Wybudzenie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Uwaga! 

Dawniej w tym rozdziale było zakończenie, stąd też starsze komentarze w dużej części dotyczą właśnie zakończenia. głównie mowa o komentarzach "popłakał*m się" i tym podobne - jeśli nie chcesz spojlerów, to nie wchodź w odpowiedzi do nich, bo prawdopodobnie tam możesz spojlery znaleźć. 

Zakończenia są 3 w kolejnym rozdziale - każde jest oznaczone. 

Nie przedłużając, życzę miłego czytania<3


☀☀☀

Zielonym oczom, zaczerwienionym od zaschniętej ropy i ostrego światła, po tygodniu leżenia ukazał się dobrze znany sufit Skrzydła Szpitalnego. Ich właściciel oślepiony intensywną bielą pomrugał parę razy, nim zdołał przyzwyczaić się, a kiedy to się udało przeniósł wzrok na swoją dłoń, która była przez coś przygnieciona. Po paru sekundach zorientował się, że to Syriusz zajmował miejsce na krześle i w tym momencie zwyczajnie spał przytulony do jego dłoni. Ale co się stało, że tu się znalazł? 

Spróbował wyrwać z uścisku swoją rękę, jednak bez rezultatu. Szarpnął jeszcze drugi raz, trzeci, lecz starania ponownie spełzły na niczym. Zrezygnowany westchnął, postanawiając ułożyć się wygodnie i zasnąć. Okazało się jednak, że nie było mu to dane, ponieważ do sali niespodziewanie weszła Pani Pomfrey z tacką leków i nietęgą miną. 

— Panie Lupin, co panu strzeliło do głowy?! — zapytała na wejściu, podchodząc szybkim krokiem do pacjenta. — Mógł pan umrzeć! 

Lupin milczał chwilę, zanim odpowiedział cicho kobiecie. 

— Nie mam po co żyć. Wszystko mi zabiorą.

— Co Ty bredzisz? — zbulwersowała się pielęgniarka, lecz zanim zdążyła skończyć zdanie wciął się jej w nie likantrop, tym razem głośniej i bardziej rozpaczliwie. 

— Straciłem dom, rodziców, niedługo stracę też przyjaciół! Rozumie to pani?! Jestem sierotą! — wykrzyknął prosto w jej twarz, czując, jak z oczu zaczynają mu wypływać łzy. — Straciłem wszystko... Wszystko. A właściwie prawie wszystko, resztę stracę z końcem tego roku szkolnego!

Przerażona stanem chłopaka Poppy bez zastanowienia wysłała Patronusa do Minerwy McGonagall na jego temat, a sama powoli podeszła do szesnastolatka, uważając, by go nie podjudzić. 

— Panie Lupin, proszę się uspokoić, to nic Ci nie da. Opowiedz na spokojnie, dobrze? 

— Nic Pani nie powiem — burzył się szatyn. 

— A profesor McGonagall? Swoim przyjaciołom? Wiesz, może i rozstaniecie się za parę dni, ale oni zasługują na prawdę. Martwili się, a niektórzy z nich, na przykład ten tutaj siedzieli całe noce przy Tobie — zauważyła, wskazując na śpiącego twardym snem dalej w najlepsze Blacka. Remus po długich namowach postanowił się w końcu zgodzić. Kobieta miała sporo racji w tym, co mówiła. Zaczął więc tłumaczyć wszystko po kolei. 


Tym czasem nauczycielkę Transmutacji siódmy raz z rzędu w tym tygodniu postanowił odwiedzić nie kto inny, jak ignorowany przez nią do tej pory James Fleamont Potter we własnej osobie. I chociaż Minerwa bardzo chciała być na niego zła, to zwyczajnie nie potrafiła.

— Dzień dobry pani Profesor, ja w spraw... 

— Remusa Lupina, tak, wiem. Siadaj Potter — przerwała mu zrezygnowana, odchodząc od okna, przy którym stała. 

— Powie mi pani, o co chodzi? To mój przyjaciel. Może i nie pokazuję wielkiej odpowiedzialności, ale o jego chorobie przeze mnie nie dowiedział się nikt — zaznaczył na wstępie, poprawiając oprawki swoich okularów. 

— Remus powinien sam Ci powiedzieć. Nie mam ani jego pozwolenia, ani upoważnienia do przekazywania takich informacji — upierała się twardo przy swoim czarownica. — Przyjdź do swojego przyjaciela kiedy ten będzie czuł się na siłach mówić i zapytaj. Ode mnie się nic nie dowiesz. Wróć do siebie. Do widzenia, Potter. 

— Pani nie rozumie. Ja muszę wiedzieć wcześniej, żeby mu lepiej pomóc i wiedzieć jak się obchodzić z nim — argumentował Potter niezniechęcony. 

Ten moment wybrał sobie Patronus Poppy Pomfrey, by się pojawić, przerywając sprzeczkę. 


— Panie Black, proszę się budzić — powiedziała pielęgniarka bezbarwnym tonem. — To nie hotel, tylko szpital, a pan nie jest pacjentem — dodała, szturchając ramię arystokraty. Ten jęknął, po czym uniósł się do siadu, narzekając w międzyczasie na ból pleców i okropne warunki. Kiedy w końcu przestał na chwilę, by przetrzeć oczy, Lupin odezwał się. 

— To ty spałeś niepoprawnie, nic nie było z łóżkiem — to zdanie normalnie by zirytowało niewyspanego Syriusza, jednak w tym przypadku było inaczej. Brunet wytrzeszczył oczy, po czym rzucił się na szyję przyjaciela, przygniatając go jednocześnie własnym ciałem. 

— Merlinie, bałem się, że się nie obudzisz! Luniek nie strasz mnie tak więcej, rozumiesz?! Nigdy! — po wykrzyczeniu tego zdania ścisnął zielonookiego jeszcze bardziej, aż ten zachłysnął się powietrzem z zaskoczenia. Gdy odsunął się, a szatyn myślał, że na tym zakończy się przywitanie, mina Blaka zmizerniała, a drzwi Skrzydła uchyliły się, czego właściwie nikt nie zauważył. — Po co to zrobiłeś do jasnej cholery?! Wiesz jak się martwiliśmy wszyscy, nawet ta McKinnon cała! 

— Nigdy więcej tego nie rób i tłumacz się skąd w tak mądrej głowie głupie, nieprzemyślane pomysły i co z tobą było przez ostatnie miesiące! — do awantury dołączył James, za którym wlókł się Glizdogon, cicho mu potakując.

– Chłopcy! Jeżeli w tej chwili nie dacie pacjentowi odpocząć i nie przestaniecie podnosić tonu, będę zmuszona was wyrzucić! — wrzasnęła wściekła Pomfrey, odkładając tace z lekami. 

— Jak na razie, to tylko pani zakłóca spokój pacjenta — zauważył Frank, przez co reszta zaśmiała się mimowolnie. 

— Panie Longbottom, tam są drzwi! 

 — Nadal to samo. Krzyczy pani. Może to pielęgniarkę zapoznać z wyjściem? To pani zachowuje się nieodpowiednio, proszę wyjść — przedrzeźnił głos pracownicy, przez co ta zdenerwowała się jeszcze bardziej i wyszła do swojej kanciapy, koniec końców nie biorąc tacy. 

— Tak to się robi — pochwalił się dumnie Gryfon. - No, a teraz tłumacz nam wszystko, kolego. 

☀☀☀

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro