zły? 


☀☀☀

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro